Ostatnie nauki Jezusa w
świątyni.
Raniutko poszedł Jezus z uczniami do Jerozolimy. Przeprawiwszy się
naprzeciw świątyni przez potok Cedron, zwrócił się popod mury miejskie na południe
i wszedł do miasta małą furtką; u stóp góry Syjon przeszedł murowany most,
rzucony nad głęboką przepaścią; pod świątynią także widać było jaskinie.
Przeszedłszy następnie długi, sklepiony chodnik, oświetlony nieco z góry,
dostał się od południa na dziedziniec niewiast; tu zwróciwszy się na wschód,
przeszedł przez drzwi, w których stawiano zhańbione niewiasty i przez
przysionek ofiarny przybył na miejsce nauczania. Faryzeusze podczas nauki
Jezusa nieraz kazali zamykać wszystkie wejścia, ale drzwi wymienione wyżej
pozostawiali otworem, mówiąc: „Drzwi grzeszników niech zawsze stoją dla nich
otworem." Nauka dzisiejsza Jezusa zawierała przedziwne głębokie myśli.
Mówił o połączeniu i rozdzieleniu, używając przy tym jako porównania ognia i
wody, które się gaszą i nawzajem sobie sprzeciwiają. Jeśli woda nie
przezwycięży ognia, to płomień wybucha przez to tym gwałtowniej i z większą
dzikością. Mówił dalej o prześladowaniu i męczeństwie, podając jako porównanie,
że woda jest męczarnią ognia. Przez ogień rozumiał tych uczniów, którzy
pozostaną Mu wierni, przez wodę zaś miał na myśli tych, którzy odpadną od Niego
w głębokość grzechu. Inny znów przykład przytoczył im, jak to woda, zmieszana z
mlekiem, łączy się z nim w ścisłą, niepodzielną całość, napomykając przy tym,
jak pożywne jest mleko i jak łagodny ma smak. Miał tu znów na myśli Swą własną
łączność z uczniami. Wreszcie, gdy uczniowie zagadnęli Go, czy przyjaciele i
małżonkowie odnajdą się po śmierci, zaczął mówić o spójności małżeńskiej.
„Dwojaka jest mówił — łączność w małżeństwie. Najpierw łączność ciała i krwi,
którą rozrywa śmierć, i tacy małżonkowie nie odnajdą się na drugim świecie.
Lecz powinien istnieć między małżonkami także węzeł duchowy, bo ten łączy ich
nierozerwalnie i w tym i w przyszłym życiu. Niech więc o to się nie trwożą, czy
odnajdą się tam z osobna, czy razem. Jeśli to było małżeństwo ducha, to odnajdą
się potem w jednym ciele." Wspomniał przy tym Jezus o Oblubieńcu, dla
którego Kościół jest Oblubienicą ciała i ducha. Pouczał ich, by nie lękali się
męczarń ciała, bo straszniejsze są męczarnie duszy.
Apostołowie i uczniowie nie wszystko
rozumieli z tej nauki, więc Jezus kazał im to, czego nie rozumiej, zaraz
zapisywać. Widziałam też, iż Jan, Jakób Młodszy i jeszcze jeden wyjęli małe
zwoje z kieszeni na piersiach, rozłożyli je na deseczkach, opartych z przodu o
poręcz, i od czasu do czasu notowali sobie ważniejsze rzeczy. Do pisania
używali farby schowanej w naczyniu, podobnym do rogu. Czynili to tylko z
początku nauki.
W dalszej nauce wspomniał Jezus o
połączeniu się z nimi w ostatniej wieczerzy, której to łączności nic rozerwać
nie zdoła.
Zalecał także Apostołom obowiązek doskonałego umartwienia się, a
to w ten sposób, że zapytywał ich kolejno: „Czy będziecie mogli spełnić to i
owo zarazem?" Była też mowa o ofierze, która musi być złożoną, a
ostatecznym wynikiem był znowu obowiązek umartwienia się zupełnego. Jako
przykład przytoczył im Abrahama i innych Patriarchów, którzy przed każdą ofiarą
tak długo się umartwiali i oczyszczali.
Mówiąc o chrzcie i innych Sakramentach,
tak pouczał Jezus Apostołów: „Ześlę wam wkrótce Ducha świętego, który przez
chrzest uczyni wszystkich dziećmi odkupienia,. Po
Mojej śmierci ochrzcijcie przy sadzawce Betesda wszystkich, którzy przyjdą z
żądaniem chrztu. Gdyby za dużo ochotników stawiło się naraz, to wkładajcie im
kolejno, dwom naraz, ręce na ramiona i ochrzcijcie ich, polewając strumieniem
wody z pompy lub sikawki. Jak dotychczas Anioł, tak teraz Duch święty zstąpi na
ochrzczonych, gdy tylko przeleje się Krew Moja. Stanie się tak, choćbyście
nawet wy nie otrzymali jeszcze Ducha Świętego"
Piotr, ustanowiony przez samego Jezusa jako pierwszy między
Apostołami, zapytał się Go teraz, jako taki, czy zawsze mają tak postępować,
czy też wpierw badać i pouczać ludzi. "Tak jest — odrzekł Jezus — bo
ludzie znużeni są już czekaniem w święto i usychają z pragnienia. Zresztą, gdy
zstąpi na was Duch święty, wtenczas zawsze będziecie wiedzieli, jak
postąpić." Szczegółowo rozmawiał Jezus z Piotrem o pokucie i
rozgrzeszeniu. Wszystkim zaś mówił o końcu świata i o znakach, które go
poprzedzą. Wspomniał przy tym, że jeden człowiek z natchnienia Ducha świętego
będzie miał o tym widzenie. Miał tu na myśli objawienia św. Jana, a nawet
podobnie jak on opisywał te znaki. Mówił, jako zjawi się naznaczony na czole i
że źródło żywej wody, która spłynie z góry Kalwarii, będzie przy końcu świata
zupełnie jakby zatrute; a wszystka woda nie zepsuta zbierze się w dolinie
Jozafata. Zdaje mi się, że powiedział Jezus także tak: Woda wszystka musi się znowu
stać wodą chrztu. Faryzeusze nie byli obecni w czasie całej tej nauki.
Wieczorem poszedł Jezus do Betanii do Łazarza. Cały następny dzień nauczał
Jezus znowu bez przeszkody w świątyni. Mówił o prawdzie i o spełnieniu się
nauki. „Chcę mówił wypełnić teraz wszystko. Nie dosyć jest wierzyć, trzeba
także wiarę wypełniać. Wy wszyscy, a nawet Faryzeusze, nie możecie mi zarzucić,
żem nauczał coś niesłusznie przeciw Zakonowi. Teraz chcę tę prawdę, której
nauczałem, dopełnić przez odejście do Ojca. Zanim jednak odejdę, pozostawię wam
wszystko, co mam. Majątku i złota nie mam; ale pozostawię wam w spuściźnie Moją
moc i siłę, chcę aż po koniec dni zawiązać łączność z wami, ściślejszą jeszcze
niż dotychczasowa. Chcę was wszystkich razem złączyć w członki jednego ciała."
— Piotr, słysząc, ile to jeszcze rzeczy ma Jezus spełnić, powziął nadzieję, że
nie opuści ich tak prędko, i rzekł nawet: „Panie, jeśli to wszystko zechcesz
spełnić, to musisz pozostać z nami do końca świata!" Dalej omawiał Jezus z
Apostołami istotę i skuteczność Wieczerzy Pańskiej, jednak imienia tego nie
wymienił ani razu. Rzekł im także, że ostatnią tę Wielkanoc obchodzić będzie z
nimi, a na pytanie Piotra, gdzie będzie pożywał z nimi paschę, odrzekł, że
oznajmi to w swoim czasie i dodał jeszcze raz wyraźnie, że potem już odejdzie
do Ojca Swego. Na to Piotr zapytał znowu, czy weźmie tam ze Sobą Swą Matkę, tak
przez nich wszystkich czczoną i miłowaną?
Jezus
odpowiedział mu, że Matka Jego pozostanie jeszcze z nimi pewien czas. Wymienił
nawet liczbę lat, ale pamiętam tylko jedną cyfrę 5, zdaje mi się, że 15.
Mówiąc o mocy i skuteczności Wieczerzy
Pańskiej, wspomniał Jezus o Noem, który upił się winem, i znowu, jak naród izraelski
obrzydził sobie chleb niebiański, który trzeba przyprawiać umartwieniem, jak
goryczą piołunu. Teraz, odchodząc do Ojca, przysposobi im chleb żywota; nie
jest bowiem jeszcze upieczony ani ugotowany.
Kończąc wreszcie Swą naukę, tak mówił
Jezus: „Tak długo nauczałem prawdy i wpajałem ją w was; ale wy zawsze
wątpiliście i wątpicie jeszcze. Czuję, że cielesne me istnienie na nic się wam
więcej nie przyda; oddam więc wam wszystko, co mam, a zatrzymam tylko tyle, by
móc okryć nagość Mego ciała." Apostołowie nie zrozumieli tych słów;
mniemali, co najwyżej, że Jezus umrze, lub zniknie gdzieś. To też już wczoraj,
gdy mówił o prześladowaniu Go ze strony Żydów, radził Mu Piotr by, jak po
wskrzeszeniu Łazarza, tak i teraz, ukrył się gdzie na
czas pewien, lub na zawsze, a oni chętnie pójdą, z Nim wszędzie, choćby na
koniec świata.
Wychodząc wieczorem z świątyni, żegnał się
Jezus z jej murami, oznajmiając, że już nigdy w tym ciele nie przestąpi jej
progów. Scena ta cała i słowa Jezusa tak były rzewne i wzruszające, że wszyscy
Apostołowie i uczniowie rzucili się na ziemię, jęcząc głośno i rzewnymi
zalewając się łzami. I Jezusa oczy zwilżyły się od łez. Judasz tylko nie
płakał, za to w sercu jego nurtowała trwoga i niepokój, jak w ogóle ostatnimi
czasy. Ani wczoraj, ani dziś nie wspominał Jezus o nim najmniejszym słówkiem.
Na dziedzińcu pogan czekało już na Jezusa
wielu z nich. Nie uszedł ich oka smutek i płacz Apostołów. Otoczyli zaraz
Jezusa, pragnąc z Nim pomówić, lecz Jezus rzekł im, że niema teraz na to czasu
i polecił im zwrócić się później do Apostołów i uczniów, bo im dał wszelką
władzę. Zaraz też wyszedł Jezus z miasta drogą, którą wjeżdżał tu w Niedzielę
Palmową. Po drodze jeszcze smutnymi i poważnymi słowy wyrażał Swe pożegnanie ze
świątynią. Zatrzymał się jeszcze w gospodzie u stóp góry Oliwnej, a dopiero gdy
ściemniło się zupełnie, poszedł do Betanii. Tu nauczał jeszcze przy wieczerzy w
domu Łazarza; do stołu usługiwały niewiasty mniej już teraz odosabniające się
od mężczyzn. Na następny wieczór zamówił Jezus sutą ucztę w gospodzie Szymona.
Dnia tego cicho i spokojnie było w
Jerozolimie. Faryzeusze, zaniechawszy pójść do świątyni, zebrali się na walną
naradę, stroskani bardzo, że Judasz nie pojawił się więcej u nich. Z drugiej
znów strony smutek panował między życzliwymi Jezusowi mieszkańcami Jerozolimy,
gdy się dowiedzieli od uczniów o słowach i przepowiedniach Jezusa, szczególnie
zasmuceni byli Nikodem, Józef z Arymatei, synowie Symeona i kilku innych;
wyznawcy ci Chrystusa nie oddzielali się jeszcze od Żydów, wspólnie z nimi żyli
i tych samych przestrzegali przepisów. Weronikę widziałam, jak chodziła smutna
po swych komnatach, załamując ręce. Zwróciło to nawet uwagę jej męża, który
kazał jej się wytłumaczyć z przyczyny tego smutku. Dom Weroniki stał w obrębie
murów miejskich, między świątynią a górą Kalwarii. W podcieniach domu, gdzie
miała się odbyć ostatnia wieczerza, rozgościło się na nocleg blisko 76 uczniów.
