Jezus przy studni Jakóbowej w Sychar. Samarytanka
Dina.
Następnego
dnia przeprawił się Jezus rzeczką, i pozostawiając górę
Garizim na prawo, wyruszył ku Sychar. Pozostali przy Nim tylko Andrzej, Jakób
Młodszy i Saturnin, reszta rozeszła się w innych kierunkach. Z tymi trzema udał
się Jezus do studni Jakóbowej, położonej na małym wzgórku w posiadłości niegdyś
Józefa, na północ od góry Garizim, a na południe od Góry Ebal.
O kwadrans drogi stąd na zachód leżało Sychar w dolinie, ciągnącej się jeszcze
dalej ku zachodowi, na jaką godzinę drogi. O dobre dwie godziny drogi od Sychar
na północ leży na górze Samaria. Na ów wzgórek prowadzą zewsząd liczne, głęboko
powcinane drogi; na górze jest studnia, a nad nią wznosi się ośmiokątny
budynek, obsadzony drzewami i opatrzony darniowymi siedzeniami. Budynek otacza
w około otwarta hala łukowa, w której pomieścić się może około dwudziestu
ludzi. Wprost drogi, prowadzącej od Sychar, znajdują się zwyczajne zamknięte
drzwi, którymi wchodzi się z hali do środka budynku. Tu jest otwór w dachu,
który dawniej czasami nakrywano kopułą. Wnętrze domku tyle jest obszerne, że
między ścianami a kamiennym brzegiem głębokiej studni można wygodnie chodził w
koło; krawędź studni jest tak wysoka, że można na niej siadać. Otwór studni
zamknięty jest drewnianą pokrywą; gdy się ją podniesie, widać pod nią ciężki
walec, umieszczony w poprzek studni na wprost od wejścia, a na nim za pomocą
korby nawinięte wisi wiadro do czerpania wody. Naprzeciw drzwi znajduje się
pompa, którą można pompować wodę aż do wysokości murów domku i wypuszczać ją na
zewnątrz z trzech stron ze strony wschodniej, południowej i zachodniej; tam
spływa ta woda w trzy małe cysterny, umieszczone w podłodze hali zewnętrznej.
Woda ta służy jużto do mycia nóg, jużto
dla podróżnych do obmywania się, jużto jeszcze do
pojenia bydła.
Było już koło południa, gdy Jezus przybył
z trzema uczniami do pagórka. Tu posłał ich do Sychar na zakup żywności, gdyż
był głodnym; Sam zaś wszedł na pagórek, aby tu ich oczekiwać. W dniu tym był
straszny upał, a Jezus czuł się bardzo znużonym i spragnionym. Siadł opodal od
studni na kraju drogi, prowadzącej od Sychar, i podparłszy
ręką głowę, zdawał się czekać na kogoś, kto by otworzył studnię i dał Mu się
napić. Widziałam właśnie Samarytankę z miechem na ręku, liczącą mniej więcej 30
lat, jak drogą ze Sychar, wchodziła na pagórek po wodę. Piękną była i znać w
niej było siłę młodości, gdyż szybkimi, elastycznymi krokami szła pod górę.
Ubiór jej był wykwintniejszy niż zwykle i jak gdyby umyślnie dobrany. Suknia w
niebieskie i czerwone pasy, przeszywana była wielkimi, żółtymi kwiatami. Rękawy
powyżej i poniżej łokcia ściągnięte żółtymi naramiennikami, tworzyły około nich
fałdy. Piersi zasłonięte były białą tkaniną, ozdobioną żółtymi sznurami. Szyję
okrywał żółty, wełniany kołnierz, obwieszony sznurkami pereł i korali. Długa
zasłona z delikatnej, drogiej wełny spadała przez plecy; zasłonę można było
ściągnąć za pomocą tasiemki i przymocować u pasa. Tak ściągnięta zasłona i
zakończona u dołu rąbkiem, tworzyła po bokach ciała dwie fałdy, w których
wygodnie łokcie rąk mogły spoczywać; gdy zaś, chwyciwszy za oba kraje,
ściągnęła zasłonę na piersi, okryta była całą górną część ciała jakby
płaszczykiem. Głowę miała owiniętą chustkami, tak, że włosów nie było widać. Na
tym stroju wystawał nad czołem na kształt wieżyczki haczyk, do którego
przyczepiona była przednia część zasłony spadającej na oblicze i sięgającej aż
do piersi.
