W książce Gabrieli Bossis „On i ja” można przeczytać: Przeczytawszy w objawieniach Katarzyny Emmerich, że upadł siedem razy w drodze na Kalwarię, zapytałam: dlaczego nie powiedziałeś nam wszystkiego w swojej ewangelii? – „Nie kochano by Mnie przez to więcej”.

 

36. Jezus skazany na śmierć krzyżową.

 

Chociaż Piłat pytał się, co to jest prawda, nie tyle jednak dbał o prawdę, jak raczej szukał pozorów, by w sposób odpowiedni wycofać się z tego kłopotu. Niepewność dręczyła go więcej jeszcze niż przedtem. Sumienie mówiło mu, że Jezus jest niewinny, żona zapewniała, że to święty; z jednej strony szeptał mu do ucha zabobon: „Jezus jest nieprzyjacielem twych bożków", z drugiej strony mówiło mu tchórzostwo: „Jezus sam jest Bogiem i potrafi się zemścić srogo." W tej trwożnej niepewności jeszcze raz zaklął Jezusa uroczyście, by mu powiedział, kim jest. Lecz Jezus, nie odpowiadając wprost, wyliczył mu znowu wszystkie jego najtajniejsze grzechy, przepowiedział mu przyszły haniebny koniec i oznajmił wreszcie, że w owym dniu ostatnim sądzić go będzie sprawiedliwym sądem, siedząc na tronie obłoków. Podrażniony tymi słowy, skłonny był Piłat raczej do potępienia, niż do uwolnienia Jezusa. Gniewało go to, że Jezus czytał tak dokładnie w jego brudnej duszy, a sam pozostał niezbadany, że ten, którego kazał ubiczować, a mógł kazać ukrzyżować, przepowiadał mu haniebny koniec życia; i to go gniewało, że te usta, nie splamione nigdy kłamstwem, nie wymówiwszy ani jednego słowa na swe usprawiedliwienie, teraz w ostatniej swej chwili wzywają go przed Swój sąd sprawiedliwy ; w dzień ostatni. Poruszyło to strasznie jego dumę; lecz chwiejny i podły jego charakter nie dał się wyłącznie opanować dumie, bo równocześnie przejmowała go trwoga i mroczne przeczucie, że groźby Pana urzeczywistnią się kiedyś na prawdę. Ostatecznie więc ze względu na to, jeszcze raz próbował uwolnić Jezusa. Gdy jednak posłyszał groźby Żydów, że w takim razie oskarżą go przed cesarzem, wzięło w nim górę tchórzostwo, chociaż z innej już pobudki. Obawa przed ziemskim cesarzem przeważyła w nim bojaźń przed królem, którego państwo nie było z tego świata. Zresztą tak myślał ten podły, chwiejny łotr: „Jeśli On umrze, to wraz z Nim pójdzie do grobu to, co On wie o mnie i co mi przepowiadał, a tak będę spokojny." Zagrożony odpowiedzialnością przed cesarzem, zgodził się Piłat im żądanie Żydów wbrew przyrzeczeniu, danemu żonie, wbrew prawu, sprawiedliwości i własnemu przekonaniu. Z obawy przed cesarzem wydał Żydom niewinną krew Jezusa; a dla usprawiedliwienia się przed własnym sumieniem nie miał nic, chyba polanie rąk wodą i słowa, przy tym wyrzeczone: „Nie winienem ja krwi tego sprawiedliwego! Wy sami baczcie na odpowiedzialność!" — O nie, Piłacie! mylisz się! Ty sam bacz na to! Nazywasz Go sprawiedliwym, nie znajdujesz w Nim winy, a oddajesz na wylanie krew Jego. Jesteś niesprawiedliwym, niesumiennym sędzią! Tę samą krew, którą Piłat chciał zmyć ze swych rąk, a nie mógł jej zmyć z sumienia, ściągali krwiożerczy Żydzi przekleństwem na siebie i swoje dzieci. Żądali, by ta krew Jezusa, która dla nas woła o miłosierdzie, wzywała pomsty Bożej na nich. Krzyczeli więc co sił: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!" Wśród tej wrzawy przeraźliwej kazał Piłat przygotować wszystko do wydania uroczystego wyroku. Przyniesiono mu inny ubiór urzędowy, zarzucono na barki płaszcz, a na głowę założono koronę, w której połyskiwał kosztowny kamień. W ten sposób ustrojony, zeszedł Piłat z tarasu w otoczeniu żołnierzy. Przed nim niesiono berło, szli pachołcy sądowi i pisarze ze zwojami ksiąg i tabliczkami. Na przedzie szedł trębacz, dmący na puzonie. Tak wyruszono na rynek ku trybunie, służącej do wygłaszania wyroków. Trybuna ta, o której już wspominałam, leżąca naprzeciw placu biczowania, był to okrągły taras, pięknie obmurowany, wysoki, a zwał się Gabbata. Tylko z niego ogłoszone wyroki miały pełną siłę i prawomocność. Na trybunę wiodły z kilku stron schody; na górze było siedzenie dla Piłata, a za nim ławka dla innych członków trybunału; siedzenie Piłata pokryte było czerwonym suknem; na nim leżała niebieska poduszka, obszyta żółtymi taśmami. W koło rozstawieni byli żołnierze, niektórzy zaś stali na stopniach. Część Faryzeuszów odeszła już do świątyni; zostali tylko Annasz, Kajfasz i 28 radnych, i ci poszli ku trybunie zaraz, gdy Piłat zaczął się przebierać w urzędowe suknie. Obydwóch łotrów przyprowadzono tu już przedtem, gdy Piłat, wskazując na Jezusa, mówił: „Oto człowiek!"

Gdy już Piłat zajął miejsce, przyprowadzono przed trybunę Jezusa tak, jak był, w czerwonym płaszczu, z koroną cierniową na głowie, ze związanymi rękoma. Żołnierze i siepacze poprowadzili Go środkiem szydzącego tłumu i postawili między dwoma łotrami. Wtedy Piłat zawołał jeszcze raz głośno do Żydów: „Patrzcie, oto wasz król!" „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" — rozległy się okrzyki. — „Czy mam ukrzyżować waszego króla?" — zapytał znowu Piłat. A na to zawołali arcykapłani: „Nie mamy innego króla, tylko cesarza!" Zamilkł na to Piłat i już więcej nie mówił nic ani za Jezusem, ani do Niego samego. Zaczęło się wygłaszanie wyroku na Jezusa. Dwaj łotrzy już dawniej skazani byli na krzyż, lecz za staraniem arcykapłanów odłożono egzekucję na dziś; dla tym większego pohańbienia Jezusa postarali się arcykapłani, by zawisł na krzyżu między dwoma łotrami. Krzyże łotrów leżały opodal już gotowe; przynieśli je pomocnicy krzyżujących. Krzyża Jezusa nie było jeszcze, prawdopodobnie dlatego, że nie ogłoszono dotąd wyroku śmierci. Najśw. Panna, która odeszła była przedtem po publicznym wystawieniu Jezusa, wróciła teraz w otoczeniu niewiast i przecisnęła się przez tłumy ludu, by słyszeć wyrok śmierci, wydawany na Jej Syna i Boga. Jezus, otoczony siepaczami, śledzony złośliwymi, szyderczymi spojrzeniami Swych wrogów, stał na dole u stóp trybuny. Piłat kazał zadąć w puzon, by wrzawa ucichła, i lękiem, pomieszanym ze złością, zaczął wygłaszać wyrok.

Widok tej podłej dwulicowości Piłata, nasycony tryumf i pragnienie krwi arcykapłanów, nieskończone męki Najśw. Zbawiciela, niewypowiedziana trwoga i smutek Matki Jego świętej i świętych niewiast, dalej to chciwe, złośliwe czyhanie Żydów na zgubę Jezusa, obojętna wyniosłość żołnierzy, wreszcie widok tych szkaradnych postaci diabelskich, uwijających się w ciżbie, wszystko to rozstroiło mnie do głębi i przygnębiło tak, że czułam się bliską skonania. Ach! To ja tam powinnam była stać, gdzie stał mój najukochańszy Oblubieniec; wtenczas wyrok byłby sprawiedliwy. Przypatrzmy się teraz treści wyroku, wydanego na Jezusa. Na wstępie wymieniał Piłat wszystkie zaszczytne tytuły cesarza Klaudiusza, w którego imieniu wydawał wyrok. We właściwym oskarżeniu zaznaczył, że arcykapłani na sądzie swoim potępili Jezusa jako podburzyciela, rokoszanina, łamiącego prawa żydowskie, czyniącego się Synem Bożym i każącego nazywać się Królem żydowskim, i że lud jednogłośnie zażądał na Niego kary śmierci przez ukrzyżowanie. Dalej oświadczał Piłat, ten łotr niesprawiedliwy, który niedawno tyle kroć zapewniał publicznie o niewinności Jezusa, że i on uznaje za słuszny, ten wyrok arcykapłanów. Zakończył zaś tymi słowy: „A więc skazuję Jezusa Nazareńskiego, Króla żydowskiego na śmierć, którą ma ponieść przez przybicie na krzyż. Zaraz też rozkazał oprawcom krzyż przynieść. Zdaje mi się, ale nie ręczę z pewnością, że po odczytaniu wyroku złamał Piłat długą laskę z rdzeniem w środku, i rzucił ją pod nogi Jezusowi. Słuchając wyroku, wyglądała przepełniona smutkiem Matka Jezusa, jak umierająca. Oto słyszała, że nie ma już ratunku dla Jej najświętszego, najukochańszego Syna, że musi umrzeć straszną, haniebną śmiercią. Wiedziała, że koniecznym to jest dla zbawienia ludzkości, ale serce Jej macierzyńskie wzdragało się przed tą koniecznością, więc przeniknął je nowy miecz boleści. Z pomocą niewiast odprowadził ją Jan na bok, by szydercze spojrzenia zaślepionych Żydów nie urągały boleściom matki ich Odkupiciela, by nowy grzech nie obciążał ich duszy. Ale Maryja nie mogła spokojnie siedzieć, kiedy męczono Jej Syna więc znowu wybrała się na obchód „drogi krzyżowej." Kazała się oprowadzać wszędzie, po wszystkich miejscach, które uświęcił Jezus Swym cierpieniem. Tajemnicze nabożeństwo najświętszego współcierpienia z Jezusem kazało Jej składać ofiarę z łez bolesnych wszędzie, gdzie zrodzony przez nią Odkupiciel cierpiał za grzechy ludzi, Swych braci przybranych. Jak Jakób, na pamiątkę danej obietnicy, postawił kamień i poświęcił go przez pomazanie olejem, tak Maryja brała w posiadanie wszystkie te miejsca cierpień Chrystusa, poświęcając je Swymi łzami, ustanawiając je jako miejsca czci dla przyszłego Kościoła, Matki nas wszystkich.

