Jan nakłania do pokuty i chrzci.

1. Jan opuszcza pustynię.

Jan otrzymał posłannictwo udzielania chrztu w objawieniu, na podstawie którego wziął się przed opuszczeniem pustyni do kopania, studni w miejscu, położonym bliżej zamieszkałych okolic. Widziałam go u stóp stromej skały od strony zachodniej. Po lewej ręce płynął strumyk, prawdopodobnie jedno ze źródeł Jordanu, który wypływa z gór Libanu, z jaskini, położonej między dwoma pagórkami (są one widoczne dopiero za zbliżeniem się do nich); po prawej ręce rozciągała się równina pusta, otoczona w około puszczą, i na niej to właśnie miał Jan kopać studnię. Jan klęczał na jednym kolanie, a na drugim trzymał długi zwój łyka papirusowego, na którym pisał coś rurką trzcinową. Promienie słońca padały prostopadle na niego, lecz on, wpatrzony w położone ku zachodowi góry Libanu, nie zważał na to. Klęcząc tak nieruchomy, robił wrażenie martwego posągu. Nagle zdawało mi się, że wpadł w zachwycenie i ujrzałam jakiegoś męża, stojącego przy nim, który przez cały czas, gdy Jan był w zachwyceniu, pisał coś i rysował na zwoju. Gdy Jan przyszedł do siebie, przeczytał, co ów nieznajomy napisał na zwoju i zaraz zaczął ciężką pracę kopania studni. Zapisany zwój położył na ziemi i przycisnął dwoma kamieniami, aby się nie zwijał i podczas pracy spoglądał weń często, gdyż widocznie był tam nakreślony plan, według którego miała się praca odbywać.

Widzenie to ma związek z poprzednim, jakie miałam z życia Eliasza. Widziałam go, jak siedział na pustyni zasmucony tym, że popełnił jakiś błąd. Po chwili zasnął i miał sen, że chłopiec jakiś trąca go kijem i zdjęła go obawa, że wpadnie do studni, znajdującej się obok, a to tym więcej, że wskutek owych uderzeń potoczył się nieco drogą. Wtedy zbudził go anioł i dał mu się napić wody. Działo się to na tym samym miejscu, gdzie teraz Jan kopał studnię.

Znanym mi było znaczenie każdej warstwy ziemi, którą przekopywał Jan, robiąc studnię, jak również znaczenie każdej pojedynczej pracy, aż do zupełnego ukończenia dzieła. Wszystko miało związek ze skamieniałością i innymi wadami serc ludzkich, które miał pokonać, aby łaska Pana mogła na nie spłynąć. Ta jego praca — jak w ogóle jego całe życie i działalność — była jakby symbolem i obrazem, przez który nie tylko pouczał go Duch św. co ma robić, ale przez który rzeczywiście spełniał to, co te prace wyobrażały, gdyż Bóg przyjmował dobrą intencję, jaką do nich przyłączał. Do tego wszystkiego

pobudzał go Duch św. podobnie jak niegdyś proroków.

Jan odkopał dokoła darninę i w twardym marglowym pokładzie wykopał starannie równą okrągłą kotlinę, wyłożył ją różnymi kamieniami, a tam, gdzie woda zaczynała się pokazywać, pozostawił otwór. Wybraną ziemię ułożył dokoła kotliny na kształt wału, zostawiwszy w nim pięć otworów. Naprzeciw czterech z tych otworów zasadził w równym oddaleniu cztery smukłe zieleniejące się szczepy, z których każdy był innego gatunku. W środku zaś kotlinki zasadził jakieś osobliwe drzewo o wąskich liściach i piramidalnych pękach kwiecia, otoczonych kolczastymi szypułkami owoców. Drzewko to leżało dłuższy czas nieco zwiędnięte przed jego grotą. Cztery szczepy dokoła wyglądały raczej na drzewa, na których dojrzewają jagody. Dla ochrony otoczył je u spodu kopcami.

Skoro przy kopaniu kotliny dotarł do gruntu, gdzie potem w środku zasadzone było drzewo, poprowadził rów z potoku obok swej groty aż do kotliny, a następnie widziałam, jak po puszczy zbierał trzciny, nasadzał jedną na drugą i w ten sposób poprowadził wodę z potoku do kotliny, poczym ten wodociąg przykrył ziemią; mógł go także zatykać.

Zrobił ścieżkę przez zarośla do naprzeciw leżącego wyżłobienia w krawędzi kotliny. Ścieżka ta prowadziła naokoło kotliny, pomiędzy jej brzegiem, a czterema drzewami, które pozasadzał naprzeciwko czterem przerwom brzegu. W przerwie, gdzie się znajdowało wejście, nie było drzewa. Z tej strony jedynie był wolny przystęp do studni, z innych zaś stron była oddzielona od zarośli i skał jedynie otaczającą ją ścieżką. Na pokrytych murawą kopcach, u stóp czterech drzew, zasadził roślinę dobrze mi znaną. Bardzo ją lubiłam, będąc jeszcze dzieckiem, a gdy ją znalazłam, zasadziłam ją w pobliżu naszego domu. Ma ona wysoką, grubą łodygę, brunatno — czerwone kwiaty, a jest bardzo skuteczną na wrzody i ból szyi, o czym dzisiaj się przekonałam. Zasadzał również naokoło rozmaite inne rośliny i małe drzewka.

Przy całym tym zajęciu spoglądał od czasu do czasu na leżący przed nim zwój łykowy i odmierzał wszystko laską; zdawało mi się, że miał wszystko tam naznaczone, nawet drzewa, które sadził. Przypominam sobie, że widziałam tam także środkowe drzewo.

Był tam zajętym przez kilka tygodni, a gdy już ukończył, ukazała się dopiero mała fala na dnie kotliny. Środkowe drzewo, którego liście były zwiędłe i brunatne, ożyło; w naczyniu zrobionym z łyka drzewnego, w kształcie wora, a po bokach wylanym żywicą, przyniósł Jan z drugiego źródła wody i polał je. Woda ta była ze źródła, które przy jednym z jego dawniejszych mieszkań wytrysło ze skały, gdy w nią uderzył laską w kształcie krzyża. Słyszałam również, iż nie mógł na tym miejscu dawniejszego mieszkania wybudować studni, ponieważ były tam same skały: ale i to miało swoje znaczenie. Następnie puścił tyle wody ze strumyka do kotliny, ile było potrzeba; a gdy było jej za wiele, odpływała przez przerwy porobione w grobli, na leżącą w około płaszczyznę i orzeźwiała rośliny.

Widziałam dalej, jak Jan wszedł w wodę aż po pas, jedną ręką objął drzewo środkowe, a swoją laską, na której umieścił krzyż i chorągiewkę, tak bił w wodę, aż pryskała ponad jego głowę. Ujrzałam przy tym nad nim jasność i strumień światła, jakby od Ducha świętego, i jak dwaj aniołowie nad brzegiem kotliny zjawili się i z nim rozmawiali. To widziałam jako ostatnią jego czynność na pustyni.

Studnia była w używaniu jeszcze po ukrzyżowaniu Jezusa; gdy chrześcijanie stamtąd uchodzili, chrzczono w niej podróżnych i chorych, mieli też zwyczaj tam się modlić. Za czasów Piotra otoczona była studnia murem ochronnym. Wkrótce po ukończeniu studni, mającej służyć do udzielania chrztu, powrócił Jan między ludzi. Sprawiał dziwne wrażenie. Wielki, wyschły od postów i umartwień ciała, ale silny i kościsty, odznaczał się niezwykłą szlachetnością, czystością i prostotą, całkiem szczery i stanowczy. Cera jego śniada, policzki wyschłe i zapadnięte, ale za to poważne i surowe; włosy jego ciemno — czerwone i kędzierzawe, broda niewielka. Naokoło ciała przepasany prześcieradłem, które spada aż do kolan. Nosi szorstki, brunatny płaszcz, który, jak się zdaje, składa się z trzech części. Z tyłu wolny, w środku ciała ściągnięty rzemieniem. Ramiona zaś i piersi są całkiem odkryte. Pierś kosmata i pełna włosów, które mają prawie ten sam kolor, co płaszcz. Nosi laskę, na kształt pasterskiej zakrzywioną.

Schodząc z puszczy, zrobił najpierw mały most na strumyku. Wcale nie troszczył się o przejście, które było stąd daleko, lecz działał zupełnie tak, jak wymagał tego jego cel. Była tam publiczna droga. Przebywał blisko Cidessy i nauczał ludzi naokoło, pogan, którzy pierwszymi byli przy jego chrzcie. Żyli tutaj całkiem zaniedbani w podziemnych chałupach. Byli to potomkowie wszelakiego ludu, który się tutaj osiedlił przed narodzeniem Chrystusa po ostatnim zburzeniu świątyni. Jeden z ostatnich proroków przepowiedział im, że mają tu tak długo pozostawać, aż przyjdzie ktoś taki, jak jest właśnie Jan, który im powie, co mają robić. Później poszli ku Nazaretowi.

Jan szedł wprost do ludzi, nie napotykając i nie zważając na żadną przeszkodę, i mówił tylko o jednym: O pokucie i o bliskości Mesjasza. Wszyscy się zdumiewali i poważnieli, gdzie się tylko pokazał. Jego głos był ostry jak miecz, głośny i surowy, a mimo to miły. Z ludźmi każdego stanu obcował, jak z dziećmi. Wszędzie szedł prosto, nic go nie mogło w błąd wprowadzić, na nic się nie oglądał, niczego nie potrzebował. Widziałam go, jak biegał po lasach i puszczach, tu i tam kopał, staczał kamienie, drzewa usuwał z drogi, przygotowywał miejsca na spoczynek, zwoływał ludzi, którzy z podziwem nań spoglądali, ba, nawet z chałup wyciągał ich do pomocy. Wszyscy ze zdumieniem przypatrywali mu się i dziwili, że nigdzie nie zatrzymywał się  i wkrótce znowu był na innym miejscu. Przechodził mimo morza Galilejskiego, około Tarychei w dolinie Jordanu, później obok Salem naprzeciwko Betel przez pustynię, mimo Jerozolimy, gdzie nigdy nie był w swym życiu, a na którą spoglądał ze smutkiem i boleścią. Ciągle pełen swego zadania, poważny, surowy, prostoduszny, tylko jedno wołający: Pokutę czyńcie, gotujcie się, Zbawiciel nadchodzi. Następnie poszedł przez dolinę pasterską do swojej ojczyzny. Rodzice jego poumierali; pierwszymi jego uczniami było kilku młodzieńców, krewnych ze strony Zachariasza. Gdy Jan przechodził przez Betsaidę, Kafarnaum i Nazaret, nie widziała go Najświętsza Panna, która od czasu śmierci Józefa mało wychodziła z domu; ale mężowie z Jej pokrewieństwa słyszeli jego napomnienia i towarzyszyli mu także spory kawał drogi.

