KRAINA PRÓBY

M. B. tom XI, str. 239 i nast.

30 kwietnia 1875 r. ks. Bosko na wieczornym słówku zachęcał chłopców do gorliwego i pobożnego uczestnictwa w majowych nabożeństwach. Apelował, by gorliwiej i z większym zapałem wypełniali swoje obowiązki. Gorąco też przekonywał, by w nadchodzącym miesiącu ku czci Matki Bożej podjęli jakieś specjalne, dodatkowe postanowienie. Oświadczył też chłopcom, iż ma im interesujący sen do opowiadania. Jednak z powodu późnej już pory, zdecydował zrelacjonować go w najbliższą niedzielę.

Chłopcy oczekiwali na przemówienie księdza z niecierpliwością i ciekawością. Ponieważ termin opowiadania został przesunięty z powodu pilnych zajęć ks. Bosko aż o dwa dni, ich zainteresowanie wzrosło jeszcze bardziej. Wreszcie 4 maja wieczorem oczekiwaniom stało się zadość. Po modlitwach ks. Bosko przemówił jak zwykle ze swojego niewielkiego podwyższenia.

„Dziś chcę nareszcie spełnić daną wam obietnicę. Wiecie, że wizje nawiedzają człowieka we śnie. Gdy nadszedł czas odpoczynku, pomyślałem, jaki to będzie sen, bym mógł go wam opowiedzieć z pożytkiem. W niedzielę w nocy, 25 kwietnia, położyłem się spać z takimi właśnie myślami. Natychmiast usnąłem. Wydawało mi się, że stoję zupełnie samotny w bardzo rozległej dolinie, otoczonej z dwóch stron wysokimi wzgórzami. Na dalekim krańcu przestrzeni, po jednej stronie, gdzie grunt się ledwie unosił, jaśniało ostre, klarowne światło. Po drugiej zalegała półciemność. Gdy stałem tak zamyślony, podbiegli do mnie Buzzetti i Gastini i zawołali: «Księże Bosko, musisz natychmiast wsiąść na konia, śpiesz się!»

«Chyba żartujecie — odpowiedziałem, — przecież wiecie dobrze, ile czasu już minęło od mej ostatniej jazdy. Obaj obstawali przy swoim, a ja, by się jednak wykręcić od tego, rzekłem:

«Nie chcę żadnego konia. Onegdaj próbowałem i niestety spadłem z niego».

Gastini i Buzzetti nalegali natarczywie: «Wsiadaj na konia, szybko. Nie ma czasu do stracenia».

«Powiedzmy, że wsiądę na konia, ale dokąd mnie zabierzecie?»

«Zobaczysz, teraz śpiesz się i wsiadaj».

«Lecz gdzie ten koń? Nie widzę żadnego».

«Oto i koń» — krzyknął Gastini, wskazując na dolinę. Wtem ujrzałem wspaniałego, pełnokrwistego rumaka. Nogi miał długie, piękne i silne, gęstą grzywę i bogate błyszczące nakrycie na sobie.

«Dobrze, jeżeli chcecie, bym wsiadł na niego, zrobię to. Biada wam jednak, jeżeli spadnę» — powiedziałem.

«Nie obawiaj się — rzekli — będziemy ci towarzyszyli, aby ci dodać odwagi».

«Jeżeli skręcę kark, będzie to wasza wina» — odrzekłem Buzzettiemu. Na to Buzzetti wybuchnął śmiechem. Nie czas na śmiechy — uspokajał go Gastini, i poszliśmy w kierunku konia. Mimo ich pomocy, miałem spore kłopoty, by go dosiąść. Ostatecznie jednak znalazłem się w siodle. Ów rumak robił wrażenie ogromnie wysokiego. Zdawało mi się, że znajduję się na samym szczycie bardzo wyniosłej hałdy, skąd widziałem dokładnie dolinę aż po same jej krańce.

Koń ruszył biegiem i w tym momencie znalazłem się znowu w swoim własnym pokoju. Zapytałem samego siebie: Gdzie ja jestem? A gdy tylko doszedłem nieco do siebie, ujrzałem księży. kleryków i jeszcze inne osoby. Wszyscy wyglądali mocno wystraszeni i zaniepokojeni.

Po dłuższej jeździe koń się zatrzymał. Ujrzałem, jak wszyscy księża z Oratorium wraz z klerykami zbliżyli się i otoczyli mojego rumaka. Wśród nich dokładnie rozpoznałem ks. Rua, ks. Cagliero i ks. Bologna. Stali przede mną i w milczeniu przypatrywali się koniowi. Miałem wrażenie, że bardzo się czymś martwili. Nigdy dotąd nie widziałem ich tak zaniepokojonych. Przywołałem do siebie ks. Bolognę. «Księże Bologna — rzekłem opiekujesz się głównym wejściem. Powiedz, co się stało? Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?»

