ZWIASTUN ŚMIERCI

M. B. tom VII, str. 76 i nast.

21 marca 1862 r. notuje w kronice ks. Bonetti — ks. Bosko wstąpił na swoje małe podwyższenie, by chłopcom powiedzieć „słówko wieczorne”[1] . Po chwili milczenia, jakby dla nabranie tchu, rozpoczął:

„Muszę opowiedzieć wam sen. Wyobraźcie sobie Oratorium w czasie rekreacji: pełno wszędzie wesołości i gwaru a wokoło tłum rozbawionych i szczęśliwych chłopców. Wychylając się okna mojego pokoju, obserwowałem tych beztrosko bawiących się, krzyczących i rozbieganych żwawo po boisku moich wychowanków. Nagłe usłyszałem jakiś gwałtowny odgłos przy wejściu głównym. Skierowałem tam swój wzrok i zobaczyłem jakiegoś starego, niezwykle wysokiego mężczyznę. Czoło miał bardzo szerokie, dziwnie i głęboko zapadnięte oczy, długą białą brodę i rzadkie, mleczne włosy spadające mu aż po ramiona. Ubrany był zwiewną koszulę, którą nerwowo przytrzymywał lewą dłonią, podczas gdy w prawej trzymał palącą się ciemnoniebieską pochodnię. Poruszał się powoli i ciężko, zatrzymując się od czasu do czasu. Schylał się wówczas, jak by szukał jakiegoś zgubionego przedmiotu. Przeszedł w ten sposób całe boisko kilkakrotnie, wcale nie zauważony przez bawiących się wychowanków.

Obserwowałem go oniemiały i zdziwiony. Podszedł do warsztatu stolarskiego i zatrzymał się przed jakimś chłopcem, który bawił się wraz z innymi w policjanta i złodziei. Swoje chude, długie ramię z pochodnią zatrzymał przed twarzą chłopca.

Jest to krótkie przemówienie kogoś z wychowawców do wychowanków po wspólnych modlitwach wieczornych. Zwyczaj ten utarł się w Domach Salezjańskich.

«To jest na pewno ten» — wymamrotał i gwałtownie kiwnął głową dwa albo i trzy razy. Potem niespodziewanie przyparł chłopca do muru i wręczył mu pismo, które wyciągnął spod szaty. Chłopiec je rozłożył i wyraźnie zbladł podczas czytania.

«Kiedy»” — zapytał — «Czy zaraz?»

«Teraz» — brzmiała odpowiedź upiornego mężczyzny.

«Czy zatem nie mogę już więcej się bawić?”»

«Może ci się to przydarzyć podczas zabawy».

Niewątpliwie chodziło tu o nagłą śmierć. Chłopiec, drżąc na całym ciele, próbował coś powiedzieć, coś zawołać, ale daremnie. Obcy, rozchylając swoją suknię, wskazał lewą ręką w kierunku krużganków.

«Patrz»” — powiedział — «Widzisz tam tę trumnę? Ona jest przeznaczona dla ciebie. Szybko chodźmy!» W samym środku przejścia prowadzącego do ogrodu stała trumna!

«Nie jestem jeszcze gotów... Jestem zbyt młody, aby umierać!»” — krzyczał chłopiec przerażony. Obcy bezgłośnie, ale zdecydowanie ruszył w drogę.