Dwa razy przeszedł Jan na trzy miesiące przed chrztem przez kraj, głosząc Tego, który po nim miał przyjść. Jego chodzenie odbywało się z niezwykłą siłą, ścisłością, bez przerwy, prędko a jednak bez kwapienia się. Nie było to spokojne chodzenie, jak Zbawiciela. Gdzie nie miał nic do czynienia, to widziałam, że jakby biegał od pola do pola. Szedł do domów i szkół nauczać, zbierał lud na miejscach publicznych i ulicach koło siebie. Kapłani i władze w różnych miejscowościach zatrzymywali go i wdawali się z nim w rozmowę; ale odchodzili z zdziwieniem i zdumieniem.  282

Wyrażenie: „prostujcie drogi Pańskie" nie było tylko czysto obrazowe; albowiem widziałam, jak Jan rozpoczął swój urząd przygotowywaniem dróg, jak przechodził wszystkie miejsca i drogi, którymi później chodził Jezus ze Swymi uczniami. Usuwał z drogi krzaki i kamienie, i robił ścieżki. Dawał kładki po strumykach, oczyszczał ich koryta, kopał zbiorniki na wodę i studnie, urządzał siedzenia, miejsca na spoczynek i altany, gdzie później Zbawiciel spoczywał, nauczał i działał. Wśród tych zajęć ściągał na siebie powszechną uwagę ten poważny, prostoduszny i niezwykły człowiek w twardym odzieniu i surowej postaci, i budził zdumienie w chatach, do których wstępował, aby sobie wypożyczyć narzędzi do pracy, lub by zawezwać ludzi do pomocy. Wszędzie wkrótce go otaczano, a on śmiało i odważnie wzywał do pokuty, głosząc przyjście Mesjasza, a siebie przedstawiając jako Jego poprzednika. Często zwracał się w stronę, kędy Jezus właśnie przechodził. Jednak nigdy się z Nim nie schodził, chociaż czasem tylko o godzinę drogi byli od siebie oddaleni. Raz był najwyżej o małą godzinkę drogi od Jezusa oddalony, mówiąc ludowi, iż on sam nie jest oczekiwanym Zbawicielem, lecz tylko nędznym sługą, gotującym drogi Panu, a że tamtędy właśnie idzie Zbawiciel, wskazując na Niego.

W całym swym życiu tylko trzy razy widział Jan Zbawiciela z wejrzenia. Pierwszy raz na pustyni, gdy święta Rodzina podczas ucieczki do Egiptu mimo przechodziła, a Jan, natchniony Duchem św., przybiegł, aby swego Mistrza pozdrowić, którego już pozdrowił był w łonie matki. Uczul bliskość Zbawiciela i Jego pragnienie. Wtedy pomodlił się chłopczyna i uderzył laską o ziemię, skąd wytrysnęło obfite źródło. Pobiegł naprzód, i ujrzał Jezusa z Maryją i Józefem przechodzącego, i w tym miejscu, gdzie źródło było, tańczył radośnie i powiewał chorągiewką.

Drugi raz widział Jezusa przy chrzcie, a trzeci, gdy Go ujrzał przechodzącego nad Jordanem i dał o Nim świadectwo. Słyszałam, jak Zbawiciel mówił do Apostołów o wielkim zaparciu się Jana, iż nawet przy chrzcie trzymał się ściśle w granicach uroczystego nastroju, chociaż jego serce omal nie pękło z miłości i tęsknoty. Od tego czasu raczej z pokory unikał Go, pokonując popęd własnej miłości, skłaniającej go do szukania Jezusa.

Jan patrzał ciągle na Zbawiciela w duchu, albowiem ciągle był w stanie proroczym. Ciągle widział w Jezusie dopełnienie swego poselstwa, urzeczywistnienie swego prorockiego nawoływania. Jezusa nie uważał on za swego rówieśnika, za współczesnego, lecz za Zbawiciela świata, Syna Bożego, który stał się człowiekiem; za Odwiecznego, który zjawił się w czasie; i nie śmiał nawet o tym pomyśleć, aby z Nim obcować. Lecz i siebie samego Jan nie uważał, jak inni, za żyjącego w czasie i w świecie, i z nim spojonego. Już w łonie matki kierował nim Przedwieczny, a Duch św. ze Zbawicielem jeszcze przed czasem wprowadził go w zetknięcie. Jako chłopiec uchylony był od świata i pozostawał w największym odosobnieniu na puszczy, o niczym nie wiedząc, jak tylko o Zbawicielu, aż wreszcie wychodzi z niej, jakoby drugi raz narodzony i rozpoczyna swój urząd poważnie, z namaszczeniem i siłą, o nic zresztą w około się nie troszcząc. Judea jest teraz dla niego pustynią i tak jak tutaj obcował ze źródłami, skałami, drzewami i zwierzętami, z nimi żyjąc i rozmawiając, tak teraz rozmawia i działa z ludźmi i grzesznikami, nie myśląc bynajmniej o sobie. Widzi on, wie i mówi jedynie o Jezusie: „Nadchodzi! przygotowujcie drogi, czyńcie pokutę, przyjmujcie chrzest! Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata!" Oto jego słowa. Na puszczy czysty i bez skazy, jak dziecko w łonie matki, z puszczy wyszedł szczery i prostoduszny, jak dziecko na piersiach matki. Sam Zbawiciel mówi o nim do Apostołów: „Czysty jak anioł, nigdy nic skalanego nie weszło do jego ust, i ani grzech, ani nieprawda z nich nie wyszły.

Jan chrzcił na różnych miejscach. Najpierw przy Ainon, w okolicy Salem; później w On, naprzeciw Bethabary, na zachodniej stronie Jordanu, niedaleko od Jerycha. Trzecie miejsce chrztu było na wschód Jordanu, kilka godzin ku północy od drugiego. Na koniec chrzcił znowu przy Ainon, gdzie go też pojmano.

Woda, którą Jan chrzci, jest odnogą Jordanu, która na wschodniej części rzeki robi zakręt, długi na godzinę drogi. Odnoga ta jest w niektórych miejscach tak wąska, iż ją można przeskoczyć, a w innych znowu szersza. Jej koryto tu i ówdzie zapewne się zmieniło, albowiem już wtedy na niektórych miejscach nie było wody. Zakręt Jordanu obejmuje małe stawy i studnie, które mają wodę z odnogi Jordanu. Taki staw oddzielony groblą od odnogi, był miejscem chrztu przy Ainon. Pod groblą znajdowały się rury, którymi można było wodę wpuszczać i wypuszczać. Miejsce to urządził po temu Jan. Była zatoka, wrzynająca się w brzeg, w którą wciskały się przesmyki lądu. Chrzczony stał między takimi dwoma klinami lądu po pas w wodzie, opierał się na poręczy, która się znajdowała na każdym klinie lądu. Na jednym ostrowie stał Jan, czerpiąc wodę muszlą i polewając na głowę chrzczonego, na przeciwnym cyplu stał ochrzczony, który kładł rękę na nowoochrzczonego. Na pierwszego kładł rękę sam Jan. Nowochrzczeńcy nie mieli górną część ciała całkiem odkrytą; okrywano ich rodzajem prześcieradła, tylko ramiona były wolne. Był tam także namiot, w którym się rozbierano i ubierano. Nie widziałam, aby chrzczono niewiasty. Chrzciciel miał przy udzielaniu chrztu, długą, białą suknię.

Okolica, gdzie chrzczono, jest w ogóle przyjemna i nawodniona, i nazywa się Salem. Samo miejsce Salem leży po obu brzegach odnogi, Ainon zaś leży z przeciwnej strony Jordanu, bardziej ku północy niż Salem, bliżej Jordanii i jest większe. Bydło pasie się w okolicy, wiele osłów skubie trawę po łąkach na-około licznych wód. Okolica Salem i Ainon była najpewniej wolną, albo też miała przywilej od dawna przyjęty, iż nikogo nie wolno było stamtąd wypędzić.

Jan miał swoją chatę w pobliżu Ainon na starych zwaliskach dawnego wielkiego budynku, całkiem opustoszałych i trawą porosłych; gdzieniegdzie była tam zbudowana jakaś chatka. Były to fundamenta namiotu, który miał Melchizedek. Miałam o tym miejscu różnego rodzaju obrazy dawnych czasów, z których tylko to jeszcze wiem, iż Abraham miał tu widzenie i postawił dwa kamienie, jeden, na którym klęczał, drugi zaś służący za ołtarz. Widzenie zaś miał takie: Było miasto Boże, jak niebieskie Jeruzalem, a z niego spływały strumienie wody. Nakazano mu również modlić się o przyjście miasta Bożego. Spływająca z tego miasta woda, rozlewała się na wszystkie strony. Abraham miał to widzenie na pięć lat przedtem, zanim Melchizedek zbudował tu swój zamek. Ten zamek był raczej namiot z galeriami i schodami naokoło, coś na kształt zamku Menzora w Arabii. Tylko podwalina była bardzo silna z kamienia; zdaje mi się, że za czasów Jana widziałam jeszcze cztery skrzydła, gdzie stały główne filary. Na tym fundamencie, który jeszcze teraz stał, jak porośnięty szaniec, miał Jan chatę z rogoży. Za czasów Melchizedeka był ten namiot miejscem, gdzie się wielu obcych przechodzących ludzi zatrzymywało, rodzaj wolnego, wygodnego zajazdu przy przyjemnej wodzie. Może Melchizedek, którego widziałam zawsze jako doradcę i przewodnika przechodzących tu stąd i zowąd ludów i pokoleń, miał ten zamek dla przyjmowania ich i pouczania. Miało to już wtedy jakiś związek z chrztem i było dla Melchizedeka miejscem, skąd wychodził do swych zabudowań w Jerozolimie, do Abrahama i indziej; zbierał tu i rozdzielał rodziny i ludzi, którzy się tędy osiedlali.

Jakób także przebywał tu przy Ainon ze swoim dobytkiem przez czas dłuższy. Cysterna studni do chrztu już była wtedy a Jakób ją odnowił. Resztki zamku Melchizedeka leżały w pobliżu wody i miejsca chrztu, a w pierwszych czasach chrześcijańskiej Jerozolimy stanął kościół na tym miejscu, gdzie Jan chrzcił. Ten kościół stał jeszcze, gdy Maryja egipska tędy przechodziła na pustynię.

Salem było to piękne miasto, ale zostało zniszczone w wojnie, zdaje mi się podczas zburzenia świątyni przed Chrystusem. Przebywał tu także ostatni z proroków.

Jan zażywał od paru tygodni sławy z powodu nauki i chrztu, gdy w tym przy-szli do niego posłowie Heroda z Kallirroe. Herod mieszkał tam w zamku na wschodniej stronie Martwego morza. Znajduje się tam wiele kąpieli i gorących źródeł. Herod chciał, aby Jan przyszedł do niego; lecz Jan odpowiedział posłom, że ma wiele do czynienia, a gdy Herod chce z nim mówić, to niech sam do niego przyjdzie. Wtedy widziałam, jak Herod z orszakiem żołnierzy, jechał na wozie o niskich kołach, lecz na wysokim siedzeniu, skąd mógł widzieć wszystko jak z tronu, do miasteczka, mniej więcej 5 godzin drogi na południe od Ainon, i kazał tam Jana zaprosić. Jan przyszedł w to miejsce do chaty cudzoziemca, a Herod poszedł bez orszaku do niego. Przypominam sobie, że mu Herod mówił, dlaczego mieszka, w tak nędznej chacie przy Ainon, że każe mu tam dom wybudować; na co Jan odpowiedział, iż nie potrzebuje domu, ma wszystko, czego mu potrzeba, a tylko czyni wolę Tego, który jest nad niego większym. Mówił poważnie i surowo i poszedł z powrotem. Stał z dala odwrócony od Heroda i mało mówił. Widziałam, iż synowie zmarłego Alfeusza i Maryi Kleofasowej, Szymon, Jakób Młodszy i Tadeusz i ich syn z drugiego małżeństwa z Sabą, Jozes Barsabas, dali się ochrzcić od Jana w Ainon. Także Jędrzej i Filip byli przy nim i byli przezeń ochrzczeni, poczym powrócili do swoich zajęć; również inni Apostołowie i wielu uczniów już chrzest przyjęli.

