WSCIEKŁE WRONY I UZDRAWIAJĄCY BALSAM

M. B. tom VII, str. 391—393

W kronice ks. Ruffino można wyczytać:

Około miesiąca temu ks. Bosko doznał bardzo przykrej dolegliwości oczu. Musiał nawet nosić ciemne okulary. Pracował jednak nieustannie, a swoim księżom i młodym klerykom nakazywał tak samo. „Odwagi — mawiał — pracujemy dla młodzieży całym sercem. Czyńmy wszystko, co tylko można dla Bożej chwały i pożytku dusz. Tam czeka nas wielka nagroda, ta sama, której obietnicę otrzymał Abraham: «Ja jestem twoim obrońcą, nagroda twoja będzie sowita” (Rdz 15, 1).

Czasem możemy czuć się zmęczeni, przepracowani, udręczeni dolegliwościami, lecz trzeba nam nabrać siły od nowa, bo odpoczywać będziemy tam”.

Zwykł był wtedy unosić rękę ku niebu w geście pełnego zawierzenia Bogu.

Bogactwo jest pokusą

Jego współpracownicy rozmawiali z nim na temat przyszłej ich działalności, którą Opatrzność Boga prawdopodobnie im powierzy. 3 kwietnia 1864 r. przy nadarzającej się okazji rozmowa dotyczyła prowadzenia szkoły z internatem dla chłopców z bogatych rodzin. „Oh nie — przerwał ks. Bosko. Nigdy, póki żyć będę, nigdy do tego nie dopuszczę! Gdyby chodziło tu tylko o administrowanie, można by na to pozwolić. To by nas do prowadziło do ruiny, zupełnie tak samo, jak do ruiny doprowadziło już wiele sławnych zakonów, które na początku zajmowały się biednymi, a skończyły na bogatych. Popadły wskutek tego w zawiść, zazdrość i usiłowały wypierać się wzajemnie. Bogactwo i bliskie przestawanie z bogatymi stanowi często pokusę. Jeżeli będziemy pracować na rzecz biednych chłopców, pozostaniemy w spokoju. Jedni co najwyżej będą nas tolerować i litować się nad nami, drudzy chwalić. Nikt nie będzie pożądał naszej własności, bo o nasze łachmany nikt się bił nie będzie”.

Spowiedź

Ksiądz Bosko niezliczone godziny spędzał w konfesjonale. Kardynał Cagliero tak konstatuje: „W tym posługiwaniu wykazywał wyjątkową łagodność zarówno wobec młodych jak i dorosłych, tak, że można go podziwiać. Prawie wszyscy z nas chodzili do spowiedzi do niego ze względu na jego wielkoduszną, cierpliwą łagodność i miłość. Kierował się bardziej rozumną pobłażliwością niż bezwzględną surowością. Zawsze zachęcał nas, byśmy zaufali Bożemu miłosierdziu; równocześnie budził w naszych sercach prawdziwą bojaźń Bożą”.

W swojej kronice ks. Ruffino napisał:

„W tym czasie przebywał w Oratorium chłopiec o nazwisku „P”. Niestety nie chciał on mieć nic wspólnego z sakramentami św. i z modlitwą. Jeżeli znalazł się w kościele, to jedynie z musu. Któregoś dnia ks. Bosko wziął go na bok. «Dlaczego obok ciebie kręci się zawsze jakiś zły pies, wciąż warczy i próbuje ukąsić cię?» — zapytał go.

«Nie widzę żadnego psa».

«Ale ja widzę. Powiedz mi, jak czuje się twoje Sumienie?”» Chłopiec zawstydzony spuścił głowę. «Odwagi! — ciągnął ks. Bosko — Przyjdź do mnie, wszystko będzie dobrze».

Chłopiec wkrótce stał się przyjacielem ks. Bosko i zdecydowanie odmienił swoje życie na lepsze”.

Wieczorem 13 kwietnia na zakończenie rekolekcji ks. Bosko wyraził swoje ubolewanie, że niektórzy chłopcy nie wykorzystali ich dla dobra swoich dusz. „W czasie tych kilku dni — powiedział — zobaczyłem grzechy każdego z was, i to tak wyraźnie, jak gdybym widział je wypisane na karcie. Powstało nawet z tego powodu pewne zamieszanie, gdy kilku z was, spowiadając się z całego życia, próbowało mówić swoje grzechy, zamiast odpowiadać na moje pytania. Bóg dał mi tę szczególną laskę w tych paru dniach dla waszego dobra...”

