TAJEMNICA NIEPRAWOŚCI

Następne stronice (sen o ropusze, winie i piekle) opowiadają zaangażowanie ks. Bosko w walce z tajemniczą mocą, która sieje spustoszenie wśród ludzi. Niełatwo jest przezwyciężyć szatana. Trzeba mieć i odwagę i siłę. Wiara dodaje takiej siły. Trzeba jednak pamiętać, że szatan nie potrafi niczego zdziałać bez naszej aprobaty. Ludzka słabość jest wielka. Nie możemy ufać własnym siłom, ponieważ zły duch potrafi wykorzystać najmniejszą naszą niedoskonałość. Szatan i piekło istnieje. Cała zbawcza misja Jezusa Chrystusa, to wielka wojna z siłami ciemności.

Księdzu Bosko z trudem przychodziło opowiadać ten straszny sen. Lecz jakiś Głos z góry wyraźnie nalegał: „Dlaczego nie opowiadasz? Powiedz im...!”

WOLA BOZA JEST ZATEM, BYM WAM OPOWIEDZIAŁ, CO WIDZIAŁEM” — powiedział wreszcie ks. Bosko.

TAJEMNICZE WINO

M. B. tom IX, str. 75 i nast.

Straszliwy potwór

„Moj drodzy chłopcy! Wczoraj wieczorem uprzedziłem was, że muszę wam opowiedzieć coś nieprzyjemnego. Idzie o sen, który miałem. Zastanawiałem się nad tym, czy wam go zrelacjonować, bo przecież to tylko sen; a ponadto, ilekroć mówiłem o tych swoich widzeniach, nie brakowało różnych uwag i zastrzeżeń. Dopiero drugi sen przynaglił mnie, bym wyjawił pierwszy. Przez kilka nocy z rzędu — a dokładniej przez ostatnie trzy noce — nocne wizje nie dawały mi spokoju ani chwili.

Wiecie, że udałem się do Lanzo, z zamiarem odpoczynku. Pierwszego wieczoru, zaraz po zaśnięciu, przyśniła mi się wstrętna ropucha, ogromna jak wół, która wdarła się do mojego pokoju i usadowiła w końcu mojego łóżka. Z zapartym tchem patrzyłem na jej nogi, cielsko i rozdętą głowę. Coraz bardziej stawała się odrażająca. Jej zielone ciało, przekrwawione oczy, czerwone usta i gardło, przy zupełnie maleńkich kościstych uszach, przedstawiały wstrętny widok i budziły lęk. Jakby unieruchomiony patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczyma i mruczałem do siebie: przecież ropucha nie ma uszu. Spostrzegłem także dwa rogi sterczące u jej pyska i dwa zielone skrzydła wyrastające z jej boków. Nogi ropuchy wyglądały jak łapy lwa, a długi ogon rozdzielał się przy końcu na dwie części.

Przez moment nie czułem żadnego lęku, lecz gdy potwór ruszył w moim kierunku, ukazując przy tym swoje bezzębne dziąsła, blady strach ogarnął mnie znowu. Pomyślałem sobie, że to chyba demon z piekła rodem, bo przecież tak nieziemsko wyglądał. Nakreśliłem w jego kierunku znak krzyża świętego, lecz sytuacja nie uległa zmianie. Zadzwoniłem, lecz nikt nawet nie drgnął. Krzyczałem rozpaczliwie — na darmo. Potwór nie cofnął się ani na jotę. «Czego chcesz ode mnie, ty wstrętny diable?» — zapytałem. Jakby w odpowiedzi, zaczął czołgać się naprzód z uszami wystającymi szpiczasto. Przednie łapy położył na górnej poręczy łóżka, pozostawiając resztę ciała w postawie siedzącej. Chwilami jakby wahał się, patrzył na mnie, to znów podczołgiwał się ku mnie, tak że jego pysk prawie że dotykał mojej twarzy. Zebrało mi się nagle na odwagę i chciałem wyskoczyć z łóżka. Wtedy ów potwór rozdziawił szeroko swoją paszczę. Broniłem się i chciałem go zepchnąć z łóżka. Budził jednak we mnie taki wstręt, że nie odważyłem się nawet go dotknąć. Krzyknąłem tylko i prawie oszalały sięgnąłem po małe naczyńko z wodą święconą, ale dotknąłem jedynie ściany. W międzyczasie to ropuszysko połknęło moją głowę, wciągając jednocześnie połowę mojego ciała do swego cuchnącego pyska.» Na Boga — wrzasnąłem — co ty robisz ze mną?» Na ten krzyk ropucha uwolniła moją głowę. Zrobiłem na sobie znak krzyża, ręką dotknąłem naczynia z wodą święconą i paroma jej kroplami skropiłem potwora. Ten z piekielnym wrzaskiem skurczył się, zaczął się gwałtownie cofać i zniknął. Jakiś tajemniczy głos z wysoka wyraźnie mówił: «Dlaczego im nie opowiadasz?»