Magdalena ostatni raz namaszcza Jezusa.
Rano następnego dnia miał Jezus na
podwórzu domu Łazarza naukę dla uczniów; zebrało się ich sporo, bo przeszło
sześćdziesięciu. Po południu około trzeciej godziny zastawiono dla nich stoły
na podwórzu. Usługiwał im sam Jezus z Apostołami; chodził od stołu do stołu,
podawał to tę, to ową potrawę, a przy tym nauczał. Judasza nie było, bo zajęty
był za kupnem wiktuałów na ucztę u Szymona. Magdalena także poszła do
Jerozolimy zakupić wonnych olejków. Najśw. Panna, której Jezus jeszcze o świcie
oznajmił Swą rychłą śmierć, była nad wyraz smutna. Siostrzenica jej, Maria
Kleofe, pocieszała Ją, jak mogła, wciąż dotrzymywała Jej towarzystwa, a i teraz
poszła z Nią do gospody uczniów.
Jezus tymczasem rozmawiał z uczniami o
bliskiej Swej śmierci i jej następstwach. Między innymi tak rzekł do nich:
„Jeden z Moich zaufanych, który wszystko ma Mi do zawdzięczenia, zaprzeda Mię
Faryzeuszom. Nie będzie nawet drożył się z Moją osobą, lecz zapyta ich: „Ile
chcecie mi dać za Niego?" A więc gorzej niewolnika będę sprzedany. Bo
nawet gdyby niewolnika kupowali Faryzeusze, to jeszcze sprzedający podałby im
cenę i trwałby przy niej, a ten odda Mię za tyle, ile mu sami ofiarują."
Uczniowie płakali gorzko słysząc to, i ze smutku nie
mogli nic jeść; dopiero na uprzejme i usilne nalegania Jezusa posilili się
trochę. Nie pierwszy to raz zauważyłam, że uczniowie okazywali nieraz więcej
czułości względem Jezusa niż Apostołowie. Pochodziło to zapewne stąd, że nie tak
często obcowali z Jezusem, więc też pokorniejszymi się czuli wobec Niego. I z Apostołami omawiał Jezus tego rana wiele
szczegółów, a że nie wszystko rozumieli, kazał im zapisywać sobie trudniejsze
rzeczy, co też uczynił zaraz Jan i kilku innych. Kazał im to czynić dlatego,
bo, jak mówił, po zesłaniu Ducha św. przypomną sobie te szczegóły i zrozumieją
je wtenczas. Z lekka napomykał Jezus o tym, że uciekną od Niego, gdy zdrajca
wyda Go w ręce Żydów. Apostołowie nie chcieli nawet myślą przypuścić tego, a przecież
postąpili tak rzeczywiście. Jezus przepowiadał im, co potem nastąpi,
i pouczał, jak mają się zachować w różnych okolicznościach. Wreszcie podał im
Jezus ważny szczegół, odnoszący się do św. Matki Jego. Oznajmił im, że ona wraz
z Nim odcierpi wszystkie straszliwe męki przedśmiertne, że wraz z Nim odbędzie
bolesne konanie i śmierć, a mimo to będzie musiała żyć jeszcze lat piętnaście.
Uczniom wyznaczył Jezus, gdzie mają się udać; jednym kazał iść do Arymatei,
innym do Sychar, innym wreszcie do Kedar. Trzem młodzieńcom, którzy
towarzyszyli Mu w ostatniej podróży, zabronił wracać do domu, a to dlatego, że,
jak mówił, zanadto zmienili już swój sposób myślenia i postępowania, więc łatwo
mogliby wywołać w ojczyźnie zgorszenie, a przy tym w razie napotkanego oporu
narazić się na niebezpieczeństwo upadku. Tak to pouczał Jezus uczniów
nadzwyczaj serdecznie i udzielał im rad na przyszłość. Już nad wieczorem wielu
ich rozeszło się w różne strony. Eliud i Eremenzear poszli, jak się zdaje, do
Sychar. Sylas pozostał jeszcze. Tymczasem wróciła Magdalena z Jerozolimy z
zakupionymi wonnymi maściami. Sama nie załatwiała tego, tylko poszła do
Weroniki i tam siedziała, a Weronika zajęła się kupnem. Trzy rodzaje były tych
maści i to najkosztowniejszych, jakie można było dostać; bo też Magdalena
oddała na to resztę swego mienia. Pamiętam, że między tymi wonnościami była i
flaszka olejku nardowego. Magdalena kazała kupić wonności razem z naczyniami.
Naczynia te w kształcie małych urn, zrobione były z jakiejś białawej, połyskującej
materii, łudząco podobnej do perłowej macicy; było to jednak co innego. U góry
były zaśrubowane, wydęta podstawka opatrzona była gałeczkami. Naczynia te
włożyła Magdalena razem do kieszeni, a raczej do woreczka, przewieszonego pod
płaszczem przez piersi i plecy na skoś. Weronika odprowadziła ją kawałek, a
matka Jana Marka poszła z nią aż do Betanii. Przybywszy do Betanii, spotkały
Judasza: ten rozmawiał chwilę z Magdaleną, choć w sercu czuł ku niej niechęć. W
Jerozolimie dowiedziała się Magdalena od Weroniki, że Faryzeusze uradzili
pojmać Jezusa i zabić; wstrzymywali się tylko jeszcze dlatego, że tylu było
obcych w mieście, szczególnie pogan, którzy szanowali i miłowali bardzo Jezusa.
W domu oznajmiła Magdalena tę wieść niewiastom. Niewiasty znajdowały się już w
domu Szymona, pomagając w przygotowaniach do uczty. Judasz zakupił obficie
wszystkiego; hojnie czerpał dziś z mieszka, myśląc w duchu, że w wieczór
potrafi to sobie odbić z procentem. Na jadalnię obrano dziś inną salę, nie tę,
w której odbyła się uczta poprzednim razem w dzień po uroczystym wjeździe
Jezusa do Jerozolimy. Dziś obrano na ten cel ozdobną, otwarta salę, z tyłu
domu, z widokiem na podwórze. W stropie był otwór, przesłonięty przezroczystą
gazą w kształcie kopuły. Po obu jej stronach zwieszały się sztuczne piramidy z
mięsistego ziela brunatno zielonego o małych okrągłych listkach. Dołem złączone
były piramidy także czymś zielonym. Zdaje mi się, że zawsze utrzymywano je tak
w stanie świeżej zieloności. Wprost pod tą kopułą przeznaczone było miejsce dla
Jezusa. Od strony, którędy miano nosić potrawy przez podwórze otwartym
krużgankiem, stół był nie zajęty. Stało tu tylko nakrycie dla Szymona, który
miał usługiwać do stołu. Z tej też strony stały na ziemi pod stołem trzy
wysokie płaskie dzbanki z wodą.
Dla gości przeznaczone były tym razem niskie, poprzeczne ławki,
opatrzone dodaną z tyłu poręczą, a z przodu wesprą, służącą do oparcia
ramienia. Ławki stojące parami, były na tyle szerokie, że na każdej było
miejsce dla dwóch biesiadników, a więc umieszczeni byli po dwóch naprzeciw
siebie. Tylko Jezus zajmował sam całą ławkę. Dla niewiast przeznaczona była
otwarta sala z lewej strony podwórza, więc mogły przez podwórze widzieć
ucztujących mężczyzn.
Gdy już wszystko przygotowane było do uczty, poszedł Szymon
ze służącym po Jezusa, Łazarza i Apostołów. Przybrani byli w suknie świąteczne;
Szymon miał długą suknię, przepasaną pasem, tkanym w różne figury, na ramieniu
przewieszony miał długi manipularz, dołem bramowany frędzlami. Sługa miał
kaftan bez rękawów. Szymon szedł z Jezusem, a sługa z Apostołami. Nie weszli do
domu drzwiami od ulicy, lecz obszedłszy dom, weszli z tyłu przez ogród wprost
do sali jadalnej. W całej Betanii rojno dziś było i gwarno; było i dosyć
obcych, którzy pragnęli bardzo oglądać wskrzeszonego Łazarza, więc wreszcie aż
zgiełk powstał. I to bowiem podpadało ludziom, że Szymon, zakupiwszy tyle
różnych rzeczy, zamknął dziś dom szczelnie, choć zwykle jako do publicznej
gospody dostęp był wolny dla wszystkich. Słowem, wszyscy ciekawi byli i
niespokojni. Podczas uczty wdrapywali się ciekawsi prawie na mury, by zobaczyć,
co się wewnątrz dzieje. Nie przypominam sobie, czy przy wejściu umywano
Jezusowi i Apostołom nogi; zdaje mi się, że było tylko krótkie oczyszczenie.
Na stole stały rzędem wielkie kubki, a między nimi po dwa
mniejsze. Napój był trojaki; zielonkawy, czerwony i żółty; jeden zdawał mi się
podobny do soku gruszkowego. Z potraw wniesiono najpierw jagnię, rozciągnięte
na podłużnej misie, z pyszczkiem, opartym na przednich nogach. Postawiono je na
stole, zwrócone głową ku Jezusowi. Jezus wziął w rękę biały nóż kościany, czy
też kamienny, wbił go w kark jagnięcia i naciął szyję najpierw z jednej strony
potem z drugiej; następnie zrobił długie cięcie wzdłuż głowy i całego grzbietu;
mimo woli przywiodły mi linie tych cięć krzyż na pamięć. Odcięte trzy kawałki
położył Jezus Janowi, Piotrowi i Sobie. Wtedy Szymon jako gospodarz, pokrajał
do reszty na poprzek i roznosił po porządku na prawo i na lewo, Apostołom i
Łazarzowi. Niewiasty, a było ich siedem czy dziewięć, obsiadły w koło swój stół; Magdalena, wciąż teraz
zapłakana siedziała naprzeciw Najśw. Panny. I tu stało na stole pieczone
jagnię, ale mniejsze i nie tak wyciągnięte na misie, jak tamto. Głowę zwróconą
miało ku Matce Bożej; ona też pokrajała je i rozdzieliła na części. Po
jagnięciu podano ryby, między nimi trzy wielkie. Wielkie ryby leżały brzuchami
na dół w jakimś białym, skrzepłym sosie, jak gdyby pływały. Dalej podano ciasta
pieczone w postaci jagniąt i ptaków z rozpostartymi skrzydłami. Następnie
przyszły na stół plastry miodu, ziele podobne do sałaty i jakiś sos, w którym
to ziele maczano; zdaje mi się, że to była oliwa. Wreszcie podano owoce,
wyglądające na gruszki; w środku był jeden wielki owoc podobny do dyni, a w niego
powtykane były szypułkami inne, jakby winne grona. Niektóre misy polewane były
biało, niektóre żółto, jedne były głębokie, drugie płytkie, stosownie do
rodzaju podawanych potraw.
Przez cały czas trwania uczty nauczał Jezus. Właśnie pod
koniec uczty mówił coś Jezus bardzo zajmującego i ważnego, więc Apostołowie
słuchali z wielką uwagą, z rozwartymi ustami; Szymon także, który dotychczas
usługiwał, siedział teraz bez ruchu i przysłuchiwał się wraz z innymi.
Właśnie w tej chwili wstała Magdalena po cichu od stołu. Miała
dziś na sobie cienki delikatny płaszcz biało niebieski, podobny zupełnie do
okrycia św. Trzech Królów; rozpuszczone włosy przykryte miała zasłoną.