Niewiasta
ta miała grubą, brunatną przepaskę z sierści koziej, lub wielbłądziej, z
kieszeniami u góry, przerzuconą przez prawe ramię, tak że zakrywała nieco miech
skórzany, przewieszony przez rękę. Był to zwyczajny fartuch roboczy, używany
przy czerpaniu wody, aby nie uszkodzić sukni wiadrem, lub też miechem. Miech
był skórzany, podobny do worka bez szwu; z dwóch stron był nieco wypukły, jak
gdyby wyłożony pod
spodem drewnianymi, wypukłymi płytami. Drugie dwa boki składały
się, gdy miech był próżny, we fałdy, podobnie jak torba na listy. Po obu
wypukłych stronach, umieszczone były ucha do trzymania, obciągnięte
skórą, przez nie zaś przeciągnięty był rzemyk, na którym zawieszało się
miech na ramieniu. Otwór miecha był dosyć wąski; przy nalewaniu można go było
rozszerzać w kształcie lejka, a potem
znowu zamykać, podobnie jak się to robi przy torebkach do ręcznych robótek.
Próżny miech zwieszał się płasko u boku, napełniony zaś, zaokrąglał się;
mieściło się w nim tyle wody, co w zwyczajnym wiadrze.
Szybko i raźnie kroczyła owa niewiasta na pagórek, gdzie u studni
Jakóba miała czerpać wodę dla siebie i dla innych. Podoba mi się bardzo, gdyż
wydaje się być dobroduszną, otwartą, a zarazem myślącą. Nazywa się Dina,*) jest dzieckiem z mieszanego małżeństwa, i należy do
sekty Samarytańskiej. Przebywa w Sychar, nieznana bliżej przez nikogo, pod
imieniem Salome; właściwie nie jest stąd rodem, lecz znoszą ją tu chętnie jak i
jej męża, dla ich otwartości, uprzejmości i usłużności.
Z powodu kręto wspinającej się drogi nie widziała Dina przedtem Pana,
dopiero gdy stanęła tuż przed Nim. Widok tego męża, spragnionego, siedzącego
samotnie przy studni, był dla niej czymś zupełnie niezwykłym. Jezus miał na
Sobie długi, biały, z delikatnej wełny płaszcz, przepasany szerokim pasem i
wyglądał w nim jak w albie. Był to zwykły płaszcz prorocki, który zwykle
uczniowie za Nim nosili. Jezus przywdziewał go, gdy publicznie nauczał, lub spełniał funkcje prorockie.
Dina, stanąwszy
nagle przed Jezusem, osłupiała chwilowo na Jego widok, potem spuściła zaraz na
twarz zasłonę, wahając się, czy przejść dalej; Jezus bowiem siedział tuż przy
drodze. Poznać było po jej twarzy, że różne myśli tłoczyły się jej do głowy,
jako to: „Jakiś mężczyzna! Co on tu porabia? Czy może to jaka pokusa?” —
Poznała z wyglądu, że mąż ten jest żydem. Jezus zaś, widząc jej wahanie,
spojrzał na nią przyjaźnie i usunąwszy nogi, bo droga była w tym miejscu bardzo
wąska, rzekł do niej: „Przejdź mimo i daj Mi pić!”
Wzruszyły te słowa niewiastę przywykłą do wzajemnej niezgody i pogardy
pomiędzy żydami i Samarytanami; toteż zatrzymała się jeszcze i rzekła:
„Dlaczego siedzisz tu tak samotny o tej godzinie? Gdyby mnie tu z Tobą
zobaczono, byłoby to w mieście powodem zgorszenia.” Jezus odrzekł jej, że
towarzysze Jego poszli do miasta kupić żywności; a Dina rzekła na to: „Ach! to
są ci trzej mężowie, których spotkałam! lecz wątpię, czy o tej godzinie dostaną
co. To, co Sychemici dziś przyrządzili, potrzebują
sami dla siebie.” Mówiła to tak, jak gdyby obchodzono dziś w Sychar jaką
uroczystość i nazwała przy tym inną miejscowość, dokąd powinni się byli
uczniowie udać po żywność.
Jezus rzekł do niej powtórnie: „Idź dalej i daj mi pić!” — Wtedy
przeszła Dina obok Niego, a Jezus wstał i poszedł za nią do studni, którą ona
otworzyła. Po drodze rzekła do Niego Dina: „Jak możesz Ty, będąc Żydem, żądać
wody od Samarytanki?” Na co Jezus odrzekł: „Gdybyś znała dar Boży i wiedziała,
kto jest Ten, który żąda wody od ciebie, to sama prosiłabyś Go, aby ci dostarczył
żywej wody.”