Pewnego dnia przyszło wielu przełożonych i kapłanów z okolicznych miejsc Jerozolimy do Jana, aby się go zapytać, kim jest, kto go posłał, czego uczy itd. Odpowiadał z niezwykłą surowością i śmiałością, głosząc bliskość Mesjasza, i obwiniając ich o nie pokutę i obłudę.

Niedługo potem wysłano z Nazaretu, Jerozolimy i Hebron całe tłumy przełożonych i Faryzeuszów do Jana, aby się go zapytali o jego powołanie. Wzniesiono także skargę przeciw niemu, że zajął bez pozwolenia miejsce, na którym chrzcił.

Było wielu celników u Jana, którzy przyjęli od niego chrzest, a którym bardzo przemawiał do sumienia. Był tam także celnik Lewi, późniejszy Mateusz, syn z pierwszego małżeństwa wdowca Alfeusza, męża Maryi Kleofasowej. Bardzo się wzruszył i poprawił. Rodzina nim pogardzała. Wielu jednak celników Jan odprawił z niczym.

 

                2. Żołnierze Heroda, wysłańcy „Rady" i rzesze pragnących chrztu, przychodzą do Jana.

W Dothaim, gdzie Jezus wyleczył niespokojnych, opętanych, mieszkali wspólnie poganie i żydzi od czasów niewoli babilońskiej. Poganie mieli na niedalekim pagórku swoje bożyszcza i uroczysko. Żydzi, obecnie wzruszeni krążącymi pogłoskami o rychłym przyjściu Mesjasza, który miał narodzić się w Galilei, nie chcieli znosić dłużej pogan obok siebie. Pogłoski te powstały już to przez to, że Jan był także w tych stronach, już to rozszerzali je ludzie, ochrzczeni przez Jana. Dla obrony kapłanów pogańskich przed żydami przysłał sąsiedni książę Sydonu żołnierzy. Uczynił to również i Herod dla zapobieżenia rozruchom.

Żołnierze Heroda byli pstra zbieraniną wszelkiego rodzaju ludzi. Widziałam ich w Kallirroe przy Herodzie. Prosili go wtenczas, aby pozwolił im dać się ochrzcić u Jana. Było to tylko zręcznym wybiegiem i komedią, przez którą chcieli sobie zjednać więcej wzięcia u ludu. Herod odrzekł im, że niema najmniejszej potrzeby przyjmować chrztu od Jana; Jan nie czyni cudów, więc nie można uznawać jego posłannictwa. Zresztą mogą bliższych szczegółów w tej sprawie zasięgnąć w Jerozolimie.

Widziałam, ich później w Jerozolimie. Widocznie należeli do trzech różnych sekt, gdyż każda część gdzie indziej udawała się po poradę. Później zebrali się na placu sądowym gdzie Piotr zaparł się Jezusa. Siedziało tu wiele przed trybunałem i wiele ludu było. Na zapytanie ich odpowiedzieli kapłani szyderczo, że mogą czynić, co im się podoba, ich to nic nie obchodzi. Około trzydziestu z tych żołnierzy przybyło rzeczywiście do Jana, prosząc o chrzest, lecz Jan zgromił ich, mówiąc, że nie chodzi im o poprawę. Ochrzcił tylko kilku z nich, których uważał za lepszych, a innych odprawił wykazawszy im ich obłudę.

Ogromne tłumy ludzi zgromadzone są w Ainon. Jan od kilku dni już nie chrzci, tylko naucza, karcąc surowo, Gromady żydów, samarytan i pogan rozłożyły się oddzielnie na wzgórkach i wyżynach, częścią w mieszkaniach, częścią na wolnym powietrzu, aby słuchać nauki Jana. Na setki było można liczyć tych, co przybywali codzień, aby wysłuchać nauki i przyjąć chrzest. Szczególnie raz widziałam wielu pogan aż gdzieś z Arabii i jeszcze z dalszych stron. Przybyli do krewnych w tutejsze strony, a prowadzili ze sobą trzody osłów i owiec Przeciągając tędy, wstąpili po drodze posłuchać nauki Jana. W Radzie jerozolimskiej odbyła się walna narada nad tym, jak się zachować wobec wystąpienia Jana. Postanowiono wysłać do niego z ramienia trzech urzędów po trzech mężów. Annasz wysłał Józefa z Arymatei, najstarszego syna Symeona, i jednego z kapłanów, zajmujących się oglądaniem ofiar. Z Rady wysłano trzech mężów, prócz tego poszło trzech zwyczajnych obywateli.

Mieli oni wypytać Jana, kim jest, i zawezwać go do Jerozolimy, gdyż, jeśliby jego posłannictwo było prawnym, byłby się najpierw zgłosił do przełożonych świątyni. Wyszydzali jego śmieszny ubiór i nowy zwyczaj chrzczenia żydów, zwłaszcza że tylko pogan zwykło się chrzcić. Niektórzy z nich przypuszczali, że może to jest Eliasz, przybyły na powrót z drugiego świata.

Andrzej i Jan, ewangelista, są przy Janie Chrzcicielu. Prócz nich są prawie wszyscy późniejsi apostołowie i wielu uczniów, z wyjątkiem Piotra, który już chrzest przyjął. Niema także zdrajcy Judasza, jednak był on już u rybaków koło Betsaidy i dowiadywał się o Jezusa i Jana.

Jan, nie chrzcił już od trzech dni, właśnie znów chrzcić rozpoczął, kiedy przybyli do niego wysiani mężowie z Jerozolimy. Wysłańców nie przyjął za-raz, lecz dopiero, gdy skończył chrzcić, dał im posłuchanie. Ci przedstawiali mu, że postępuje zanadto samowładnie, że powinien zgłosić się do Jerozolimy po pozwolenie nauczania, a zarazem nie być tak dziwacznie ubranym. Na zarzuty ich odpowiedział Jan krótko a ostro, i odprawił ich z niczym. Między zebranymi ludźmi było wielu takich, których Jan nie chciał chrzcić; ci zwrócili się teraz z zażaleniem do wysłańców, oskarżając Jana o stronniczość. Wysłańcy odeszli; pozostał tylko Józef z Arymatei i syn Symeona, i przyjęli chrzest z rąk Jana.

Z nauk Jana dowiedzieli się przyszli apostołowie wiele szczegółów o Jezusie i zaczęli zwracać na niego uwagę. Obecnie powrócili do domu, opowiadając wszędzie o Janie.

Wracając do Jerozolimy, spotkał Józef z Arymatei Obeda, krewnego Serafii (Weroniki), który był sługą przy świątyni. Na jego zapytania opowiadał mu wiele o Janie, co skłoniło Obeda, że także dał się ochrzcić. Jako należący do świątyni pozostał tymczasem potajemnym uczniem i później dopiero wy-stąpił z tym jawnie.

3. Jan otrzymuje polecenie udania się do Jerycho.

Widziałam potem Jana, jak przechodził przez Jordan chrzcić chorych. Miał na sobie tylko chustę i płaszcz, przewieszony na ramionach. Przez jedno ramię miał przewieszony miech skórzany z wodą do chrztu, przez drugie czarę do polewania. Wielką liczbę chorych przyniesiono już to na noszach, już to w pewnego rodzaju taczkach na brzeg Jordanu, naprzeciw miejsca, gdzie Jan chrzcił. Ponieważ nie można było przewieźć ich na drugą stronę, proszono Jana, aby udał się do nich. Jan przybył z kilku uczniami. Za pomocą łopaty, którą zawsze miał przy sobie, wy kopał równy, gładki dół, oddzielony groblą od Jordanu. Przez kanał opatrzony zasuwą, napuścił wody do dołu, i wlał doń wodę, którą przyniósł ze sobą. Wtedy, po stosownej nauce, chrzcił chorych w ten sposób, że sadowił ich na kraju dołu i z czary lał na nich wodę. Ochrzciwszy chorych, przeprawił się znowu na wschodnią stronę Jordanu do Ainon. Tu przystąpił do niego anioł i rzekł mu, że mą udać się na drugą stronę Jordanu w okolice Jerycha, gdyż zbliża się Ten, który ma przyjść, a którego przyjście Jan ma głosić.

Skutkiem tego polecenia zwinął Jan wraz z uczniami namioty w Ainon i wy- ruszył z nimi we wskazanym kierunku. Przez kilka godzin szli wschodnią stroną Jordanu w dół, potem przeprawili się na zachodni brzeg Jordanu i znowu szli przez jakiś czas w górę rzeki. Doszli wreszcie do miejsca, gdzie znajdowały się baseny kąpielowe, wewnątrz obmurowane, połączone z Jordanem kanałem, który można było zamykać, lub otwierać. Wysp na Jordanie nie było tutaj.

To drugie miejsce chrztu leżało na zachodniej stronie Jordanu między Jerychem a Bethaglą. Naprzeciw, na wschodnim brzegu Jordanu, leżało miasto Bethabara. Do Jeruzalem jest stąd około pięć mil. Prostą drogą idzie się tam przez Betanię, pustynię i koło jakiejś gospody, która stoi opodal drogi. Okolica między Jerychem a Bethaglą jest bardzo piękna. Woda w Jordanie jest jasna, przejrzysta, a miejscami wydaje nawet przyjemny zapach, gdyż nad brzegami rośnie wiele kwitnących krzewów, z których kwiaty opadają w wodę. Miejscami woda jest tak płytka, że widać doskonale dno. W wielu miejscach widziałam otwory, wykute w nadbrzeżnych skałach podwodnych. Z przyjemnością przebywam duchem w tym błogosławionym kraju, lecz nigdy nie wiem, jaka jest pora roku. Gdy u nas jest zima, tam zieleni się już wszystko, gdy znowu u nas lato, tam nadchodzi już czas drugiego żniwa. Jest jednak i tam pora roku, w której są ciągłe deszcze, a mgła unosi się w powietrzu po całych dniach.

W około Jana jest mniej więcej sto osób, między tymi uczniowie i wielu pogan. Wszyscy pracują nad urządzeniem miejsca do chrztu i chaty. Przenoszą resztę sprzętów z Ainon i wszystko porządkują. Z okolicy przyniesiono wielu chorych na łożach.

W tym miejscu przedzielił niegdyś Eliasz płaszczem wody Jordanu i przeszedł z Elizeuszem suchą nogą, a ten ostatni uczynił to samo, idąc z powrotem i tu spoczywał. Tędy również przechodzili niegdyś Izraelici.

Z Jerozolimy wysłano znowu od przełożonych świątyni do Jana Faryzeuszów i Saduceuszów. Jan wiedział przez anioła o ich przybyciu. Przybywszy nad Jordan, wysłali do niego gońca z poleceniem stawienia się przed nimi. Jan nie robił sobie nic z tego; nauczał i chrzcił dalej, a przez gońca kazał im powiedzieć, że jeśli chcą z nim mówić, to mogą przyjść do niego. Zawstydzeni tedy wysłańcy przyszli rzeczywiście do niego, lecz on, znowu nie zważając na nich, nauczał i chrzcił, i dopiero, gdy wy-słuchali jego nauki, kazał ich zaprowadzić do namiotu, urządzonego przez uczniów.