Trzymając w fałdach płaszcza kupione wonności, weszła podsieniem do sali poza
miejscem, gdzie Jezus siedział. Zbliżyła się, płacząc gorzko, a upadłszy Mu do
nóg, skłoniła swą twarz na Jego nogę spoczywającą na łożu; drugą nogę,
spuszczoną ku ziemi, podał jej Pan sam. Wtedy Magdalena zdjęła Mu z nóg
sandały, namaściła nogi z wierzchu i pod podeszwą, poczym ująwszy w obie ręce
swe włosy okryte zasłoną, otarła nimi namaszczone nogi Jezusa i włożyła Mu na
powrót sandały. Czynność ta spowodowała przerwę w mowie Pana. Jezus zauważył
obecność Magdaleny zaraz, jak tylko weszła, ale inni teraz dopiero spostrzegli
ją, gdy Jezus nagle umilkł. Niechętni byli, że ktoś tam przeszkadza w nauce,
lecz Jezus rzekł: „Nie gorszcie się tą niewiastą!" poczym zaczął coś cicho
mówić do niej. Magdalena zaś, załatwiwszy się z zakładaniem sandałów, stanęła
za Jezusem i wylała Mu na głowę flaszeczkę wonnego olejku tak obficie, że aż
spływał poza suknię, poczym jeszcze nabrawszy na rękę kosztownej maści, potarła
Mu nią głowę od ciemienia w tył głowy. Przyjemna woń rozeszła się po całej
sali. Apostołowie zaczęli szeptać i mruczeć, Piotr nawet okazywał niechęć z
powodu tej przerwy w nauce. Magdalena, płacząc ciągle, spuściła zasłonę na
twarz i zwróciła się do odejścia. Gdy, idąc poza stołem, przechodziła koło
Judasza, zagrodził jej tenże drogę ręką tak, że
musiała się zatrzymać, i zaczął jej wyrzucać marnotrawstwo, mówiąc, że lepiej
było obrócić to na wsparcie dla ubogich. Magdalena stała w milczeniu, płacząc
gorzko. Dopiero Jezus ujął się za nią mówiąc: „Dozwólcie jej odejść spokojnie.
Namaściła Mnie teraz na śmierć i już więcej tego uczynić nie będzie mogła.
Zaprawdę, powiadam wam, gdziekolwiek głoszona będzie kiedyś Ewangelia, tam
także wzmianka będzie o jej czynie i waszym szemraniu!"
Smutna wyszła Magdalena z sali. Uczta też nie przeciągała
się dłużej, szemranie bowiem Apostołów i nagana, udzielona im przez Jezusa,
zmieniły nastrój biesiadników. Podniesiono się też zaraz od stołu i wszyscy
poszli na powrót do Łazarza. Judasz, skąpiec rozzłoszczony do żywego postępkiem
Magdaleny, postanowił sobie w duchu, że już nie zniesie dłużej takiej
gospodarki. Nie dał jednak nic poznać po sobie, zdjął suknię godową, i oddalił
się pod pozorem, że musi dopilnować w jadalni
zebrania resztek potraw dla ubogich. Zamiast jednak tam pójść, pobiegł pędem do
Jerozolimy. Przez całą drogę widziałam przy nim diabła smukłego, spiczastego,
czerwonego. Był on raz przed nim, to znowu za nim, jak gdyby mu przyświecał, i rzeczywiście, chociaż ciemno było, biegł
Judasz pewnie, bezpiecznie, nie potknąwszy się ani razu. Przybywszy do
Jerozolimy, pospieszył do domu, w którym później wyszydzano Jezusa. Faryzeusze
i arcykapłani zebrani jeszcze byli na naradzie. Judasz nie poszedł do
zebranych, tylko dwóch Faryzeuszów zeszło do niego na podwórze i tu się
rozmówili. Nie posiadali się z radości, gdy Judasz ofiarował się im wydać
Jezusa. Zdrajca zapytał jednak zaraz, ile gotowi są dać mu za to, więc po
krótkiej wspólnej naradzie zeszedł jeden i ofiarował mu 30 srebrników. Judasz
przystał bez wahania i chciał, by mu zaraz tę sumę wyliczono, Faryzeusze jednak
obawiali się, by ich nie oszukał, bo przedtem także był u nich, a później tak
długo się nie pokazywał; kazali mu więc najpierw zrobić swoje, a potem obiecali
zapłacić. Widziałam, jak nawzajem uderzali w dłonie na znak zgody i naddzierali
trochę suknie, Chcieli oni także, by Judasz dłużej został i objaśnił ich
bliżej, kiedy i jak zamierza urządzić wszystko, lecz, on spieszył się bardzo,
by nie wzbudzać podejrzenia; rzekł tylko, że musi jeszcze wszystko dokładniej
się wywiedzieć, a wtenczas można będzie to jutro doprowadzić do skutku bez
zbytniego rozgłosu. Przez cały ten czas diabeł wciąż był przy nim. Spiesznie
powrócił Judasz znowu do Betanii ubrał się w swą suknię i jakby nic nie zaszło
przyłączył się do innych. Jezus
pozostał na noc w domu Łazarza, podczas gdy uczniowie rozeszli się do swych
gospód. W nocy jeszcze powrócił Nikodem z Jerozolimy, a Łazarz towarzyszył mu
kawałek drogi.
Ostatnia wieczerza.
Wczoraj jeszcze zapytywali
uczniowie Jezusa, gdzie zechce pożywać z nimi baranka wielkanocnego. Dziś, już
przed świtem zawołał Jezus do Siebie Piotra i Jana i umówił z nimi wszystko, co
mieli przysposobić i urządzić do uczty paschalnej w Jerozolimie. Powiedział im,
by poszli do Jerozolimy, a tam idąc pod górę Syjon, napotkają męża z dzbankiem
wody, znanego im, bo już poprzedniej Wielkanocy był on w Betanii gospodarzem
Jezusa przy uczcie paschalnej; za nim mieli iść aż do domu i rzec mu tak:
„Mistrz kazał ci powiedzieć, że zbliża się czas Jego i że chce obchodzić u
ciebie Wielkanoc." Potem mieli żądać, aby im pokazał wieczernik już
urządzony i tam przysposobić wszystko, co potrzeba.
Nieco później
widziałam obu Apostołów już w Jerozolimie; wąwozem, biegnącym na południe od świątyni
wstępowali powoli na północny stok góry Syjon. Na południowej stronie wzgórza
świątyni stały jeszcze rzędy domów. Nieco dalej płynął w głębi wąwozu potok, a
po drugim jego brzegu wiodła pod górę droga; tędy to szli Apostołowie. Po
uciążliwym marszu znaleźli się na wyższym poziomie,
niż szczyt wzgórza świątyni. Przeszli teraz na południowy stok Syjonu i tu na
wolnym, pochyłym nieco placu, w pobliżu starego budynku, otoczonego
dziedzińcami, ujrzeli człowieka, którego mieli spotkać. Poszli za nim i blisko
domu już oznajmili mu to, co Jezus kazał powiedzieć. Człowiek ów ucieszył się
bardzo nimi i ich słowy; oznajmił im, że już zamówiono u niego ucztę (zapewne
uczynił to Nikodem), lecz on nie wiedział dla kogo; cieszy się więc bardzo, że
właśnie Jezusa gościć dziś będzie. Mąż ten zwał się Heli, a był szwagrem
Zachariasza z Hebron; w jego to domu w Hebron oznajmił Jezus zeszłego roku po
szabacie o śmierci Jana Chrzciciela. Miał on pięć córek jeszcze niezamężnych i
syna jedynaka, który był Lewitą i przyjacielem Łukasza, zanim jeszcze tenże
został wyznawcą Chrystusa. Corocznie chodził Heli ze sługami na święta do
Jerozolimy, najmował tu salę paschalną i przyrządzał baranka wielkanocnego dla
takich, którzy nie mieli swego gospodarza.
Na tegoroczne święta najął salę
w starożytnym obszernym budynku, należącym do Nikodema i Józefa z Arymatei.
Budynek ten stał na południowym stoku góry Syjon, niedaleko od zamku Dawida, a
także od rynku, dochodzącego od strony wschodniej do zamku. W koło domu
rozciągał się obszerny dziedziniec, otoczony grubymi murami. Ocieniały go
szpalery drzew. Na dziedzińcu, na prawo i na lewo od bramy, stało przy murach
kilka mniejszych budynków. W jednym z nich spożywała ucztę paschalną Najśw.
Panna z resztą świętych niewiast, tu też nieraz przebywała z nimi po
ukrzyżowaniu Chrystusa. Główny budynek z salą najętą przez Helego wznosił się w
środku dziedzińca, ale nieco ku tyłowi. W tym to domu za czasów króla Dawida
ćwiczyli się dzielni bohaterowie i dowódcy wojsk w kunszcie wojennym. Przed
wybudowaniem świątyni stała tu przez jakiś czas arka przymierza; w jednej z
podziemnych piwnic były jeszcze ślady o tym świadczące. W piwnicach tutejszych
krył się swego czasu prorok Malachiasz, tu pisał swe proroctwa o Najświętszym
Sakramencie i o ofierze nowego przymierza. Salomon miał ten dom w wielkim
poszanowaniu; zachodził tu nawet jakiś figuralny związek, ale nie pamiętam już,
jaki. Gdy Babilończycy zburzyli większą część Jerozolimy, dom ten dziwnym
trafem ocalał. Obecnie był w posiadaniu Nikodema i Józefa z Arymatei; ci
przekształcili odpowiednio główny budynek na dom godowy dla gości wielkanocnych
i wynajmowali go zwykle na święta. Zresztą zaś przez cały rok używali całego
domostwa na skład kamieni budowlanych i nagrobków; tu mieściła się także
pracownia kamieniarska. Józef z Arymatei posiadał w swym miejscu rodzinnym łomy
kamienia pierwszej jakości; wydobyty kamień sprowadzano tu, obrabiano pod jego
nadzorem na nagrobki, gzymsy i kolumny, i tym prowadził Józef handel. Nikodem
również prowadził różne interesy budowlane, a przy tym dla rozrywki, z
amatorstwa zajmował się rzeźbiarstwem. Wyjąwszy czasy świąteczne, rzeźbił
nieraz posągi w tej sali, czasem znów w piwnicy pod nią. To jego zajęcie było
po części przyczyną ścisłej przyjaźni z Józefem z Arymatei jako też wspólnych
podejmowań się różnych przedsiębiorstw. Główny budynek, właściwy wieczernik,
zbudowany był w podłużny czworobok, otoczony w koło niższym od niego
krużgankiem, który można było połączyć w jedną całość ze środkową wysoką salą;
cały bowiem budynek nie ma właściwie ścian, tylko wspiera się na kolumnach i filarach ale odstępy między kolumnami zasłonięte są zwykle
ruchomymi ścianami. Światło wpadało do sali przez okrągłe otwory, umieszczone w
ścianach powyżej krużganka. Przed właściwą salą był jeszcze z przodu
przedsionek o trzech wejściach; z niego dopiero wchodziło się do wysokiej sali,
zaopatrzonej w kilka lamp, wyłożonej pięknymi płytami. W czasie świąt i
uroczystości obijano ściany do polowy wysokości matami i kobiercami, odmykano
otwór w suficie, zwykle zasłonięty, i przesłaniano go przezroczystą, błękitną,
połyskującą gazą. W drugim końcu sali zwiesza się od sufitu zasłona z podobnego
materiału; za zasłoną tworzy się więc w ten sposób jakby osobna mała komnata.
Sala, podzielona w ten sposób na trzy części, ma pewne podobieństwo ze
świątynią, obejmuje bowiem przedsionek, „Miejsce święte" i „Miejsce
najświętsze." W ostatniej części, oddzielonej zasłoną, składano zwykle po
bokach suknie i różne sprzęty, w środku zaś stał rodzaj ołtarza, który niebawem
opiszę. Ponad trzema schodami wystawała ze ściany kamienna ławeczka w kształcie
trójkąta prostokątnego, którego ostry koniec ścięty był mniej więcej w połowie
obu boków. Musiała ona stanowić górną część pieca, w którym pieczono baranka
wielkanocnego, bo dziś np. były schody całkiem ciepłe. Z boku były drzwiczki,
prowadzące do sali tuż za ścianą, stąd można było zejść na dół do miejsca,
gdzie rozpalano ogień, a dalej do innych sklepów i piwnic, ciągnących się pod
salę. Na wystającej ławeczce, czy też ołtarzu, porobione były różne skrzynki i
szuflady dające się wysuwać, dalej u góry jakieś otwory, jakby ruszty, osobne
miejsca do rozniecania ognia i osobne do gaszenia go. Nie da się to zresztą w
całości dobrze opisać. Wyglądało to na ognisko lub piec do pieczenia placków
wielkanocnych i innego pieczywa, a także do palenia kadzidła; w święta palono
tu zapewne resztki i okruchy z uczty; była to więc niejako kuchnia wielkanocna.