Ksiądz Leymone, dyrektor zakładu w Lanzo, obudzony moimi przedłużającymi się krzykami, słyszał uderzenia w ścianę. «Księże Bosko — zapytał mnie następnego dnia rano — czy jakieś mary nocne męczyły księdza podczas snu?»

«Dlaczego pytasz o to?»

«Bo słyszałem twoje krzyki».

Zdałem sobie sprawę, że Pan Bóg chce, bym mówił o tym, co widziałem. Dlatego, by się także uwolnić od tych nocnych zjaw, postanowiłem opowiedzieć wam wszystko. Winniśmy dziękować Panu Bogu za Jego miłosierdzie. A póki co, starajmy się wypełniać Jego zalecenia, obojętnie jakimi drogami nam je daje. Starajmy się wykorzystać środki, które nam zsyła, by umożliwić zbawienie naszych dusz. Podczas tych snów poznałem stan duszy każdego z was.

Chciałbym jednak, byście tego, co wam przedstawię, nie wynosili poza te mury. Proszę was, byście nie pisali o tym ani nie mówili poza domem. Z tych spraw nie wolno się naigrywać, co mogliby czynić niektórzy ludzie z zewnątrz. Oprócz tego chciałbym uniknąć pewnych nieprzyjemnych komplikacji, które mogłyby powstać z tego tytułu. Opowiadam wam o tych rzeczach zupełnie poufnie, jak ojciec opowiada swoim umiłowanym synom, a wy powinniście to przyjąć, jak rzeczy sekretne usłyszane od ojca. A oto i sny, o których wolałbym raczej zapomnieć, ale czuję, że muszę wam wyjawić.

Seria tych snów rozpoczęła się w niedzielę 5 kwietnia, na początku Wielkiego Tygodnia i ciągnęły się one przez szereg męczących nocy. Tak mnie one wyczerpywały, że rano czułem się bardziej zmęczony, niż po przepracowanej nocy. Ponadto napełniły mnie one wielkim niepokojem i rozstroiły wewnętrznie.

W pierwszą noc zdawało mi się, że umarłem. W drugą, że stoję przed Bożym Sądem, by zdać rachunek ze swoich czynów. Za każdym razem, po przebudzeniu się, zdawałem sobie sprawę, że żyję jeszcze po to, aby przygotować się lepiej na dobrą i szczęśliwą śmierć. Trzeciej nocy śniło mi się, że znajduję się w niebie. Nie muszę podkreślać jak wielka ogarnęła mnie z tego powodu radość. Niestety, cała wizja znikła po odzyskaniu przytomności. Czułem się wewnętrznie zdecydowany by odzyskać to wieczne królestwo za każdą cenę, którego wspaniałość ujrzałem na mgnienie oka.

Winorośl

Sen o winie jest parabolą. Przedstawia stany sumienia:

a)     Same tylko liście — pozory dobrej roboty. W rzeczywistości, oznaczały chłopców, którzy nie starają się przy podobać Bogu.

b)    Duże kiście dojrzałych gron, lecz o zgniłym smaku. — Grzech niszczy serca. Po grzechu przychodzi smutek. Tylko Boża Łaska i sumienie może je uzdrowić.

c)     Wspaniałe kiście zdrowych winogron — symbolizują chłopców (niestety nielicznych), których postępowanie jest adekwatne do troski, jaką się ich otacza. Są to chłopcy promieniujący radością.