Potem w towarzystwie uczniów i pospólstwa udał się do nich; wysłańcy zapytywali go kilkakrotnie, czy on jest tym, lub owym, lecz Jan odpowiadał przecząco. Zapytywali go także, kto jest Ten, o którym opowiadają wszędzie. Od dawna mówią proroctwa, że ma przyjść Mesjasz, aż oto teraz słychać między ludem pogłoski, że już przyszedł. Jan odrzekł im na to: „Powstał wśród was mąż, którego wy nie poznajecie. Nie widziałem Go nigdy, lecz zanim przyszedłem na świat, już otrzymałem rozkaz przygotować Mu drogę i ochrzcić Go. Przyjdźcie o oznaczonym czasie, a ujrzycie Go przy chrzcie." Wyrzucał im również Jan surowo, że nie przyszli tu ochrzcić się, lecz tylko na podsłuchy. Wysłańcy odrzekli mu, że teraz już wiedzą, kim on jest, że chrzci bez upoważnienia, że jest obłudnikiem i tylko z obłudy ubiera się tak dziwacznie. Poczym odeszli.

Po ich odejściu przybyli znowu posłowie „Rady jerozolimskiej," w liczbie około dwudziestu. Byli oni wybrani z różnych stanów, między nimi i kapłani w czapkach, szerokich pasach, z taśmami zwieszającymi się z ramion, opatrzonymi futrzanym zakończeniem. W imieniu „Rady" żądali od niego stanowczo, aby stawił się tamże i wykazał prawdziwość swego posłannictwa, gdyż właśnie przez nieposłuszeństwo dla „Rady" okazuje, że nie jest powołanym do nauczania. Na to odrzekł Jan, że mają czekać, aż przyjdzie do niego Ten, który go posłał. Tu wskazał wybitnie na Jezusa jako Mesjasza, opowiadając Jego narodzenie w Betlejem, wychowanie w Nazarecie, ucieczkę do Egiptu itp. Zaręczał jednak, że nigdy nie widział Jezusa. Wysłańcy zarzucali mu, że jest w porozumieniu z Jezusem, i że wysyła do Niego posłów. Przyznał im Jan, że posyła często do Jezusa, lecz posłowie ci są niewidzialni, a tacy jak oni, nie godni są zobaczyć ich. Wysłańcy, widząc, że nic nie wskórają, odeszli, pełni niechęci.

Ze wszystkich stron schodzą się do Jana gromady pogan i żydów. Nawet Herod przysyła często ludzi, aby przysłuchali się nauce Jana i opowiedzieli mu ją.

Miejsce chrztu wygląda teraz o wiele piękniej. Z pomocą uczniów wy-stawił Jan wielki namiot, w którym pokrzepiają się chorzy lub zmęczeni, i gdzie odbywa się nauczanie. Często słychać śpiewy. Raz słyszałam, jak śpiewali psalm o przejściu Izraelitów przez Morze czerwone.

Z czasem wytworzyło się tu jakby małe miasto, tyle jest chat i namiotów. Niektóre z nich kryte są skórami, inne sitowiem. Przypływ obcych jest bardzo wielki, nawet z najdalszych okolic, gdzie mieszkają trzej królowie. Przybysze ci mają ze sobą mnóstwo wielbłądów, osłów i koni. W podróży do Egiptu zatrzymują się tu koło Jana, słuchają jego nauki i przyjmują chrzest.

Stąd ciągną gromadnie do Betlejem. Niedaleko groty, w której narodził się Jezus, w stronie, gdzie jest pole pasterzy, znajduje się studnia Abrahama. Abraham mieszkał ze Sarą w tej okolicy. Raz, będąc słabym, zapragnął gwałtownie napić się wody z tej studni, lecz gdy mu ją przyniesiono, przezwyciężył się i z miłości ku Bogu odmówił sobie napoju; w nagrodę za ten czyn wyzdrowiał natychmiast. Czerpanie wody jest z powodu głębokości tej studni wielce uciążliwym. Tuż obok stoi wielkie drzewo, a w pobliżu znajduje się grota z grobowcem Marahy, mamki Abrahama, która towarzyszyła mu wszędzie aż do tego miejsca, gdzie ją w podeszłym wieku śmierć zaskoczyła. Jest to miejsce pielgrzymki pobożnych żydów, podobnie jak góra Karmel i Horeb. Tu modlili się także trzej królowie.

Oprócz późniejszych uczniów Jezusa widziałam bardzo mało Galilejczyków przy Janie. Przybywało tu więcej pogan jako też ludu z okolicy Hebron, i dlatego to Jezus w podróży Swej przez Galileę lud tamtejszy tak usilnie upominał, aby się udali do Jana i przyjęli chrzest.

4. Herod u Jana. Obchód świąteczny tamże.

Miejsce, gdzie Jan nauczał, oddalone było o niecałą godzinę drogi od miejsca chrztu. Było to u żydów miejscem świętym, pamiątkowym. Otoczone było zewsząd murem, jakby ogród, a wewnątrz stały chaty o ścianach, krytych sitowiem. Na środku leżał kamień, tam gdzie niegdyś Izraelici po prze-prawieniu się przez Jordan złożyli arkę i odprawili nabożeństwo dziękczynne. Nad tym kamieniom wystawił Jan wielki namiot, o ścianach plecionych, krytych sitowiem, przed kamieniem zaś stał rodzaj katedry, z której Jan nauczał. Tu zastał go Herod nauczającego w otoczeniu uczniów, lecz Jan, nie zważając na niego, uczył dalej.

Herod spotkał się w Jerozolimie z żoną brata swego, która przebywała tamże ze swą szesnastoletnią córką, Salome. Poznawszy ją, zapałał pragnieniem pojęcia ją za małżonkę. Daremnie jednak prosił „Radę" o pozwolenie na to małżeństwo, a nawet skutkiem tego poróżnił się z członkami „Rady." Obawiał się jednak przez spełnienie tego kroku narazić się opinii publicznej, dlatego nie chciał postępować samowładnie, lecz starał się pozyskać przyzwolenie Jana, którego lud czcił jako proroka. Sądził, że ten, aby pozyskać jego łaskę, z pewnością przychyli się do jego żądania.

Herod udał się do Jana w towarzystwie Salomy, córki Herodiady. W orszaku swym miał około trzydziestu ludzi, oprócz służebnych Salomy. Jechał wraz z kobietami w powozie; Jana uprzedził o swym przybyciu przez osobnego posłańca; Jan jednak nie chciał, aby Herod ze swym orszakiem przybył aż na miejsce chrztu, gdyż ich obecność, a szczególnie obecność kobiet splamiłaby to święte miejsce. Przestał więc chrzcić i udał się z uczniami na miejsce nauki i tam spotkał się z Herodem. Nie rozmawiając z nim wcale, zaczął nauczać, mówiąc właśnie na ten temat, że Herod mógł pośrednio dowiedzieć się, jakie jest jego zapatrywanie w sprawie tego małżeństwa. Wypowiedział bez ogródki prawdę, a wreszcie dodał, że trzeba czekać na Tego, który ma przyjść; on sam już nie długo będzie chrzcił, bo ustąpi miejsca Temu, którego tylko jest przesłańcem.

Z mowy tej mógł Herod łatwo zrozumieć, że Jan zna jego plan i że wcale go nie pochwala. Opuścił więc Jana z gniewem w sercu, wracając do miejsc kąpielowych w Kallirroe, gdyż wtenczas jeszcze tam mieszkał, oddalonych o kilka godzin drogi od miejsca chrztu Jana. Przed odejściem jednak kazał od-dać Janowi zwój pisma z opisem swej sprawy, sądząc że Jan zmieni jeszcze swe zapatrywanie. Położono go przed Janem, gdyż nie chciał nim splamić swej ręki. Zarazem kazał zostać kilku ludziom ze swego orszaku, aby starali się Jana nakłonić, by tenże plan jego zechciał potwierdzić. Usiłowania ich jednak były daremne. Jan nie chciał małżeństwa Heroda z żoną brata uznać za ważne, a skończywszy nauczanie, wrócił na miejsce chrztu. Kobiety z orszaku Heroda wystrojone były zbytkownie, lecz dosyć przyzwoicie. Magdalena była w ubieraniu się więcej wybredna i rozrzutna. Wspominałam już, że w miejscowości, gdzie Jan chrzci, właśnie gdzie teraz leżał wielki kamień, spoczywała niegdyś arka przymierza. Otóż nie pamiętam już, czy na pamiątkę owego pochodu Izraelitów przez Jordan, czy z innej jakiej przyczyny, urządzono tam trzydniową uroczystość. Uczniowie Jana ozdobili to miejsce drzewkami, wieńcami i kwiatami. Byli tam obecni Piotr, Andrzej, Filip, Jakób Młodszy, Szymon, Tadeusz i wielu późniejszych uczniów Jezusa. Miejsce to uważali jeszcze wszyscy pobożni żydzi za święte, lecz z biegiem czasu straciło ono w ogóle na znaczeniu. Otóż widocznie chciał Jan przez ten uroczysty obchód znowu podnieść jego sławę. Jan Chrzciciel i niektórzy z uczniów mieli ubiory kapłańskie. Jan miał pod spodem szarą, a na wierzchu białą, szeroką szatę, przepasaną w biodrach szarfa białą, żółto nakrapianą, a opatrzoną na końcach ozdobnymi frędzlami. Na bokach miał zawieszone dwa podłużne, zaokrąglone drogie kamienie, a na każdym z nich wypisano były imiona sześciu pokoleń izraelskich. Na piersiach znowu wisiała czworokątna tablica biało — żółta, przymocowana na czterech rogach czterema złotymi łańcuszkami. W tablicę tę wprawione było dwanaście różnych drogich kamieni z wyrytymi na nich imionami dwunastu pokoleń. Przez plecy zwieszała długa chusta, na kształt stuły, u dołu nakrapianą w białe i żółte kostki, opatrzona na końcach frędzlami. Płaszcz ozdobiony był z tyłu białymi i żółtymi węzłami z jedwabiu, naśladującymi owoce. Głowę miał odkrytą, ale za to na szyi miał wąski kawał materii, którą mógł jak kapuzę naciągać ha głowę i wtedy koniec jej zachodził mu aż na czoło.

Przed pamiątkowym kamieniem arki przymierza ustawiono mały, mniej więcej czworoboczny ołtarz; w środku próżny. Ołtarz ten opatrzony był z wierzchu rusztem, u spodu  był popielnik, a z czterech boków były umieszczone cztery wydęte rury, na kształt rogów. Ołtarz był przenośny z miejsca na miejsce.

Naokoło ołtarza zebrali się uczniowie w białych szatach, przepasani szerokimi pasami. Ubrania te podobne były do szat apostołów przy sprawowaniu początkowym obrzędów religijnych. Ołtarz okadzono, a następnie Jan ofiarował, paląc na nim rozmaite zioła i korzenie, a o ile mi się zdaje, także i kłosy. Wszystko zdobne było w kwiaty, wieńce i girlandy. Wielkie tłumy ludzi, ochrzczonych przez Jana przypatrywały się uroczystości.

Kapłańskie suknie Jana Chrzciciela wykonano już na nowym miejscu chrztu. Robiły je kobiety, które od niedawnego czasu osiedliły się niedaleko stąd nad Jordanem. Wyrabiały one rozmaite sprzęty i suknie, do chrztu jednak ich nie dopuszczano.