Nad tym sterczała ze ściany niszowata skrzynka w kształcie daszku z krokwi, opatrzona
u góry otworem z klapą, zapewne do wypuszczania dymu. Przed tą niszą zwieszała
się od góry figurka baranka wielkanocnego; baranek miał wbity nóż w gardło, a
zdawało się, że krew spływa z niego na ołtarz; jak to jednak było urządzone,
nie wiem już dokładnie. W niszy przy ścianie były trzy barwne szafeczki,
otwierające się i zamykające przez obracanie, jak nasze tabernakulum; tu
składano różne naczynia wielkanocne i nieckowe czarki, a później przechowywano
w nich Najświętszy Sakrament. W bocznych salach koło wieczernika stały tu i
ówdzie murowane łoża, a na nich leżały zwinięte grube kołdry. — Pod całym
budynkiem ciągnęły się piękne piwnice. Arka przymierza stała swego czasu od
tyłu pod tym miejscem, gdzie teraz kuchnia wielkanocna stoi. Pięć kanałów pod domem
sprowadza w dół góry wszelkie nieczystości i zlewy, dom bowiem wysoko jest
położony. Już dawniej widziałam, jak Jezus nauczał w tym domu i uzdrawiał
chorych. Raz, jak już wspominałam, nocowali tu także uczniowie w bocznych
komnatach. Podczas gdy Piotr i Jan rozmawiali z Helim, znajdował się Nikodem w
jednym z bocznych budynków na podwórzu, dokąd uprzątano kamienie, rozłożone
koło wieczernika. Już przed tygodniem widziałam, jak uprzątano podwórze i
przyrządzano wieczernik na uroczystość wielkanocną. Między innymi znajdowało
się tam także kilku uczniów.
Pomówiwszy z Piotrem i Janem,
powrócił Heli przez dziedziniec domu; oni zaś, zwróciwszy się na prawo, zeszli
w dół północnym stokiem Syjonu, poszli mostem przez wąwóz i drugą jego stroną
doszli po ścieżkach, obsadzonych krzewami, do owego szeregu domów, stojących od
południowej strony świątyni. Tu stał dom starego Symeona, zamieszkały obecnie
przez jego synów, tajemnych uczniów Jezusa. Najstarszy z nich, wysoki brunet,
zwał się Obed, a był sługą przy świątyni; tego to wywołali Apostołowie i poszli
z nim najpierw na wschód od świątyni przez tę część wsi Ofel, którędy szedł
Jezus do Jerozolimy w niedzielę Palmową; tu skręciwszy do miasta, obeszli
północną stronę świątyni i przybyli na rynek bydła. W południowej części rynku
były ogrodzone piękne trawniki, jakby małe ogródki, gdzie pasły się baranki.
Przy wjeździe Jezusa do Jerozolimy myślałam, że to umyślnie tak urządzono na tę
uroczystość, tymczasem przekonałam się, że tu zawsze w czasie świąt sprzedawano
baranki wielkanocne. Do jednego takiego ogrodzenia wszedł Obed. Baranki
obtoczyły go zaraz i potrącały główkami, jako kogoś dobrze znajomego; on zaś
wybrał cztery z pomiędzy nich i te odniesiono do wieczernika. Po południu
widziałam, jak Obed pomagał w wieczerniku baranka wielkanocnego przyrządzić.
Piotr i Jan chodzili jeszcze długo po mieście za różnymi sprawunkami. Później
widziałam ich w gospodzie, stojącej przed bramą na północ od Kalwarii w
północno zachodniej stronie miasta, gdzie gościło wielu uczniów. Była to
właściwa gospoda uczniów przed Jerozolimą, i
zarządzała nią Weronika, której właściwe imię było Serafia. Stąd poszli obaj do
domu Weroniki, bo i tu mieli niejedno do załatwienia. Mąż jej, radny miasta,
bawił przeważnie poza domem, oddany swym zajęciom, a chociaż i był w domu, to
trzymał się z dala od niej. Weronika była mniej więcej w wieku Najśw. Panny. Z
Najśw. Rodziną z dawna żyła w znajomości; jeszcze gdy
Jezus jako chłopiec pozostał na święta w świątyni jerozolimskiej, ona posyłała
Mu tam pożywienie.
Apostołowie
otrzymali tu różne naczynia, które po części uczniowie zanieśli do wieczernika
w nakrytych koszach; wzięli stąd również kielich, którym Jezus się posługiwał
przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu.
Wspomniany
kielich był dziwnym naczyniem, tajemniczego pochodzenia. Przez długi czas
spoczywał w świątyni między innymi starożytnymi, a cennymi naczyniami, których
cel i początek dawno uległ zapomnieniu, podobnie jak i teraz niejeden
starożytny, święty klejnot, z upływem wieków i zmianą okoliczności, poszedł w
niepamięć. Od czasu do czasu wybierano w świątyni przestarzałe, nieznane z
użytku naczynia i klejnoty, sprzedawano je, lub dawano przerabiać inaczej,
stosownie do potrzeby. I to najświętsze naczynie chciano nieraz przerobić, ale
kielich, zrobiony z jakiegoś nieznanego kruszcu, nie dał się stopić w ogniu,
więc go zarzucono. Za zrządzeniem Bożym znaleźli go raz młodzi kapłani w
skarbcu świątyni, porzucony wraz z jakimś rupieciami w skrzyni i jako stary,
zapomniany sprzęt ofiarowali na sprzedaż miłośnikom starożytności. Cały
garnitur, tj. kielich z wszystkimi dodatkami, kupiła wtenczas Weronika i już
nieraz służył on Jezusowi przy ucztach świątecznych, a od ostatniej wieczerzy
przeszedł w stałe posiadanie gminy wyznawców Chrystusa. Do kielicha należał
cały garnitur przenośny, sporządzony stosownie do celu, jaki miał spełnić, tj.
do ustanowienia Najśw. Sakramentu. Dawniej oczywiście nie było go, ale nie
pamiętam już, kiedy, i czy nie z polecenia samego Pana
dodatek ten zrobiono.
Całe
urządzenie przedstawiało się tak: Na płaskiej płycie stał wielki kielich, a w
koło niego sześć małych kubków. W płycie tej znajdował się wysuwany rodzaj
szufladki, ale nie pamiętam już, czy zawierał on świętość, czy nie. W samym
kielichu stało drugie, mniejsze naczynie, na kielichu leżał talerzyk, przykryty
sklepioną kopułką. W podstawce kielicha był umyślny schowek na małą łyżeczkę.
Wszystkie naczynia osłonięte były cieniutką tkaniną i przykryte zwykle wielką
wydrążoną półkulą, jakby parasolem, zrobioną — zdaje się — ze skóry, a opatrzoną
u góry gałeczką. Kielich składał się z właściwego kubka na wino i z podstawki,
później zapewne dodanej; podstawka była bowiem z innego materiału, a sam
kielich z jakiejś brunatnej masy, gładkiej jak szyba zwierciadła. Kształt miał
gruszkowaty, po bokach dwa uszka do podnoszenia, bo ciężar jego był dość
znaczny. Cały był pozłacany czy też wyłożony złotem. Podstawka wyrobiona była
sztucznie z ciemnej złotej rudy. W koło obejmował ją z tegoż materiału wąż i
latorośl winna, a prócz tego wysadzona była drogimi kamieniami. W podstawie,
jak już wspomniałam, był schowek dla małej łyżeczki. Kielich sam przechowywał
później Jakób Młodszy przy kościele jerozolimskim. Wiem, że dotychczas znajduje
się on gdzieś w bezpiecznym ukryciu i kiedyś znowu wyjdzie na jaw w stosownym
czasie, jak i teraz do ostatniej wieczerzy. Mniejsze kubki przeszły w
posiadanie innych kościołów, i tak jeden był w
Antiochii, inny znów w Efezie; w ogóle naczynia te dostały się siedmiu
kościołom. Kubki te należały kiedyś do Patriarchów, którzy pili z nich pełen
tajemnic napój, gdy odbierali lub udzielali błogosławieństwa, jak to w swoim
czasie widziałam i opowiadałam.
Początek wielkiego kielicha ginie w pomroce wieków. Posiadał go
już Noe i w czasie potopu ustawił go w arce na samej górze. Melchizedek
przyniósł go z sobą z kraju Semiramidy, gdzie był zarzucony, do Kanaanu, gdy
zakładał osady w Jerozolimie; w nim składał wobec Abrahama ofiarę chleba i
wina, i potem mu go pozostawił. Później widziałam go u Mojżesza. Masa, z której
był zrobiony, była tak zbitą, jak masa dzwonu. Nie zdawał się być wykuty ręką
ludzką, lecz jak gdyby przyroda sama go ukształtowała i jakoby wytworzył się z
łona ziemi. Kiedy powstał i z czego, to było wiadomym tylko samemu Jezusowi.
Podczas gdy obaj Apostołowie zajęci byli w Jerozolimie
przysposobieniem uczty baranka wielkanocnego, w Betanii żegnał się Jezus czule
z Łazarzem, świętymi niewiastami i Matką Swą. Nauczał jeszcze na ostatek i
udzielał wszystkim stosownych upomnień. Z Najśw. Matką Swą miał Jezus na
osobności rozmowę, z której przypominam sobie niektóre szczegóły. I tak mówił,
że na przyrządzenie paschy posłał do Jerozolimy Piotra, jako uosobienie wiary,
i Jana, uosobienie miłości. O Magdalenie, która w ostatnich czasach odchodziła
prawie od siebie z ciągłego smutku, rzekł: „Miłuje ona niewypowiedzianie, ale
miłość jej nie wyzwoliła się jeszcze zupełnie z pęt cielesnych, więc też od
zmysłów będzie odchodzić z boleści nad męką Moją." Wspominał także o
zdradzieckich zamysłach Judasza, a najdobrotliwsza Matka Boża wstawiała się
jeszcze za nim.
Dowiedziawszy się od Jezusa, co czeka Go w najbliższej
przyszłości, prosiła Go Najśw. Panna tak czule, by mogła umrzeć z Nim razem;
Jezus jednak polecał Jej, by spokojniej znosiła Swą boleść, niż inne niewiasty,
a zarazem oznajmił, że zmartwychwstanie po trzech dniach, i gdzie się Jej
pojawi. Zaraz też uspokoiła się Najśw. Panna; nie płakała już tak bardzo, ale z
twarzy Jej bił smutek bezmierny i boleść wstrząsająca do głębi. Jako dobry, wdzięczny
syn, dziękował Jej Jezus za wszelką okazywaną Mu miłość, objął Ją na pożegnanie
prawą ręką i czule przycisnął do serca. Obiecał jej, że w duchu spożyje z Nią
ostatnią wieczerzę i nawet oznaczył godzinę, w której stanie się Jej
uczestniczką. Ze wszystkimi żegnał się Jezus bardzo rzewnie, a nauczał przy tym
aż do ostatniej chwili.
Judasz
tymczasem pobiegł znowu do Jerozolimy pod pozorem, że ma różne sprawunki do
załatwienia i do zapłacenia. Obliczył on zawsze czas jak najdokładniej, żeby
móc się usprawiedliwić ze swej nieobecności. Jezus pytał się o niego
pozostałych Apostołów, chociaż wiedział dokładnie o każdym jego kroku. On
tymczasem uwijał się przez cały dzień po Faryzeuszach i wszystko z nimi
umawiał. Pokazano mu nawet żołdaków, którzy mieli pojmać Pana. Dopiero na
chwilę przed rozpoczęciem się ostatniej wieczerzy powrócił Judasz do Jezusa. Ja
odczytywałam duchem wszystkie jego plany i zamysły. Podczas gdy Jezus rozmawiał
z Maryją o nim, otrzymałam wiele nowych objaśnień co do jego charakteru. Był on
czynny, rzutny i usłużny, lecz przy tym pełen skąpstwa, fałszywej ambicji,
pychy i zazdrości, a co gorsza wcale nie starał się zwalczać tych nałogów. A
mógł przecież zaspokoić już swą pychę, bo na równi z innymi Apostołami działał
cuda i w nieobecności Jezusa uzdrawiał chorych.