«Nie wiem, gdzie się znajduję, ani co robię — odpowiedział — jestem zupełnie roztrzęsiony... Jacyś ludzie przychodzili... rozmawiali i wychodzili... Jedni i drudzy robili taką wrzawę, że nie wiem, co się dzieje».

«Być może — powiedziałem ze zdziwieniem — że coś niezwykłego zdarzyło się tej nocy».

W tym momencie ktoś wręczył mi trąbkę, oznajmiając, bym ją zatrzymał przy sobie, bo będzie mi potrzebna.

«Gdzież to się znajdujemy» — zapytałem.

Wykonałem polecenie i usłyszałem słowa: «Jesteśmy w krainie próby».

Widły i bitwa

Wkrótce zobaczyłem niezmierzoną liczbę chłopców, chyba ponad sto tysięcy, jak schodzili ze wzgórz w absolutnym milczeniu. Wszyscy nieśli w rękach widły i zdążali ku dolinie. Wielu chłopców to oratorianie lub uczniowie z innych naszych szkół. Większości jednak młodzieńców tam obecnych nie znałem w ogóle. Nagle niebo nad jedną stroną doliny groźnie się zaciągnęło i ukazały się gromady zwierząt, podobnych do lwów i tygrysów. Te okrutne stworzenia miały potężne cielska, silne nogi i długie szyje, ale nieproporcjonalnie małe łby. Widok ów sprawiał niesamowite wrażenie. Z przekrwawionymi ślepiami, wychodzącymi z orbit, miotały się między chłopcami, którzy natychmiast przyjęli postawę obronną. W czasie ataku zwierząt chłopcy zachowywali się dzielnie, uderzając je zębatymi widłami.

Gdy pierwsze uderzenie bestiom się nie udało, zaatakowały ponownie, ale tylko po to, by połamać swoje kły o zęby wideł. Niektórzy z chłopców mieli widły tylko o jednym zębie i ci odnieśli rany w czasie walki. Inni walczyli, trzymając złamane lub stoczone przez robaki trzonki. Jeszcze inna grupa rzuciła się na bestie gołymi rękoma i poniosła straszną klęskę. Wśród nich widać było zabitych. Większość jednak władała dobrymi, solidnymi widłami dwuzębnymi na silnych trzonkach.

Podczas toczącej się bitwy mój koń spłoszył się w rojowisku wężów. Kopał, wgniatał je w ziemię, odrzucał i miażdżył, a sam przy tym stawał się coraz to większy.

Zapytałem kogoś, co symbolizują dwuzębne widły. Natychmiast wręczono mi je. Na jednym zębie wyczytałem: «Spowiedź św.», a na drugim: «Komunia św.».

«Lecz co oznaczają te widły?»

«Zadmij w trąbkę!»

Zrobiłem to i usłyszałem słowa: «Dobra spowiedź i Komunia św.». Znowu zadąłem w instrument i usłyszałem:

«Złamany trzonek, to świętokradzka spowiedź i Komunia św. Trzonek stoczony przez robactwo, to zła spowiedź».

Zabici i ranni

Pierwsze starcie się skończyło. Objechałem całe pole bitewne i zobaczyłem wielu martwych i rannych. Liczni z zabitych nosili na sobie ślady uduszenia: mieli spuchnięte i zdeformowane szyje. Twarze niektórych uległy straszliwym zniekształceniom. Jeszcze inni umarli z głodu, podczas gdy pokarm znajdował się w zasięgu ich rąk. Chłopcy, którzy zginęli na skutek uduszenia, to ci, którzy w swojej wczesnej młodości popełnili jakieś grzechy ciężkie i nigdy się z nich nie oczyścili w Spowiedzi św. Ci ze zniekształconymi twarzami, to typy nieopanowane w jedzeniu. Umarli z głodu, to ci, którzy owszem spowiadali się, lecz w życiu nie stosowali się do rad i zaleceń spowiednika.

Ciernie

Niektórzy mieli uchwyty wideł zżarte przez robactwo. Obok nich czytałem napisy: «Pycha...» lub: «Lenistwo»; kiedy indziej znów «Nieczystość» itd... Tutaj dodać jeszcze muszę, że chłopcy, maszerując przez dolinę, musieli przemierzać także klomby pełne róż. Wstępowali na nie z wielką radością, lecz po paru krokach odzywały się przerażające krzyki. Można było zobaczyć, jak padali na ziemię martwi lub pokaleczeni z powodu niewidocznych ukrytych cierni

Niektórzy jednak dzielnie stąpali po różach, a dodając sobie wzajemnie odwagi, kroczyli ku zwycięstwu.