Całe zachowanie się Jana w ostatnim czasie wyglądało tak, jak gdyby zakładał nowy kościół. Nie zajmował się tu już pracą ręczną, tylko chrzcił i nauczał; udzielając chrztu wdziewał długą białą szatę. Tylko miejsce, przeznaczone na chrzest Jezusa, przygotował własnoręcznie, przy czym mu kilku uczniów donosiło potrzebne przedmioty. Jan nauczał z zapałem zebrane, na uroczystość tłumy ludzi. Żeby lepiej można było słyszeć jego mowę, nauczał z galerii, otaczającej namiot. Zwyczaj budowania namiotów z galeriami pochodzi od królów arabskich. Przy murach, otaczających to miejsce, urządzone były siedzenia amfiteatralne, na których stały niezliczone tłumy ludu. Jan nauczał o Zbawicielu, który go posłał, a którego on nie zna, i o przejściu Izraelitów przez Jordan. Po nauce złożono znowu ofiarę kadzielną i spalono na ołtarzu zioła.  291

Od Masfy aż do Galilei ogłoszono wszędzie, że Jan będzie miał ważną naukę; zeszły się więc wielkie tłumy ludzi. Esseńczycy stawili się prawie co do jednego. Większa część ludzi miała na sobie długie białe suknie. Przybyli nie tylko mężczyźni, ale i kobiety, które przyjechały na osłach, prowadzonych przez mężczyzn i przywiozły ze sobą mnóstwo gołębi; mężczyźni bowiem ofiarowali chleb a kobiety gołębie. Jan stał za kratą i przyjmował ofiarowane chleby; następnie oczyszczono je, z mąki przywrzałej, nad długim stołem opatrzonym na wierzchu kratą i składano na misy; Jan błogosławił chleby i podnosił w górę, ofiarując Bogu. Następnie dzielono te chleby na kawałki i rozdzielano między lud; najwięcej otrzymywali ci, którzy z najwięcej oddalonych stron dotąd przybyli, ponieważ oni też najbardziej potrzebowali. Oskrobana mąka i okrawki spadały przez kratki do osobnego zbiornika, skąd brano je i palono na ołtarzu. Podobnie rozdzielano także gołębie, ofiarowane przez kobiety. Trwało to wszystko prawie pół dnia.

Cała uroczystość trwała włącznie z szabatem trzy dni, poczym Jan znowu oddał się zwykłemu zajęciu, to jest chrzcił i nauczał ludzi.

5. Wyspa chrztu Jezusa wyłania się z wód Jordanu.

Po niejakim czasie miał Jan do uczniów mowę nad Jordanem o rychło mającym nastąpić chrzcie Mesjasza, którego nigdy nie widział. Odezwał się do nich w te słowa: „Na świadectwo prawdziwości mych słów, pokażę wam miejsce, gdzie Mesjasz będzie chrzczony. Patrzcie, oto wody Jordanu rozstąpią się, a z głębi ich ukaże się wyspa!" — W tej samej chwili rozstąpiły się rzeczywiście fale wody, a zdziwionym uczniom ukazała się mała, okrągła wysepka, utworzona z jakiejś białawej ziemi. Stało się to w tym samym miejscu, kędy niegdyś przechodzili Izraelici z arką przymierza i którędy przechodził Eliasz, rozdzieliwszy wody płaszczem.

Wielkie wzruszenie opanowało na ten widok obecnych. Padli na kolana, wznosząc ku niebu modły dziękczynne. Tymczasem pokładł Jan w wodę z pomocą uczniów wielkie kamienie od brzegu ku wysepce, położył na nie drzewa i gałęzie i wysypał z wierzchu drobnymi kamykami. Tak powstał mostek, po którym można było przejść na wysepkę, a pod którym woda swobodnie przepływała. Dokoła wysepki zasadzili dwanaście drzewek, połączywszy je razem, tak, że tworzyły jakby altanę, u góry otwartą. Między drzewkami posadzili krzewy, o kwiatach białych i czerwonych z owocami żółtymi, zakończonymi ładną szypułką. Krzaków tych była nad brzegiem wielka obfitość. Całość wyglądała bardzo pięknie, gdyż jedne krzewy dopiero kwitły, podczas gdy drugie uginały się już pod ciężarem owoców.

Nowa wysepka, utworzona na miejscu, którędy przechodzili Izraelici, wydawała się skalistą, a łożysko rzeki bardziej pogłębione, jak za czasów Jozuego. Stan wody jednak był o wiele niższy, niż dawniej, i gdy na słowa Jana wysepka wyłoniła się z wody, nie wiedziałam właściwie, czy dno rzeki się podnosi, czy tylko woda się cofa.

Na kraju wysepki na lewo od mostu wykopano dół, który zaraz napełnił się czyściutką wodą. Kilka stopni prowadziło w dół, a tuż ponad wodą leżał gładki, czerwony trójkątny kamień, na którym miał Jezus stać podczas chrztu. Na prawo od tego kamienia było piękne, pełne owoców drzewo palmowe, którego trzymał się Jezus podczas obrzędu chrztu. Brzeg studni wyłożony był ładnymi kamieniami, a w ogóle we wszystkim znać było staranne, skrzętne opracowanie.

Kiedyś dawniej widziałam przejście Izraelitów tędy. Było to w czasie, gdy wody Jordanu wezbrały. Na samym przedzie, w dość wielkiej odległości przed resztą, ludu niesiono arkę przymierza. Pomiędzy dwunastu mężami, którzy nieśli i towarzyszyli arce przymierza, był także Jozue, Kaleb i zdaje mi się, Enoi. Gdy przyszli nad Jordan, jeden tylko niósł arkę z przodu, a inni z tyłu. Zaledwie spód arki dotknął się powierzchni wody, w tej chwili woda wstrzymała się, skrzepła i spiętrzyła w górę ogromnie wysoko, tak że aż z miasta Zartan można ją było widzieć. Skutkiem tego osuszyło się łożysko rzeki od miejsca gdzie arka stała, w stronę Morza martwego. Tymczasem nadeszli ciągnący Izraelici i przeprawili się oddaleni od arki suchą nogą na drugi brzeg.

Ludzie niosący arkę stanęli mniej więcej w środku rzeki, gdzie leżały cztery wielkie, jak krew czerwone, graniaste kamienie; z obu ich stron leżało w dwóch rzędach po sześć trój graniastych gładko ciosanych kamieni, czyli po dwa-naście z każdej strony. Każdy z nich był ostrym końcem zagłębiony w ziemię. Niosący arkę lewici postawili ją na czterech środkowych kamieniach, a sami stanęli, po sześciu z każdej strony, między rzędami kamieni trój graniastych. Kamienie na zewnątrz leżące, były różnokolorowe, ozdobione odciskami rozmaitych figur i kwiatów.

Jozue wybrał dwunastu mężów, po jednym z każdego pokolenia, i kazał te kamienie wynieść na brzeg i tam w pewnym oddaleniu ustawić w dwóch rzędach, na pamiątkę przejścia przez Jordan. Wyryto na nich imiona dwunastu pokoleń i tych, którzy je przenosili. Za czasów Jana nie było ich już w tym miejscu. Nie wiem, czy przysypane są ziemia, czy też uległy zniszczeniu podczas licznych wojen. To jednak pewne, że w tym miejscu stał namiot Jana. W późniejszych czasach wybudowano tu kościół, zdaje mi się za staraniem cesarzowej Heleny. Kamienie, na których stali lewici obok arki, były o wiele większe; po odejściu lewitów obrócono je ostrymi końcami do góry. Wody, spiętrzone do góry, opadły po przejściu Izraelitów i przeniesieniu arki, i znowu płynął Jordan jak zwyczajnie.

W tym właśnie miejscu, na którym stała arka, wykopał Jan na nowo powstałej wyspie studnię, w której Jezus miał przyjąć chrzest.

Poziom studni położony był niżej, niż powierzchnia wysepki tak, iż ten, który w niej stał, mógł być z brzegu widziany tylko po piersi. Studnia zbudowana była w ośmiokąt, mający około pięć stóp średnicy i była otoczona w pięciu miejscach przerwaną, krawędzią, na tyle dość szeroką, że sporo ludzi mogło na niej stanąć.

Owych dwanaście trój graniastych kamieni, na których lewici stali, wystawało z ziemi po obu stronach studni. W samej zaś studni leżały pod wodą owe graniaste kamienie, na których spoczywała arka. Kamienie te można było i dawniej czasem widzieć przy niskim stanie wody w Jordanie.

Tuż przy brzegu leżał wbity ostrym końcem w ziemię trój graniasty piramidalny kamień, na którym stał Jezus podczas chrztu, gdy Duch św. zstąpił na Niego. Po prawej ręce stało wspomniane wyżej drzewo palmowe, którego się trzymał podczas chrztu, po lewej stał Jan Chrzciciel. Kamień, na którym stał Jezus, nie należał do owych dwunastu kamieni; zdaje mi się, że Jan przyniósł go umyślnie z brzegu. Znać było na nim odciski rozmaitych kwiatów. Tamte kamienie były również ozdobione odciskami, a przy tym różnobarwne. Większe, były o wiele od tych, które Jozue kazał wynieść na brzeg. Zdaje mi się, że były to drogie kamienie, i że umieścił je tu Melchizedek, zupełnie małe, w czasach, gdy Jordan nie płynął jeszcze tędy. Podobnie zaznaczał Melchizedek wiele innych miejsc, które później miały być widownią ważnych zdarzeń dziejowych.

Zdaje mi się także, że z tych, lub z wyniesionych na brzeg kamieni, wyrobione były drogie kamienie na napierśniku Jana, który miał na sobie podczas teraźniejszej uroczystości.

6. Nowe poselstwo z Jerozolimy. Herod powtórnie przybywa do Jana.

Podczas gdy Jan chrzcił znowu na zwykłym miejscu, przybyło doń około dwudziestu posłów, przysłanych od wszystkich władz jerozolimskich, aby go pociągnąć do odpowiedzialności. Przybywszy na miejsce, gdzie się poprzednio odbywała owa uroczystość, posłali po Jana, aby się tam stawił, czego on jednak nie uczynił. Na drugi dzień przyszli bliżej, tak że tylko o pół godziny drogi oddaleni byli od miejsca chrztu. Jan nie życzył sobie, aby weszli w obręb ogrodzonej osady, więc po skończonym zajęciu zbliżył się ku nim i rozmawiał z nimi z pewnej odległości. Rozmowa dotyczyła tego samego, co i przedtem; Jan często nie odpowiadał na ich pytania, a we wszystkim odwoływał się na Tego, który przyjdzie przyjąć u niego chrzest, jest od niego potężniejszym, a którego jeszcze nigdy nie widział.