Ogłosiwszy wyrok, zasiadł Piłat do napisania go, poczym stojący za nim pisarze zrobili coś trzy odpisy, czy więcej. Niektóre części musieli podpisać i inni urzędnicy, posłano więc z tym do nich pachołków. Nie wiem już, czy to należało do wyroku, czy też były to inne jakie rozkazy. Prócz tego napisał Piłat osobny wyrok na Jezusa, wykazujący jasno jego dwulicowość i fałszywość, opiewał bowiem całkiem inaczej, niż wydany ustnie. Uważałam, że pisał to z rozstrojem wielkim, niejako wbrew swej woli; zdawało się, jak gdyby mściwy duch złości kierował jego ręką. Treść tego wyroku była następująca: "Arcykapłani żydowscy i „Rada" przyprowadzili do mnie niejakiego Jezusa z Nazaretu, oskarżonego o podburzanie ludu, bluźnierstwa i łamanie prawa. Chociaż właściwie nie można było udowodnić słuszności tych zarzutów, jednak zmuszony niejako przez tychże arcykapłanów i „Radę", a przy tym chcąc, zapobiec groźnemu rozruchowi wśród ludu, skazałem tego Jezusa na śmierć krzyżową, jako przestępcę przeciw ich Zakonowi; domagali się bowiem stanowczo Jego śmierci, a ja nie chciałem być oskarżonym przed cesarzem jako niesprawiedliwy dla Żydów sędzia i poplecznik i rozruchów. Wydałem Go im w celu ukrzyżowania wraz z dwoma innymi skazanymi zbrodniarzami, których egzekucję odłożono do dziś za staraniem arcykapłanów, pragnących, by Jezus wraz z nimi był powieszony." Wyrok ten kazał Piłat przepisać kilka razy i odpisy rozesłać w różne miejsca. Arcykapłanom jednak nie w smak przypadła treść wyroku; głownie nie podobała im się wzmianka, że za ich staraniem odłożono egzekucję łotrów, by ich razem z Jezusem ukrzyżować. Rozpoczęli nawet o to kłótnię z Piłatem. Drugą sprzeczkę wszczęli znów, gdy Piłat ułożył napis na krzyż. Napis wykonany był pokostem na ciemnobrunatnej deszczułce w trzech rzędach. Arcykapłani domagali się, by zamiast słów „Król żydowski" napisane było: „ten, który podawał się za Króla żydowskiego." Lecz Piłat, zniecierpliwiony już, zawołał szyderczo: „Com napisał, tom napisał." By umieścić ten napis, ułożony przez Piłata, trzeba było przedłużyć górne ramię krzyża, które dotychczas było tak samo długie, jak na krzyżach dwóch łotrów. I na to nie chcieli się zgodzić Żydzi właśnie dlatego, by nie potrzeba było umieszczać napisu. Lecz Piłat uparł się przy swoim i musiano ostatecznie krzyż przedłużyć, wbiwszy u góry kawałek drzewa; teraz już było miejsce na napis. Tak więc otrzymał ostatecznie krzyż ten kształt pełen znaczenia, jak to zrządziła Opatrzność Boża, i tak przedstawiał mi się zawsze w widzeniu. Klaudia Prokla, dowiedziawszy się, że Piłat skazał Jezusa na śmierć, odesłała mu jego zakład i postanowiła rozłączyć się z nim na zawsze. Tego samego dnia opuściła wieczorem potajemnie pałac jego i uciekła do świętych niewiast, a te ukryły ją w domu Łazarza. Później słuchała z ust Pawła słowa Bożego i była z nim w ścisłej przyjaźni. Widziałam raz, jak na tylnej ścianie trybuny Gabbata, na zielonawym kamieniu, jakiś mąż wyrył ostrym żelazem dwa wiersze. Pamiętam, że zachodziły w nich słowa: judex injustus, niesprawiedliwy sędzia, i także imię Klaudii Prokli. Nikt nie wie o tym kamieniu, ale istnieje on jeszcze; znajduje się w fundamentach jednego z budynków, stojących na placu, gdzie niegdyś była Gabbata. Po zapadnięciu wyroku śmierci oddano Najśw. Zbawiciela na łaskę i niełaskę oprawców. Przyniesiono Jego własne suknie, które Mu zdjęto jeszcze u Kajfasza przy naigrywaniu się. Schowano je wtenczas, a nawet, jak mi się zdaje, wyprali je jacyś poczciwcy, bo były teraz dosyć czyste. Przypuszczam, że było to zwyczajem, przyjętym u Rzymian, prowadzić skazańców na śmierć w ich własnych sukniach. Siepacze rozwiązali Jezusowi ręce i obnażyli Go znowu zupełnie, by mógł się przebrać. Gwałtownie zdarli Mu z ciała poranionego ów czerwony płaszcz, przy czym pootwierały się niektóre przyschły rany. Drżąc, założył sobie Jezus sam opaskę w koło lędźwi, poczym siepacze zarzucili Mu na szyję Jego wełniany szkaplerz. Przyszła potem kolej na brunatną suknię z jednej sztuki, nie szytą którą Najśw. Panna utkała dlań własnymi rękami; suknia nie chciała się zmieścić przez głowę, bo zawadzała szeroka korona cierniowa. Niewiele myśląc, zdarli Mu oprawcy z głowy koronę, krew trysła na nowo obficie z ran, sprawiając niewymowne boleści. Zarzuciwszy suknię, nałożyli jeszcze siepacze białe, wełniane okrycie, opasali Go pasem szerokim, a na ostatek zarzucili Mu płaszcz na ramiona. Na to dopiero włożyli ów pas z powrozami, za pomocą których ciągnięto Go z Ogrójca. Wszystko to odbywało się ze wstrętnym grubiaństwem, wśród bicia i poszturchiwań kułakami. Obaj łotrzy stali ze związanymi rękami, jeden po prawicy, drugi po lewicy Jezusa. Stojąc przed sądem, mieli na szyi łańcuchy, podobnie jak Jezus. Ubrani byli tylko w przepaski i liche kaftany na kształt szkaplerzy, bez rękawów, z boku otwarte; na głowach mieli czapki plecione ze słomy, z wałkami do koła, podobne zupełnie kształtem do czapeczek dziecięcych. Zabrudzeni byli, opaleni, po ciele mieli sine pręgi z poprzedniego biczowania. Ten, który miał się niebawem nawrócić, był już teraz spokojny i skupiony w sobie; drugi za to zuchwały, zły, klął i naigrawał się z Jezusa, na równi z siepaczami. A Jezus spoglądał na obydwóch z miłością, pragnąc ich zbawienia, ofiarując i za nich Swą mękę bolesną. Gorliwie krzątali się siepacze, by zebrać potrzebne narzędzia; przygotowywano się spiesznie do tego nad wyraz smutnego, okrutnego pochodu na Kalwarię, gdzie kochający, pełen boleści Odkupiciel zgodził się nieść za nas niewdzięcznych olbrzymi ciężar grzechów, by tam w celu zmazania ich przelać Krew najświętszą z kielicha Swego ciała, przekłutego przez najnikczemniejszych wyrzutków rodzaju ludzkiego. Po długiej i uciążliwej kłótni rozstali się wreszcie Annasz i Kajfasz z Piłatem. Otrzymawszy odpisy wyroku na długich, wąskich kartkach, czy też pergaminie, pospieszyli zaraz do świątyni, a musieli przyspieszać kroku, by zdążyć na czas; pora bowiem była już spóźniona. Tak więc odeszli arcykapłani od prawdziwego Baranka wielkanocnego. Pospieszyli do kamiennej świątyni, by zabić i spożyć wyobrażenie ofiary, a spełnienie tego wyobrażenia, prawdziwego Baranka Bożego, kazali sprośnym katom wieść na ołtarz krzyża. Rozeszły się tu drogi ofiary przeobrażającej i spełnionej. Arcykapłani pozostawili nieczystym, okrutnym katom czystego, przebłagalnego Baranka Bożego, którego starali się zewnętrznie zbezcześcić i zanieczyścić ohydą swej podłości, i pospieszyli do kamiennej świątyni ofiarować baranki oczyszczone, umyte i po-błogosławione. Jak starannie przestrzegali tego, by nie zanieczyścić się, zewnętrznie! — a tymczasem obryzgani byli plugastwem swych serc grzesznych, kipiących złością, zawiścią i szyderstwem. —  „Niech krew Jego spadnie na nas i na nasze dzieci!” — wołali, i tymi słowy spełniali niejako ten akt ceremonii, gdy ofiarujący kładł rękę na głowę ofiary. Tu rozeszły się drogi do ołtarza zakonu i do ołtarza łaski. Piłat, ten dumny a chwiejny poganin, drżący przed Bogiem, a służący bożkom, lgnący do świata, niewolnik śmierci, władający na ziemi do czasu haniebnego potępienia wiecznego, wyruszył także z powrotem do pałacu, otoczony pomocnikami i strażą; przed nim szedł trębacz. Niesprawiedliwy wyrok wydany został według naszego czasu około dziesiątej godziny rano.