Nowa bitwa i zwycięstwo

Niebo ponownie się zachmurzyło. Znowu pojawiły się jeszcze większe stada tych samych monstrualnych zwierzaków. Liczba ich gwałtownie wzrosła w przeciągu trzech czy czterech sekund. Otaczały mego rumaka ze wszystkich stron. Ilość bestii zwiększała się ponad wszelkie wyobrażenie. Zadrżałem o swoje bezpieczeństwo. Zwierzęta atakowały mnie bardzo wyraźnie przy pomocy rogów i zębów! Ktoś podał mi widły. Rozpocząłem z nimi zdecydowaną walkę i zmusiłem je do odwrotu. Pobite uciekały w popłochu.

Zadąłem w trąbkę i natychmiast przez całą dolinę rozległo się echo: «Zwycięstwo! Zwycięstwo!»

«Zwycięstwo?» — zdziwiłem się — jakżeż to możliwe, przy tylu trupach i ciężko rannych?»

Przy ponownym sygnale trąbki usłyszałem: «Rozejm dla pokonanych!» Niebo rozjaśniło się, a na nim ukazała się tęcza o gigantycznych rozmiarach i o tak wspaniałych barwach, że nie potrafię jej opisać. Jeden jej kraniec spoczywał na szczycie Supergi[1]  a jej łuk rozciągał się daleko, aż do szczytu Moncenisio. Trzeba tu jeszcze dodać, że na głowach zwycięskich chłopców spoczywały tak cudne korony, mieniące się różnobarwnym kolorytem, ze widok ów napawał mnie nabożną czcią. Na samym końcu doliny ujrzałem rodzaj balkonu, wypełnionego tłumem ludzi, których wdzięk i radość widoczne na twarzach poruszały serca.

Jakaś dostojna Pani, ubrana po królewsku, stanęła przy barierce balkonu i wołała: «Przyjdźcie, dzieci moje, schrońcie się pod mój płaszcz!» Przy tych słowach Jej szeroki płaszcz rozciągał się coraz bardziej i wszyscy chłopcy spieszyli ukryć się pod nim. Niektórzy nie biegli, ale jakby płynęli, unosząc się w powietrzu. Z ich czół promieniowała niewinność. Inni postępowali normalnym krokiem, a pozostała grupa ledwie pełzała. Ja także zacząłem biec i w pewnym momencie powiedziałem do siebie z pośpiechem: «Oby się to już skończyło, bo poumieramy. W tej chwili przebudziłem się, sen prysnął”.

Wyjaśnienie

Ksiądz Bosko powrócił do tego tematu dopiero 6 maja, to uroczystość Wniebowstąpienia. Gimnazjaliści i rzemieślnicy, zebrani na wieczornych modlitwach, słuchali go z uwagą.

„Wczoraj wieczorem nie mogłem tłumaczyć tego snu, ponieważ mieliśmy, jak wam wiadomo, wizytatorów. To są sprawy odnoszące się wyłącznie do nas. Nikt nie powinien pisać o tym ani do swoich przyjaciół ani krewnych. Mam do was całkowite zaufanie. Z wszystkiego się wam zwierzam, nawet ze swoich grzechów.

Dolina, to kraina próby — to świat. Półmrok — to miejsce potępienia. Dwa wzgórza — to przykazania: Boże i kościelne. Węże — to szatani. Monstra — to pokusy do złego. Koń, tak myślę, to ten sam, opisany w księdze Machabejskiej, który poraził Heliodorusa (III). Symbolizuje on naszą ufność w Bogu. Chłopcy, którzy padli martwi w czasie przechodzenia przez rabaty róż, to ci, którzy ulegli przyjemnościom świata, niosącym śmierć duszy. Inni podeptali róże stopami. Ci z pogardą odtrącili ziemskie mamidła, dlatego zwyciężyli. Pod płaszcz Maryi skryli się tylko ci, którzy zachowali niewinność od samego chrztu.

Pamiętam doskonale, kto jaką bronią się posługiwał, kto zwyciężył, kto został zwyciężony, ranny czy martwy. Nie wszystkich chłopców poznałem. Doskonale natomiast uprzytomniłem sobie każdego wychowanka z Oratorium. Jeżeli ktoś z tych z poza zakładu przybędzie kiedykolwiek, rozpoznam go natychmiast, gdy tylko się pokaże”.