Wrony — demony

14 kwietnia ks. Bosko wygłosił słówko wieczorne do uczniów gimnazjalnych, a następnego wieczoru do rzemieślników. Oba grupom opowiedział dwa sny, które, wedle jego słów, mocno go zdziwiły. Pierwszy miał przed rekolekcjami, drugi po. A oto ich treść:

„W sobotnią noc, 2 kwietnia, w wigilię niedzieli przewodniej, miałem wrażenie, że stałem na balkonie i przypatrywałem się wam w czasie gry. Nagle jakieś ogromne białe prześcieradło rozpostarło się nad całym boiskiem. A zaraz potem niezliczone stado wron uniosło się nad nim i krążyło tak długo, aż nie wypatrzyło sobie jakiejś szczeliny, przez którą sfruwało w dół. Znalazłszy się pod zasłoną, rozpoczęły w straszliwy sposób atakować twarze chłopców. Ptaki te wydziobywały oczy, wyszarpywały języki i kaleczyły czoła i serca! Widok zgoła makabryczny! Niewiarygodne — nie mogłem w to uwierzyć — ale nikt nie krzyczał ani nie płakał. Wszyscy wydawali się jakby sparaliżowani! Nikt nie próbował się nawet bronić. Co to jest? Czy sen? — pytałem samego siebie?! Chyba tak — myślałem. Jakżeż inaczej mogli by ci chłopcy pozwolić na taką rzeź bez żadnej samoobrony? I naraz usłyszałem jakieś wstrząsające krzyki i zawodzenia, jakieś skamlące głosy. Ranni zaczęli czołgać się po ziemi. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Może — pomyślałem — skoro jest niedziela przewodnia, Bóg chce nam pokazać, jak pragnie nas ochronić swoją Łaską. Wrony mogą być demonami. Moją senną zadumę przerwał jakiś hałas, który mnie obudził. Było już jasno i ktoś pukał do drzwi.

Czułem się bardzo zaskoczony, gdy w poniedziałek do Komunii św. przystąpiło o wiele mniej chłopców niż zwykle. Jeszcze skąpiej było ich przy Stole Pańskim we wtorek, a także środę. Spowiedź chłopców skończyła się, jak nigdy, już w połowie mszy św. Postanowiłem nic nie mówić, jako że zbliżały się rekolekcje, które powinny wszystko wyjaśnić.

A oto drugi sen.

Minionej nocy, 14 kwietnia, miałem inny sen. Słuchałem spowiedzi przez cały dzień i jak zwykle myślałem o waszych duchowych korzyściach. Położyłem się spać i przez parę godzin zaledwie drzemałem. Wreszcie zasnąłem. Zdawało mi się, że znowu stoję na balkonie i przypatruję się waszym zabawom. Zobaczyłem wszystkich poranionych przez wrony. Wtem ukazały się dwie postacie: jedna trzymała mały dzban z oliwą, druga w ręku miała ręcznik. Natychmiast zabrały się do opatrywania rannych. W momencie, gdy oliwa dotknęła skaleczonego miejsca, natychmiast ono znikało i wracało pełne zdrowie. Niestety niektórzy odmówili leczenia i, pełzając po ziemi, oddalali się od tych postaci. Najbardziej zabolało mnie to, że tych chłopców była dość duża gromada. Zacząłem spisywać ich nazwiska, bo znałem ich wszystkich, ale wkrótce się obudziłem. Chociaż ten spis robiłem we śnie, pamiętam go doskonale. Może coś tam umknęło mojej uwadze. Będę starał się porozmawiać z tymi chłopcami, aby zaczęli leczyć swoje rany.

O tym śnie możecie myśleć, co chcecie. Jestem pewny, że traktując go poważnie, odniesiecie korzyść duchową. Lecz nie opowiadajcie o tym poza Oratorium. Odnoszę się do was, jak ojciec, z całą szczerością, i wy też zatrzymajcie to dla siebie”.

 

powrót