 

37. Jezus niesie krzyż na Golgotę.

 

Za Piłatem opuściła forum (rynek, na którym odbywały się sądy), większa cześć żołnierzy i ustawiła się przed pałacem w gotowości do pochodu; mała garstka pozostała przy skazańcach. Wnet jednak nadjechało na koniach 28 uzbrojonych Faryzeuszów, między nimi owych sześciu zaciętych nieprzyjaciół Jezusa, którzy już byli przy pojmaniu Pana na Górze oliwnej. Siepacze zaprowadzili Jezusa na środek forum, a równocześnie bramą zachodnią przyniosło kilku niewolników drzewo krzyża, rzucając je z trzaskiem Jezusowi pod nogi. Oba boczne, cieńsze ramiona były przywiązane powrozami do grubego, ciężkiego drzewa, i dopiero na miejscu miano je wstawić. Topór, klocek pod nogi i nowy kawałek, który miano dodać u góry, tudzież inne narzędzia, nieśli pachołcy katowscy. 1083 Ujrzawszy przed Sobą na ziemi krzyż, upadł Jezus na kolana, objął go rękoma i ucałował trzykroć, przy czym odmówił po cichu wzruszającą modlitwę do Ojca niebieskiego, w której dziękował Mu, że już zaczyna się odkupienie ludzi. Jak kapłani w krajach pogańskich ściskali rękami nowo założony ołtarz, tak Jezus ściskał krzyż, wieczny ołtarz zadosćczyniącej krwawej ofiary. Wnet jednak szarpnęli Nim siepacze, by się wyprostował, i musiał biedny, osłabiony, brać na Siebie ciężką belkę; dźwignął ją na prawe ramię, przytrzymując prawą ręką, przy czym siepacze nie wiele Mu pomagali, znęcając, się jeszcze nad Nim. Widziałam za to, że pomagali Jezusowi Aniołowie, dla innych niewidzialni, bo Sam o własnych siłach nie dałby Sobie rady. Tak klęczał Jezus, pochylony pod ciężarem, i modlił się, a tymczasem kaci zakładali obu łotrom na kark poprzeczne ramiona ich krzyżów, oddzielone od głównego ramienia i przykneblowali im do tego ręce. Ramiona te były nieco wygięte; przed ukrzyżowaniem przymocowywano je do górnego końca głównego pnia. W ten sposób mniej byli obciążeni łotrzy, niż Jezus; dźwigali bowiem tylko poprzeczne ramiona swych krzyżów, a podłużne główne ramiona wraz z innymi sprzętami nieśli za nimi niewolnicy. Od strony pałacu Piłata dał się słyszeć głos puzonu, co było umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Zaraz też jeden z jezdnych Faryzeuszów zbliżył się do Jezusa, klęczącego jeszcze, i rzekł: „No, skończyły się już piękne słówka i mówki! Naprzód! Naprzód! Trzeba już raz się Go pozbyć!” Siepacze poderwali Jezusa z ziemi; teraz całym już ciężarem cisnął Go krzyż, który i my obowiązani jesteśmy nosić za Nim, według słów Jego świętych, wiecznie prawdziwych. Tak rozpoczął się ten haniebny na ziemi, a błogosławiony i chwalebny w Niebie, pochód tryumfalny Króla królów.

U tylnego końca krzyża przywiązano dwa powrozy i te trzymali w rękach dwaj siepacze, unosząc krzyż nieco do góry, by nie wlókł się po ziemi. Po obu stronach w pewnym oddaleniu szli znów czterej siepacze, trzymając powrozy przywiązane do pasa Jezusa, obciskającego środek ciała. Płaszcz, zebrany w fałdy, podwiązany był pod piersiami. Z tym drzewem krzyża na barkach przypominał mi Jezus Izaaka, niosącego na górę drzewo na całopalną ofiarę z siebie samego. Dźwięk trąby był umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Piłat bowiem miał sam z oddziałem wojska towarzyszyć pochodowi przez miasto, by zapobiec możliwemu rozruchowi. Siedział na koniu w pełnej zbroi, otoczony oficerami i gromadą jeźdźców; za nim postępował oddział piechoty, złożony z trzystu legionistów, pochodzących z nad granicy Włoch i Szwajcarii.

Wyruszono wreszcie na Golgotę z Jezusem w następującym porządku. Przodem szedł trębacz, trąbiący na rogu każdej ulicy i ogłaszający grzmiącym głosem wyrok. Kilka kroków za nim szła gromada chłopców i pachołków, niosących potrzebne przybory, jako to powrozy, gwoździe, topory, kosze z narzędziami i napój; silniejsi nieśli drągi, drabiny i drzewca krzyżów obu łotrów; drabiny — były to żerdzie, poprzetykane poprzecznymi szczeblami. Za pachołkami postępowało kilku jezdnych Faryzeuszów, a za nimi młody chłopiec, nie całkiem jeszcze zepsuty, niosący przed sobą napis na krzyż, ułożony przez Piłata; on również niósł na drążku, przerzuconym przez ramię, koronę cierniową Jezusa, bo z początku zdawało się Żydom, że Jezus, ubrany w nią, nie będzie mógł nieść krzyża. Teraz dopiero szedł Pan nasz i Zbawiciel, pochylony i chwiejący się pod ciężarem krzyża, zmordowany, poraniony biczami, potłuczony. Od wczorajszej „Ostatniej wieczerzy" nie jadł nic, nie pił, ani nie spał, przez cały czas katowano Go bezlitośnie; siły Jego wyczerpały się utratą krwi, ranami, febrą, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą trwogą; więc też zaledwie mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach. Prawą ręką starał się z trudem przytrzymać fałdzistą suknię, hamującą Jego niepewny krok. Dwaj siepacze ciągnęli Go naprzód na długich powrozach, dwaj drudzy popędzali Go z tyłu; sznury, prowadzące od pasa, przeszkadzały Mu przytrzymywać Sobie suknię, więc nie miał pewnego kroku. Ręce nabrzmiałe miał i poranione od gwałtownego krępowania. Oblicze pokryte było sińcami i ranami, broda i włosy rozczochrane, pozlepiane zaschłą krwią. Ciężar krzyża i krępujące więzy wciskały Mu ciężką, wełnianą suknię w poranione ciało, a wełna przylepiała Mu się do pokrwawionych na nowo ran. Wśród szyderstwa i złości wrogów szedł Jezus cichy, wynędzniały nad wyraz, udręczony, a kochający; usta Jego szeptały słowa modlitwy, we wzroku czytało się nieme błaganie, cierpienie bezmierne, a zarazem przebaczenie. Dwaj siepacze, podtrzymujący na sznurach koniec krzyża, przeszkadzali tylko Jezusowi i utrudniali Mu dźwiganie, bo nie uważali wcale na to, by iść równo i w równej wysokości nieść krzyż. Po obu bokach orszaku szli w odstępach żołnierze, uzbrojeni w kopie.