Pytania

Ksiądz Berto, sekretarz ks. Bosko, który spisał ów sen, wyznał, że nie zdołał zanotować wielu rzeczy, które on opowiadał i obszernie tłumaczył. Następnego ranka 7 maja, zapytał ks. Bosko: „Jak mogłeś zapamiętać wszystkich chłopców ze snu i każdemu opowiedzieć stan jego duszy, a nawet szczegółowo wymienić jego uchybienia?” „Och — odpowiedział ks. Bosko — przy pomocy metody Otis Botis Pia Tutis”. Było to takie nic nie znaczące powiedzenie, którym posługiwał się dość często, gdy chciał uciec od żenujących pytań.

Gdy ks. Barberis w podobny sposób poruszył ten temat, ks. Bosko rzekł poważnie: „To było coś ważniejszego niż sen” i krótko ucinając rozmowę, przeszedł do innych spraw.

Ksiądz Berto kończy swoją relację tymi słowami: „Ja, który spisałem ten sen, zapytałem go także o swoją w nim rolę. Odpowiedź padła tak dokładna, że wybuchnąłem płaczem, wołając:

„Nawet anioł z nieba nie mógłby dokładniej trafić w sedno sprawy”.

4 czerwca podczas wieczornego słówka powrócono do tego tematu. Rozmowie ks. Bosko z ks. Barberisem przysłuchiwała się cała wspólnota. Ksiądz Barberis rzekł: „Za pozwoleniem, księże Bosko, chciałbym dzisiejszego wieczoru prosić o odpowiedź na parę pytań. Nie ośmieliłem się zadać ich w poprzedzające wieczory, bo była wizytacja. Prosiłbym o pewne wyjaśnienia tyczące Twojego ostatniego snu”. Ksiądz Bosko odpowiedział: „Śmiało! Wprawdzie minęło już trochę czasu od mojego opowiadania, ale to nie szkodzi. Proszę”.

„W końcowej fazie snu — kontynuował ks. Barberis — powiedziałeś, że niektórzy wyjątkowo szybko schronili się pod płaszcz Maryi, inni biegli normalnie, a jeszcze inni podążali tam wolniutko, część zaś pełzała w błocie. Oblepieni nim, nie byli prawie zdolni schronić się pod płaszcz. Jak mamy rozumieć zachowanie tytłających się w błocie?”

Ksiądz Bosko wyjaśnił: „Ci, którzy ugrzęźli w błocie i nie zdołali dostać się pod płaszcz naszej Matki ukochanej, symbolizują przywiązanie do spraw tego świata. Będąc egoistami, myślą wyłącznie o sobie. Sprawy tej ziemi oblepiają ich do tego stopnia, że nie mają już siły podnieść się i myśleć o rzeczach niebiańskich. Widzą Najświętszą Dziewicę i słyszą, jak ich woła, może i chcieliby dojść do Niej. Robią parę kroków, lecz błoto swoim ciężarem ściąga ich w dół. Tak jest już zawsze. Pan mówi:

Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 621). Ludzie, którzy nie mogą wznieść się na wyżyny skarbów Łaski, oddają swoje serca sprawom tego świata. Przyjemności, bogactwa, powodzenie w interesach, próżna chwała — to rzeczy, o których marzą. O niebie po prostu nie myślą”.

„Jest jeszcze jedna sprawa — powiedział ks. Barberis — o której nam nie mówiłeś, księże Bosko. Wspomniałeś o niej tylko prywatnie niektórym. Może byłoby dobrze, abyś powiedział to nam wszystkim. Idzie o to, iż niejeden pytał ciebie, w której grupie znajdował się on wśród tych, którzy biegli, czy wśród wolno podążających; czy dostał się pod płaszcz Maryi; jaki był uchwyt jego wideł: stoczony przez robactwo czy też złamany. Odpowiedziałeś, że nie mogłeś tego dokładnie widzieć, bo jakaś chmura oddzieliła ciebie i jego”.

Ksiądz Bosko odrzekł: „Jesteś teologiem i powinieneś to wiedzieć. Rzeczywiście paru chłopców, chociaż niezbyt wielu, nie widziałem dokładnie. Każdego z nich dostrzegłem wystarczająco dobrze, by go rozpoznać, ale niektóre szczegóły uchodziły uwagi. Tyczyło to tych chłopców, którzy mają zasznurowane usta wobec przełożonych, nie otwierają swoich serc wobec nich, są po prostu nieszczerzy. Gdy zobaczą jakiegokolwiek przełożonego na swojej drodze, odwracają się i idą w przeciwnym kierunku. Niektórzy z takich przychodzili do mnie z zapytaniem, w jakim stanie widziałem ich w swoim śnie. Lecz cóż mogłem im odpowiedzieć? Chyba tylko tyle: «Nie masz zaufania do swoich przełożonych, nigdy nie otwierasz się przed nimi. Wszyscy zapamiętajcie sobie jedno: Środkiem dla was bardziej pomocnym, to otwarte obnażenie swego serca przed przełożonym, pełne zaufanie do niego, całkowita szczerość”.