Około południa udał się Jezus z dziewięciu Apostołami do Jerozolimy;
za Nim poszło tam również siedmiu uczniów, pochodzących głównie z Jerozolimy i
z okolicy, oprócz Natanaela i Sylasa. Pamiętam, że był między nimi Jan Marek i
niedawno przyjęty syn biednej wdowy, która to złożyła w ofierze ostatni grosz,
gdy Jezus nauczał w świątyni przy skarbonie; św. niewiasty wybrały się dopiero
później w drogę.
Jezus nie poszedł
z Apostołami wprost do Jerozolimy, lecz chodził z nimi długo w koło Góry
Oliwnej, po dolinie Jozafata nawet aż ku Górze Kalwarii, a przy tym nauczał
wciąż bez przerwy. Między innymi rzekł Apostołom, że dotychczas dawał im Swój
chleb i wino, ale dzisiaj ma zamiar oddać im własne ciało i krew, a więc
zostawi im w spuściźnie wszystko co ma. Także przy tych słowach wzruszanie
malowało się na twarzy Pana, jak gdyby usychał z pragnienia miłosnego oddania
się im jak najprędzej, jakby wnętrze Swe własne chciał w nich przelać.
Apostołowie nie zrozumieli znaczenia tych słów; myśleli, że Jezus ma na myśli
baranka wielkanocnego. Niepodobna wypowiedzieć, jak niezmierna miłość i
cierpliwość cechowała ostatnie nauki Jego w Betanii i tu.
Owych siedmiu uczniów nie towarzyszyło Jezusowi wraz z Apostołami;
udali się oni wprost do Jerozolimy, niosąc pakunki z liturgicznymi szatami
paschalnymi, w które według przepisu trzeba się było ubierać. Przybywszy do
wieczernika, złożyli je w przedsionku, poczym udali się do domu Jana Marka. Tu
również przybyły później św. niewiasty.
Inni
uczniowie poznosili także różne stroje i przybory. Gdy Piotr i Jan przybyli od
Serafii do wieczernika, było już wszystko złożone w przysionku, z kielichem.
Gołe ściany sali obwieszono kobiercami, odsunięto otwory w suficie i
przygotowano trzy wiszące lampy. Teraz dopiero poszli Piotr i Jan w dolinę
Jozafata; by zawołać Pana i resztę Apostołów. Później od nich poschodzili się
uczniowie i przyjaciele, którzy mieli wspólnie z Jezusem pożywać w wieczerniku
baranka, wielkanocnego.
Do wieczerzy podzielono się
na trzy kółka, z których każde miało swego osobnego gospodarza. Jezus zasiadł z
dwunastu Apostołami w głównej sali wieczernika. Osobno w salach bocznych
zasiedli do stołu Natanael jako gospodarz, z dwunastu najstarszymi uczniami, a
tak samo z 12 innymi Eliachim, syn Kleofasa i Marii Helego, a brat Maryi
Kleofasowej; był on przedtem uczniem Jana Chrzciciela. W jednym z bocznych
budynków u wejścia na dziedziniec zastawiona była wieczerza dla św. niewiast. W
świątyni zabito na tę wieczerzę trzy baranki i przelano ich krew; czwartego zaś
zabito, wylewając krew, w wieczerniku, i tego spożył Jezus z Apostołami. Nie
wiedział o tym Judasz, bo wymyśliwszy sobie różne sprawunki, motał coraz
bardziej Jezusa w sieć zdrady; a że musiał w tym celu być w niejednym miejscu,
więc nie był przy zabijaniu baranka. Przybył dopiero na chwilę przedtem, nim
rozpoczęło się spożywanie baranka wielkanocnego.
Z
niezwykłym wzruszeniem patrzałam, jak zabijano baranka dla Jezusa i Apostołów.
Odbywało się to w przedsionku wieczernika, a pomagał przy tym syn Symeona,
Lewita. Obecni Apostołowie i uczniowie, zebrani w koło, śpiewali Psalm 118.
Jezus przypomniał, że zbliża się teraz nowy czas, w którym spełni się ofiara
Mojżesza i znaczenie baranka wielkanocnego; dlatego też musi to jagnię być tak
zabite, jak niegdyś w Egipcie, bo teraz zbliża się zaś rzeczywistego wyjścia z
niewoli egipskiej. Naczynia i wszelkie przybory były już pod ręką. Przyniesiono
pięknego baranka z wiankiem na szyi; wianek zdjęło zaraz i odesłano Najśw,
Pannie, znajdującej się w gronie innych niewiast. Baranka przywiązano przez
środek ciała grzbietem do deszczułki, przy czym przyszedł mi na myśl Jezus,
przywiązany przy biczowaniu do słupa. Syn Symeona przytrzymał w górę głowę
baranka, Jezus natomiast przebił nożem szyję i oddał go zaraz Obedowi do
dalszego sporządzenia. Widać było, że Jezus jakby z lękiem i boleścią
przystępował do zadania ciosu barankowi; szybko załatwił się z tym, a każdy
ruch Jego nacechowany był wielką powagą. Krew ściekającą z baranka, zebrano w
miednicę. Jezus kazał sobie przynieść gałązkę hizopu, umaczał ją we krwi,
podszedł ku drzwiom sali i pomazał krwią podwoje drzwi i zamek, poczym zatknął
tę krwawą gałązkę nad górnym progiem, przy tym tak między innymi rzekł uroczyście:
„Przejdzie tędy mimo anioł śmierci. Lecz wy spokojnie i bezpiecznie módlcie się
tu, gdy zabiją Mnie, prawdziwego Baranka wielkanocnego. Wiedzcie, że odtąd
zacznie się nowa epoka i nowa ofiara, i trwać będzie aż do skończenia
świata."
Potem
poszli wszyscy do owej kuchni wielkanocnej, umieszczonej na końcu sali, gdzie
niegdyś stała arka przymierza. Ogień był już rozniecony. Jezus pokropił ognisko
krwią baranka i poświęcił je w ten sposób na ołtarz; resztę krwi i tłuszcz
wrzucono w ogień, płonący pod ołtarzem. Tak samo cały wieczernik poświęcił
Jezus na nową świątynię, obchodząc go w koło z Apostołami, wśród śpiewu
psalmów. W czasie tym drzwi wszystkie były zamknięte.
Tymczasem
skończył syn Szymona przyprawianie baranka. Zatknął go na rożen, przednie nogi
rozkrzyżował na poprzecznym drewienku, a tylne przymocował do rożna. Teraz
wyglądał baranek zupełnie jak Jezus na krzyżu. Wzięto teraz i inne trzy baranki
zabite w świątyni i wszystkie cztery wstawiono w piec, by się upiekły. Wszystkie baranki wielkanocne Żydów
zabijano na dziedzińcu świątyni, a mianowicie w trzech miejscach: osobno dla
znakomitych, osobno dla uboższych i osobno dla zamiejscowych. Jezus o tyle
tylko zmienił ten porządek, że baranka Swego nie kazał zabijać w świątyni,
zresztą postąpił ściśle według przepisów zakonnych. Baranek ten był tylko
wyobrażeniem. Jezus zaś sam stał się na drugi dzień prawdziwym Barankiem
wielkanocnym.
Przed
wieczerzą jeszcze nauczał Jezus o baranku wielkanocnym i tłumaczył, że jest on
tylko wyobrażeniem, a prawdziwy Baranek wielkanocny spełni teraz Swą ofiarę. Wreszcie,
gdy już przyszedł Judasz i czas wieczerzy nadszedł, przygotowano i zastawiono
stoły. Biesiadnicy nałożyli na siebie znajdujące się w przedsionku suknie
podróżne, jak to przepisywała ceremonia: a więc białą tunikę, jak koszulę, na
to płaszcz z przodu krótszy, a z tyłu dłuższy; również nałożyli na nogi nowe
sandały. Suknie były podpasane, toż samo szerokie rękawy. Tak przystroiwszy
się, poszła każda grupa do swego stołu, tj. uczniowie podzieleni na dwie części,
do sal bocznych, Jezus zaś z Apostołami do sali wieczernika. Z laskami w rękach
poszli parami do stołu, a stanąwszy każdy na swym miejscu, oparli laski na
ramionach i wznieśli ręce w górę. Jezus otrzymał od gospodarza dwie małe laski
nieco w górze zakrzywione, podobne zupełnie do krótkich kijów pasterskich;
każda miała z jednej strony jakby haczyk, jak to widać u odciętej gałęzi. Laski
te zatknął Jezus z przodu za pas na krzyż, i wsparł na
nich ręce wzniesione do modlitwy. Wzruszający to był widok, gdy wsparty tak,
poruszał się i zdawało się, że wspiera Swe ręce na krzyżu, który wkrótce miał
dźwigać na Swych barkach. Odśpiewano psalmy: „Błogosławiony Pan Bóg
Izraela," dalej „Chwała niech będzie Panu" itd. Po skończonych
modłach oddał Jezus jedną Swą laskę Piotrowi, a drugą Janowi; oni zaś, nie
pamiętam już dobrze, czy zaraz je odłożyli na bok, czy też oddali je innym
Apostołom, by obeszły w koło z rąk do rąk.
Stół
biesiadny był wąski, mniej więcej tak wysoki, że mężowi stojącemu sięgał na pół
stopy nad kolana, kształt zaś miał wycinka kołowego o ściętym łukowo końcu. Od
strony wewnętrznej, wklęsłej, naprzeciw siedzenia Jezusa było wolne miejsce,
kędy wnoszono potrawy. Jeśli sobie dobrze przypominam, to po prawej ręce Jezusa
stali Jan, Jakób Starszy i Jakób Młodszy, dalej u prawego wąskiego boku stał
Bartłomiej. Obok niego przy wewnętrznej wklęsłej stronie stał Tomasz i Judasz
Iskariot. Po lewej ręce Jezusa stał Piotr, dalej Andrzej i Tadeusz, przy lewym
wąskim boku stał Szymon, dalej przy stronie wklęsłej Mateusz i Filip.
Na środku stołu
stała misa z barankiem wielkanocnym; głowa jego wsparta była na skrzyżowanych
łapkach przednich, tylne nóżki wyciągnięte były wzdłuż. Baranek ułożony był w
koło czosnkiem. Dalej stała misa z pieczywem wielkanocnym; po jednej jej
stronie była misa z zielem, ustawionym prosto i gęsto, tak jak rośnie, z
drugiej strony stała znów misa z małymi wiązankami gorzkiego ziela, podobnego
do ziół, używanych przy balsamowaniu. Przed Jezusem jeszcze stała czara z
jakimś zielem żółtozielonym i druga z brunatnym sosem. Jako talerze służyły
okrągłe, wklęsłe placki. Noży używano kościanych.
Po modłach
położył gospodarz przed Jezusem nóż do rozebrania baranka wielkanocnego,
postawił też przed Nim kubek wina i nalał z konwi wina do sześciu kubków, stojących
na stole, przeznaczonych po jednym dla dwóch Apostołów. Jezus pobłogosławił
wino i wypił Swój kubek i Apostołowie pili po dwóch z jednego kubka. Jezus
rozebrał na części baranka; Apostołowie podawali Mu za pomocą pewnego rodzaju
szczypców swe placki, Jezus kładł na nie każdemu jego porcję a oni prędko
spożyli, oskrobując mięso kościanymi nożami. Później kości spalono. Potem
zjedli jeszcze prędko cokolwiek czosnku i ziela, maczanego w sosie. Baranka
spożywali stojąco, tylko wspierali się nieco na poręczach siedzeń. Następnie
połamał Jezus jeden placek wielkanocny, kawałek schował pod nakrycie, a resztę
rozdzielił. Gdy zjedli i to, przyniesiono znowu dla Jezusa kubek wina, lecz
Jezus, podziękowawszy, odsunął wino i rzekł: „Weźcie to wino i rozdzielcie
między siebie; odtąd nie będę już więcej pić wina, dopóki nie przyjdzie
królestwo Boże." Wypiwszy po dwóch z jednego kubka wino, zaśpiewali
Apostołowie, potem Jezus pomodlił się, czy też miał krótką naukę, nastąpiło
jeszcze ogólne mycie rąk, poczym biesiadnicy spoczęli na swych siedzeniach.