* * *

Sen, który zamierzam wam opowiedzieć, miał miejsce w Wielki Czwartek 9 kwietnia. Ledwie się zdrzemnąłem, a już śniło mi się, że stoję pod portykami w otoczeniu znanych wam księży, kleryków i chłopców. Ci ostatni w jednej chwili gdzieś zniknęli, ja zaś wszedłem na boisko tylko w towarzystwie ks. Rua, ks. Cagliero, ks. Francesia, ks. Savio i młodego Preti. W niewielkiej odległości stali Józef Buzzetti i ks. Stefan Rumi, dobrzy wasi znajomi i przyjaciele z seminarium w Genui. Nagle całe Oratorium, tak jak obecnie je znamy, zmieniło swój wygląd. Przybrało kształty z pierwotnych początkowych lat, co dobrze pamiętają tylko wyżej wspomniani. W owych czasach nasze boisko sąsiadowało z rozległymi, nieuprawnymi polami, rozciągającymi się aż po łąki koło cytadeli, dokąd nasi chłopcy chętnie i często się zapuszczali, by się tam bawić.

Usiedliśmy blisko sklepiku, pod oknami mojej sypialni, gdzie ongiś znajdował się ogródek warzywny. Zaczęliśmy rozmawiać o sprawach domu i chłopcach. Nagle wspaniała winorośl — taka właśnie z dawnych czasów — jakby wystrzeliła z ziemi przed filarem podtrzymującym fontannę, w bliskim sąsiedztwie starej szopy Pinardiego. (Podwyższenie, na którym stał ks. Bosko, opierało się o ten filar). Fakt ten wywołał wielkie zdziwienie, że po tylu latach wyrosła znowu ta sama winorośl. Zastanawialiśmy się, jak to się mogło stać. Roślina w międzyczasie urosła na wysokość wzrostu człowieka, wypuszczając niezliczoną ilość pnączy i dziwnych gałązek w wielu kierunkach. Wkrótce zdawało się, że jej zieleń pokryła całe boisko. Wszystkie odnogi rosły bardzo dziwnie. Nie pięły się bowiem ku górze, lecz rozpościerały się równolegle do ziemi niczym bardzo ogromna altana, bez jakichkolwiek podpórek.

Wyrastające pąki i świeże liście miały kolor ciemnozielony, a nowe pędy robiły wrażenie zdrowych i silnych. W krótkim czasie pojawiły się dorodne kiście winogron; wielkie o barwie purpurowo-czerwonej.

«Jak mogła ta winorośl wyrosnąć tak szybko?» — pytaliśmy się zdziwieni nawzajem. «Cóż to wszystko może znaczyć?»

«Poczekajmy i obserwujmy» — odpowiedziałem.

Od tej chwili pilnie się wpatrywałem we wszystkie krzewy. Nagle grona co do jednego opadły momentalnie na ziemię i przemieniły się w tłum bardzo ożywionych, roześmianych chłopców. W mgnieniu oka całe wielkie boisko i cała przestrzeń pokryta winem zapełniła się chłopcami, którzy, goniąc się i krzycząc, świetnie się zabawiali. Od tego widoku ni można było oczu oderwać. Pod tą niezwykłą altaną z pnączy mogłem zobaczyć wszystkich chłopców, którzy kiedykolwiek byli, są i będą w przyszłości wychowankami Oratorium lub innych szkól salezjańskich. Wielu z nich oczywiście nie znałem.

Wiecie, że w moich snach zjawia się zawsze przewodnik — komentator. Wtedy także ukazał się jakiś obcy człowiek i stanął obok mnie, obserwując chłopców. Niespodziewanie tajemnicza kurtyna przesłoniła nam gwałtownie ową radosną scenę. Sięgała ona na wysokość winorośli. Zawisła całą swoją szerokością, jak gdyby uczepiona na jej pnączach, podobna do kurtyny scenicznej. Ponad kurtyną wystawały jedynie górne partie krzewów winnych, niczym wielki, zielony dywan. W międzyczasie hałaśliwa radość chłopców przemieniła się w ponure milczenie.