Za Jezusem szli obaj łotrzy, prowadzeni na sznurach, każdy przez dwóch siepaczy. Jak już mówiliśmy, dźwigali oni na karku poprzeczne ramiona swych krzyżów, do których końców przykrępowano ich ręce. Obaj oszołomieni byli nieco, bo przed wyruszeniem dawano im pić jakiś napój odurzający. Dobry łotr był cichy i spokojny, drugi natomiast złościł się i klął zuchwale. Siepacze byli niskiego wzrostu, krępi, o brunatnej barwie skóry. Włosy mieli krótkie, czarne, kędzierzawe, zarost brody skąpy, tylko tu i ówdzie kosmyki włosów. Ubrani byli w krótkie przepaski i skórzane kaftany bez rękawów. W rysach ich nie znać było typu żydowskiego, pochodzili bowiem z jakiegoś egipskiego, niewolniczego plemienia, a tu w Jerozolimie wykonywali przymusowo roboty przy budowie kanałów. Pochód zamykała reszta konnych Faryzeuszów. Co chwilę któryś z nich wypuszczał konia i przebiegał wzdłuż cały pochód, by jużto zachęcić do pośpiechu, jużto przywrócić porządek. Wśród służby katowskiej, niosącej przyrządy na przedzie orszaku, znajdowało się także kilku nikczemnych młokosów żydowskich, którzy dobrowolnie wcisnęli się do pochodu. W znacznym oddaleniu, za całym orszakiem, posuwało się wojsko rzymskie. Na przedzie jechał trębacz na koniu, za nim Piłat w stroju wojskowym, otoczony gronem oficerów i jeźdźców. W tyle szło 300 pieszych żołnierzy. Przeszedłszy forum, ruszyło wojsko prosto w szeroką ulicę, Żydzi zaś z Jezusem skręcili w wąską uliczkę, wiodącą na tyłach domów. Uczyniono tak dlatego, by nie tamować ruchu tłumów, zdążających do świątyni, i nie przeszkadzać oddziałowi Piłata. Większa część tłumów, zebranych przed zamkiem Piłata, wyruszyła stąd zaraz po zapadnięciu wyroku. Żydzi pospieszyli do swych mieszkań, lub do świątyni; dużo bowiem czasu stracili rano, więc spieszyli teraz ukończyć przygotowania do zabicia baranka wielkanocnego. Mimo to pozostało jeszcze sporo widzów różnej narodowości i różnego stanu, cudzoziemców, robotników, niewolników, niewiast, wyrostków itd. Wszystko to rzuciło się teraz w boczne ulice, by wyprzedzić pochód i jeszcze raz się mu przyglądnąć. Oddział Piłata przeszkadzał, jak mógł, zbyt bliskiemu tłoczeniu się, więc ciekawi musieli coraz nowych dróg szukać, by dostać się naprzód. Bardzo wielu wyruszyło wprost na Golgotę.

Jezusa wprowadzono w uliczkę, zaledwie na parę kroków szeroką, biegnącą zaułkami, a pełną brudów i nieczystości. Nowe tu udręczenia czekały Jezusa. Siepacze musieli teraz iść blisko Niego i oczywiście nie omijali sposobności, by Mu nie dokuczać. Z okien i otworów w murach sypały się szyderstwa i docinki, służba i niewolnicy, zajęci po domach, obrzucali Go błotem i odpadkami kuchennymi, a jacyś niegodziwcy wylali Mu na głowę brudne, śmierdzące pomyje. Nawet dzieci, podburzone, zbierały do podołka sukienek kamienie, i wybiegając na środek drogi, sypały je Jezusowi pod nogi, wyzywając przy tym i bluźniąc. Tak odwdzięczały się dzieci Temu, który dzieci najwięcej kochał, błogosławił i błogosławionymi nazywał.

 

38. Pierwszy upadek Jezusa pod krzyżem.

 

Uliczka ta zwraca się przy końcu znowu na lewo, rozszerza się i wznosi nieco do góry. Przechodzi tędy podziemny wodociąg z góry Syjon; jak mi się zdaje, (sama tam bowiem słyszałam szmer i plusk wody w rurach), płynie on dalej wzdłuż rynku, gdzie także pod ziemią prowadzą obmurowane rury, i kończy się w sadzawce Owczej przy bramie tejże nazwy. Na zakręcie uliczki, zanim poziom zaczyna się wznosić, jest głębsze miejsce, gdzie w czasie deszczów tworzy się wielka kałuża błota i wody. Tutaj to, jak i na wielu innych ulicach Jerozolimy leży spory kamień, by łatwiej było przejść przez kałużę. Doszedłszy dotąd, osłabł Jezus bardzo i nie miał już siły iść dalej; a że siepacze szarpali Nim niemiłosiernie, potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż przygniótł Go swym ciężarem. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się wstrzymał. Na próżno wyciągał Jezus rękę, by kto Mu pomógł powstać. — „Ach! Wnet przeminie wszystko!" — rzekł i zaczął się znów modlić. Tu i ówdzie widać było niewiasty, płaczące ze współczucia, z wystraszonymi dziećmi. Wnet przyskoczyli Faryzeusze, krzycząc: „Dalej! nagońcie Go do powstania! Inaczej umrze nam tu w drodze." Nadprzyrodzoną mocą wzniósł Jezus Swą biedną głowę do góry, a ci okrutnicy szatańscy skorzystali z tego i zamiast ulżyć, wsadzili Mu na głowę cierniową koronę, poczym dopiero poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż na barki. Musiał teraz Jezus trzymać głowę całkiem na bok, gdyż inaczej szeroka korona zawadzałaby o krzyż. Tak, wśród powiększonej męczarni, szedł Jezus chwiejnie ulicą, szerszą już w tym miejscu i wznoszącą się lekko do góry.

 

39. Jezus, niosący krzyż, i Jego bolejąca Najświętsza Matka.  Drugi upadek pod krzyżem.

 

Najświętsza Matka Jezusa, współcierpiąca z Nim wszystko, usłyszawszy przed godziną niesprawiedliwy wyrok, wydany na Jej Dziecię, opuściła forum wraz z Janem i świętymi niewiastami, by oddać cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Usłyszawszy głos trąby, widząc żołnierzy z Piłatem na czele i coraz gęściej przebiegających ludzi, zrozumiała, że już rozpoczął się pochód, więc znowu zapragnęła gorąco widzieć Swego umęczonego Syna, nie mogąc wytrwać tu z dala od Niego. Prosiła zatem Jana, by zaprowadził Ją na jakie miejsce, którędy Jezus będzie przechodził. Zeszli z Syjonu, minęli sąd, przeszli bramy i aleje, wyjątkowo w tym czasie otwarte dla publiczności, i znaleźli się przed zachodnim frontem pałacu, którego przeciwległa brama wychodziła właśnie na ulicę, w którą skierował się orszak, prowadzący Jezusa, po pierwszym Jego upadku. Pałac ten był właściwym prywatnym pomieszkaniem Kajfasza; dom na Syjonie był tylko miejscem jego urzędowania. Za staraniem Jana pozwolił im poczciwy odźwierny przejść przez dom i stanąć w przeciwległej bramie. Otulona w szaro niebieską szatę, weszła Maryja w sień pałacową, za nią święte niewiasty, Jan i jeden z siostrzeńców Józefa z Arymatei. Aż zlękłam się widoku Najśw. Panny, tak była blada; oczy miała zaczerwienione od płaczu, a drżała na całym ciele. Już tu słychać było wrzawę i zgiełk zbliżającego się pochodu, dźwięk puzonu i głos trębacza, obwołującego wyrok. Gdy otworzono bramę, już całkiem wyraźnie dochodził zgiełk do uszu. Wzdragała się Maryja, i przerwawszy modlitwę, rzekła do Jana: „Czy mam patrzeć na to? Czy znajdę siłę znieść ten bolesny widok? Może lepiej wrócić zaraz." Lecz Jan dodał jej otuchy, mówiąc, że lepiej popatrzeć, niż nosić się z bolesną myślą o tym. Wyszli więc pod sklepienie bramy, patrząc na prawo w dół drogi. W tym miejscu, naprzeciw bramy, droga Już była więcej równa. Pochód był już oddalony tylko o osiemdziesiąt kroków. Motłoch uliczny nie poprzedzał pochodu, tylko gromadkami ciągnął po bokach i z tyłu. Ci, którzy ostatni opuścili forum, spieszyli naprzód bocznymi uliczkami, by zająć dogodne miejsca do patrzenia. Na czele pochodu ujrzała Matka Najświętsza pachołków katowskich, niosących z tryumfem narzędzia męczeńskie; zadrżała na ten widok i załamała ręce, jęk bolesny wydarł się z Jej piersi. Widząc to jeden z pachołków, zapytał się idących koło niego widzów: „Co to za niewiasta, jęcząca tak żałośnie?" Ktoś z tłumu odrzekł mu: „To Matka Galilejczyka!" Słowa te były bodźcem dla niegodziwych pachołków. Zaraz posypały się szyderstwa i dowcipy zjadliwe na bolejącą Matkę, wytykano Ją palcami, a jeden z tych niegodziwców podsunął Najśw. Pannie pod oczy pięść, w której trzymał gwoździe, mające służyć do przybicia Jezusa na krzyż. Boleścią niezmierną zdjęta, wsparła się Matka Boża o filar bramy, załamawszy ręce, czekając, rychło ujrzy Jezusa. Blada była jak trup, wargi jej posiniały. Minęli ją Faryzeusze, zbliżył się wyrostek, trzymający napis, a za nim — za nim, pochylony pod ciężarem krzyża, szedł chwiejnym krokiem Syn Boży, jej Syn, najświętszy Odkupiciel; głowę, przystrojoną cierniową koroną, odwracał na bok, oblicze miał blade, skrwawione, poranione, broda pozlepiana zaschłą krwią. Oprawcy ciągnęli Go nielitościwie za sznury. Przechodząc, wzniósł Jezus nieco głowę, poranioną strasznymi cierniami, i spojrzał na Matkę Swą boleściwą, wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Boleść niezmierna i miłość odezwały się na ten widok z podwójną siłą w sercu Najśw. Panny. Znikli Jej z oczu kaci, znikli żołnierze, widziała tylko Swego ukochanego, wynędzniałego, skatowanego Syna; wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między siepaczy i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Usłyszałam dwa bolesne wykrzykniki, nie wiem, czy wypowiedziane słowy, czy pomyślane w duchu: „Mój Synu!" — „Matko Moja!" Wielu żołnierzy poczuło iskierkę litości w swym sercu, ale bezlitośni siepacze szydzili tylko i, łajali, a jeden z nich zawołał: „Niewiasto! czego tu chcesz? Było Go lepiej wychować, a nie byłby się dostał w nasze ręce." Zmuszono Najśw. Pannę do odejścia, ale żaden z siepaczy nie ośmielił się znieważyć jej czynnie. Prowadzona przez Jana i niewiasty, wróciła Maryja do bramy i tu, prawie martwa z boleści, upadla na kolana na skośny narożnik bramy, zwrócona tyłem do smutnego orszaku, by nie widzieć więcej, co się tam dzieje. Ręce wsparła na górnej części kamienia, pięknie zielono żyłkowanego. W miejscu, gdzie Maryja klękła, pozostały płaskie odciski kolan, również u góry pozostały ślady rąk, ale mniej wyraźne; trzeba dodać, że kamień to był bardzo twardy. Za biskupstwa Jakóba Młodszego dostał się ten kamień za zrządzeniem Bożym w skład murów pierwszego katolickiego kościoła, postawionego nad sadzawką Betesda. — Powtarzam, że już nieraz widziałam takie odciski, utworzone w ważnych okolicznościach przez dotknięcie się członków świętych. Jest to tak prawdziwym, jak prawdziwymi są, słowa: „Kamień musi się nad tym zmiłować" — albo słowa: „To zostawia wrażenie." Odwieczna Mądrość w miłosierdziu Swoim nie potrzebowała nigdy sztuki drukarskiej, by dać potomności świadectwo o Świętych. Niedługo klęczała Najśw. Panna, bo żołnierze, towarzyszący po bokach pochodowi, kazali usuwać się z drogi, więc Jan wprowadził Ja, na powrót w bramę, którą zaraz za nimi zamknięto. Siepacze tymczasem poderwali Jezusa z ziemi, ale już inaczej umyślili Mu krzyż założyć. Rozluźnili przywiązane ramiona poprzeczne i jedno z nich puścili wolno, uwiązane na pętlicy. Teraz założyli krzyż tak, że ten wolny kawałek zwisał przez piersi i Jezus mógł go trzymać ręką, skutkiem czego z tyłu krzyż więcej zwisał do ziemi. Towarzyszący pochodowi motłoch nie szczędził Jezusowi naigrawań i szyderstw; tylko gdzieniegdzie widziałam zapłakane niewiasty, osłonięte szczelnie, które zdawały się litować nad Jezusem.

