DZIESIĘĆ WZGÓRZ
M. B. tom VII, str. 467—470
„Pewnej nocy w październiku 1884 r. ks. Bosko zdawało
się, że znajduje się na rozległej, obszernej dolinie wypełnionej tysiącami
chłopców. Ich liczba przechodziła wszelkie wyobrażenie. Wśród tych tłumów
widział wszystkich dawnych i obecnych wychowanków. Inni wciąż jeszcze
dochodzili. Wśród nich uwijali się rozproszeni księża i klerycy pracujący w
Oratorium.
Imponująca, wysoka skarpa zamykała koniec doliny. Gdy
ks. Bosko zastanawiał się, co zrobić z tymi niezliczonymi tłumami młodzieńców,
jakiś głos przemówił do niego: «Widzisz w oddali tę skarpę? Dobrze. Ty i twoi
chłopcy muszą osiągnąć jej szczyt».
Na słowa ks. Bosko wszyscy młodzieńcy ruszyli żwawo ku
skarpie. Księża także tam się skierowali, pozwalając jednak chłopcom iść
przodem. Po drodze podnosili upadłych i brali na swe ramiona zmęczonych,
niezdolnych z braku siły do dalszego marszu. Ksiądz Rua pracował najwięcej ze
wszystkich. Już mu opadały ręce z utrudzenia. Jednym ruchem rąk chwytał dwóch
chłopców i dosłownie rzucał ich na szczyt zbocza, gdzie lądowali na własnych
nogach. W międzyczasie ks. Cagliero i ks. Francesia biegali tam i z powrotem,
zachęcając ich do wspinaczki.
W krótkim czasie wszyscy znaleźli się na szczycie. «Co
mamy teraz czynić» zapytał ks. Bosko.
«Musimy osiągnąć jedno z tych dziesięciu wzgórz, które
widzicie przed sobą» — odpowiedział głos.
«To niemożliwe. Jest wśród nas tylu młodziutkich i
słabych chłopców. Oni nie są w stanie tego dokonać!»
«Którzy nie dadzą rady o własnych siłach, będą mogli
skorzystać z wozu» — odezwał się znowu ten głos.
Niewinni
W tym momencie, na końcu zbocza ujrzeli okazałą karocę
w kształcie trójkąta, niezwykle barwną i ozdobną. Trzy jej kola obracały się we
wszystkich kierunkach. Trzy drzewce wyrastały z jej kątów i łączyły się, by
podtrzymać bogato haftowany, cudny sztandar, na którym wielkimi literami
widniał napis: INNOCENTIA — Niewinność. Wokół pojazdu szeroka wstęga z bogatego
materiału głosiła; «Przy pomocy Boga Najwyższego, Ojca, Syna i Ducha świętego».
Pojazd, zdobny złotem i drogimi kamieniami, zatrzymał
się w samym środku zgromadzonych chłopców. Na dany rozkaz pięciuset z
najmniejszych weszło do niego. Wśród niezliczonych tysięcy, jedynie tych
pięciuset zachowało jeszcze nietkniętą niewinność.
Pokutujący
Podczas, gdy ks. Bosko zastanawiał się, którędy pójść
dalej, oto nagle jego oczom ukazała się szeroka, równa droga, pokryta
cierniami. Równocześnie zobaczył sześciu byłych wychowanków, odzianych w biel,
którzy umarli w Oratorium. Stali na czele niezmierzonej gromady, która miała
pomaszerować tą właśnie drogą i unosili wysoko inny okazały sztandar z napisem:
PENITENTIA — Pokuta. Dano znak do wymarszu. Wielu księży chwyciło za przód
pojazdu i ruszyło w drogę w towarzystwie sześciu biało ubranych chłopców.
Towarzyszyła im cała zebrana tam rzesza. Chłopcy, znajdujący się w pojeździe,
zaczęli śpiewać: Chwalcie o dziatki Najwyższego Pana (Ps 112, 1). A pieśń ta
urzekała serca.
Ksiądz Bosko postępował naprzód, zasłuchany w
niebiańską melodię. Od czasu do czasu odwracał się do tyłu, by zobaczyć, czy
też wychowankowie idą za nim. Ku swojemu wielkiemu zmartwieniu spostrzegł, że
wielu pozostało w dolinie, a inni wrócili z powrotem. Wewnętrznie załamany,
chciał się cofnąć, by zachęcić młodzieńców do wspólnego marszu. Chciał im
pomóc, lecz stanowczo mu tego zakazano.
«To przecież ci biedacy będą straceni» — protestował.
«Tym gorzej dla nich» powiedziano mu. «Oni wszyscy
usłyszeli wezwanie, lecz odmówili udziału w pochodzie. Znają drogę, na której
powinni się znaleźć. Świadomie tracą swoją szansę».
Ksiądz Bosko nalegał, prosił i błagał, lecz
nadaremnie. «Ty także musisz być posłuszny» — powiedziano mu. Z ciężkim sercem
ruszył naprzód.