Same tylko liście

«Popatrz» — rzekł do mnie przewodnik, wskazując na winorośl. Podszedłem bliżej. Co za odmiana. Ta wspaniała, przed chwilą kiściami gron okryta winorośl, teraz miała wyłącznie liście, na których widniał napis: «Nic na niej nie znalazł» (Mt 21, 19). Zastanawiając się nad znaczeniem tych słów, spytałem mojego przewodnika: «Kim jesteś? Co oznacza ta winorośl?»

Jak by w odpowiedzi rozchylił kurtynę. Przede mną znajdowała się tylko część chłopców, z tej ogromnej liczby widzianych przedtem. Większości z nich nie znałem.

«Ci chłopcy — tłumaczył — mieli wielkie możliwości czynienia dobrze, lecz wcale im nie zależało na spodobaniu się Bogu. Nabrali przekonania, że są bez zarzutu, zachowując jedynie pozory dobra. Wypełniają starannie regulamin domu, ale tylko po to, by uniknąć przykrości lub nie utracić dobrej opinii. Są układni wobec przełożonych, lecz nie korzystają z ich uwag, zachęt i nauk. Myślą jedynie o tym, jak zdobyć dobrze płatną pozycję w świecie. Nie czynią natomiast żadnego wysiłku, by poznać swoje powołanie, dane im od Boga. Maskują swoje prawdziwe zamiary, aby nic nie utracić z materialnych korzyści. Jednym słowem, to ci którzy zabiegają o rzeczy powierzchowne i niepotrzebne, a zaniedbują trwałych dóbr liczących się w wieczności.

Jakże czułem się rozczarowany, gdy ujrzałem w tej grupie wielu chłopców, których dotąd uważałem za bardzo dobrych, i szczerych!

Grona nadgnite

«Niestety, to jeszcze nie koniec — rzekł mój przewodnik, podnosząc wyżej zasłonę — popatrz teraz ku górze». Wskazał przy tym na górne partie altany.

Pomiędzy liśćmi mogłem zauważyć kiście gron, sprawiających wrażenie bardzo smacznych. Z radością podszedłem ku nim i wówczas dopiero zobaczyłem, że winogrona były pełne guzów, przejrzałe, pokryte pleśnią, robaczywe, podziobane, nadgnite lub pokurczone. Widok zaprawdę przygnębiający! Na domiar złego w powietrzu rozchodziła się przykra, zgniła woń.

Obcy ponownie podniósł kurtynę.

«Popatrz» — powiedział. Ujrzałem znów mnóstwo młodzieńców, choć już w nieco mniejszej liczbie niż na początku mojego snu. Ci sami, jeszcze niedawno tak urodziwi, teraz jawili się brzydcy, posępni i pokryci wstrętnymi ranami. Przechadzali się, jakby przeżarci ponurą melancholią, zgarbieni i zniszczeni latami życia. Nikt nic nie mówił. Wśród chłopców znajdowali się byli, aktualni i przyszli wychowankowie naszego Oratorium. Ci ostatni przeważali. Robili wrażenie bardzo przybitych i nikt z nich nawet nie śmiał unieść swoich oczu.

Moi współpracownicy i ja staliśmy zatrwożeni i w milczeniu. «Co się stało?» zapytałem wreszcie przewodnika. «Kiedyś tacy mili i radośni a teraz odrażający i posępni?»

«To z powodu ich grzechów» — odrzekł. Chłopcy w tym momencie przechodzili obok mnie, więc dodał: «Przypatrz się im dokładniej».

Ujrzałem wtedy, że na ich czołach i dłoniach widniały wypisane ich grzechy. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, paru rozpoznałem. Dotąd zawsze miałem przekonanie, że są to chłopcy bardzo cnotliwi. Teraz dopiero uprzytomniłem sobie, że ohydne wrzody toczyły ich dusze.