 

40. Szymon Cyrenejczyk. Trzeci upadek Jezusa pod krzyżem.

 

Posuwając się dalej tą ulicą, dotarł pochód do sklepionej bramy, umieszczonej w starych, wewnętrznych murach miejskich. Przed bramą rozciąga się wolniejszy plac, w którym zbiegają się trzy ulice. I tu, wypadło Jezusowi mijać wielki kamień, lecz zabrakło Mu znowu sił. Zachwiał się i upadł na kamień, nie mogąc już nawet powstać; krzyż zwalił się obok Pana na ziemię. Właśnie przechodzili tędy gromadkami do świątyni ludzie z porządniejszego stanu. Widząc Jezusa tak umęczonego, zawołali z oznakami litości: „Boże! ten biedak już kona!" Faryzeusze, kierujący pochodem, zlękli się trochę, widząc, że naprawdę Jezus nie może już powstać, więc rzekli do żołnierzy: „Nie doprowadzimy Go żywego. Musicie poszukać kogoś, co by Mu pomógł nieść krzyż". Właśnie nadszedł środkową ulicą poganin, Szymon z Cyreny, z trzema synami; pod pachą niósł wiązkę chrustu. Będąc z zawodu ogrodnikiem, zajęty był w ogrodach, ciągnących się na wschód od miasta poza murami. Jak wielu innych ogrodników, przybywał corocznie przed świętami do Jerozolimy z żoną i dziećmi i najmował się do obcinania krzewów. Nadszedłszy obecnie ku bramie, musiał się zatrzymać, bo natłok był wielki. Poznano go zaraz, po ubraniu jako poganina, i mało znacznego rzemieślnika, więc żołnierze przychwycili go natychmiast i przyprowadzili, by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. Synowie jego, widząc ojca w takich opałach, zaczęli płakać i krzyczeć, dopiero kilka kobiet, znajomych Cyrenejczyka, wzięło ich w opiekę. Szymon przystępował do Jezusa z wielkim wstrętem i odrazą; bo też Jezus tak nędznie wyglądał, taki był sponiewierany, w sukniach pokrwawionych, powalanych błotem. Płacząc, spojrzał Pan na Niego wzrokiem, pełnym miłosierdzia, zabrał się więc Szymon do pomocy Chrystusowi. Siepacze posunęli w tył drugie ramię krzyża i spuścili je na pętlicę, podobnie jak pierwsze. Podniósłszy Jezusa, włożyli drzewce krzyża na Niego i na Szymona tak, że jedno ramię poprzeczne zwisało Jezusowi na piersi, a drugie Szymonowi na plecy. W ten sposób, idąc za Jezusem, miał Szymon, do dźwigania połowę ciężaru i Jezusowi było wiele lżej. Koronę cierniową włożono Jezusowi znowu inaczej, po czym rozpoczął się dalszy pochód. Już po niedługiej chwili uczuł Szymon dziwną w sobie zmianę, wzruszenie niezwykłe ogarnęło go, a pod jego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi nieść krzyż. Szymon był to krzepki mężczyzna w wieku około 40 lat. Miał na sobie krótki, obcisły kaftan, uda owinięte szmatami, na nogach sandały ostro zakończone, przymocowane rzemykami do nóg. Głowy nie nakrywał niczym. Synowie ubrani byli w sukienki o barwnych paskach. Dwaj z nich, starsi już, Rufus i Aleksander, przeszli później w poczet uczniów. Trzeci mały był jeszcze; widziałam go później, jako chłopca, u Szczepana.

 

41. Chusta Weroniki.

 