Tymczasem zdjęła Dina pokrywę studni i spuściła
wiadro, mówiąc podczas tego do Jezusa, który siadł na kraju studni: „Panie, nie
masz przecie żadnego naczynia, a źródło jest bardzo głęboko, skądże
więc masz żywą wodę? Czyż jesteś większym od ojca naszego, Jakóba, który
zostawił nam tę studnię, a przedtem sam ze swymi dziećmi z niej pił i trzody
swoje poił?” Podczas gdy ona to mówiła, miałam widzenie, jak Jakób kopał tę
studnię, a woda wydobywała się z pod ziemi. Niewiasta rozumiała jednak mowę
Jezusa o wodzie źródlanej na swój sposób. Rozmawiając więc, spuściła wiadro na
sznurze owiniętym na walcu, i ciężko się odwijającym,
na dół, i nabrawszy wody, wyciągnęła je. Podniosła potem rękawy z ramiennikam w górę, tak że się materia skłębiła i obnażonymi
rękoma ujęła wiadro, przelewając zeń wodę do miecha. Następnie nabrała wody do
małego łyczkowego kubka, i podała Jezusowi, a Ten
siedząc na krawędzi wypił i rzekł do niej: „Kto pije z tej wody, ten wkrótce
będzie znów pragnął; lecz kto się napije żywej wody, którą Ja mu dam, ten nie
będzie pragnął na wieki! Tak, woda, którą Ja mu dam, stanie się dlań źródłem,
sięgającym aż do żywota wiecznego.”
Wtedy rzekła Dina radośnie do Jezusa:
„Panie, daj mi takiej żywej wody, abym nie czuła więcej pragnienia i nie
potrzebowała z takim trudem czerpać wodę!” Wzruszyły ją jednak słowa Jezusa o
żywej wodzie i przeczuwała, nie będąc tego całkiem świadomą, że Jezus rozumie
przez żywą wodę spełnienie się obietnicy; prorockim natchnieniem wiedziona,
wypowiedziała swą prośbę o żywą wodę. Przeczuwałam zawsze i poznawałam potem,
że osoby, z którymi Odkupiciel miał cośkolwiek do czynienia, nie były
pojedynczymi, odosobnionymi ludźmi, lecz zwykle przedstawiały zarazem doskonały
typ całego rodzaju ludzi, lub osobnej sekty. Powodem, tego było właśnie
spełnianie się czasu, i teraz też w osobie Samarytanki, Diny, stała przed
Odkupicielem cała sekta samarytańska, odepchnięta od prawdziwej wiary Izraela i
od studni żywej wody. U studni Jakóbowej czuł Jezus pragnienie za wybranymi
duszami Samarii, aby pokrzepić je żywą wodą, od której się odsunęli. A właśnie
była tu jeszcze część tej odpadłej sekty samarytańskiej, możliwa do uratowania,
pragnąca żywej wody i niejako rękę wyciągająca na jej przyjęcie. Przez Dinę
mówiła Samaria: „Daj mi, o Panie, błogosławieństwo obietnicy, ugaś długoletnie
pragnienie, pomóż mi do osiągnięcia żywej wody, abym z niej zaczerpnęła więcej pociechy, niż z tej doczesnej studni Jakóba, która jedna
utrzymuje jeszcze niejaką naszą łączność z Żydami.”
Na słowa zatem Diny, poprzednio wypowiedziane, rzekł Jezus do niej:
„Idź do domu, zawołaj twego męża i wróć tu razem z nim!” Dwa razy powtórzył te
słowa Jezus, dodając, że nie przyszedł tu po to, aby tylko ją nauczać. Tymi
słowy odzywał się zarazem Zbawiciel do całej sekty: „Samario! Przyzwij tu tego,
do kogo należysz, tego, który związany jest z tobą prawnie uświęconym węzłem.”
Dina odrzekła na to Panu: „Nie mam męża!”
Przez
jej usta wyznawała Samaria oblubieńcowi dusz, że nie jest z nikim związana i do
nikogo nie należy. Jezus odrzekł Dinie: „Masz słuszność, gdyż miałaś już
wprawdzie pięciu mężów, lecz ten, z którym teraz żyjesz, nie jest twym mężem.”
Tymi słowy mówił Mesjasz do całej sekty: „Samario, prawdę mówisz; zaślubiona
byłaś bożkom pięciu narodów, a teraźniejszy twój związek z Bogiem nie jest
związkiem małżeńskim.”**) Słysząc to, odrzekła Dina ze
spuszczonymi oczyma i ze schyloną głową: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem,” i
opuściła znowu zasłonę na twarz. Przez usta jej uznawała sekta samarytańska
Boskie posłannictwo Jezusa i wyznawała swą winę.