Ponieważ nas mijali, idąc w szeregu, mogłem przeczytać na ich czołach: nieczystość, zgorszenie, złośliwość, pycha, lenistwo, nieumiarkowanie w jedzeniu, zazdrość, zawiść, mściwość, bluźnierstwo, bezbożność, nieposłuszeństwo, świętokradztwo, kradzież.

«Nie wszyscy chłopcy są takimi, jakimi ich obecnie widzisz?» zaznaczył mój przewodnik. «Lecz staną się takimi, jeżeli nie zmienią sposobu postępowania. Niektóre z tych grzechów nie są tak groźne same w sobie, lecz prowadzą do poważnych upadków, a nawet do wiecznego zatracenia». «Kto ma za nic małe rzeczy, wnet podupadnie» Syr 19, 1). Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu rodzi nieczystość. Brak szacunku do przełożonych prowadzi do nieuszanowania wobec kapłanów i Kościoła itd.

Załamany na duchu tym widokiem, wyciągnąłem swój notes i ołówek, by spisać nazwiska znanych mi chłopców oraz ich grzechy, jeśli już nie wszystkie, to przynajmniej te najważniejsze, bym mógł ich ostrzec i skierować na dobrą drogę. Lecz mój przewodnik chwycił mnie za ramię: «Cóż masz zamiar czynić» — zapytał.

«Chcę zanotować sobie napisy widoczne na ich czołach, by ich napomnieć ku poprawie».

«Nie wolno ci tego czynić».

«Dlaczego nie?»

«Niczego im nie brakuje, by mogli stać się uczciwi i wartościowi». Znają regulamin domu, niech go zachowują. Mają przełażonych, niech ich słuchają. Mają sakramenty św. — niech z nich korzystają.

Do ich dyspozycji jest Sakrament Pokuty, więc niech go nie profanują przez zatajenie różnych grzechów. Mają Najświętszy Sakrament Eucharystii, niech go nie przyjmują w stanie grzechu śmiertelnego. Wiedzą, że powinni umartwiać swój wzrok, unikać złego towarzystwa, złych lektur, nieczystych rozmów itd. Przestrzeganie regulaminu domu może ich uratować od wielu niebezpieczeństw. Nie wolno im ośmieszać swoich nauczycieli, gardząc ich mądrością i doświadczeniem. Powinni chętnie słuchać przełożonych, zamiast traktować ich jak nudnych mentorów, lub upatrywać w nich swych wrogów. Niech nie uważają za swoją wygraną, gdy uda im się zamaskować swoje złe czyny i uniknąć kary. Muszą z wiarą zachowywać się w kościele, w skupieniu i chętnie modlić się, nie przeszkadzając innym słowem lub czynem. Niech się uczą w czasie na to przeznaczonym i pracują, kiedy ku temu jest pora. Nauka, praca i modlitwa utrzymają ich na właściwym poziomie.

Mimo jego zakazu jeszcze raz prosiłem o pozwolenie, bym mógł sobie zapisać nazwiska chłopców. Na to wyrwał mi z rąk mój notes, rzucił o ziemię ze słowami: «Po raz ostatni mówię ci, że nie ma potrzeby spisywać ich nazwisk. Boża haska i głos sumienia powiedzą chłopcom, czego należy unikać».

«Czy to znaczy, że nie powinienem moim kochanym chłopcom opowiadać o moich widzeniach?»

«Możesz opowiadać im wszystko, co zapamiętasz» — odparł.

Grona dojrzałe i zdrowe

Zasłona znów opadła i oglądaliśmy tylko latorośl. Prawie bezlistne jej gałązki obfitowały w dorodne kiście dojrzałych, zdrowych gron. Po przyjrzeniu im się z bliska przekonałem się, że były takie na jakie wyglądały. Ich wspaniały widok i przyjemny zapach pobudziły mój apetyt na nie.

Mój przewodnik uniósł kurtynę. Pod altaną ujrzałem ponownie wielu chłopców: naszych obecnych, dawniejszych i przyszłych uczniów. Wyglądali urzekająco i promieniowali szczęściem.

«Oto chłopcy — tłumaczył obcy, — którzy dzięki twojej trosce i staraniom wydają albo w przyszłości wydadzą dobre owoce. Ci są naprawdę cnotliwi i staną się wielką pociechą».