Wkrótce potem widziałam Heroda, siedzącego na mule w pewnego rodzaju skrzyni, przytwierdzonej do grzbietu muła, jadącego do Jana. Towarzyszyła mu żona brata jego, mieszkająca w tym czasie już razem z nim. Siedziała również na mule, dumna i w zbytkowne suknie wystrojona. Z orszakiem sług przybyli w pobliże miejsca chrztu. Herodiada zatrzymała się na mule opodal. Herod zaś zsiadł z muła, przybliżył się do Jana i zaczął z nim rozmowę. Sprzeczał się z nim, gdyż Jan rzucił na niego klątwę z powodu niedozwolonego małżeństwa z żoną brata, mimo że Herod przedłożył mu niedawno pismo z dowodami, mającymi ten jego krok usprawiedliwić. Jan zagroził mu nadto utratą prawa chrztu i zbawienia przez Mesjasza, jeśli nie zaniecha tego haniebnego, gorszącego stosunku. Potem zapytywał Herod Jana, czy zna Jezusa z Nazaretu, o którym różne po kraju chodzą pogłoski, czy się nawzajem przez posłów porozumiewają, i czy to jest Ten sam, którego on głosi? Jeśli tak jest, to on zwróci się do Niego w tej sprawie. Jan zapewniał go, że Jezus tak samo będzie się na tę sprawę zapatrywał; nie pomogą tu żadne wykręty, gdyż cudzołóstwo pozostanie zawsze cudzołóstwem. — Cała ta rozmowa toczyła się z pewnego oddalenia. Gdy Herod zapytał Jana, dlaczego nie chce przyjść bliżej do niego, odrzekł mu tenże: „Byłeś dotychczas ślepym, a grzech twój jeszcze bardziej cię oślepia. Czym bliżej byłbym ciebie, tym mniej pojmowałbyś. Gdy będę w twej mocy, wtenczas będziesz czynił, co zechcesz, chociaż później będziesz tego żałował!" Tkwiła w tych słowach przepowiednia przyszłego losu Jana. — Rozgoryczony, powrócił Herod z przewrotną kobieta, do domu.

Zbliża się czas, w którym Jezus przyjdzie do chrztu. Jan chodzi zasmucony i już nie bierze się z takim zapałem do pracy, jak gdyby kończył się już czas jego działalności. Ze wszystkich stron cierpi prześladowanie. Z Jerycha, Jerozolimy, od Heroda, biegają posłańcy, nakazując jemu i uczniom opuścić przestrzeń, zajęta dokoła miejsca chrztu. Była to rzeczywiście przestrzeli dość wielka, więc tym bardziej nie chciano pozwolić stronnikom Jana osiedlać się na niej, a jego samego starano się wypędzić na drugą stronę Jordanu. Raz nawet zniszczyli żołnierze Heroda palisadę osądy na znacznej przestrzeni i po wypędzali ludzi z domostw; nie dotarli jednak do namiotu Jana, postawionego między dwunastu kamieniami. — Smuciło to Jana, i nieraz mówił swym uczniom, że czeka tylko na to, aby ochrzcić Jezusa, a potem rozłączy się z nimi i pójdzie na drugą stronę Jordanu. Bolało to wiernych przywiązanych uczniów, gdyż nie chcieli za nic w świecie rozłączać się z Janem.

Dowiedziawszy się o zbliżaniu się Jezusa, wziął się Jan z dawnym zapałem do udzielania chrztu. Nadciągały teraz tłumy ludu, wyprawione do chrztu przez Jezusa; było między nimi wielu celników, a także Parmenas z Nazaretu wraz ze swymi rodzicami.

Mówiąc o Mesjaszu i o rychłym swoim ustąpieniu, tak się Jan poniżał, że aż zasmucało to uczniów jego. Przybyli do niego także uczniowie Jezusa, których tenże odprawił w Nazarecie, i ci mu donieśli o zbliżaniu się Jezusa. Jan rozmawiał z nimi w namiocie o Jezusie; podczas tej rozmowy taką zapalił się miłością ku Jezusowi, że prawie okazywał zniecierpliwienie z tego powodu, że Jezus wyraźniej nie wskazuje na Siebie, jako na Mesjasza. — Podczas gdy Jan uczniów chrzcił, spuściła się na nich jasna chmura, a w jej blasku ujrzał Jan Jezusa w otoczeniu wszystkich Jego późniejszych uczniów. — Będąc już pewnym, że Jezus wkrótce przybędzie, okazuje Jan niezwykłą radość a zarazem tęsknotę, i ciągle spogląda w dal, czekając, rychło Pan nadejdzie.

Wysepka, na której ma być ochrzczony Jezus, zieleni się pięknie. Nikt tam nie chodzi z wyjątkiem Jana. Droga, prowadząca przez mostek, jest zwykle zamknięta.

7. Jan chrzci Jezusa.

Idąc prędzej niż Łazarz, przybył Jezus o dwie godziny wcześniej od niego na miejsce chrztu. Dochodząc tam, przyłączył się o zmierzchu do gromady ludzi, którzy również szli do chrztu. Nikt Go nie znał, a przecież wszystkich oczy zwracały się ku Niemu, jakby przeczuwano w Nim kogoś wyższego. Nad ranem przybył Jezus z innymi na miejsce chrztu. Ogromne tłumy ludzi zalegały równinę, a Jan natchnionymi słowami mówił miejsca chrztu. Było to u żydów miejscem świętem, pamiątkowym. Otoczone było zewsząd murem, jakby ogród, a wewnątrz stały chaty o ścianach, krytych sitowiem. Na środku leżał kamień, tam gdzie niegdyś Izraelici po przeprawieniu się przez Jordan złożyli arkę i odprawili nabożeństwo dziękczynne. Nad tym kamieniem wystawił Jan wielki namiot, o ścianach plecionych, krytych sitowiem, przed kamieniem zaś stał rodzaj katedry, z której Jan nauczał. Tu zastał go Herod nauczającego w otoczeniu uczniów, lecz Jan, nie zważając na niego, uczył dalej.

Herod spotkał się w Jerozolimie z żoną brata swego, która przebywała tamże ze swą szesnastoletnią córką, Salome. Poznawszy ją, zapałał pragnieniem pojęcia ją za małżonkę. Daremnie jednak prosił „Radę" o pozwolenie na to małżeństwo, a nawet skutkiem tego poróżnił się z członkami „Rady." Obawiał się jednak przez spełnienie tego kroku narazić się opinii publicznej, dlatego nie chciał postępować samowładnie, lecz starał się pozyskać przyzwolenie Jana, którego lud czcił jako proroka. Sądził, że ten, aby pozyskać jego łaskę, z pewnością przychyli się do jego żądania.

Herod udał się do Jana w towarzystwie Salomy, córki Herodiady. W orszaku swym miał około trzydziestu ludzi, oprócz służebnych Salomy. Jechał wraz z kobietami w powozie. Jana uprzedził o swym przybyciu przez osobnego posłańca; Jan jednak nie chciał, aby Herod ze swym orszakiem przybył aż na miejsce chrztu, gdyż ich obecność, a szczególnie obecność kobiet splamiłaby to święte miejsce. Przestał więc chrzcić i udał się z uczniami na miejsce nauki i tam spotkał się z Herodem. Nie roz-mawiając z nim wcale, zaczął nauczać, mówiąc właśnie na ten temat, że Herod mógł pośrednio dowiedzieć się, jakie jest jego zapatrywanie w sprawie tego małżeństwa. Wypowiedział bez ogródki prawdę, a wreszcie dodał że trzeba czekać na Tego, który ma przyjść; on sam już nie długo będzie chrzcił, bo ustąpi miejsca Temu, którego tylko jest przesłańcem.

Z mowy tej mógł Herod łatwo zrozumieć, że Jan zna jego plan i że wcale go nie pochwala. Opuścił więc Jana z gniewem w sercu, wracając do miejsc kąpielowych w Kallirroe, gdyż wtenczas jeszcze tam mieszkał, oddalonych o kilka godzin drogi od miejsca chrztu Jana. Przed odejściem jednak kazał oddać Janowi zwój pisma z opisem swej sprawy, sądząc że Jan zmieni jeszcze swe zapatrywanie. Położono go przed Janem, gdyż nie chciał nim splamić swej ręki. Zarazem kazał zostać kilku ludziom ze swego orszaku, aby starali się Jana nakłonić, by tenże plan jego zechciał potwierdzić. Usiłowania ich jednak były daremne. Jan nie chciał małżeństwa Heroda z żoną brata uznać za ważne, a skończywszy nauczanie, wrócił na miejsce chrztu. Kobiety z orszaku Heroda wystrojone były zbytkownie, lecz dosyć przyzwoicie. Magdalena była w ubieraniu się więcej wybredna i rozrzutna. Wspominałam już, że w miejscowości, gdzie Jan chrzci, właśnie gdzie teraz leżał wielki kamień, spoczywała niegdyś arka przymierza. Otóż nie pamiętam już, czy na pamiątkę owego pochodu Izraelitów przez Jordan, czy z innej jakiej przyczyny, urządzono tam trzydniową uroczystość. Uczniowie Jana ozdobili to miejsce o rychłym  przyjściu Mesjasza, któremu ustąpi miejsca, i o potrzebie czynienia pokuty. Jezus stał pośród tłumu słuchaczów, a jednak Jan przeczuwał Jego obecność, a może Go i widział; w głosie jego znać było niezwykłą radość i zadowolenie. Mimo to dokończył swą mowę, a potem zaraz zaczął chrzcić.

Jezus oczekiwał wraz z innymi, aż przyjdzie na Niego kolej i była już może dziesiąta godzina, gdy stanął przed Janem, prosząc o chrzest. Jan pokłonił się nisko, mówiąc: „Mnie przystoi, abym był ochrzczony przez Ciebie, a Ty do mnie przychodzisz!" I rzekł mu Jezus: „Pozwól, niech tak będzie, przystoi Nam wypełnić wszelką sprawiedliwość, a więc powinienem przyjąć chrzest z twej ręki." Potem mu mówił: "Otrzymasz chrzest Ducha świętego i krwi." Gdy Jan chciał zaprowadzić Jezusa na wysepkę, powiedział mu Tenże: „Owszem, pójdę ale chcę być chrzczony tą woda, którą chrzciłeś  innych. Tam również masz chrzcić dziś wszystkich, którzy tu są ze Mną, a drzewo, które będę obejmował ręką przy chrzcie, ma być przesadzone na zwykłe miejsce chrztu, aby wszyscy, którzy po Mnie chrzcić się będą, dotykali się go ręką."

Rzekłszy to, udał się Zbawiciel z Janem i dwoma jego uczniami, Andrzejem i Saturninem (Andrzej przyszedł dotąd z uczniami Pana i ludźmi, o których wyżej była mowa, z Kafarnaum), przez mostek na wysepkę i wszedł do małego namiotu, stojącego po stronie wschodniej studni, a służącego do rozbierania się i ubierania. Uczniowie poszli za Nim na wyspę. Cały mostek i brzeg rzeki zajęty był przez tłumy ludzi. Mostek był tak szeroki, iż obok siebie mogły stać

trzy osoby. W pierwszym rzędzie stał na mostku Łazarz. Studnia, służąca do chrztu, leżała w ośmiokątnej kotlinie lekko zagłębiającej się, i była zewsząd otoczona rowem, połączonym z Jordanem pięciu podziemnymi kanałami. Rów ten był przez połączenie z Jordanem napełniony wodą, która wcięciami, porobionymi w ośmiokątnej krawędzi studni, wpływała do tejże. Od strony północnej widać było trzy takie wcięcia, i przez nie wpływała woda. Dwa zaś wcięcia od strony południowej, służące do odpływu wody, były zakryte, więc też wody obok studni nie było widać. Z tej strony także był wolny przystęp do studni. Do samej zaś studni prowadziły schodki z darniny.

Na południowo zachodniej krawędzi studni, tuż przy brzegu, wprawiony był trójgraniasty czerwony, połyskujący kamień, płaską stroną zwrócony ku wodzie, a ostrym końcem na zewnątrz. Ze strony, gdzie były umieszczone schody, był brzeg studni nieco wyższy, niż od strony północnej, skąd dopływała woda. Po stronie południowo zachodniej, w miejscu, gdzie kończył się brzeg wyższy, schodziło się po jednym schodzie na niższy brzeg. Tą tylko drogą można się było nań dostać. W samej studni obok wyżej wspomnianego kamienia stało smukłe zieleniejące się drzewo.