Dina, jak gdyby rozumiejąc prorockie
znaczenie słów Jezusa: „a ten, z którym teraz żyjesz, nie jest twym mężem,” tj.
obecny twój związek z prawdziwym Bogiem jest nieprawnym, niesłusznym, służba
Boża Samarytan oddzieliła się przez grzech i samowolę od związku Boga z
Jakóbem, całkiem, jak gdyby przeczuwała znaczenie tych słów, wskazała ręką ku
południowi na świątynię, leżącą w pobliżu na górze Garizim, i rzekła, jakby
prosząc o objaśnienie: „Nasi ojcowie wznosili modły do Boga na tej górze, a wy
mówicie, że tylko w Jerozolimie należy się modlić.” A Jezus rzekł, pouczając
ją: „Niewiasto! wierz Mi, przychodzi godzina, że ani na Garizim, ani w
Jerozolimie nie będziecie się modlić do Ojca.” Czyli mówił do Samarii: „Samario,
nadchodzi godzina, że ani tu, ani w świątyni, w miejscu świętym, nie będzie się
oddawać czci Bogu, gdyż w pośród was On przebywa,” I dalej mówił: „Wy nie
wiecie, co czcicie, lecz my wiemy, gdyż zbawienie spłynie od żydów.” Tu przydał
Jezus porównanie o wilkach drzew, które wprawdzie rozgałęziają się i okrywają
liśćmi, lecz nie przynoszą owocu. Przez to mówił znów Zbawiciel do sekty:
„Samario, w kulcie twym dla Boga nie masz pewności, nie masz przymierza,
sakramentów, rękojmi, arki przymierza, ni owoców; wszystko to, obietnicę i jej
spełnienie mają żydzi, z nich pochodzi Mesjasz.”
I dalej
mówił Jezus: „Nadchodzi jednak godzina, a nawet już nadeszła, kiedy prawdziwi
czciciele będą czcić Ojca w duchu i prawdzie; gdyż takich czcicieli chce mieć
Ojciec. Bóg jest duchem, ci więc, którzy Go czczą, muszą Go czcić w duchu i
prawdzie.” Słowa te Zbawiciela oznaczały: „Samario, nadchodzi godzina, nawet
już nadeszła, kiedy Ojciec musi być czczony przez prawdziwych czcicieli w Duchu
świętym i w Synu, który jest sam Drogą i Prawdą.” Dina odrzekła na to Jezusowi:
„Wiem, że Mesjasz ma przyjść, kiedy więc nadejdzie, wszystko nam objawi.” Przez
nią zaś mówiła tu przy studni Jakóbowej ta część sekty samarytańskiej, która
mogła rościć sobie jakieś prawo do otrzymania danej obietnicy: „Ufam i wierzę,
że Mesjasz przybędzie i poda nam rękę pomocną.” Na to rzekł Jezus: „Ja nim
jestem, który z tobą mówię.”
Znaczyło to tyle, jak gdyby rzekł do
wszystkich Samarytan, chcących się nawrócić: „Samario! Przybyłem do studni
Jakóba, pragnąc za tobą, ty wodo źródlana! A gdyś Mnie nasyciła, obiecałem ci
żywą wodę, która usuwa na zawsze pragnienie; wtedy ty z wiarą i ufnością
wyznałaś Mi twą tęsknotę za tą wodą. Oto, udzielam ci nagrody, gdyż pragnieniem
twym za mną zaspokoiłaś Moje pragnienie za tobą, Samario, Ja jestem źródłem
żywej wody, Ja, który z tobą mówię, jestem Mesjasz.”
Gdy Jezus rzekł: Ja jestem,
który z tobą mówię, — spojrzała Dina na Niego z podziwem i drżeniem, przejęła
świętą radością; nagłe jednak opamiętała się i zostawiwszy studnię otwarta, a
miech z wodą na ziemi, zbiegła prędko z pagórka, spiesząc do Sychar, aby
oznajmić swemu mężowi i innym o tym, co się jej zdarzyło. Było wprawdzie surowo
zakazanym pozostawiać studnię Jakóbową otwartą, ale co ją tam obchodziła teraz studnia
Jakóbowa, co ją obchodziło wiadro wody ziemskiej! Oto otrzymała zdrój żywej
wody, a jej serce, przejęte miłością i radością, pragnęło i innych jak
najprędzej nią orzeźwić. Biegnąc z otwartej altany studziennej, spotkała trzech
uczniów, którzy przynieśli żywność i już dłuższy czas stali w niewielkim
oddaleniu od drzwi studni, zadziwieni tym, o czym może ich mistrz tak długo
rozmawiać z Samarytanką; z uszanowania jednak dla Niego nie zapytywali Go o to.