Próbowałem zrozumieć, kim on był i... obudziłem się. Z tego, co powiedziałem, możecie wywnioskować, że jeden z was musi przygotować się, ponieważ Stwórca chce go powołać do wieczności. Wiem, kto to jest, gdyż całą rzecz widziałem. Znam dobrze tego chłopca, któremu obcy wręczył list. On znajduje się wśród nas. Słucha mnie. Dotąd nikomu jeszcze o jego śmierci nie wspominałem. Będę robił wszystko, by przygotować go na szczęśliwą śmierć. Niech też każdy z was zajrzy w głąb samego siebie, bo może to być właśnie on. Nikt przecież nie jest tu wykluczony. Mówię to wam dlatego, że gdybym tego nie uczynił, Pan Bóg mógłby mi zarzucić, dlaczego nie powiadomiłem was o tym we właściwym czasie. Niech zatem każdy zastanowi się nad sobą i poprawi się. Ostatnie trzy dni nowenny do święta Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny będą ku temu doskonałą okazją. Módlcie się zwłaszcza w intencji o dobrą śmierć, a w czasie tych trzech dni niech każdy odmówi przynajmniej jedno Witaj Królowo do Najświętszej Panny za tego, który ma przenieść się na drugi świat. Przy jego rozstaniu się z życiem nasze modlitwy będą mu wielką pomocą”.

W kronice Bonettiego czytamy:

Gdy ks. Bosko zszedł z podwyższenia, niektórzy pytali go prywatnie, aby zdradził przynajmniej, czy chłopiec ten umrze najbliższym czasie. Odpowiedział, że nastąpi to na pewno przed dwoma świętami, zaczynającymi się na literę „P”. Prawdopodobnie jakieś dwa lub trzy tygodnie jeszcze przed pierwszym tych świąt.

Sen ten wywołał wielkie poruszenie wśród wychowanków. Każdy obawiał się, że może to być on, toteż troszczył się o swoje duchowe dobro. Chłopcy w tych dniach przystępowali do konfesjonału w liczbie wyraźnie większej niż zwykle.

Przez kilka dni wielu z nich próbowało osobiście uzyskać od ks. Bosko dokładniejsze wiadomości, lecz daremnie. Dwie sprawy nie ulegały wątpliwości: śmierć przyjdzie nagle i nastąpi przed dwoma uroczystościami, zaczynającymi się na literę „P” (w języku włoskim) — a więc Wielkanoc (Pascqua) i Zielone Świątki (Pentecoste). Pierwsza przypadała 20 kwietnia. Ksiądz Bonetti w swoich zapiskach relacjonuje:

Wielka trwoga powstała w Oratorium, gdy doszła nas wieść, 16 kwietnia 1862 r. zmarł w domu dwunastoletni Alojzy Fornasio z Borgaro Toririese. W tej sytuacji wypada, by coś więcej nim tu powiedzieć.

Otóż kiedy ks. Bosko oznajmił, że jeden z wychowanków umrze, ów chłopiec, choć cieszył się ogólnie dobrą opinią, stał się wzorem dobrego postępowania. Przez pierwsze cztery dni po usłyszeniu tej wiadomości naprzykrzał się wręcz ks. Bosko, by pozwolił mu odbyć spowiedź z całego życia. Początkowo ks. Bosko odmawiał, ponieważ on niedawno taką właśnie spowiedź odprawił. Ostatecznie jednak ks. Bosko się zgodził. Wysłuchał jego spowiedzi w dwóch albo nawet w trzech częściach. Co więcej, gdy odbył pierwszą część spowiedzi, poczuł się trochę niedobrze. Trwało to przez kilka następnych dni. W tym czasie przyjechali odwiedziny jego dwaj bracia. Ksiądz Bosko ze względu na jego zły stan zdrowia, pozwolił zabrać go do domu na jakiś okres. W międzyczasie Fornasio zakończył swoją spowiedź generalną, przyjął Komunię św. i wyjechał z braćmi do rodziny. Przez kilka dni czuł się jako tako, potem musiał się jednak położyć do łóżka. Choroba zaczęła się wzmagać, zaatakowała mózg, pozbawiła go daru mowy, a chwilami i świadomości. Ksiądz Bosko, jako dobry ojciec, odwiedził go w domu. Alojzy go rozpoznał i próbował nawet coś powiedzieć. Wywołało to ogromne wzruszenie i płacz w całej rodzinie. Chłopiec umarł następnego dnia.