Dotychczas bowiem stali wszyscy, przy końcu tylko opierali się nieco o poręcze,
a wszystko odbywało się o ile możności jak najszybciej. Jezus rozebrał również
na części baranka, przeznaczonego dla św. niewiast, spożywających wieczerzę w
bocznym budynku. Jedzono jeszcze trochę ziół i sałaty z sosem. Jezus serdeczny
był dziś i wesoły, jak Go nigdy jeszcze nie widziałam; przedstawiał też i
Apostołom, by na teraz zapomnieli o wszelkich troskach. I Najśw. Panna z
wesołością pełniła urząd gospodyni przy stole św. niewiast. Nieraz
przystępowała do niej która z nich i szarpała ją lekko za zasłonę, by jej coś
powiedzieć, a ona natychmiast z nieopisaną prostotą zwracała się w tę stronę. Widok ten mnie bardzo
wzruszał.
Podczas gdy Apostołowie spożywali
zioła, rozmawiał Jezus z nimi mile i serdecznie. Powoli jednak spoważniał i
posmutniał, wreszcie rzekł: "Jeden z
pomiędzy was zdradzi Mnie, ten, którego ręka spoczywa z moją ręką na
jednym stole." Pan właśnie rozdzielał ziele, a mianowicie sałatę (łoczygę)
której tylko jedna misa stalą na stole; Sam rozdzielał po Swej stronie, a
Judaszowi, siedzącemu na ukos naprzeciw, polecił uczynić to samo po drugiej
stronie stołu. Wszystkich strach zdjął, gdy Jezus wspomniał o zdrajcy. Jezus
nie wyjawił przez to zdrady Judasza przed innymi, gdy mówił: „Zdradzi Mnie ten,
którego ręka spoczywa z moją na stole," lub „który macza ze Mną rękę w
misie," co tyle znaczy jak: "jeden z dwunastu, którzy ze Mną jedzą i
piją, z którymi dzielę Mój chleb;" słowa bowiem: „maczać z kimś rękę w
misie" były wyrażeniem ogólnym na określenie ścisłego, najpoufniejszego
obcowania z kimś. Lecz zarazem chciał Jezus także przestrzec Judasza, bo rzeczywiście,
mówiąc powyższe słowa, umaczał równocześnie z nim rękę w misie. A dalej tak
mówił: „Idzie teraz na śmierć Syn człowieczy, jak o Nim napisano jest w
Piśmie, biada jednak człowiekowi, przez którego Syn człowieczy będzie wydany!
Byłoby dla niego lepiej, gdyby się był wcale nie narodził."
Apostołowie
wszyscy osłupieli i na wyścigi dopytywali się: „Panie, czy to ja jestem?"
sami bowiem musieli przyznać, że nie rozumieją dobrze Jezusa. Piotr zaś
pochylił się poza Jezusa ku Janowi i dał mu znak, by spytał się Pana, kto jest
tym zdrajcą; sum bowiem tyle już nagan otrzymał od Pana, więc obawiał się, czy
przypadkiem jego nie ma Pan na myśli. Jan spoczywał po prawej ręce Jezusa; a
ponieważ wszyscy tak leżeli przy stole, że opierali się na lewym ramieniu, a
prawą ręką jedli, więc Jan miał głowę tuż przy piersi Jezusa. Przysunąwszy się
teraz jeszcze bliżej piersi, zapytał: „Panie, kto to jest?" Nie słyszałam,
czy Jezus powiedział Janowi głośno: „Ten, któremu podam umaczany kęs," nie
wiem także, czy mu to szepnął po cichu; wziął tylko kęs chleba, owinięty w
łoczygę, umaczał w sosie i z wielką serdecznością podał Judaszowi, a w tej
chwili głos jakiś wewnętrzny powiedział Janowi, że Jezus ma Judasza na myśli.
Judasz pytał się właśnie także: "Panie, czy to może ja?" Lecz Jezus
spojrzał tylko na niego mile i dał jakąś ogólnikową odpowiedz. Podanie komuś
chleba, zamaczanego w misie, było zwykłą oznaką miłości i zaufania, i Jezus
uczynił też to, powodowany szczerą miłością, by przestrzec Judasza, a nie
zdradzić go przed innymi; mimo to złość napełniła zaraz serce Judasza. Przez
cały czas trwania wieczerzy, widziałam u nóg
Judasza jakiś mały, szkaradny
potwór, który czasami spinał mu się, aż do serca. Nie zauważyłam już, czy Jan
oznajmił Piotrowi to, czego się dowiedział; spojrzał jednak ku niemu i dał mu
znak uspakajający.
Umywanie nóg.
Wstawszy od wieczerzy ubrali biesiadnicy
znów zwykłe swe ubranie i uporządkowali je tak, jak zwykle czynili to przy
uroczystych modłach. Wtedy wszedł do sali gospodarz z dwoma sługami, by
sprzątnąć ze stołu i wysunąć go z pośród rozstawionych w koło siedzeń. Gdy to
już załatwił, polecił mu Jezus przynieść wody do przedsionka, więc zaraz
wyszedł, by spełnić polecenie.
Jezus
tymczasem stanął w gronie Apostołów i długą chwilę przemawiał do nich z wielkim
namaszczeniem. Tyle już dotychczas słyszałam i widziałam, że niemożliwym mi
jest, powtórzyć dokładnie treści tej nauki Jezusa, — niektóre jednak urywki
pamiętam. I tak mówił Jezus o królestwie Swym, o tym, że wnet odejdzie do Ojca,
a przedtem pozostawi im wszystko, co ma. Dalej nauczał o pokucie, o uznaniu
swej winy i wyznaniu jej, o skrusze i oczyszczeniu się. Czułam, że to wszystko
odnosi się do mającego nastąpić umycia nóg i że wszyscy uznawali w duchu swe
grzechy i żałowali za nie, z wyjątkiem Judasza. Mowa cała długa była i uroczysta.
Po skończeniu jej posłał Jezus Jana i Jakóba Młodszego do przedsionka po
zamówioną wodę, Apostołom zaś kazał ustawić siedzenia w półkole. Potem sam
wyszedł do przedsionka, zdjął płaszcz, pod pasał się i owinął chustą, której
dłuższy koniec zwieszał się ku ziemi.
Tymczasem rozpoczęła się między Apostołami
żywa sprzeczka o to, kto zajmie między nimi pierwsze miejsce. Jezus bowiem
mówił z taką pewnością, że ich opuści i że zbliża się Jego królestwo, więc to
utwierdziło ich na nowo w przekonaniu, że ma oparcie w jakiejś tajemnej mocy,
że w ukryciu przygotowuje jakiś świetny tryumf dla swych stronników.
W przedsionku kazał Jezus Janowi wziąć do
rąk miednicę, Jakóbowi Młodszemu zaś kazał trzymać przed sobą worek z wodą; od
worka szła rura przez ramię, którą wypływała woda. Nalawszy wody na miednicę,
kazał im Jezus iść za Sobą do sali, gdzie już na środku ustawił gospodarz
obszerne próżne naczynie.
Wszedłszy do sali zaraz na wstępie zganił
Jezus Apostołom ich sprzeczkę niewielu słowy, a wreszcie rzekł: „Ja sam jestem
teraz waszym sługą. Usadówcie się dogodnie, bym mógł umyć wam nogi."
Wszyscy usadowili się na oparcia siedzeń w tym samym porządku, w jakim
siedzieli przy stole, a bose nogi oparli na poduszkach siedzeń. Jezus szedł od
jednego, do drugiego, czerpał ręką wodę z miednicy, podtrzymywanej przez Jana, i polewał nogi, podstawiane po kolei przez Apostołów.
Następnie ujmował w obie ręce długi koniec chusty, którą był przepasany,
ocierał nią lekko nogi i zaraz szedł z Jakóbem do następnego. Jan zaś za każdym
razem wylewał użytą wodę do naczynia, stojącego na środku sali,
i wracał znowu z miednicą. Wtedy Jezus poprzez nogi apostoła nalewał znowu wody
z wora, trzymanego przez Jakóba, i tak szło dalej tą
samą koleją.
Jak w czasie całej wieczerzy tak i teraz
przebijała się w zachowaniu Jezusa niezwykła czułość, uprzejmość i serdeczność.
Upokarzające zajęcie umywania nóg spełniał z sercem, przepełnionym miłością,
nie spełniał go, jako czczą ceremonię, lecz jako
świętą przysługę miłosną, wywnętrzał przed nimi całe Swe serce, wynurzał i
wylewał przed nimi całą Swą miłość.
Po kolei przyszedł Jezus do Piotra, by umyć mu nogi, lecz on z
pokory nie chciał na to pozwolić, mówiąc: „Panie, Ty mnie masz nogi myć!"
A Jezus rzekł: „Co Ja czynię, ty nie rozumiesz teraz, ale później się
dowiesz." Zdaje mi się, że prócz tego powiedział po cichu do niego:
„Szymonie, zasłużyłeś na to, by dowiedzieć się od Ojca Mego, kto Ja jestem,
skąd przychodzę i dokąd idę; ty jeden poznałeś to i dałeś o tym świadectwo; na
tobie zbuduję Mój kościół, a bramy piekielne nie zwyciężą go. Moc Moja zostanie
przy twoich następcach aż do skończenia świata." Potem zaś rzekł do
wszystkich, wskazując na niego, że gdy odejdzie od nich, to Piotr ma zastąpić
Jego miejsce w rządach kościołem i w rozsyłaniu uczniów. Piotr jeszcze rzekł:
„W żaden sposób nie będziesz mi, Panie, mył nóg;" na co Jezus mu odrzekł:
„Jeśli nie umyję ci nóg, nie będziesz miał cząstki ze Mną." Wtedy dopiero
zawołał Piotr: „Panie, jeśli tak, to umyj mi nie tylko nogi; ale także ręce i
głowę!" Lecz Jezus powstrzymał jego zapał, mówiąc: „Kto jest umyty, ten
jest czysty i potrzebuje tylko umyć nogi. Wy także jesteście czyści, ale nie
wszyscy." Przy ostatnich słowach miał Jezus na myśli Judasza.
W nauce Swej rozumiał Jezus przez umycie
nóg oczyszczenie się z grzechów powszednich, bo nogi, przy chodzie wciąż
stykające się z ziemią, zawsze na nowo się brudzą; więc też Jezus miał tu także
na myśli obmycie duchowe, rodzaj rozgrzeszenia. Piotr zaś w swej gorliwości
brał rzecz tylko materialnie i widział w tej czynności tylko zbytnie
upokorzenie się swego Mistrza. Nie przeczuwał, że Jezus, by go zbawić, upokorzy
się jutro z miłości aż do haniebnej śmierci na krzyżu.
Myjąc nogi Judaszowi, okazywał mu Jezus
większą jeszcze czułość i uprzejmość, niż innym; pomimo, iż zdrada Judasza
bolała Jezusa najwięcej ze wszystkich Jego mąk, a przyłożywszy twarz do jego
nóg, rzekł cicho: „Namyśl się jeszcze. Rok już nosisz w sercu zdradę i
niewierność." Judasz zdawał się nie słyszeć tego i umyślnie mówił coś do
Jana. Widząc to Piotr, krzyknął rozgniewany: „Judaszu! Mistrz mówi do
ciebie." Teraz dopiero zwrócił się Judasz do Jezusa i dał jakąś
ogólnikową, wymijającą odpowiedź, coś jakby: „Panie, uchowaj
!