Ich widokiem bardzo się ucieszyłem, lecz równocześnie smutek napełnił mi serce, że ich liczba była o wiele skromniejsza niż się spodziewałem. Gdy się w nich wpatrywałem, nagle na dźwięk dzwonka wszyscy zniknęli. Klerycy, obecni przy mnie, rozeszli się do swoich obowiązków. Rozglądając się wokoło, stwierdziłem, że jestem zupełnie sam. Znikła nawet winorośl i mój przewodnik. W tym właśnie momencie obudziłem się. Daleko było jeszcze do świtu i mogłem trochę sobie jeszcze pospać.

W piątek, 1 maja ks. Bosko opowiedział dalszy ciąg tego snu.

Wczoraj wieczorem zakończyłem opowiadanie w momencie, jak się obudziłem na głos dzwonka. Potem jednak znowu zasnąłem. Nagle ktoś mną potrząsnął. Znalazłem się sam w swoim pokoju, zajęty załatwianiem korespondencji. Po chwili wyszedłem na balkon i przez moment patrzyłem na majestatyczną kopułę naszego nowego kościoła. Następnie zszedłem na dół po schodach i udałem się pod portyki. W krótkich odstępach czasu nadeszli księża i klerycy i otoczyli mnie wokoło. Wśród nich był ks. Rua, ks. Cagliero, ks. Francesia i ks. Savio.

I znowu grona nadpsute

W czasie naszej rozmowy nagle kościół Maryi Wspomożycielki wraz z otaczającymi go budynkami zniknął, a my znaleźliśmy się przed starą szopą Pinardiego. Podobnie, jak w poprzednim śnie, wyrosła winorośl dokładnie w tym samym miejscu, jak gdyby z tych samych korzeni. Osiągała taką samą wysokość a następnie rozciągnęła swoje pędy na bardzo daleką przestrzeń. Wpierw wypuściła liście, potem owoce, które dojrzewały na ich oczach. Nie widziałem jednak żadnego chłopca. Kiście winogron były imponująco wielkie, jak w Ziemi Obiecanej. Nawet jedna z nich mogłaby się okazać zbyt ciężka na siły normalnego mężczyzny. Dojrzałe, złote grona, były przeogromne. Najwyżej jedno można było wziąć do ust. Słowem: wyglądały tak imponująco, że ślina wzbierała w ustach. Wydawały się mówić: «bierz mnie i jedz».

Ksiądz Cagliero i inni księża z powodzeniem oglądali owoce, ja nie mogłem powstrzymać się od okrzyku: «Jakie one są cudne». Na to ks. Cagliero bezceremonialnie zerwał parę gron i włożył jedno do ust. Jeszcze nie zdążył ich zamknąć, gdy zaczął gwałtownie wypluwać owoce, tak, że wydawało się nam, iż zwymiotuje. Grono miało smak zgniłych jaj. «Na litość! — wykrzyknął. — Co za paskudztwo! Przecież to może zabić człowieka».

Stanęliśmy w milczeniu. Wtedy jakiś mężczyzna wyszedł z zakrystii kaplicy i zamaszystym krokiem skierował się ku mnie.

«Jak mogą tak piękne grona mieć tak wstrętny smak?» — zapytałem. Zamiast odpowiedzi, wydobył całą wiązkę kijów, wybrał z niej jeden, wyjątkowo sękaty i wręczył go ks. Savio. «Weź go i uderzaj! Bij nim te pędy» — powiedział. Ksiądz Savio odmówił i cofnął się do tyłu. Z tą samą propozycją zwrócił się do ks. Francesia, ale i on się wymówił. Z kolei próbował obcy wręczyć ów kij ks. Cagliero, a trzymając go za ramię, prawie siłą mu go wcisnął do rąk. «Weź go i bij — powiedział — uderzaj i strącaj». Przy tych słowach wskazał określone miejsce.

Kiedy i ks. Cagliero i ks. Rua wycofali się za mnie, wówczas nieznany zwrócił się ku mnie. «Weź kij i strącaj te pędy» — rozkazał stanowczym głosem. Robiłem nadludzkie wysiłki, by się upewnić, czy sen to jedynie czy jawa, ale wszystko wskazywało, że to rzeczywistość.