Gdy wieści o tym dotarły do Oratorium, kilku kleryków pytało ks. Bosko, czy Alojzy Fornasio był tym chłopcem z jego snu. Ksiądz Bosko dal im do zrozumienia, że to nie on. Mimo to jednak wielu głęboko wierzyło, że śmierć ta jest potwierdzeniem opowiedzianego snu. Ksiądz Bosko tego samego dnia 16 kwietnia, oznajmił w czasie słówka wieczornego o śmierci Alojzego, zaznaczając, że stanowi ona dla wszystkich bardzo poważną przestrogę.

„Suszmy siano, gdy świeci słońce” — powiedział — „Nie pozwólmy szatanowi nas zwodzić myślą, że uporządkujemy nasze sumienia w momencie zgonu.” Gdy ktoś publicznie pytał ks. Bosko, czy Fornasio to ten chłopiec, który miał umrzeć, odpowiadał, że w tym momencie woli się wstrzymać od głosu na ten temat. Dodał jednak, iż w Oratorium zdarzyło się już niejeden raz, że chłopcy umierali parami — jak by jeden wzywał drugiego — a wobec tego powinniśmy być wciąż czujni i pamiętać o zaleceniu Naszego Pana: „Bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie spodziewacie, Syn Człowieczy przyjdzie”. (Mt 24, 44).

Po zejściu z pulpitu powiedział wprost niektórym księżom i klerykom, że Fornasio nie był chłopcem ze snu.

17 kwietnia, podczas popołudniowej rekreacji, tłum wychowanków napierał na ks. Bosko: „Wyjaw nam nazwisko kolegi, który ma umrzeć”. Ksiądz Bosko z uśmiechem kręcił głową przecząco, a oni nadal wołali natarczywie: „Jeżeli nie chcesz nam tego zdradzić, to powiedz to przynajmniej ks. Rua”. Ksiądz Bosko nadal odmawiał odpowiedzi.

„Wyjaw nam przynajmniej pierwszą literę” — prosili.

„Dobrze, na to mogę się zgodzić” — odpowiedział — „Jego nazwisko zaczyna się od tej samej litery, co imię Najświętszej Panny”.

Ta wieść rozniosła się szybko jak błyskawica, lecz przecież nadal stanowiła zagadkę. Więcej niż trzydziestu chłopców nosiło imię, rozpoczynające się na literę „M”. W tym czasie poważnie chorował Alojzy Marchisio, także obawiano się o jego życie. Następnego dnia dokładnie 18 kwietnia, zabrano go do domu.

Sceptycy przekonani, że ks. Bosko jego miał na myśli, triumfowali: „Hm, my także możemy przepowiadać już, że ktoś, którego nazwisko zaczyna się na „M”, wkrótce będzie musiał umrzeć”.

Ksiądz Bonetti w kronice zauważa:

W niedzielę Wielkiejnocy 1862 r., ks. Bosko sam poważnie zapadł na zdrowiu. Ledwie mógł utrzymać się na nogach. Mówienie przychodziło mu z trudem — tak bardzo był osłabiony. Mimo to opuścił swój pokój i słuchał spowiedzi od godz. 6.30 do 9-ej.

Minął miesiąc od tej przepowiedni i obawa, którą spowodowała, powoli przygasła. Niektórzy tylko zapytywali się: „Kto zatem umrze i kiedy? Pasqua — pierwsze P — już minęła!”

I oto zupełnie niespodziewanie, 25 kwietnia, Wiktor Maestro z Viora (Mondovi) umarł na atak serca. Miał lat trzynaście. Był to bardzo poważny wychowanek. Do Komunii św. przystępował kilka razy w tygodniu. W dniu przepowiedni ks. Bosko czuł się doskonale, lecz na dwa tygodnie przed śmiercią zaczęły boleć go oczy. Wieczorami prawie nic nie widział. Na dwa czy też trzy dni przed atakiem narzekał na lekkie bóle w klatce piersiowej, na co lekarz zalecił mu dłuższe spanie.