Ksiądz Barberis zapytał o jeszcze jedną sprawę, ale bał się, że posądzą go o zbytnią ciekawość.

Ksiądz Bosko: „A czy o tym wszyscy nie wiedzą (ogólny śmiech). Dobrze. Wiesz, że istnieje zdrowa ciekawość, np. gdy chłopiec kierowany pragnieniem uczenia się, dopytuje kompetentne osoby o różne poważne sprawy. Są jednak także inni. Stoją po prostu jak kołki i nigdy nie mają żadnych pytań. O takich nie można nic pozytywnego powiedzieć”.

Ksiądz Barberis „Nie chcę być takim. Od dłuższego czasu nasuwa mi się pytanie w związku ze snem. Czy widziałeś jedynie przeszłość chłopców, czy także ich przyszłość, tzn. ich powołanie i rozwój wypadków w przyszłości”.

Ksiądz Barberis „Nie chcę być takim. Od dłuższego czasu możność — ciągnął — zobaczyć także ich przyszłe życie. Przed każdym z chłopców otwierało się do wyboru parę ścieżek. Niektóre wąskie i cierniste, inne najeżone ostrymi gwoździami, lecz Boże błogosławieństwo padało blaskiem i na te ścieżyny. Wszystkie te drogi prowadziły do ogrodu wyjątkowo pięknego i pełnego wiecznych radości”.

Ksiądz Barberis rozwijał swoją myśl: „Znaczy to więc, że możesz powiedzieć każdemu, jaką drogę powinien obrać w życiu. Znasz więc właściwe powołanie każdego z nas, wiesz, jaką drogą powinniśmy iść i co w końcu osiągniemy”.

Ksiądz Bosko: „Nie! Byłoby to bez sensu wskazać każdemu z chłopców ścieżkę, którą ma postępować i jak się skończy. Cóż byłaby za korzyść, gdybym jakiemuś chłopcu powiedział np.: „Twoje życie będzie się toczyć drogą nieprawości”. To by go przecież załamało. Mogę stwierdzić jedynie ogólnie: „Jeżeli ktoś idzie ścieżką uczciwą, może być pewnym, że jest na szlaku wiodącym do Nieba. Znajduje się na drodze, na którą został wezwany. Jeżeli zaś nie podąża tą drogą, to znaczy, że wybrał niewłaściwą”. Drogi bywają wąskie, nierówne, naszpikowane cierniami, jednak odwagi, moje dzieci ukochane! Do zwalczenia przeszkód Bóg daje łaskę, za przebyte trudy nagradza szczęściem, które pozwala szybko zapomnieć o naszych cierpieniach. Pragnę, byście wszyscy zapamiętali to sobie dobrze: to był tylko sen i nikt nie ma obowiązku wierzyć w niego. Dobrze, że ci, którzy prosili mnie o wytłumaczenie, w większości pozytywnie przyjęli moje sugestie. Niemniej, czyńcie według słów św. Pawła:

„Badajcie duchy starannie, a co dobre.., zatrzymajcie” (1 Tes 5, 25).

Drugą rzeczą, o której wam zapomnieć nie wolno, to modlitwy za biednego ks. Bosko, by słowa św. Pawła: „Aby innym, głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego” — nie odnosiły się do mnie. Chodzi o to, bym przemawiając do was, sam nie dostał się wśród potępionych. Ostrzegając was, czynię, co tylko mogę. Martwię się o was i daję rady, lecz boję się, że mogę być podobny do kwoki, która poluje na owady, robaki i inny pokarm dla swoich kurcząt, a sama umiera z głodu.

Proście więc Boga, by stało się odwrotnie, bym serce ubogacił licznymi cnotami i podobał się Bogu. Módlcie się, byśmy pewnego dnia wszyscy znaleźli się w niebie, ciesząc się Jego chwałą. Dobranoc”.

powrót



[1] Superga — wzgórze około pięciu km na wschód od Turynu. Ze szczytu tej góry, 600 mnpm, przy dobrej widoczności można zobaczyć Turyn, a także śniegiem pokryte Alpy, które, jak biała ściana, ciągną się około pięćdziesięciu km. Na szczycie wzgórza znajduje się wspaniała bazylika. (M. B. tom VII, str. 298).