«Kim jesteś?» — zapytałem. «Dlaczego mam strącać te gałązki? Czy śnię? Czy to jest skutek tylko mojej wyobraźni? Czy przemawiasz do mnie w imieniu Boga?»

«Przybliż się do winorośli» — odpowiedział — «Zobacz, jaki napis widnieje na jej liściach». Bez trudu przeczytałem: «Po co jeszcze ziemię wyjaławia?» (Łk 13, 7).

«To cytat z Ewangelii» — wyjaśnił przewodnik.

«Owszem» — zaznaczyłem — lecz trzeba też pamiętać, że w Ewangelii Chrystus pozwolił właścicielowi winnicy obkopać winorośl i nadal ją pielęgnować. Nakazał też ogrodnikowi, by zanim ją wytnie, użył wszystkich środków, które mogą jej pomóc zrodzić dobry owoc.

«W porządku. A zatem zostawmy karę na boku. Ale popatrz uważnie». Jeszcze raz wskazał na winorośl. Obserwowałem ją pilnie, lecz wciąż nie wiedziałem, o co mu idzie.

«Podejdź tutaj — powiedział — i czytaj napisy na winogronach».

Dopiero wówczas zauważyłem, że każde grono nosi na sobie nazwisko ucznia i jego grzech główny. Obraz ten wprawił mnie w osłupienie. Z przerażeniem czytałem długą listę przewinień moich chłopców: pyszny, niewierny swoim postanowieniom, nieczysty, dwulicowy, nieobowiązkowy, kłamliwy, mściwy, bez serca, świętokradca, lekceważący wszelkie autorytety, obrażalski, wrażliwy na fałszywe nowinki. Jawiły mi się nazwiska tych; «których bogiem jest brzuch»; «którzy pysznią się wiedzą»; «którzy szukają swoich własnych korzyści, a nie spraw Jezusa Chrystusa»; «którzy knują intrygi przeciw swoim przełożonym i wzniecają bunt przeciw regulaminowi domowemu». Były to nazwiska dawniejszych, aktualnych i przyszłych naszych wychowank6w. Ostatnich — a było ich bardzo wiele — oczywiście nie znałem.

«Oto owoce, które rodzi ta winorośl — powiedział poważnie nieznajomy. Są gorzkie, niedobre, szkodliwe, które nie mogą zapewnić wiecznego zbawienia».

Natychmiast próbowałem zanotować te nazwiska w notesiku, lecz i tym razem mój przewodnik powstrzymał mnie od tego.

«Cóż ty znowu czynisz» — zapytał.

«Proszę cię, pozwól mi zapisać te nazwiska. Prywatnie ich ostrzegę, by mogli się poprawić» — błagałem.

Bez skutku jednak, bo przewodnik okazał się nieubłagany.

«Jeżeli przedstawię im ów przerażający stan ducha, w jakim się znajdują, zmienią swoje życie» — nalegałem.

«Jeżeli nie uwierzyli Ewangelii — odparł — nie uwierzą i tobie». Mimo moich dalszych nalegań w tym względzie, on zupełnie mnie zignorował. Podszedł ze swoją wiązką kijów do ks. Rua.

«Weź jeden z nich — powiedział mu — i uderzaj w winorośl». Ksiądz Rua, krzyżując ramiona, głęboko schylił głowę i tylko wyszeptał: «Litości!» Przy tym błagalnie patrzył ku mnie. Przytaknąłem na znak zgody. Wziął wówczas jeden z drągów. przybliżył się do rośliny i zaczął uderzać we wskazane miejsca. Przy pierwszym uderzeniu przewodnik powstrzymał go od dalszych razów, a nam wszystkim groźnie nakazał cofnąć się do tylu.