Utracona niewinność
Cierpiąc boleśnie nad tą sytuacją, zauważył inne
smutne zjawisko: z wielkiej liczby jadących w powozie coraz to ktoś stopniowo
ubywał, tak, że zaledwie doliczył się stu pięćdziesięciu pod sztandarem
niewinności. Jego serce opanowała wielka gorycz. Myślał, że to tylko sen i
chciał się za wszelką cenę obudzić, lecz niestety była to rzeczywistość.
Klaskał w dłonie, słyszał swój głos, swoje wzdychanie rozchodzące się po
pokoju: robił wszystko, by zniknęła ta straszliwa wizja, lecz na próżno.
«Moi kochani chłopcy — wykrzyknął w tym momencie swojej
narracji — dokładnie rozpoznałem wszystkich pozostałych w dolinie i tych,
którzy wycofali się z marszu, a także tych, którzy wypadli z pojazdu. Widziałem
was wszystkich. Możecie być pewni, że uczynię wszystko, by was uratować. Wielu
z was zachęcałem, by się wyspowiadali, ale nie skorzystali z mojego zaproszenia. Na miłość Boską, ratujcie swoje dusze!
Ósme wzgórze
Wielu z tych, którzy wypadli z pojazdu, dołączyło się
do piechurów. Śpiew w karocy wciąż się rozlegał, a swoją upajającą harmonią
stopniowo koił smutek w sercu ks. Bosko. Siedem wzgórz zostało już za młodą
drużyną. Gdy zdobyto wreszcie i ósme, ukazała się malownicza wieś, zachęcająca
choćby do krótkiego odpoczynku. Domostwa urzekały swoją architekturą.
Opowiadając chłopcom o tej miejscowości, ks. Bosko
zaznaczył: «Mógłbym powtórzyć za św. Teresą: mówić o niebieskich sprawach,
znaczy pomniejszać je. Są po prostu zbyt wspaniałe, by dały wyrazić się w
słowach. Mogę tylko stwierdzić, że odrzwia tych domów błyszczały od złota,
kryształu i diamentu, zachwycając oczy. Na polach rosły drzewa, pokryte
równocześnie kwiatami, pączkami i owocami. Widok naprawdę nie z tej ziemi».
Chłopcy rozpierzchli się po całej osadzie, by zobaczyć wszystko i skosztować
owoców. Za moment inny widok zaskoczył ks. Bosko. Jego chłopcy zmienili się w
starych mężczyzn. Bezzębni, o pomarszczonych twarzach, siwi, pochyleni, kulawi,
wspierający się na laskach. Oszołomiony do głębi tym widokiem, usłyszał głos:
«Nie dziw się temu. Minęło bardzo wiele lat, nim
opuściłeś tę dolinę. Dzięki tej przeuroczej muzyce, podróż wydawała się tak
krótką. Jeżeli chcesz przekonać się, że mówię prawdę, to przypatrz się sobie w
lustrze».
Ktoś wręczył ks. Bosko lustro i zobaczył w nim siebie
jako zgrzybiałego starca o ostrych, głębokich zmarszczkach z kilku zepsutymi
zębami.
Znowu ruszyli w drogę. Od czasu do czasu chłopcy
prosili, by mogli się zatrzymać, by podziwiać wciąż nowe widoki. Ksiądz Bosko
był jednak nieubłagany: «Nie jesteśmy ani głodni, ani spragnieni — powiedział —
nie ma potrzeby zatrzymywania się. Maszerujemy dalej!»
W dali na dziesiątym wzgórzu rozbłyskiwało światło
coraz intensywniejsze i jaśniejsze. Sprawiało wrażenie, jakby wydobywało się z
jakiejś gigantycznej bramy. Usłyszano znowu śpiewy. Zdawać by się mogło, że
roztacza się przed nimi raj. Rozbrzmiewała tak cudna muzyka, że żadne ludzkie
słowo nie jest w stanie jej opisać. Wszystko to sprawiło, że ks. Bosko, upojony
melodią, obudził się.
Ten sen tak potem sam tłumaczył: «Doliną jest ten
świat. Zbocze symbolizuje wszystkie przeszkody, jakie musimy przezwyciężyć,
jeżeli chcemy od niego się wciąż odrywać. Pojazd komentarzy nie potrzebuje.
Pierwszy marsz chłopców oznacza pokutę, którą oni podjęli za swoje grzechy po
utracie niewinności».
Ksiądz Bosko
dodał, że dziesiąte wzgórze oznacza Dziesięć Przykazań Bożych, których
zachowanie prowadzi do życia wiecznego.
Zakończył zapewnieniem, że jest, gotów niektórym chłopcom poufnie powiedzieć, w
którym miejscu znajdowali się w czasie snu”.
Niestety posoborowy „Kościół” nie jest Kościołem
Przykazań Bożych, tylko praw i godności człowieka, dlatego tak wiele dusz
trafia do piekła, a nie do nieba.