Wysepka chrztu była częścią skalista, częścią okryta murawą. W środku wznosił się niewielki pagórek, a na nim stało drzewo o rozłożystych konarach. Wierzchołki dwunastu drzew, zasadzonych dokoła wyspy, połączone były z konarami drzewa środkowego, a między drzewami zasadzone były szpalerem małe krzewy. Całość wyglądała, jak jedna wielka altana.

Wraz z Jezusem zeszło ku studni dziewięciu Jego uczniów, którzy w ostatnim czasie Go nie odstępowali i stanęli na krawędzi studni. — Jezus zdjął w na-miocie płaszcz, pas i żółtą suknię wełnianą otwartą z przodu, a spiętą pętlicami, wreszcie wąski wełniany zawój, który noszono zwykle na szyi, i na piersiach na krzyż składano, a w nocy, lub podczas niepogody naciągano na głowę. Pozostał tylko w brunatnej tkanej koszuli, którą nosił na samym ciele. Zszedłszy na brzeg studni, ściągnął koszulę przez głowę. Teraz miał na sobie tylko przepaskę około bioder, owijająca obie nogi z osobna aż do kolan. Suknie odebrał od Niego Saturnin i oddał je stojącemu na kraju wyspy Łazarzowi. Jezus tymczasem wstąpił w wodę, sięgającą Mu aż do piersi. Lewą ręką trzymał się drzewa, a prawą położył na piersi; rozluźnione końce przepaski unosiły się lekko na wodzie. Jan stał od strony południowej, trzymając w ręku czarę z szerokim brzegiem o trzech żłóbkach. Schyliwszy się, nabrał wody i w trzech strumieniach wylał ją na głowę Pana. Jeden strumień padał na tył głowy, drugi na środek, a trzeci na przód głowy i na twarz.

Nie pamiętam już dokładnie słów, jakie wymawiał Jan przy chrzcie; mniej więcej brzmiały one: „Niech Jehowa przez Cherubinów i Serafinów zleje na Ciebie wszelkie błogosławieństwo i udzieli Ci mądrości, rozumu i mocy." Ostatnich trzech słów nie słyszałam dobrze, lecz w każdym razie rozchodziło się tu o dary dla umysłu, duszy i ciała, których po-trzeba każdemu, aby mógł przynieść Panu w ofierze umysł, duszę i ciało, uświęcone i oczyszczone z wszelkich zmaz grzechowych. Andrzej i Saturnin stali po prawej ręce Chrzciciela koło trójgraniastego kamienia. Gdy Jezus wyszedł ze studni, owinęli Go wielką chustą, którą się Jezus otarł, a następnie przyoblekli Go w długą białą koszulę.*) Teraz stanął Jezus na owym kamieniu, leżącym na prawo od wejścia do studni, Jan położył rękę na Jego głowę, a uczniowie na ramię. Po tym obrzędzie pozostawił Jan Jezusa modlącego się i chciał już z obu uczniami wyjść na górę, gdy nagle stało się coś nadzwyczajnego. Najpierw dał się słyszeć z nieba szum wielki i rozległ się przeraźliwy huk grzmotu, tak, że wszyscy obecni zadrżeli, z lękiem spoglądając w górę. Następnie spuściła się wielka biała chmura świetlana, a w niej widać było skrzydlatą świetlaną postać, zalewającą Jezusa strumieniami światła. Przy tym otworzyło się niebo, a w nim pojawił się Ojciec niebieski w Swej zwykłej postaci i wśród huku grzmotów usłyszałam głos: „Ten jest Syn mój miły, w którym sobie upodobałem."

Jezus, cały przeniknięty światłem, sam stał się tak jasny i przejrzysty, że nie można było na Niego patrzeć. Chóry aniołów otaczały Go dokoła.

W niejakim oddaleniu ujrzałam na wodach Jordanu szatana w kształcie jakby wielkiej czarnej chmury, w koło której roiło się mnóstwo obrzydliwego robactwa i potworów. Zdawało się, jak gdyby wszystkie zbrodnie i grzechy, wszystko złe, gnieżdżące się w tej okolicy, przybierało widome postacie i uciekało przed światłem

*) Przedtem odziewano ochrzczonych w małą, chustę, lecz od chrztu Jezusa używano już większych.

Ducha św. do tej ciemnej otchłani, z której wzięło swój początek. Straszny to był widok, ale właśnie przez to przeciwieństwo uwydatniał się lepiej nieopisany blask, szczęśliwość i błogość, napełniająca całą wyspę, na której znajdował się Jezus. Nie tylko święta studnia chrztu, lecz wszystko dokoła napełnione było dziwną światłością. Cztery kamienie na dnie studni, na których stała arka przymierza, błyszczały jakby z radości, a na dwunastu kamieniach około studni, na których stali lewici, widniały jakoby postacie aniołów, wielbiących swego Pana. Duch Boży przed wszystkimi ludźmi dał świadectwo Temu, który miał być żywym fundamentem, wybranym kamieniem węgielnym Kościoła. Na tym kamieniu musimy opierać się, musimy wznosić się jako duchowy budynek, jako święty gmach kapłaństwa, bo miłą ofiarę możemy Bogu złożyć tylko za pośrednictwem „Jego Syna miłego, w którym sobie upodobał." Wyszedłszy po stopniach na górę, udał się Jezus do namiotu. Saturnin odebrał od Łazarza suknie Jezusa, które tenże trzymał podczas chrztu, i zaniósł Jezusowi.

Ubrawszy się, wyszedł Jezus z namiotu i otoczony uczniami, udał się na wolną przestrzeń koło drzewa, stojącego w środku wyspy. Tymczasem Jan, pełen radości, przemawiał do ludu, dając świadectwo Jezusowi, że jest Synem Boga i przyobiecanym Mesjaszem. Przytaczał na świadectwo tych słów wszystkie obietnice, dane patriarchom i prorokom, które spełniły się na Jezusie, i przypominał im zjawisko, dopiero co widziane, i głos słyszany z nieba: Zarazem oznajmiał, że teraz, po wystąpieniu Jezusa, on w krotce ustąpi.

Przypominał także, że na tym miejscu stała arka przymierza, gdy naród izraelski zajmował kraj obiecany, a teraz na tym samym miejscu Bóg wszechmocny dał świadectwo Swemu Synowi, wypełnicielowi zakonu. Do niego odprawiał wszystkich, wielbiąc dzień, w którym spełniły się najgorętsze życzenia Izraela.

Podczas tego przybyły nowe rzesze ludu, a między nimi i przyjaciele Jezusa. Widziałam w tłumie Nikodema, Obeda, Józefa z Arymatei, Jana Marka i innych. Andrzejowi polecił Jan, aby w Galilei ogłaszał chrzest Mesjasza.

Po przemowie Jana potwierdził Jezus wyraźnie, że słowa jego są prawdziwe: dodał przy tym, że teraz oddali się na krótki czas, a gdy wróci, niech zgłoszą się do Niego chorzy i strapieni, a On ich pocieszy i wspomoże. Tymczasem niech przygotowują się do tego przez pokutę i pełnienie dobrych uczynków. Teraz odejdzie od nich, lecz nie na długo, a po powrocie obejmie królestwo, oddane Mu przez Ojca niebieskiego. — Wszystko to mówił Jezus w formie przypowieści o synu królewskim, który, zanim wstąpi na tron, prze-bywa na osobności, aby ubłagać pomoc u ojca, skupić ducha itd.

Między zgromadzonymi było także kilku Faryzeuszów. Ci śmiesznie tłumaczyli sobie słowa Jezusa. Mówili sobie tak: „Jezus zapewne nie jest synem cieśli, tylko podsuniętym dzieckiem jakiegoś króla. Teraz wróci do swej ojczyzny, zbierze wojsko i zajmie Jeruzalem." Wydawało im się to bardzo osobliwym i nierozsądnym.

Jan chrzcił teraz wszystkich na wyspie w tej samej studni, gdzie chrzcił Jezusa. Wchodzili oni do wody, otaczającej studnię, a Jan chrzcił ich, stojąc na brzegu. Ludzie, ochrzczeni w tym dniu, stali się później prawie wszyscy wyznawcami Jezusa.

Odchodząc, zabrał Jezus z sobą dziewięciu uczniów oprócz kilku innych, którzy tu przyszli do Niego. Za Nim poszli także Łazarz, Andrzej i Saturnin. Na rozkaz Jezusa wzięli ze sobą wór wody ze studni, w której był chrzczony Jezus. Obecni rzucali się na ziemię przed Jezusem, błagając Go, by został z nimi. Jezus jednak odszedł, obiecując wkrótce powrócić.

8. Jezus idzie przez Luz i Ensemes do gospód, w których przebywała i chroniła się św. Rodzina.

Jeszcze tego samego dnia udał się Jezus z towarzyszami do malej miejscowości, kilka godzin ku Jerozolimie położonej, nazywającej się prawdopodobnie Betel. Był tam rodzaj szpitala, w którym znajdowało się wielu chorych. Gdy do niego przybył, podano Jemu i uczniom obfity posiłek. Na wieść o Jego przybyciu zeszło się wiele ludzi, szczególnie starców. Przyjmowano Go uroczyście, ze czcią, gdyż wiedziano już przez ochrzczonych o tym, co Jan mówił o Jezusie. W towarzystwie uczniów szedł Jezus do izb wszystkich chorych i pocieszał ich, mówiąc, że po powrocie uleczy ich, jeśli tylko w Niego wierzą. Jednego tylko chorego leżącego w trzeciej izbie, uleczył Jezus. Człowiek ten wyschnięty był jak szkielet, miał pełno wrzodów na głowie, a po całym ciele białe krosty. Pobłogosławił go i kazał mu wstać, a ten wstał natychmiast zdrów, dzięki składając Jezusowi.

Andrzej i Saturnin ochrzcili tam wielką liczbę ludzi. Jezus kazał nalać wody w miednicę tak wielką, że dziecko mogło się w niej zmieścić, i postawić ją w pokoju na stołku. Pobłogosławiwszy tę wodę, pokropił ją gałęzią zamaczaną, zdaje mi się, w wodzie przyniesionej od Jana w worze. Chcący się ochrzcić, obnażali się po piersi, schylali głowę nad miednicą, a Saturnin chrzcił ich. Zdaje mi się, że chrzcząc wymawiał inne słowa, niż Jan, których Jezus go nauczył. Tu obchodził Jezus szabat, poczym Andrzej udał się do Galilei, Jezus zaś wyruszył do miasta Luz.