Burza gradowa

Czarne i czerwone kulki gradowe: nieczystość i pycha

Wycofaliśmy się błyskawicznie na pewną odległość. Z nowego miejsca mogliśmy dobrze obserwować winogrona. Tymczasem one dziwnie nabrzmiały, a chociaż zachowały swój złocisty kolor i kolisty kształt, robiły wrażenie lepkiej masy przypominającej ślimaki bez skorup. Przewodnik znowu krzyknął: «Teraz uważajcie:, Pan dokona swojej zemsty». W mgnieniu oka niebo ściemniało a gęsta mgła zakryła winorośl bez śladu. Ciemną czeluść nieba rozjaśniały tylko błyskawice, huczały wstrząsające grzmoty, a oślepiające pioruny padały na całe boisko. Pędy winorośli skręcały się pod podmuchem szalonej wichury, tracąc wszystkie swoje liście. Wreszcie gradowa burza zaczęła uderzać w winorośl. Chciałem uciekać, lecz mój przewodnik zatrzymał mnie.

«Przypatrz się gradowi» — rzekł.

«Zobaczyłem, że kulki gradowe, wielkie jak kurze jaja, były albo czarne, albo czerwone, każda zwężona z jednej strony a spłaszczona z drugiej, jak młotek. Grad padający obok mnie lśnił czernią, lecz w niewielkiej już odległości padały także czerwone kulki.

«To niesamowite! — wykrzyknąłem. — Nigdy nie widziałem podobnej burzy gradowej».

«Podejdź bliżej — rzekł obcy na to — a zobaczysz jeszcze dziwniejsze rzeczy».

Polecenie spełniłem, lecz fala jakiegoś okropnego odoru odrzuciła mnie nagle do tylu. Pod wpływem natarczywych nalegań nieznajomego ponownie powoli i ostrożnie posunąłem się naprzód. Zaduch dławił mi jednak piersi i przyprawiał o wymioty żołądka, więc musiałem przerwać swój marsz. «Niczego nie mogę zobaczyć» — powiedziałem.

«Spróbuj jeszcze raz» — odparł.

Przezwyciężając obrzydzenie, podniosłem jedną czarną kulkę gradową i wyczytałem na niej: «Nieczystość». Następnie skierowałem się po czerwone kule. Mimo lodowatej temperatury, jaką, posiadały, wszędzie wzniecały ogień. Ująłem jedną z nich w rękę. Ta także wydzielała okropny fetor. Już z większą łatwością mogłem odczytać na niej napis: «Pycha». Zaszokowany tymi faktami zapytałem: «Czy to są dwie główne wady, które zagrażają naszemu domowi?»

«Te dwie wady główne niszczą dusze, nie tylko w twoim zakładzie, ale wszędzie, na całym świecie. Niedługo zobaczysz, ilu pogrąża się w czeluściach piekła z tego powodu».

«Co mam więc powiedzieć swoim chłopcom, aby wypowiedzieli walkę tym grzechom?»

«Niedługo będziesz to wiedział» — odparł i oddalił się ode mnie. W międzyczasie grad przy huku grzmotów i świetle błyskawic począł jeszcze wścieklej bombardować winorośl. Winogrona przypominały teraz brudną papkę. Wyglądały, jak gdyby były stratowane w kadzi na wino stopami winiarza. Cuchnąca maź wydzielała taki obrzydliwy smród, że trudno było oddychać. Każde grono wydawało swój własny, osobny, ohydny odór. Wszystkie razem zmieszane potęgowały jeszcze bardziej odrażający zaduch. Zależało to od rodzaju i liczby grzechów. Nie będąc już w stanie dłużej wchłaniać tego smrodu, chusteczką zasłoniłem sobie usta i chciałem powrócić do swojego pokoju. W tej chwili zauważyłem, że jestem zupełnie sam. Ksiądz Francesia, ks. Rua, ks. Cagliero i wszyscy inni uciekli. W martwej ciszy i samotności ogarnął mnie taki lęk, że zacząłem biec i wtedy obudziłem się.

Jak widzicie, był to sen nieprzyjemny, nawet odrażający, lecz to, co ujrzałem następnej nocy, okazało się jeszcze gorsze. Wkrótce wam o tym opowiem. Sens tych snów może jest dla was w tej chwili trudno uchwytny, ale wytłumaczę wam go niezadługo. Jest już późno, więc chodźmy spać”.

 

powrót