Dina tymczasem pobiegła do Sychar i z zapałem rzekła do męża i innych ludzi,
stojących na ulicy:
„Chodźcie na wzgórek do
studni Jakóbowej ujrzycie tam męża, który wyjawił mi wszystkie tajemnice mego
życia. Chodźcie, gdyż z pewnością jest to Chrystus!”
Tymczasem przystąpili trzej apostołowie
do Jezusa, siedzącego u studni, i podając Mu z kosza
małe placki i miód rzekli: „Jedz Mistrzu!” Jezus jednak powstał i wychodząc z
domku, odrzekł: „Mam inną potrawę spożywać, której wy nie znacie.” Słysząc to,
mówili uczniowie między sobą: „Czy może przyniósł Mu kto jedzenie? Czy może owa
Samarytanka przyniosła Mu posiłek?" Jezus zaś nie chciał tracić tu czasu
na jedzenie, lecz zszedłszy zaraz z pagórka, udał się ku Sychar,
i podczas gdy uczniowie, idąc za Nim, posilali się, mówił do nich: „Potrawą dla
Mnie jest czynienie woli Tego, który Mnie posłał, abym spełniał Jego
posłannictwo.” Miał przy tym na myśli nawrócenie mieszkańców Sychar, których
zbawienia dusza Jego łaknęła. Po drodze jeszcze niejedno z nimi rozmawiał. W
pobliżu miasta wybiegła naprzeciw Niego Samarytanka Dina, załatwiwszy już
polecenie. Z pokorą w sercu, lecz zarazem z radością i otwartością przyłączyła
się zaraz do Jezusa, a Ten rozmawiał z nią jeszcze wiele, jużto
idąc wolno ku miastu, jużto przystając chwilami.
Podczas rozmowy powtórzył jej wszystkie dawniejsze jej czyny i wyjawił cały jej
stan duchowy. Niewiasta, poruszona bardzo, przyrzekła Mu w swoim i męża
imieniu, opuścić wszystko i pójść za nim, a Jezus, widząc jej skruchę, wskazał
jej odpowiedni sposób, w jaki ma odbyć pokutę i zmazać osobiste przewinienia.
Dina była pojętną, roztropną niewiastą, pochodziła z mieszanego małżeństwa, z
ojca poganina, z matki żydówki; urodziła się na wsi pod Damaszkiem. Rodziców
straciła wcześnie, a karmiła ją rozpustna mamka, z której złe skłonności
wyssała. Dorósłszy, miała pięciu mężów jednego po drugim, a wszyscy zeszli z
tego świata, częścią przez zgryzoty, częścią uprzątnięci przez jej miłośników.
Miała trzy córki i dwóch prawie dorosłych synów; dzieci te pozostały u krewnych
swych ojców, gdy sama zmuszona była opuścić Damaszek.
Synowie
jej dostali się później w poczet 72 uczniów. Człowiek, z którym żyła obecnie,
był to bogaty kupiec, krewny jednego z poprzednich jej mężów. Ponieważ należała
do sekty samarytańskiej, przeniosła się więc z nim do Sychar, i żyła z nim bez
ślubu, gospodarząc mu. W Sychar uchodzili za małżeństwo. Mniemany jej mąż był
to silny, rosły mężczyzna, liczący około 36 lat, czerwony na twarzy i z rudym
zarostem. Dina miała w swym życiu wiele wspólnego z Marią Magdaleną, tylko że
niżej upadła, niż tamta. Jednak i Magdalena miała na sumieniu śmierć człowieka,
gdyż zaraz na początku jej złego życia stracił życie jeden z jej miłośników z
ręki drugiego. Dina była nadzwyczaj roztropną, dobroduszną, powolną niewiastą,
odznaczała się wdziękiem, żywością, i szybkością
ruchów. Wciąż miała jednak wyrzuty sumienia. Teraz prowadziła już nieco lepsze
życie. Żyła tylko z swoim mniemanym mężem w domku odosobnionym, otoczonym
rowem, blisko bramy, przy drodze prowadzącej do studni. W Sychar nie pogardzono
nią, jednak mało z nią obcowano, gdyż miała odrębne zwyczaje i wyróżniała się
od innych ozdobniejszym strojem, czego jej jednak, jako obcej, nie brano za
złe.