Inni nie słyszeli słów Jezusa,
wyrzeczonych do Judasza; Jezus bowiem mówił cicho, a zresztą nie zwracali na to
uwagi, zajęci nakładaniem sandałów. Umył jeszcze Jezus nogi Janowi i Jakóbowi;
najpierw usiadł Jakób, a Piotr potrzymał wór z wodą, potem siadł Jan, a Jakób
tymczasem trzymał miednicę.
Jezus nauczał jeszcze o upokarzaniu się; mówił, jak to
usługujący jest największym, i że na przyszłość mają sobie także myć nawzajem
nogi w pokorze; dalej poruszył jeszcze sprawę niedawnej sprzeczki, kto jest
między nimi największy, jak to napisano jest w ewangelii. Jezus przebrał się
potem, z powrotem w Swe suknie; i Apostołowie rozpuścili znowu swobodnie
suknie, które przy spożywaniu baranka wielkanocnego mieli podpasane.
7. Ustanowienie Najśw. Sakramentu.
Na rozkaz Pana przysposobił gospodarz
znowu stół; podwyższył go nieco, nakrył kobiercem, na wierzch rozpostarł
najpierw czerwoną serwetę, na tej zaś białą, przejrzystą, potem wsunął go znów
na środek sali; pod stołem postawił dzbanek z wodą, a drugi z winem.
Wtedy Piotr i Jan poszli do owej tylnej
komnaty, gdzie było ognisko wielkanocne, po kielich, który otrzymali od
Weroniki. Nieśli go obaj na rękach wraz z przyborami i kopułowatym nakryciem, a
wyglądało to, jak gdyby nieśli tabernakulum. Postawili go na stole przed
Jezusem. Obok stał talerz z cienkimi, białymi, żłobkowatymi plackami przaśnymi;
leżał tu także ów kawałek placka, rozłamanego przy wieczerzy, który Jezus
schował wtenczas. Talerz był nakryty. Dalej stały dwa naczynia z winem i wodą,
trzy puszki, jedna próżna, jedna z gęstym olejem i trzecia z rzadkim i
łopatka.
Spełniwszy to, kazał Jezus Piotrowi i Janowi polać Sobie wodą ręce
nad talerzem, na którym leżały placki przaśne, nabrał tejże samej wody
łyżeczką, wyjętą z podstawki kielicha, i nawzajem polał im ręce; potem kazał
podać talerz w koło, by wszyscy ręce sobie umyli. Nie mogę na pewno powiedzieć,
czy zupełnie tak wszystko się odbywało, jak mówię; z wielkim rozczuleniem
przypatrywałam się wszystkim tym czynnościom, przypominającym mi bardzo Mszę
świętą.
Coraz większe skupienie, coraz większa
czułość malowały się wśród tego na twarzy Jezusa. Wreszcie rzekł: „Chcę wam
teraz dać wszystko, co mam, tj. samego Siebie." Zdawało się przy tych
słowach, że z miłości niezmiernej rozpływa się zupełnie; ciało Jego zrobiło się
przejrzyste, podobne do świetlistego cienia.
Modląc się wciąż w wielkim skupieniu,
łamał Jezus placki tak, jak poznaczone były karbami, i
kładł je jeden na drugim na tackę; z pierwszego kawałka ułamał końcami palców
małą cząstkę i wpuścił ją do kielicha. W tej chwili, gdy to czynił, miałam
widzenie, jakoby Matka Boża przyjmowała Najśw. Sakrament, chociaż przedtem nie
było Jej tu w sali. Zdawało mi się, że widzę Ją, jak siedzi naprzeciw Jezusa od
strony wejścia i pożywa Najśw. Sakrament Za chwilę już znikła mi z oczu,
Jezus modlił się wciąż i nauczał jeszcze; zdawało się, że
każde słowo wychodzi widzialnie z ust Jego jako ogień i światło i wchodzi we
wszystkich Apostołów z wyjątkiem Judasza. Wreszcie wziął Jezus tackę z
kawałkami placków, ale już nie wiem dokładnie, czy postawił ją na kielich, — i
rzekł: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie
wydane." Przy tym zrobił prawicą ruch nad tacką, jak gdyby błogosławił. W
tejże chwili blask uderzył od Niego, słowa jakby ogniem wychodziły z ust Jego,
chleb także zajaśniał i tak świecąc wszedł w usta Apostołów, jakby niejako sam
Jezus w nich wpływał; wszystkich też jasność przeniknęła, tylko Judasz pozostał
ciemny. Najpierw podał Jezus konsekrowany chleb Piotrowi, drugiemu zaś
Janowi*); potem skinął na Judasza, siedzącego w ukos naprzeciw Niego, by się przybliżył, i jemu trzeciemu podał Najśw. Sakrament. Ale
zdawało mi się, że słowo cofa się od ust zdrajcy. Przeraziło mnie to, więc nie
umiem określić dokładnie uczuć, w tej chwili doznawanych. Jezus rzekł teraz do
niego: „Co masz czynić, czyń rychło." Potem zaczął rozdzielać Najśw.
Sakrament innym Apostołom; zbliżali się parami, jeden drugiemu podtrzymywał pod
brodą małą sztywną nakrywkę, w koło ząbkowaną, która leżała przedtem na
kielichu.
Łamanie i rozdzielanie chleba i picie ze
wspólnego kielicha przy końcu wieczerzy było bowiem już od zamierzchłych czasów
zwykłą oznaką zbratania się i miłości, okazywaną przy powitaniu i pożegnaniu.
Sądzę, że i w Piśmie św. musi być o tym wzmianka. Dotychczas była to zwykła
czynność figuralna, Jezus zaś podniósł ją dziś do godności Najśw. Sakramentu.
Nie darmo też, przez zdradę Judasza między innymi zarzutami, stawianymi
Jezusowi u Kajfasza był i ten, że do zwyczajów paschalnych dodał jakąś nowość
dotychczas nieużywaną. Nikodem natomiast udowodnił jasno z ksiąg pisma, ze zwyczaj ten pożegnalny z dawna już był w użyciu.
Drzwi były zamknięte, wszystko odbywało się z nastrojem uroczystym,
tajemniczym. Jezus siedział między Piotrem i Janem. Gdy zdjęto nakrycie z
kielicha i odniesiono na powrót do tylnej komnaty, pomodlił się Jezus i
rozpoczął uroczystą przemowę. Jak zrozumiałam, tłumaczył im Jezus znaczenie
Wieczerzy Pańskiej i czynności jej ustanowienia; wyglądało to tak, jak gdyby
jeden kapłan uczył drugiego odprawiania Mszy świętej.
Skończywszy przemowę, wyciągnął Jezus z podstawy, na której
stał kielich z przyborami, ową wysuwaną płytkę i przykrył ją białą chustą,
przewieszoną dotychczas na kielichu (działo się to zaś jeszcze przed
wspomnianym myciem rąk). Następnie zdjął z kielicha okrągłą tackę i postawił ją
na płytkę, na tackę zaś złożył placki, leżące dotychczas na talerzu pod
przykryciem; placki te czworoboczne, podłużne, wystawały po obu stronach tacki,
a z boku zakrywał je wystający zaokrąglony brzeg tacki. Kielich przysunął Jezus
bliżej do Siebie, wyjął stojący w nim mniejszy kubek, a po obu stronach
kielicha ustawił po trzy owe sześć małych kubków. Pobłogosławiwszy placki
przaśne i, jak mi się zdaje, także stojące obok oleje, wziął płytkę z plackami
w obie ręce, podniósł do góry, a wzniósłszy oczy w niebo, pomodlił się i
ofiarował Bogu, poczym postawił na powrót na podstawce i przykrył. Następnie,
wziąwszy kielich, kazał Piotrowi nalać doń wina, a Janowi wody, którą wpierw
pobłogosławił, i sam jeszcze nalał małą łyżeczką troszkę wody. Teraz
pobłogosławił kielich podniósł go w ofierze do góry, modląc się,
i postawił na powrót.
Rozdzieliwszy potem Apostołom Najśw. Sakrament, w sposób już wyżej
opisany, podniósł Jezus kielich za oba ucha ku twarzy i nachylony, wymówił weń
słowa konsekracji. Przemienił się przy tym Jezus i prawie zupełnie stał się
przezroczysty, niejako utożsamiał się z tym, co miał dać Apostołom. Trzymając
kielich w rękach, dał się zeń trochę napić Piotrowi i Janowi, potem postawił go
na powrót; Jan czerpał małą łyżeczką Krew św. z kielicha do kubków, Piotr
podawał je Apostołom, a oni pili po dwóch z jednego kubka. I Judasz (czego
jednak nie jestem pewna) pił jeszcze z kielicha; nie powrócił już jednak na
swoje miejsce, lecz zaraz wyszedł z wieczernika. Apostołowie, słysząc, co Jezus
mówił przedtem do niego, myśleli, że to Jezus polecił mu jakąś sprawę do
załatwienia, więc nie zwrócili na to uwagi. Judasz wyszedł, nie odmówiwszy
nawet modlitwy dziękczynnej; poznaj więc, miły czytelniku, jak złe są skutki,
jeśli się zaniecha modlitwy dziękczynnej po spożyciu chleba powszedniego i
chleba żywota. Przez cały czas wieczerzy widziałam u nóg Judasza małego,
czerwonego potworka, spinającego się mu czasami aż do serca; jedna jego noga
wyglądała jak nagi piszczel szkieletu. Gdy Judasz
wychodził za drzwi, widziałam koło niego trzech czartów; jeden wpadł mu w usta,
drugi popychał go, trzeci biegł przed nim. Noc już była, lecz diabli zdawali
się oświecać mu drogę: jak szalony pobiegł Judasz naprzód.
Resztę św. Krwi pozostałej w kielichu wlał Jezus do małego kubka,
który stał przedtem w kielichu; potem, trzymając palce nad kielichem, kazał
Piotrowi i Janowi polać je Sobie wodą i winem. Opłukawszy tym kielich, dał
znowu im dwom napić się z kielicha, a resztę zlać w kubki i roz dać do wypicia innym Apostołom. Potem Jezus
kielich wytarł, wstawił doń kubek z resztą św. krwi, na to postawił tackę z
resztą konsekrowanych placków przaśnych i nakrył kielich naprzód przykrywką,
poczym znowu chustą i umieścił go jak pierwej na podstawce między sześcioma
małymi kubkami. Po zmartwychwstaniu Chrystusa pożywali Apostołowie ten chleb i
wino, przez Niego konsekrowane.
Nie przypominam sobie, czym widziała, by
Jezus sam pożywał Ciało i Krew Swoją; chyba że uszło to mej uwagi. Dając te
dary Apostołom, oddawał samego Siebie, więc gdy patrzałam na Niego, zdawało mi się,
że wyniszczył się i z miłości wydał z Siebie wszystką Swą istotę. Lecz nie da
się to opisać słowami. Także gdy Melchizedek składał ofiarę chleba i wina, nie
widziałam, by sam z niej pożywał. Znana mi była dawniej przyczyna, dlaczego
kapłani przyjmują Sakrament, a Jezus Go nie przyjmował.
Wypowiedziawszy te słowa, obejrzała się
nagle błogosławiona Katarzyna, jakby nasłuchując czegoś; dane jej było bowiem
objaśnienie tego, ale potrafiła nam tyle tylko powtórzyć: „Gdyby aniołowie
udzielali tego Sakramentu, to nie spożywaliby Go. Gdyby jednakże kapłani Go nie
pożywali, to dawno by już był uległ zatraceniu; tym więc utrzymuje się ten
Sakrament."
Każda czynność, każdy ruch Jezusa przy ustanawianiu Najśw.