Pochód posuwał się teraz długą ulicą, skręcającą nieco na lewo, przeciętą wielu bocznymi uliczkami. Co chwila napotykano gromadki porządniejszych Żydów, dążących do świątyni. Niektórzy z nich, na widok pochodu, cofali się spiesznie z faryzejskich fałszywych skrupułów, by się nie zanieczyścić; u innych znowu czytało się w twarzach pewną litość nad Jezusem. Mniej więcej na dwieście kroków od bramy, przy której Jezus niedawno upadł, stał po lewej stronie ulicy piękny dom, oddzielony od ulicy dziedzińcem, na który wchodziło się tarasem po schodach; dziedziniec otoczony był szerokim murem, zamkniętym z przodu błyszczącą kratą. Gdy orszak dom ten mijał, wybiegła z niego naprzeciw okazała, słuszna matrona, prowadząca dziewczynkę za rękę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków „Wielkiej Rady", której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słowa „wera ikon" (prawdziwy wizerunek). Serafia przygotowała w domu wyborne wino, zaprawione korzeniami, z tą myślą pobożną, że pokrzepi nim Pana podczas okropnej Drogi krzyżowej. W bolesnym oczekiwaniu nie mogła się doczekać tej chwili, więc już przedtem wybiegła raz z domu i starała się dostać do Jezusa. Widziałam ją w pobliżu orszaku już wtenczas, gdy nastąpiło spotkanie Jezusa z Matka Najświętszą. Chodziła koło orszaku w zasłonie na twarzy, prowadząc za rękę małą dziewczynkę, którą przyjęła na wychowanie, nie mając własnych dzieci. Nie mogła jednak znaleźć sposobności, by dostać się przez ciżbę pachołków aż do Jezusa, wróciła więc do domu i tu oczekiwała Pana. Widząc, że orszak się zbliża, wybiegła na ulicę z chustą, przewieszoną przez ramię; obok niej szła owa dziewczynka, może dziewięcioletnia, niosąca pod okryciem dzbanuszek z winem. Pachołkowie, idący na przedzie, chcieli ją odpędzić, ale na próżno. Miłość ku Jezusowi i litość wezbrały w sercu Serafii, zapomniała o wszystkim i gwałtem zaczęła się przeciskać przez motłoch, żołnierzy i siepaczy, a za nią biegła dziewczynka, trzymając się jej sukni. Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na  kolana, podniosła chustę, rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: „Pozwól mi, otrzeć oblicze Pana mego?" Zamiast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce, i zwinąwszy chustę obiema rękami, oddał ją z podzięką Serafii; ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Trwało to wszystko zaledwie dwie minuty. Śmiały postępek Serafii oszołomił na razie żołnierzy i siepaczy, motłoch zaczął się cisnąć bliżej, by widzieć całe zajście, skutkiem czego musiano na chwilę wstrzymać pochodem i to umożliwiło Weronice podanie chusty. Lecz wnet ochłonęli siepacze i żołnierze ze zdumienia; gdy dziewczynka podniosła nieśmiało wino, by podać je Jezusowi, odepchnęli ją, zaczęli łajać i lżyć. Nadbiegli wnet Faryzeusze, rozgniewani przerwą w pochodzie, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi. Siepacze zaczęli na nowo szarpać i bić Jezusa, co widząc Serafia, uciekła z dzieckiem do domu. Zaledwie zdołała wejść do komnaty i położyć chustę na stole, a zaraz upadła zemdlona na ziemię; dziewczynka uklękła przy niej z dzbanuszkiem, płacząc i zawodząc żałośnie. Przypadkiem wszedł pewien dobry przyjaciel ich rodziny i znalazł ją leżącą jak martwą na podłodze, a na stole ujrzał chustę, na której z zadziwiającą dokładnością odbite było okropnie skrwawione oblicze Jezusa. Przerażony, ocucił zemdlałą i pokazał jej to cudo. Serafia z tęsknym, żałosnym sercem upadła na kolana przed chustą i zawołała: Teraz już opuszczę, wszystko, kiedy Pan raczył mi zostawić tak cenną pamiątkę," Chusta ta był to szeroki pas z delikatnej wełny, trzy razy dłuższy niż szeroki. Noszono zwykle takie chusty przewieszone przez szyję, czasem drugą jeszcze na ramiona. Według ówczesnego zwyczaju uważano to sobie za obowiązek, by napotkawszy kogoś płaczącego, frasobliwego, znużonego, chorego, zatrzymać się i otrzeć mu twarz tą chustą; było to oznaką współczucia i litości względem bliźniego. Także przy pewnych okazjach obdarowywano się takimi chustami. Weronika zawiesiła swą drogocenną chustę w głowach swego posłania i nie rozłączała się z nią. Po śmierci Serafii przeszła chusta ta za pośrednictwem świętych niewiast w ręce Matki Bożej, a potem przez, Apostołów dostała się do skarbca najcenniejszych pamiątek Kościoła. Serafia była krewną Jana Chrzciciela, ojciec jej bowiem był bratem stryjecznym Zachariasza. Pochodziła z Jerozolimy; pamiętam, gdy przyniesiono Maryję jako czteroletnie dziecko na służbę do świątyni, to udał się Joachim, Anna i ich znajomi do domu rodzinnego Zachariasza, stojącego niedaleko targu rybiego. Mieszkał tam jakiś stary krewny Zachariasza i jego wuj, a dziadek Serafii. Serafia była mniej więcej o pięć lat starsza od Najśw. Panny. Drugi raz widziałam ja na zaślubinach Maryi z Józefem. Była ona także krewną starego Symeona, który prorokował o Jezusie podczas ofiarowania Go w świątyni, i od malutkości przyjaźniła się z jego synami. Ci już z dawna za przykładem ojca swego odczuwali pragnienie i tęsknotę za Mesjaszem, a i Serafia ją podzielała. Oczekiwanie to Zbawiciela nurtowało długo w sercach, niektórych bogobojnych ludzi, jak tajemna, miłosna tęsknota. Inni, obojętniejsi, nie doznawali podobnych przeczuć. Gdy Jezus jako dwunastoletni chłopiec został w Jerozolimie, by nauczać w świątyni, Serafia, niezamężna jeszcze, gdyż dopiero późno wyszła za mąż, posyłała Mu posiłek do małej gospody przed miastem, gdzie Jezus nocował. Gospoda ta leżała na kwadrans drogi przed Jerozolimą od strony Betlejem. Tu przepędziła Maryja z Józefem i dwoma starcami dzień i dwie noce, gdy po narodzeniu Chrystusa szła z Betlejem, ofiarować Go w świątyni. Gospodarze byli Esseńczykami, gospodyni zaś była krewną Joanny Chusa; znali oni dobrze św. Rodzinę i Jezusa. Gospoda ta była umyślnie zbudowanym przytułkiem dla ubogich, a Jezus i uczniowie nieraz znajdowali tu schronienie. Nauczając ostatnimi czasy w świątyni, nieraz zachodził tu Jezus, a Serafia przysyłała Mu tam posiłek. Gospodarzem był już teraz kto inny. Syrach, mąż jej, potomek czystej Zuzanny, był członkiem „Wielkiej Rady". Z początku nieprzychylny był bardzo Jezusowi i nie raz musiała Serafia dosyć wycierpieć od niego za przestawanie z świętymi niewiastami i Jezusem. Kilka razy zdarzało się nawet, że zamykał ją za to w piwnicy. Później uległ przedstawieniom Józefa z Arymatei i Nikodema, złagodniał znacznie i już nie bronił swej żonie być wyznawczynią Jezusa. Na rozprawie sądowej u Kajfasza wczoraj w nocy i dziś rano oświadczył się wraz z Nikodemem, Józefem z Arymatei i innymi dobrze myślącymi za Zbawicielem, i wraz z nimi także wystąpił z „Rady". Serafia była dziś jeszcze piękną, okazałą niewiastą, choć minęła jej już pięćdziesiątka. Podczas tryumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, obchodzonego w niedzielę Palmową, znajdowała się w gronie niewiast wśród tłumu z dzieckiem na ręku. Wtenczas to zdjęła okrycie z głowy i za przykładem innych rozpostarła je na drodze pod nogi Zbawiciela, by mu cześć oddać i chwałę. Tę samą chustę wyniosła teraz Panu w pochodzie, smutniejszym wprawdzie, ale bardziej zwycięskim, by otrzeć nią ślady cierpienia z Jego Boskiego oblicza. Chusta ta zjednała właścicielce miłosiernej nowe, tryumfalne imię „Weronika", a dla Kościoła stała się drogocenną relikwią, czczoną publicznie przez wszystkich wiernych. W trzecim roku po wniebowstąpieniu Chrystusa wysłał był cesarz rzymski posłów do Jerozolimy w celu zebrania świadectw i ścisłego zbadania różnych pogłosek, krążących o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Dla lepszego przedstawienia cesarzowi sprawy, zabrali posłowie ze sobą do Rzymu Nikodema, Serafię i krewnego Joanny Chusa, ucznia Epafrę, Ten ostatni, przedtem sługa i posłaniec kapłanów przy świątyni, jako uczeń również służył z prostotą innym uczniom. Będąc z Apostołami w wieczerniku, widział Jezusa naocznie zaraz w pierwszych dniach po zmartwychwstaniu i później jeszcze nieraz przed wniebowstąpieniem. — Widziałam Weronikę na posłuchaniu u cesarza. Posłuchanie odbywało się w niewielkiej, czworobocznej komnacie bez okien; światło spływało do pokoju przez umyślne otwory w suficie, dające się dowolnie otwierać i zamykać za pomocą sznurów. Cesarz był nieco słaby, więc spoczywał na wspaniałym, podwyższonym łożu, osłoniętym kosztowną kotarą. Dworzanie znajdowali, się w przedpokoju, a cesarz rozmawiał sam na sam z Weroniką. Miała ona przy sobie chustę, którą otarła twarz Jezusowi i jeden całun z Jego grobu. Na chuście, dość długiej, odbite było na jednym końcu oblicze Jezusa. Nie było to czyste malowidło, bo odbite razem z krwią. Twarz święta wyglądała dość szeroko, gdyż powstała przez przyłożenie chusty do całej twarzy wokoło. Weronika pokazała ten wizerunek cesarzowi, ująwszy chustę w dłoń za dłuższy koniec. Na całunie grobowym odciśnięty był ślad ciała Jezusa, poranionego biczowaniem. Nie uważałam, czy cesarz dotykał się tych chust, lub czy Weronika potarła go nimi ale zapewne sam widok ich uleczył go, bo zaraz wyzdrowiał. Cesarz chciał Weronikę koniecznie zatrzymać w Rzymie i nawet ofiarowywał jej na własność dom, posiadłości i liczną służbę, lecz Weronika jedno tylko miała pragnienie, a to, powrócić do Jerozolimy i umrzeć tam, gdzie Jezus umarł. Rzeczywiście wróciła wkrótce wraz z towarzyszami do Jerozolimy. Podczas prześladowania chrześcijan tamże, kiedy to Łazarz wraz z siostrami wyzuty został z majętności, uciekła z kilku niewiastami; złapano ją jednak i osadzono w więzieniu, w którym umarła śmiercią głodową, jako męczennica za prawdę, za Jezusa, którego nieraz karmiła chlebem doczesnym i który nawzajem posilał ją na żywot wieczny Swym Ciałem i Krwią najświętszą.

 

42. Płaczące córki Jerozolimy.

Czwarty i piąty upadek Jezusa pod krzyżem.