Podczas gdy Jezus z nią
rozmawiał, szli uczniowie wciąż w pewnym oddaleniu za Nim, dziwiąc się w duchu,
co Jezus może mieć do mówienia z tą niewiastą. „Z takim trudem — mówili —
staraliśmy się o żywność; dlaczego więc teraz nie je?" Tuż przed Sychar
pobiegła Dina naprzód, naprzeciw męża i tłumu ludzi, którzy wychodzili właśnie
za bramę, ciekawi ujrzeć Jezusa. Gdy Jezus przyszedł bliżej, wskazała im Dina
na Niego. Pełni radości, powitali Go ludzie z wielkim zapałem. Jezus,
stanąwszy, skinął na nich ręką, aby umilkli, a potem rozmawiał z nimi uprzejmie
przez kilka minut; między innymi rzekł, aby uwierzyli we wszystko, co niewiasta
im powiedziała. Podczas tej rozmowy był zadziwiająco uprzejmym, a wzrok Jego
był tak jasnym i przenikliwym, że poruszył wszystkich serca i pociągnął je ku
Sobie. Natarczywie prosili Jezusa, aby przecież wszedł do miasta i nauczał ich.
Jezus przyrzekł im to na później, teraz jednak nie wstąpił, lecz poszedł dalej.
Działo się to mniej więcej między godziną trzecią a czwartą popołudniu.
Podczas gdy Jezus rozmawiał z Samarytanami
przed bramą, nadeszli i inni uczniowie, wysłani rano w różne strony w
rozmaitych sprawach; był między nimi i Piotr. I oni byli zdumieni i nie bardzo
zadowoleni z tego, że Jezus tak długo rozmawia z Samarytanami. Byli skutkiem tego poniekąd zakłopotani, gdyż wychowani byli
i wzrośli w tym uprzedzeniu, że z narodem tym nie można obcować, więc nie
przywykli byli do takich rzeczy. Czuli się tym prawie zgorszeni. Przyszły im na
pamięć trudy wczorajsze i przedwczorajsze, szyderstwa, pośmiewiska i
niedostatek, jaki musieli znosić; a przecież wiedzieli dobrze, na jakie ofiary
zdobyły się kobiety w Betanii, sądzili więc, że odtąd gładziej wszystko
pójdzie. Teraz, widząc obcowanie Jezusa z Samarytanami, myśleli w duchu, że w
ten sposób niema nic dziwnego, iż lepszego nie doznają przyjęcia. Przy tym
mieli zawsze niedoskonałe, ziemskie pojęcie o królestwie, które Jezus miał
założyć, myśleli więc, że gdyby to wszystko znanym było w Galilei, to i tam
niezawodnie by ich wyszydzono.
Piotr,
będąc w Samarii, rozmawiał wiele z owym młodzieńcem, który chciał być przyjętym
na ucznia, ale jeszcze wciąż się namyślał. Oznajmił to teraz Jezusowi.
Jezus udał
się teraz z wszystkimi uczniami o pół godziny drogi na północny wschód,
wyminąwszy miasto, i zatrzymał się na spoczynek pod
drzewami. Po drodze i tutaj rozmawiał Pan z nimi o żniwie, mówiąc: „Istnieje
przysłowie, którego i wy często używacie: „Jeszcze cztery miesiące, a potem
będzie żniwo." Leniwi zawsze odkładają czekającą ich robotę, a oto niech
popatrzą, że wszystko zboże dojrzałe już do żniwa." Rozumiał tu Samarytan
i innych, którzy gotowi już byli do nawrócenia. — „Wy, uczniowie Moi, powołani
jesteście do żniwa, lecz nie wy sialiście; zasiewał kto inny, a mianowicie
prorocy, Jan i Ja Sam. Kto zbiera, otrzyma zapłatę i zbierze owoc na żywot
wieczny, a więc wspólną będzie radość siewcy i żniwiarza; tu sprawdza się
przysłowie: inny zasiał, a inny zbiera plon. Wysłałem was, abyście zebrali to,
co inni zasiali. Inni uprawili, a wyście teraz powołani do roboty." — Tak
rozmawiał Jezus z uczniami, aby dodać im ochoty do dalszej pracy. Krótko jednak
spoczywali a potem znowu się rozdzielili: z Jezusem pozostali tylko Andrzej;
Filip, Saturnin i Jan, inni udali się ku Galilei drogą między Tebez i Samarią. Pozostawiwszy Sychar na prawo, udał się
teraz Jezus z uczniami w kierunku południowo wschodnim na oddalone o godzinę
drogi pole, na którym stało około dwadzieścia chat pasterskich i namiotów. Tu
oczekiwały Go w jednym z większych domów Najśw. Panna, Maria Kleofasowa, nadto
żona Jakóba Starszego i dwie wdowy. Były one już tu od rana, przyniósłszy ze
sobą żywność i małe flaszeczki balsamu; te-raz zaś przyrządziły ucztę. Przy
powitaniu podał Jezus Swej Matce obie ręce, a Ona skłoniła głowę przed Nim;
niewiasty witały Go ukłonami, krzyżując ręce na piersiach. Do uczty zasiedli
wszyscy pod drzewem, stojącym na dziedzińcu.