Pewnego poranka spotkał go ks. Bosko na schodach. „Czy chciałbyś pójść do nieba?” — zapytał go.

„Oczywiście” — odpowiedział Maestro.

„Zatem bądź gotów!” Chłopiec wzdrygnął się zaniepokojony, lecz jedynie na moment, uważał bowiem, że ks. Bosko tylko żartuje. Szybko odzyskał swoje zwykłe opanowanie. W następnych dniach ks. Bosko pilnie go obserwował, znajdując się zawsze blisko niego. Przygotował go też do bardzo szczerej spowiedzi generalnej.

24 kwietnia jakiś chłopiec zauważył Maestro na balkonie szpitalika. Natychmiast odszukał ks. Bosko i zapytał: „Czy to prawda, że Maestro to ten chłopiec, który ma umrzeć?”

„Jak mógłbym to wiedzieć” — odparł ks. Bosko — „Jego pytaj!”

Chłopiec pobiegł na balkon i zrobił, jak polecił mu ks. Bosko, Maestro roześmiał się, a schodząc na dół, poprosił ks. Bosko, by mu pozwolił udać się do rodzinnego domu na parę dni. „Oczywiście — zgodził się ks. Bosko — lecz niech najpierw doktor na piśmie da ci opis twojej choroby”. Chłopiec odetchnął z ulgą. Pomyślał tak: „Ktoś ma umrzeć w Oratorium. Jeżeli ja pojadę do domu, to uniknę śmierci. Będę miał dłuższe ferie wielkanocne i wrócę w doskonałej formie”.

Następnego dnia, 25 kwietnia Maestro wstał razem ze wszystkimi i uczestniczył we mszy św. Po jej wysłuchaniu, czując się zmęczonym, powrócił do łóżka. Przedtem jeszcze powiedział kolegom, że czuje się bardzo szczęśliwy, iż może pojechać do domu.

Gdy o godzinie dziewiątej rozległ się dzwonek na znak, iż rozpoczynają się lekcje, przyjaciele, przed udaniem się do klas, życzyli mu przyjemnych wakacji i szczęśliwego powrotu. Maestro pozostał sam w sypialni. Przed dziesiątą zajrzał tam infirmarz, prosząc go o pójście do szpitalika, gdzie wkrótce miał przybyć lekarz.

Ten rzeczywiście nadszedł niebawem. Chłopiec z sąsiedniej sypialni, także oczekujący doktora zawołał na Maestro, powiadamiając go o przybyciu lekarza. Nie usłyszawszy odpowiedzi z sali, powtórzył wołanie. I tym razem zaległa głucha cisza. Sądząc, że może jego kolega zasnął, zbliżył się do jego łóżka i mocno nim potrząsnął, wołając po imieniu. Wiktor Maestro leżał nieruchomo. Chłopiec, przerażony tym faktem, zaczął krzyczeć: „Maestro nie żyje” i wybiegł na zewnątrz, by kogoś o tym powiadomić. Pierwszym spotkanym był ks. Rua. Ten pobiegł do łóżka Maestro, by dać mu rozgrzeszenie, jeżeli istnieją ku temu warunki. Bezpośrednio po tym powiadomiono ks. Alasonattiego, administratora zakładu. Wspólnie z ks. Bonettim poszli oznajmić o tym tragicznym fakcie ks. Bosko.