 

Droga wiodła teraz trochę spadzisto ku bramie, dość jeszcze odległej. Brama sama jest silnie zbudowana dosyć długa; najpierw przechodzi się pod jedno łukowate sklepienie, następnie przez mostek, i drugim sklepieniem wychodzi się poza obręb murów. Brama zwrócona jest frontem w kierunku południowo zachodnim. Na lewo od bramy ciągnie się mur na przestrzeni kilku minut na południe, skręca potem na sporą przestrzeń ku zachodowi, a potem znowu biegnie na południe i okrąża górę Syjon, Na prawo odprowadzi mur w kierunku północnym aż do bramy narożnej, a stąd zwraca się na wschód wzdłuż, północnej strony miasta. Tuż przed bramą na nierównej, wyjeżdżonej drodze była wielka kałuża błota. Okrutni siepacze, im bliżej byli bramy, tym gwałtowniej ciągnęli Jezusa, naprzód. Przed bramą ścisk stał się większy, Szymon z Cyreny chciał wygodniej bokiem obejść kałużę, skrzywił przez to krzyż, a Jezus osłabiony, straciwszy równowagę, upadł po raz czwarty pod krzyżem, i to w błotnistą kałużę tak silnie, że Szymon zaledwie mógł krzyż utrzymać. Żałosnym, złamanym, ale wyraźnym głosem zawołał Jezus: „Biada ci, biada Jerozolimo! Ukochałem cię jak kokosz, gromadząca pisklęta pod swymi skrzydłami, a ty wypędzasz Mnie tak okrutnie poza swe bramy!" I smutek wielki ogarnął serce Jezusa. Lecz zaraz odezwały się łajania i krzyki Faryzeuszów: „Jeszcze nie dosyć temu wichrzycielowi, jeszcze wygłasza jakieś buntownicze mowy" itp. Na nowo zaczęli Go bić i potrącać i nie podnieśli, ale prawie wywlekli Go z kałuży. Szymon Cyrenejczyk nie mógł już znieść tego okrucieństwa siepaczy i zawołał gniewnie: „Jeśli nie zaniechacie tego nikczemnego postępowania, to rzucę krzyż i nie będę go niósł, choćbyście mnie nawet zabić mieli!"

Tuż za bramą zbacza z gościńca dzika, wąska drożyna, wiodąca na północ, na górę Kalwarii. Gościniec sam rozgałęzia się nieco dalej na trzy rozstajne drogi; jedna prowadzi na lewo na południowy zachód przez dolinę Gihon do Betlejem, druga na zachód do Emaus i Joppe, trzecia zwraca się na prawo na północny zachód, okrąża górę Kalwarię i dochodzi do bramy narożnej, którędy idzie się do Betsur. Patrząc od bramy, którą wyprowadzono Jezusa, na lewo na południowy zachód, można widzieć bramę betlejemską; te dwie bramy są z pomiędzy bram jerozolimskich najbliżej siebie położone.

Przed bramą, na środku gościńca, w miejscu, gdzie skręca droga na górę Kalwarię, stał wbity słup z przymocowaną na nim tablicą na której wielkimi, białymi, jakby naklejonymi literami wypisany był wyrok śmierci na Zbawiciela i obu łotrów. Nieco dalej na skręcie drogi stała liczna gromadka niewiast płaczących i narzekających z boleści nad Jezusem. Były tam dziewice i ubogie niewiasty z Jerozolimy z dziećmi na rękach, które wyprzedziły aż tu pochód; między tymi znajdowały się także niewiasty z Betlejem, Hebron i innych okolicznych miejscowości, które, przyjechawszy na święta, przyłączyły się do drużyny niewiast Jerozolimskich,

W tym właśnie miejscu zasłabł Jezus tak dalece, że zachwiał się i jakby omdlały miał upaść na ziemię; lecz Szymon, widząc to, oparł prędko krzyż o ziemię i skoczył podeprzeć Pana. Jezus oparł się o niego całkiem i tym sposobem uchronił się od  upadnięcia na ziemię. To nazywamy piątym upadkiem Jezusa na drodze krzyżowej. Niewiasty, widząc Jezusa tak strasznie wynędzniałego i osłabionego, zaczęły zawodzić i lamentować, i krajowym zwyczajem okazując Mu litość, podawały Mu swe chusty, by otarł Sobie pot. Wtem Jezus zwrócił nią do nich z powagą i rzekł: „Córki jerozolimskie — co mogło także znaczyć: „wy mieszkańcy miast, córek Jerozolimy limy", — „nie płaczcie nade mną, lecz nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto nadejdzie czas, kiedy mówić będziecie: błogosławione niepłodne i żywoty, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły! Wtenczas wołać będziecie: Góry, spadnijcie na nas, pagórki, przykryjcie nas! Jeśli bowiem tak się postępuje z zielonym drzewem, to cóż dopiero uczyni się z suchym." Dłużej jeszcze przemawiał Jezus do nich, ale zapomniałam już, o czym; przypominam sobie tylko te słowa: „Płacz wasz nie będzie bez nagrody, odtąd chodzić będziecie inną ścieżką żywota." Mówił to Jezus, korzystając z chwilowego wstrzymania się pochodu. Pachołcy, niosący narzędzia, poszli naprzód na górę Kalwarię, a za nimi stu rzymskich żołnierzy z oddziału Piłata: Piłat sam wrócił się z resztą wojska do domu, odprowadziwszy pochód aż do bramy.

 

43. Jezus na górze Golgota.

Szósty i siódmy upadek pod krzyżem i zamknięcie Jezusa.

 

Po chwili odpoczynku ruszył pochód dalej uciążliwą, dziką drogą między murami miejskimi i Kalwarią w kierunku północnym. Siepacze nie zważając na nic, gnali Jezusa pod górę, ciągnęli za powrozy, bili i popychali. W jednym miejscu zwraca się drożyna wężykowato, przybierając znowu kierunek południowy. Tu upadł Jezus po raz szósty pod ciężarem krzyża, lecz siepacze z większym niż dotychczas okrucieństwem zmusili Go biciem do powstania i pędzili bez wytchnienia aż na górę na miejsce tracenia, gdzie Jezus bez tchu prawie upadł wraz z krzyżem na ziemię po raz siódmy. Szymon Cyrenejczyk, sam sponiewierany i znużony, czuł w sercu gniew gwałtowny na siepaczy, a litość względem Jezusa. Chciał ten ostatni raz pomóc Jezusowi powstać, ale siepacze, popychając go i łajać, spędzili go na powrót w dół góry, bo już im nie był potrzebny. W krótki czas potem widziałam go w gronie uczniów. — Niepotrzebnych już pachołków i pomocników także odprawiono. Faryzeusze wyjechali na górę zachodnim, stokiem, gdzie były wygodniejsze, wężykowato pnące się ścieżki. Z góry jest widok na budowle miejskie, rozciągające się poza murami. Sam plac egzekucji jest okrągły, mniej więcej tak wielki, że zmieściłby się na cmentarzu naszego kościoła parafialnego. Podobny do ujeżdżalni średniej wielkości, otoczony jest w koło niskim wałem z ziemi, przeciętym pięcioma przejściami. System ten pięciu dróg ma tu w kraju zastosowanie prawie we wszystkich plantacjach, miejscach kąpielowych, chrztu i przy sadzawce Betesda. Widać to szczególnie przy wszystkich prawie takich urządzeniach z dawnych czasów, a i w nowszych, budowanych w duchu praojców. W wielu miastach widzimy po pięć bram. Jak wiele innych rzeczy w ziemi obiecanej, tak i to ma swoje głębokie, prorocze znaczenie; dziś właśnie spełniło się to wyobrażające znaczenie przez otworzenie pięciu dróg zbawienia w pięciu świętych ranach Jezusa. Z tej strony, z której przyprowadzono Jezusa i łotrów, jest stok góry stromy i dziki, z przeciwnej zaś strony zachodniej góra wolno się zniża. Około stu żołnierzy porozstawiało się częścią na górze, częścią wkoło wału, otaczającego plac. Kilku z nich pilnowało łotrów, których dla braku miejsca nie wprowadzono w obręb wału; tak jak szli z rękami, przywiązanymi do drzewców, tak położono ich na plecach jak barany poniżej placu egzekucji, gdzie droga skręca się ku południowi. W koło wału, tudzież na okolicznych wzgórzach, zebrał się licznie motłoch, złożony przeważnie z prostaków, cudzoziemców, parobków, niewolników, pogan i niewiast, a więc samych takich, którzy nie potrzebowali strzec się przed zanieczyszczeniem. Ku zachodowi, na górze Gihon, rozciągał się gwarliwy obóz przybyszów wielkanocnych. Wielu z nich przypatrywało się z daleka, pojedyncze gromadki podchodziły bliżej, parte ciekawością. Było prawie trzy kwadranse na dwunastą, gdy Jezus, przewleczony na plac, upadł pod ciężarem krzyża, a Szymona odpędzono. Siepacze szarpiąc za powrozy, podnieśli Jezusa. Nędzny, poraniony, zakrwawiony, blady, stał Jezus jak jakie widmo straszliwe. Siepacze tymczasem rozwiązali kawałki krzyża, poskładali je chwilowo na chybił trafił i znowu powalili Jezusa na Ziemię obok krzyża, mówiąc szyderczo: „Dalej, Królu! musimy przymierzyć Ci Twój tron." Jezus sam chętnie położył się na krzyż, i gdyby nie to, że był tak osłabiony, to nawet zbytecznym byłoby szarpanie siepaczy. Wśród szyderstw przypatrujących się Faryzeuszów rozciągnęli Go na krzyżu i odznaczyli w odpowiednich miejscach długość Jego rąk i nóg, potem znowu poderwali Go z ziemi i związanego poprowadzili może 70 kroków w dół północnego stoku Kalwarii, gdzie znajdowała się wykuta w skale jama w rodzaju piwnicy, lub cysterny. Szłam za Jezusem ten kawałek drogi, siepacze otworzyli drzwi jamy i wtrącili Go w nią niemiłosiernie; tylko nadnaturalnej pomocy trzeba, przypisać, że Jezus nie rozbił Sobie kolan lub nie złamał nogi. Zdaje mi się, że widziałam, jak Aniołowie Go od tego ustrzegli. Kamień twardy ugiął się pod jego kolanami i tak pozostały na zawsze cudowne ślady. Słyszałam z głębi jamy głośny, rozdzierający serce jęk Jezusa, Zamknięto za Nim drzwi i postawiono straż.  Spiesznie rozpoczęli siepacze przygotowania do egzekucji, W środku placu był okrągły pagórek, wysoki może na dwie stopy, na który wchodziło się po kilku stopniach. Stanowił on najwyższy punkt góry Kalwarii. W tym pagórku zaczęli grzebać dziury na krzyże, zmierzywszy poprzednio ich grubość u dołu. Krzyże łotrów wstawili zaraz w ziemię po prawej i lewej stronie; właściwie były to dotychczas same pnie, bo ramiona poprzeczne służyły dotąd jako dyby, do których przykrępowane były ręce łotrów. Przybito je dopiero później przed samym ukrzyżowaniem, tuż przy górnym końcu krzyża. Krzyże łotrów były niższe i brzydsze niż krzyż Jezusa; u góry były skośnie pościnane. Krzyż Jezusa położyli siepacze na ziemi tak, by później można go było wygodnie podnieść i wpuścić do przygotowanej jamy. W główny pień wpuścili z prawej i z lewej strony ramiona poprzeczne i umocowali je z pod spodu klinami, przybili klocek służący do wsparcia nóg, powywiercali dziury na gwoździe i na tablicę z napisem, wreszcie porobili w ramieniu podłużnym spore nacięcia, na koronę cierniową i na grzbiet wiszącego; to ostatnie dlatego, by ciało więcej się wspierało niż wisiało, bo przez to musiał Jezus cierpieć większe męki i nie zachodziła obawa, by ręce się rozdarły. Z tyłu za pagórkiem wbito, dwa pale i złączono je u góry belką poprzeczną. Na ten przyrząd miano nawijać sznury przy podnoszeniu w górę krzyża Jezusa. Jednym słowem, przygotowano z pośpiechem wszystko, by potem, przystąpić od razu do wykonania wyroku.