Między mieszkającymi w
pobliżu pasterzami żyli także rodzice owych młodzieńców, których Jezus po
wskrzeszeniu Łazarza wziął ze Sobą, wybierając się w podróż ku Arabii i
Egiptowi. Ludzie ci towarzyszyli niegdyś Trzem Królom do Betlejem, a potem, gdy
ci pospiesznie wracali, pozostali przypadkowo w kraju i osiedlili się tutaj,
pojąwszy za żony córki pasterzy z okolic Betlejem. Stąd aż do Betlejem ciągnęły
się wzdłuż głębokich, krętych dolin osady pasterskie. Ludzie mieszkający tu, a
była ich dość wielka liczba, uprawiali także rolę, należącą niegdyś do Józefa a
dzierżawioną przez Sychemitów; sami jednak nie byli
Samarytanami. Zaraz na wstępie prosiła Najświętsza Panna Jezusa, aby uleczył
chromego chłopca, którego pasterze ze sąsiedztwa tu przynieśli. Już dawniej
prosili oni Maryję o wstawiennictwo. Często trafiało się, że Maryja wstawiała
się za kimś, a działo się to zawsze w sposób bardzo rzewny. Jezus kazał
przynieść owego chłopca liczącego około 9 lat; rodzice przynieśli zatem chłopca
przed dom na małym przenośnym łóżeczku. Jezus, przy którym stali uczniowie,
zwrócił się najpierw z napomnieniem do rodziców, a ci, pełni bojaźliwego
oczekiwania, cofnęli się nieco. Wtedy Jezus, schyliwszy się nad chłopcem,
przemówił do niego, i wziąwszy go za rękę, podniósł do
góry. Chłopiec wstał natychmiast z łóżeczka zdrów całkiem i rzucił się w
objęcia rodziców, ci zaś z podzięką na ustach upadli do nóg Jezusowi. Radość
ogarnęła wszystkich obecnych, Jezus zaś upomniał ich, aby złożyli dzięki Ojcu
niebieskiemu. Nauczał jeszcze chwilę zgromadzonych pasterzy, a potem zasiadł z
uczniami do skromnej uczty, którą zastawiły niewiasty w altanie, stojącej przed
domem pod wielkim drzewem. Maryja i niewiasty jadły osobno na jednym końcu
stołu. Sadzę, że dom ten przeznaczony będzie niezawodnie na gospodę, którą
urządzą i którą zarządzać będą niewiasty z Kafarnaum.
Podczas uczty
zbliżyła się nieśmiało spora garstka ludzi z Sychar, między nimi Dina,
niewiasta, która była przy studni. Nie zaraz ośmielili się przystąpić bliżej,
gdyż nie nawykli byli do obcowania z tymi pasterzami żydami. Dina najśmielsza z
nich, zbliżyła się pierwsza i rozmawiała chwilę z niewiastami i Najśw. Panną.
Po uczcie pożegnali się Jezus i uczniowie z niewiastami, a te wybrały się zaraz
z powrotem do Galilei, gdzie i Jezus ma pojutrze przybyć.
Jezus udał się teraz z Diną i
resztą Samarytan do Sychar. Miasto to niewielkie, ma szerokie ulice i obszerne
place. Samarytański dom modlitwy wygląda zewnątrz bogaciej i ozdobniej, niż
synagogi po małych żydowskich miasteczkach. — Kobiety w Sychar nie żyją w takim
odosobnieniu, jak żydówki; więcej przestawiają z mężczyznami. Zaledwie Jezus
wszedł do Sychar, otoczyły Go zaraz tłumy ludzi. Jezus nie szedł wcale do
synagogi, lecz nauczał, idąc przez ulice, a potem na placu, na którym stała
mównica. Wszędzie zbiegało się mnóstwo ludzi pełnych radości, że Mesjasz raczył
przybyć do nich.