Wiadomość ta lotem błyskawicy rozeszła się po klasach i po warsztatach. Chłopcy szybko się zbiegli i klękali zatopieni w modlitwie. Inni w nadziei, że Maestro jeszcze żyje, przynosili butelki z gorącą wodą i krople nasercowe, lecz wszystko daremnie. Ksiądz Bosko od pierwszego wejrzenia wiedział, że chłopiec nie żyje. Wszyscy czuli się duchowo mocno przygnębieni, a to dlatego, że Maestro zmarł samotny bez żadnego przyjaciela przy sobie. Ksiądz Bosko, widząc smutek wychowanków, zapewnił ich o zbawieniu wiecznym zmarłego kolegi. We środę przyjął on Komunię św. Na śmierć był dobrze przygotowany. Klerycy i chłopcy w dzień i w nocy czuwali kolejno przy jego zwłokach, oddając mu w ten sposób ostatnią przysługę i wyrażając swój szczery żal i smutek. Wśród powszechnej żałoby wszyscy zdawali sobie dobrze sprawę, że spełniła się przepowiednia ks. Bosko.

Tego wieczoru słówko ks. Bosko poruszyło wszystkich do łez. Zaakcentował w nim fakt, że w ostatnich dziesięciu dniach Bóg zabrał do siebie aż dwóch kolegów. „Jak bardzo mylą się ludzie — wykrzyknął — łudząc się, że bezpośrednio przed samą śmiercią będą mogli oczyścić swoje sumienia. Powinniśmy podziękować Panu Bogu, który zabrał do siebie aż dwóch z naszej gromady. Jestem tego pewny, że byli duchowo przygotowani na spotkanie z Nim. Ale jakżeż powinniśmy niepokoić się o innych, których postępowanie wskazuje na uporczywe trwanie w złem”.

Śmierć Maestro okazała się błogosławioną w skutkach. W sobotę rano i wieczorem wielu chłopców pragnęło wyspowiadać się z całego życia. Ksiądz Bosko uspokoił ich w paru słowach. Potem powiedział bardzo prosto: „Maestro był tym chłopcem ze snu, który otrzymał list. Co najbardziej mnie cieszy, to fakt, że tego samego piątku przystąpił do Sakramentów św. Wielu z was mówiło mi o tym. Jego śmierć nastąpiła nagle, ale on był do niej dobrze przygotowany”.

Wiktora Maestro pochowano w niedzielę rano 27 kwietnia. Bardzo ważny szczegół sprawił, że sen spełnił się całkowicie. Pamiętajmy, że tajemniczy Obcy ze snu wręczył list Wiktorowi stojącemu w krużganku, twarzą skierowaną ku ogrodowi. Stąd wskazał chłopcu trumnę oddaloną zaledwie o parę metrów w kierunku ogrodu.

W czasie pogrzebu przedsiębiorca pogrzebowy i jego pracownicy wynieśli ciało zmarłego głównym wyjściem wzdłuż krużganku. Tutaj zatrzymali się, ustawili trumnę na krzesłach i czekali na księdza i wychowanków, którzy towarzyszyć mieli trumnie na cmentarz. (Tyle kronika ks. Bonetti).

Jan Cagliero, wtedy jeszcze diakon, przechodząc obok, był bardzo zdziwiony tym nowo wprowadzonym zwyczajem. Poprzednio podczas pogrzebów stawiało się trumnę przy samym końcu krużganku, tuż przy schodach prowadzących do kościoła. Jeszcze większe zdumienie go ogarnęło, gdy się dowiedział, że to pracownicy przedsiębiorstwa pogrzebowego sami przestawili krzesła ze stałego miejsca. Zwrócił im więc uwagę, że trumna powinna znajdować się na dotychczas wyznaczonym miejscu, ale ci ludzie opryskliwie odmówili jej przeniesienia.

W tej właśnie chwili z kościoła wyszedł ks. Bosko. Patrzył bardzo smutno na trumnę i powiedział do ks. Jana Chrzciciela Francesia i innych:

„Co za zbieg okoliczności! To droga, którą widziałem we śnie”.

powrót



[1] Jest to krótkie przemówienie kogoś z wychowawców do wychowanków po wspólnych modlitwach wieczornych. Zwyczaj ten utarł się w Domach Salezjańskich.