 

44. Maryja i święte niewiasty idą na Golgotę.

 

Po nieskończenie bolesnym spotkaniu się przed domem Kajfasza ze Swym Boskim Synem, niosącym krzyż, poszła Matka bolejąca do domu Łazarza przy bramie narożnej, odprowadzona przez Jana, Joannę Chusa, Zuzannę i Salome. Tu zastała Magdalenę i Martę w otoczeniu innych świętych niewiast, rozpływające się we łzach i żałości; było i kilkoro dzieci. Nie bawiąc długo, poszły wszystkie razem —— a było ich siedemnaście — na nowy obchód drogi krzyżowej. Nie troszcząc się o szyderstwa motłochu, szły poważne, skupione w sobie, samą postawą swą boleściwą nakazując szacunek. Najpierw udały się na forum i tu ucałowały miejsce, gdzie Jezus wziął krzyż na Siebie. Stąd szły dalej przez całą drogę  krzyżową, oddając cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Najświętsza Panna rozpoznawała prawie ślady, zostawione przez stopy Jezusa, liczyła kroki Jego, pokazywała niewiastom każde uświęcone miejsce; Ona, wskazywała, gdzie się zatrzymać i kiedy iść dalej, a każda drobnostka zapisywała się głęboko w zbolałej jej duszy. Tak to pierwsze, rzewne nabożeństwo Kościoła, zapisało się w kochającym, macierzyńskim sercu Maryi mieczem boleści, przepowiedzianym przez Symeona. Ona wpoiła je w Swe otoczenie, współczujące z Nią, a tak przeszło to nabożeństwo do naszego Kościoła. Święty to dar, przekazany przez Boga sercu Matki, a przez Nią przechodzący z serca do serca Jej dzieci; tak trwa niezmiennie tradycja naszego Kościoła. A jeśli się przy tym widzi to na własne oczy, to dar taki wydaje się tym żywszy i świętszy. Żydzi z dawien dawna mieli zawsze w wielkim poszanowaniu wszystkie miejsca, będące świadkami wydarzeń świętych i bliskich sercu; nie zapominali o żadnym miejscu, uświęconym ważnymi zdarzeniami, stawiali kamienie pamiątkowe, odbywali tam  wędrówki i odprawiali modły. Więc, też i pierwsi chrześcijanie -Żydzi nie zapomnieli o drodze, którą przebywał Jezus, niosąc krzyż. Tak powstała święta „Droga Krzyżowa", nie, jako późniejszy wymysł, lecz wynikła, z natury tych ludzi, z wyższej woli Opatrzności, wpojonej w serca swego ludu; powstała z najczulszej miłości macierzyńskiej, jakby pod stopami Jezusa, który pierwszy ją przebywał. Doszedłszy do domu Weroniki, weszły niewiasty do środka, właśnie bowiem Piłat wracał od bramy z jeźdźcami i 200 pieszymi żołnierzami. Tu pokazała im Weronika cudowną chustę z odbitym obliczem Jezusa, więc znów zaczęły płakać rzewnie na myśl o cierpieniach Jezusa, wielbiąc zarazem Jego miłosierdzie, jakie okazał Swej wiernej przyjaciółce. Wzięły stad dzbanuszek z winem korzennym, którym nie dano było Weronice napoić Jezusa, i zabrawszy ze sobą Weronikę, poszły dalej za miasto aż na Golgotę. Po drodze przyłączali się do nich bogobojniejsi Żydzi; niektórych złych dotychczas nawracał sam widok tych świętych niewiast. Tak powiększał się coraz ten orszak, ciągnący w porządku i rzewnym nabożeństwie przez ulice; liczniejszy był nawet od orszaku, towarzyszącego Jezusowi, nie licząc naturalnie tłumów pospólstwa, które z ciekawości ciągnęło za Jezusem. Niewypowiedziana boleść dręczyła, najsmętniejszą Matkę Jezusa na tej „Drodze Krzyżowej", przy wstępowaniu na Kalwarię, na widok placu tracenia. Dusza Maryi odczuwała, wszystkie, nawet fizyczne cierpienia Jezusa. Magdalena, rozstrojona, zupełnie, szła chwiejnie jakby rozmarzona boleścią i wtrącana z męki w mękę. To milczała jak głaz, to jęczała głośno, to szła jak martwa, statua, to łamała ręce gwałtownie, z narzekania wpadała nagle w groźby wieszcze. Wciąż musiano ją podpierać, ochraniać, uspokajać i kryć przed, ciekawym wzrokiem obcych. Niewiasty weszły na Kalwarię od dostępniejszej strony zachodniej, i tu podzieliwszy się na trzy grupy, stanęły w trzech różnych miejscach. Tuż przy wale, otaczającym plac stracenia, stanęła Maryja, Jej siostrzenica Maria Kleofasowa, Salonie i Jan. Dalej, w pewnym odstępie, stanęły wkoło Magdaleny, nie mogącej się uspokoić, Marta, Maria Helego, Weronika, Joanna Chusa, Zuzanna i Maria, matka Marka. Za nimi znów w tyle stało siedem innych niewiast. W przerwach, oddzielających niewiasty, stanęli bogobojni ludzie, którzy przyszli z nimi. Ci teraz otrzymywali łączność między nimi i udzielali im wiadomości o różnych spostrzeżonych szczegółach. Konni Faryzeusze stali gromadkami wkoło wału w różnych punktach; pięciu wejść na plac strzegli rzymscy żołnierze.

Co za widok bolesny przedstawiał się oczom Maryi! Oto, miała przed Sobą plac męczeńskiej śmierci Jezusa, pagórek, na którym miał stać krzyż. Oto leżał straszny ten krzyż na ziemi, widać było młotki, powrozy i wielkie gwoździe. A wśród tych przyborów katowskich krzątali się oprawcy jak pijani, klnąc i lżąc Jej Syna. Krzyże dla łotrów jeszcze bez ramion poprzecznych stały już wbite w ziemię. Widać w nich było rzędem powbijane kołki, mające służyć do dostania się na wierzch. Nieobecność Jezusa powiększała i przedłużała boleść Matki Jego. Wiedziała, że żyje jeszcze, więc tak gorąco pragnęła Go widzieć, że aż drżała na całym ciele. A miała Go wkrótce zobaczyć w niewypowiedzianej męce i udręczeniu.

powrót