Sakramentu nosiły na sobie cechę uroczystości i ścisłego określonego porządku,
a wszystko było głęboko pouczające; niektóre szczegóły zapisywali sobie
Apostołowie znaczkami na małych zwitkach, noszonych przy sobie. W całym tym
obrzędzie poznać można było zaczątek przyszłej Mszy świętej. Ilekroć Jezus
zwracał się na prawo, lub na lewo, czynił to z uroczystą powagą, jak zwykle
przy obrzędach religijnych. Apostołowie też, przystępując do Jezusa, lub przy
innej sposobności, oddawali sobie nawzajem ukłon, jak to zwykli czynić kapłani.
Ostatnie poufne
nauki i poświęcenie Apostołów.
Nie zaraz jeszcze opuścił Jezus
wieczernik. W długiej poufnej nauce, przeznaczonej tylko dla Apostołów, pouczał
ich, jak to na Jego pamiątkę mają sprawować ten Najśw. Sakrament aż do
skończenia świata, podał im główne wskazówki i objaśnienia, co do sposobu
sprawowania i udzielania innym tego Sakramentu, dalej co do sposobu
stopniowego, a ostrożnego oznajmiana drugich z tą tajemnicą. Oznaczył im czas,
kiedy mają spożyć resztę pozostałą konsekrowanego chleba i wina, kiedy udzielić
Najśw. Pannie i kiedy im samym już po zesłaniu Pocieszyciela wolno będzie
konsekrować.
W dalszym ciągu mówił Jezus o godności kapłańskiej, o namaszczaniu
i przyrządzaniu krzyżma i św. olejów. Już wspomniałam przedtem, że na stole
stały trzy puszki, jedna próżna, dwie z różnymi balsamami i z olejem; obok
leżało trochę waty. Puszki dały się ustawić jedna na drugiej. Mając je pod
ręką, nauczał Jezus obszernie, jak sporządzać maści i oleje, które części ciała
namaszczać i w jakich okolicznościach. Pamiętam, że między innymi wspomniał
Jezus o takim wypadku, w którym nie będzie można udzielić Najśw. Sakramentu.
Nie wiem już dokładnie, ale zapewne odnosiło się to do Sakramentu ostatniego
namaszczenia. Mówił jeszcze Jezus o rozmaitych rodzajach namaszczenia, także o
namaszczaniu królów; pouczał, że królowie, pomazani na władców narodu, choćby
nawet niesprawiedliwi, otrzymują przez to wewnętrzną tajemniczą sankcję,
stawiającą ich wyżej nad innych. Następnie nałożył Jezus w próżną puszkę gęstej
maści i oleju i mieszał to dobrze. Nie mogę na pewno oznaczyć, czy Jezus
dopiero teraz pobłogosławił olej, czy uczynił to już przy ofiarowaniu chleba.
Potem namaścił Jezus przede wszystkim Piotra i Jana, których wyróżnił już i
przedtem przy ustanawianiu Najśw Sakramentu, bo polał ich ręce wodą tą samą, w
której i sam obmywał ręce i dał im pić z kielicha, który sam trzymał w ręku.
Wystąpiwszy nieco od środka stołu na bok, włożył Jezus Piotrowi i
Janowi ręce najpierw na ramiona, potem na głowę. Następnie kazał im złożyć ręce
jak do modlitwy, a wielkie palce ułożyć na krzyż. Gdy spełnili to polecenie i
pochylili się głęboko przed Nim, lub, nie wiem, może
uklękli, namaścił każdemu wielki palec i wskazujący, i tą maścią naznaczył im
krzyż na głowie. Rzekł im przy
tym, że znak ten sakramentalny zostanie im aż do skończenia świata. Tak
namaszczenie jak i wkładanie rąk odbywało się z wielką uroczystością. Również
otrzymali święcenie Jakób Młodszy, Andrzej, Jakób Starszy i Bartłomiej.
Pamiętam także, że wąską chustę, którą noszono na szyi, przepasał Jezus
Piotrowi na krzyż przez piersi, a innym na poprzek z prawego ramienia przez
piersi pod lewą pachą, podobnie jak przepasują stułę diakoni. Nie wiem już
jednak na pewno, czy się to stało przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu, czy
dopiero teraz przy wyświęcaniu.
Widziałam także
— w jaki sposób, to nie da się opisać — że przez namaszczenie otrzymali nowo
wyświęceni jakąś moc odrębną, istotną, a nadnaturalną. Jezus polecił im, by
dopiero po zstąpieniu Ducha świętego sami konsekrowali chleb i wino i
wyświęcali innych Apostołów. Równocześnie miałam objawienie, jak to w Zielone
Święta przed owym wielkim chrztem wkładali Piotr i Jan ręce na innych Apostołów
a w osiem dni później przypuścili do tej godności wielu innych uczniów. Jan
udzielał po raz pierwszy Najśw. Pannie Sakramentu Ołtarza po zmartwychwstaniu
Chrystusa. Fakt ten obchodzili Apostołowie świątecznie; w Kościele naszym nie
istnieje już święto, ale wiem z objawienia, że obchodzi je dotychczas Kościół
tryumfujący. W pierwszych dniach po Zielonych Świętach konsekrowali chleb i
wino tylko Piotr i Jan; później czynili to inni.
Dziś także poświęcił Jezus ogień,
płonący w spiżowym kociołku; odtąd podtrzymywano ten ogień zawsze, nawet w
razie dłuższej nieobecności Apostołów. Trzymano go w jednej ze szafek
nad owym ogniskiem wielkanocnym, niedaleko Najśw. Sakramentu,
i używano go przy stosownych obrzędach duchownych.
Przy
sporządzania i poświęcaniu Krzyżma św. czynili Apostołowie różne posługi.
Wszystkie czynności tak przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu jak i przy
wyświęcaniu Apostołów odbywały się w ścisłej tajemnicy, i w tajemnicy też
udzielano tych wiadomości innym. Funkcje to pozostały do dziś istotnym
znamieniem naszego Kościoła, tylko że stosownie do potrzeb rozszerzono je i
pomnożono za natchnieniem Ducha świętego.
Czy Piotr i Jan
obaj wyświęceni zostali na biskupów, czy tylko Piotr na biskupa a Jan na
kapłana i jaki stopień godności urzędowej otrzymali czterej inni Apostołowie,
zapomniała wspomnieć świątobliwa Katarzyna. Różny sposób, w jaki Jezus
przewiązywał ową wąską chustę Piotrowi i innym Apostołom, zdaje się wskazywać
na różny stopień otrzymanej przez wyświęcenie godności.
Po ukończeniu tych świętych obrzędów
przykryto kielich, przy którym umieszczono także św. oleje, owym kopułowatym
nakryciem. Piotr i Jan odnieśli teraz także Najśw. Sakrament do owej tylnej
komnaty, oddzielonej od sali zasłoną, otwierającą się w środku. Stał się więc
teraz ten zakątek „Miejscem Najświętszym." Najśw. Sakrament umieszczono z
tyłu nad ogniskiem wielkanocnym, ale niezbyt wysoko. Józef z Arymatei i Nikodem
mieli odtąd zawsze w razie nieobecności Apostołów baczenie nad tą świętością i nad całym wieczernikiem.
Przed odejściem miał Jezus jeszcze raz
długą naukę, a modlił się przy tym często z wielkim skupieniem i namaszczeniem,
jak gdyby rozmawiał z Ojcem Swym niebieskim; cały był jakoby przepełniony
duchem miłości. Apostołowie także pod Jego wpływem przejęci byli radością i
zapałem; wypytywali Go o wiele szczegółów, a Jezus dawał im obszerne
odpowiedzi. Sądzę, że o niejednym z tego jest wzmianka w Piśmie Świętym. Z
niektórymi sprawami zwracał się Jezus wyłącznie do Piotra i Jana, siedzących
przy Nim najbliżej; oni dopiero później mieli podawać to do wiadomości innym
Apostołom, ci zaś uczniom i świętym niewiastom, stosownie do tego, o ile uznają
ich za dojrzałych do poznania tych prawd. Z Janem znów osobno mówił dość długo ale niewiele z tego pamiętam; przepowiedział mu Jezus,
że dłużej żyć będzie, niż inni, dalej była rozmowa o siedmiu kościołach, o
koronach, aniołach i wielu innych symbolicznych obrazach głębokiego znaczenia,
którymi, jak mi się zdaje, zaznaczał Jezus okresy jakiegoś czasu. Reszta Apostołów
patrzyła trochę zazdrosnym okiem na te poufne rozmowy Jezusa z Piotrem i Janem.
W ciągu tego wspominał Jezus kilkakroć o zdrajcy Swoim
mówiąc: teraz czyni on to, teraz owo; a ja za każdym razem miałam obraz tego,
co Judasz właśnie robił. Po jednym takim właśnie odezwaniu się Jezusa zaczął
Piotr zapewniać z wielką gorliwością, że bez wątpienia wytrwa wiernie przy Nim,
lecz Jezus rzekł mu: „Szymonie, Szymonie! Szatan pożąda was, by was przewiać
jak pszenicę; lecz Ja prosiłem za tobą, by nie osłabła wiara twoja, a ty,
nawrócony już całkiem, umacniaj braci twoich." Dalej mówił Jezus, że tam,
gdzie On pójdzie, nie mogą iść za Nim, a gdy Piotr znowu zapewniał, że pójdzie
za Nim aż na śmierć, rzekł mu: „Zaprawdę powiadam ci, nim kur trzykroć zapieje,
trzykroć się Mię zaprzesz." Następnie, zwracając im uwagę na przykre
czasy, jakie nadejdą, zapytał: „Czy cierpieliście
kiedy niedostatek, gdym was wysyłał w drogę, bez tobołków, sakw i obuwia:"
— „Nie!" odrzekli, a wtedy powiedział im Jezus: „Teraz ma każdy wziąć ze
sobą mieszek i sakwę, jeśli ma, a kto nic nie ma, niech sprzeda suknię, a
postara się o miecz; gdyż i to musi się spełnić, co napisano jest: „Policzony
został między złoczyńcę." Wszystko co o Mnie jest napisane, teraz spełnia
się. Słowa te brali uczniowie w zupełnie materialnym znaczeniu, Piotr nawet
zaraz pokazał Panu dwa miecze, które mieli w zapasie; były to krótkie szerokie
miecze, podobne nieco do tasaków. —Jezus rzekł teraz: „Dosyć już tego, czas już
stąd odejść!" Odśpiewano więc jeszcze hymn pochwalny, usunięto stół na bok
i wszyscy wyszli do przedsionka.
Tu czekały już na Niego Matka Jego, Maria Kleofe i
Magdalena; przystąpiwszy doń, błagały Go gorąco, by nie szedł na Górę Oliwną,
bo chodzą pogłoski, że Faryzeusze chcą Go dziś pojmać. Jezus jednak
pocieszywszy je kilku słowy, wybrał się z pomiędzy nich zaraz w drogę, nie
słuchając ich rady. Była wtenczas mniej więcej 9 godzina. Szedł prędko z
uczniami w dół ku Górze oliwnej tą samą drogą, którędy Piotr i Jan szli rano do
wieczernika.
Wprawdzie już
kilkakroć widziałam w objawieniu ostatnią
wieczerzę i ustanowienie Najśw. Sakramentu, ale zawsze poddawałam się
ogarniającemu mnie wzruszeniu tak, że tylko niektóre
szczegóły mogłam dobrze spamiętać; teraz dokładniej utkwiło mi to w
pamięci. Mimo to z trudem niesłychanym
przychodzi mi opisać wszystko dokładnie. I nie dziw; podczas takiego
objawienia czytam w sercu każdej widzianej
osoby, widzę tę niezmierną miłość
Pana i oddanie się Jego dla wszystkich, wiem wszystko, co naprzód nastąpi,
więc jakżeż wobec tego możliwym jest śledzić jeszcze dokładnie wszystkie najdrobniejsze, zewnętrzne czynności. Człowiek patrząc na to, rozpływa się w podziwie, wdzięczności i
miłości, nie może pojąć, gdy inni to źle rozumieją, czuje niewdzięczność całego
świata i ogrom własnych grzechów. — Jezus
spożywał baranka wielkanocnego szybko i ściśle według przepisów Zakonu; Faryzeusze zaś pododawali różne obszerniejsze ceremonie.