Dina, wzruszona
bardzo i zamyślona, stoi z niewiast najbliżej Pana. Doznaje teraz wielkiego
szacunku, z powodu, że pierwsza spotkała Jezusa. Mniemanego swego małżonka
wysłała również do Jezusa, który w kilku słowach dał mu napomnienie, a on
wzruszył się zaraz i wstydem spłonął za swoje grzechy. Jezus nie bawił długo w
Sychar, lecz wyszedłszy przeciwległą bramą, nauczał jeszcze przed miastem przy
domach i ogrodach, ciągnących się dość daleko w dolinę. Wreszcie zatrzymał się
w gospodzie o dobre pół godziny drogi od Sychar, przyrzekłszy ludziom, że
następnego dnia znowu będzie w mieście nauczał.
Przyszedłszy
nazajutrz do Sychar, nauczał Jezus przez cały dzień, jużto
w mieście z mównicy, jużto przed miastem na
wzgórkach, wieczorem zaś w gospodzie. Z całej okolicy zeszła się ludność, idąc
wciąż za Jezusem. Co chwila słychać było okrzyki: Teraz naucza tu, teraz naucza
tam. — Młodzieniec z Samarii słuchał raz także nauki, ale nie rozmawiał z
Jezusem.
Dina jest zawsze na przedzie,
zawsze najbliżej Jezusa. Uważa bacznie, jest wzruszoną i poważną. Mówiła już o
tym z Jezusem, że chce się natychmiast rozłączyć ze swym mniemanym mężem.
Stosownie do Jego woli chcą cały swój majątek oddać na przyszłą gminę i na
ubogich. Co do tego, dał jej Jezus odpowiednie wskazówki. Bardzo wielu ludzi
było wzruszonych i mówili do niej: „Miałaś słuszność, otóż teraz sami
słyszeliśmy Go na własne uszy i widzimy, że jest Mesjaszem." Niewiasta ta
ma teraz cześć ogólną, jest poważną a zarazem pełną radości; nie wiem dlaczego, ale czułam do niej zawsze szczególniejszą
przychylność.
Jezus nauczał tu,
jak i gdzie indziej o wzięciu Jana do niewoli, o prześladowaniu proroków, o
zwiastunie, przygotowującym drogi, o synu posłanym do winnicy, który zostanie
zabitym. Zaznaczał zaś wyraźnie, że Jego to Ojciec posłał. Nauczał także o tym
wszystkim, co już mówił niewieście przy studni, tj. o żywej wodzie, o górze
Garizim, o zbawieniu nadchodzącym dla Żydów, o bliskości królestwa i sądu i o
karze na złe sługi, którzy zabili syna właściciela winnicy. Wielu zapytywało
Go, gdzie mają się dać ochrzcić i oczyścić, kiedy Jana pojmano. Na to rzekł im
Jezus, że uczniowie Jana chrzczą znowu obok Ainon z
tamtej strony Jordanu, i że, dopóki On sam tam nie przybędzie i nie każe
chrzcić, do nich powinni się po chrzest udawać. Rzeczywiście wielu z nich udało
się tam zaraz dnia następnego.
Nazajutrz nauczał Jezus w
gospodzie i na okolicznych wzgórkach, a nauki słuchały różne tłumy ludzi,
robotnicy, a nawet owi niewolnicy, których Jezus po Swoim chrzcie pocieszał na
polu pasterskim obok Betabary. Między tłumem byli
także szpiedzy, wysłani przez okolicznych Faryzeuszów. Ze złością w sercu
słuchali Jego nauki, a zszedłszy się razem, poskupiali głowy i pomrukiwali
szyderczo, nie śmieli jednak zagadnąć Jezusa, a On też nie zwracał na nich
uwagi. Między ludnością samarytańską, jako też nauczycielami, było także wielu
niechętnych nauce Jezusa.
*) W rzymskim Martyrologiom zwie się Fotina.
**) Słowa Jezusa wskazują na
pięć różnych szczepów pogańskich, które król asyryjski przesiedlił do Samarii
wraz ze wszystkimi pogańskimi zabobonami (4 Król. 17. 24) gdy większą część
narodu uprowadzono w niewolę babilońską Co z pierwotnego ludu Bożego pozostało
w Samarii, zmieszało się z tymi poganami i przyjęło po części ich obrzędy
pogańskie.
Z
objawienia Anny Katarzyny Emmerich