Przyszedłszy tam, miał w synagodze długą mowę, w której tłumaczył wiele tajemnic z Pisma świętego. Przypominam sobie, że opowiadał o dzieciach Izraela, jak po przejściu przez Morze Czerwone błądzili tak długo po pustyni z powodu swoich grzechów; później jednak przeszli przez Jordan i posiedli ziemię obiecaną. — Teraz — mówił — przyszedł czas urzeczywistnienia się tego przez chrzest. Wtenczas było to tylko obrazem, ale teraz posiądą rzeczywiście ziemię obiecaną i miasto Boże, jeśli tylko będą wierni i posłuszni przy-kazaniom Bożym. — Miał tu Jezus na myśli królestwo duchowne, niebieską Jerozolimę, lecz oni rozumieli królestwo doczesne i wyswobodzenie z pod jarzma Rzymian. Mówił także Jezus o arce przymierza i surowości Starego Zakonu; kto niepowołany dotykał się arki, natychmiast karany był śmiercią. Teraz jednak spełnił się zakon i następuje panowanie łaski w osobie Syna człowieczego. Czas obecny porównywał Jezus z tym czasem, gdy anioł odprowadzał do błogosławionego kraju Tobiasza, który wierny przykazaniom Boga, długi czas przepędził w ciężkiej niewoli. — Opowiadał także Jezus o wdowie Judycie, która ucięła głowę pijanemu Holofernesowi i uwolniła od oblężenia miasto Betulię; teraz wzrośnie w siły i potęgę dziewica od wieków istniejąca i upadnie wiele pysznych głów, uciskających Betuel. Przez obraz dziewicy rozumiał tu Jezus Kościół i zwycięstwa, jakie Kościół odniesie nad władcami tego świata.

Wiele podobnych porównań mówił Jezus, wykazując, że wszystkie spełniły się teraz. Nie rzekł jednak nigdy: „Ja jestem Mesjaszem," lecz wyrażał się o Sobie, jakby o trzeciej osobie. — Mówił także o tym, że kto za Nim pójdzie, musi wszystko opuścić i wyrzec się zbytecznej troski o rzeczy doczesne. Chodzi teraz o coś ważniejszego, o odrodzenie się, a Ten, który odrodzi ich z wody i z Ducha świętego, postara się także o wyżywienie ich. Kto za Nim pójdzie, musi wyrzec się rodziny, a na-wet żony, gdyż nie jest teraz czas zasiewu, lecz żniwa. Wspominał Jezus o chlebie duchowym z nieba. Słuchacze podziwiali Jego mądrość i ze czcią spoglądali na Niego, jednak słowa Jego odnosili do rzeczy doczesnych, do spraw ciała.

Łazarz odszedł stąd do domu; inni przyjaciele Jezusa rozstali się z Nim już nad Jordanem. Święte niewiasty, które były w Jerozolimie u Zuzanny, udały się drogą przez pustynię.

Z Luz udał się Jezus z uczniami ku południowi. Droga prowadziła przez pustynię. Gdy przechodzili koło palm daktylowych, uczniowie chętnie by zjedli cokolwiek owoców z drzewa spadłych, lecz trzymając się przepisów zakonnych, nie wolno im było zbierać ich z ziemi. Jezus uspokoił ich, mówiąc, iż nie mają się obawiać i śmiało jeść mogą. Niech tylko starają się o czystość serca i mowy, gdyż przez jedzenie owoców nie popełnią grzechu. Po drodze wstępował Jezus do pojedynczo stojących domów, pocieszał chorych, a niektórych nawet leczył. Ci po największej części szli zaraz za Nim.

Wreszcie przybył Jezus do miejscowości Ensemes. Naprzeciw Niego wyszedł tłum ludzi, gdyż już im doniesiono, że zbliża się wielki prorok. Niektórzy nieśli nawet dzieci na rękach. Pozdrowili Go uroczyście, padając przed Nim na kolana; Jezus przyjął wdzięcznie ich powitania i został wprowadzony do domu jednego ze znakomitych mieszkańców. Wkrótce przyszli jednak po Niego Faryzeusze i zabrali Go ze sobą do szkoły. Początkowo usposobieni byli dobrze względem Niego i cieszyli się, że mają proroka między sobą. Dowiedziawszy się jednak od uczniów, że Jezus jest synem Józefa, cieśli z Nazaretu, zaraz znaleźli w Nim wiele wad. Gdy Jezus nauczał o chrzcie, spytali Go, chcąc Go wybadać, czyj chrzest jest lepszy, Jana, czy Jego? Jezus powtórzył im to, co Jan mówił o chrzcie swoim i Mesjasza, i dodał, że kto pogardził chrztem przesłańca, ten nie uszanuje także chrztu Mesjasza. Nie mówił jednak nigdy: „Ja jestem Mesjaszem," lecz nazywał się tak, jak później w ewangelii „synem człowieczym." Wieczerzę zjadł w domu, w którym zamieszkał, a przed udaniem się na spoczynek odprawił z uczniami wspólne modlitwy. Wyszedłszy z uczniami z Ensemes przeprawił się Jezus przez potok Cedron, płynący w Judei. Po największej części szedł bocznymi drogami, przechodząc przez doliny, w których gościła niegdyś Najśw. Panna z Józefem, idąc również bocznymi drogami do Betlejem. Obecnie jest tam dość zimno i mgła zalega ziemię; w głębokich dolinach widać nawet gdzieniegdzie śnieg, lub szron, za to w miejscach otwartych, dokąd słońce dochodziło zieleni się wszystko. Na drzewach jest jeszcze dosyć owoców i nimi żywi się Pan i uczniowie po drodze. Do większych miejscowości nie wstępuje Jezus, gdyż wszędzie już mówią o Jego chrzcie i o głosie słyszanym z nieba, jak również o świadectwie, jakie dał Mu Jan, jako Mesjaszowi. Wiedzą o tym już i w Jerozolimie. Jezus chce dopiero po powrocie z pustyni wystąpić publicznie w Galilei, a teraz podróżuje tędy, chcąc jeszcze gdzieniegdzie nakłonić ludzi do chrztu. Nie zawsze są uczniowie przy Nim; czasem jest ich tylko dwóch. Inni rozchodzą się po osadach pasterskich, leżących w bok drogi i prostują fałszywe pojęcia ludzi tych o Jezusie; wszystkich ich bowiem tak dalece ujął Jan, iż sądzili, że Jezus jest tylko jego pomocnikiem. Uczniowie objaśniali im więc pojawienie się Ducha św. i słowa, które dały się słyszeć przy chrzcie Jezusa i powtarzali to, co Jan powiedział, że tylko przygotowuje drogę Panu i dlatego też działa czasem tak gwałtownie i nagle, gdyż usuwa przeszkody i drogi. Przekonani tymi słowy, przychodzili pasterze i tkacze, mieszkający w tych stronach, tłumnie do Jezusa, słuchali pod drzewami lub w szopach krótkiej Jego nauki, a potem rzucali się przed Nim na ziemię, a On błogosławił ich i utrwalał w dobrym.

Po drodze objaśniał Jezus uczniom, że słowa, które słyszeli przy Jego chrzcie: „Ten jest Syn Mój miły !" wyrzekł Jego Ojciec niebieski o każ-dym, który bez grzechu przyjmie chrzest Ducha świętego.

Już powyżej wspomniałam, że tędy przechodził Józef z Maryją do Betlejem. Józef znał doskonale tę okolicę, gdyż ojciec jego miał tu pastwiska. Idąc tędy, zboczył od Jerozolimy mniej więcej o półtora dnia drogi i omijał większe miasta. Szedł zaś przeważnie dlatego ta drogą, gdyż osady pasterskie były dość blisko obok siebie położone, tak, że w kilku godzinach można się było z jednej osady do drugiej z łatwością dostać. Święta Rodzina zaś nie mogła być przez cały dzień w podróży, ponieważ Najśw. Pannie za uciążliwym było dłuższe siedzenie na, poprzecznym siodle, jako też i pieszo nie mogła iść długo. Głównym celem podróży Jezusa były szczególnie dwa domy, do których wstępowali niegdyś na nocleg Jego rodzice. Najpierw przyszedł do tego domu, w którym niegdyś źle przy-jęto Maryję. Właściciel domu, człowiek stary a grubiański, nie chciał i Jezusa przyjąć w gościnę. W zachowaniu się podobnym był do niejednego z dzisiejszych wieśniaków, którzy mówią: „Co mnie tam obchodzi to lub owo? Przecież płacę podatki i chodzę do kościoła" — a poza tym żyją według swego widzimisię. Podobnie mówili mieszkańcy tego domu: „Na co nam jakichś nowości? Mamy Zakon mojżeszowy, otrzymany od samego Boga, a więcej nie potrzebujemy". Jezus przypominał im obowiązek gościnności i miłosierdzia, czym odznaczali się święci patriarchowie; skąd żeby się wzięło to błogosławieństwo i prawo, gdyby Abraham nie był przyjął w dom anioła, przynoszącego mu błogosławieństwo? Następnie przypomniał im Jezus dawniejszy wypadek w formie przypowieści, tak brzmiącej: „Kto odtrąca od drzwi matkę brzemienną, znużoną podróżą i proszącą o przyjęcie, kto wyszydza człowieka, proszącego uprzejmie o przenocowanie, ten odepchnie także ich Syna, a z Nim zbawienie, które on przynosi." Przy tych słowach Jezusa jeden z nich drgnął, jakby rażony gromem; tak, widocznie był to ten sam dom, od którego Maryję i Józefa odepchnięto i wyszydzono. Poznałam go widać dobrze. Starsi z nich, którzy byli świadkami owego zdarzenia, zmieszali się nadzwyczajnie. Zdumiewało ich to, że Jezus opowiedział ich sprawkę w formie przypowieści bez wymienienia imion rodziców.

Jeden więc z nich rzucił się przed Jezusem na twarz, prosząc, aby raczył wstąpić do niego i przyjąć posiłek, gdyż musi być niezawodnie prorokiem, kiedy tak dokładnie wie wszystko, co się tu przed 30 laty działo. Jezus jednak nie przyjął nic od niego. Nauczał następnie zebranych pasterzy, jako wszelkie uczynki są zapowiedzią, obrazem i zarodkiem następnych; dodał jednak, że szczery żal i pokuta niszczą zakorzenione zło i jeśli kto zmieni swój umysł na dobre, to może przez chrzest odrodzić się w Duchu świętym i zasłużyć sobie na żywot wieczny.

Stąd ruszył Jezus dalej przez doliny, nauczając tu i ówdzie. Nieraz wołali za Nim opętani, lecz milkli natychmiast na Jego rozkaz.

Tak przyszedł Jezus do drugiego domu, położonego na wyżynie, w którym także niegdyś Najśw. Panna szukała schronienia. Właściciel domu posiadał wiele trzód. W dolinach poniżej stały szeregiem chaty pasterzy i tkaczy. Mieli długie pasma, rozpięte pod gołym niebem, i wspólnie pracowali. W okolicy pasły się liczne trzody owiec, i dziczyzny było pod dostatkiem. Po podwórzach chodziły jak u nas kury, gromadnie gołębie i jakieś wielkie ptaki z długimi ogonami. Widziałam także po lasach zwierzęta, podobne do sarny, z małymi rogami; nie były wcale płochliwe i pasły się razem z trzodami. Przyjęto tu Jezusa bardzo gościnnie. Mieszkańcy domu wyszli wraz z sąsiadami i dziećmi naprzeciw Niego i odda-li Mu pokłon, ciesząc się z Jego przy-bycia. Słowem przyjęto Jezusa tak serdecznie, jak niegdyś Maryję i Józefa. Rodzina składała się z dwojga młodych ludzi i ich ojca, zgarbionego staruszka, podpierającego się laską pasterską. Byli to ludzie pobożni i dosyć oświeceni. Jako posiłek zastawiono owoce, jako też jarzyny, które maczano w sosie i małe podpłomyki.

Gdy Jezus się posilił, zaprowadzili Go do komnaty, w której nocowała Najśw. Panna. Pokój ten łączył się dawniej z ich mieszkaniem, lecz później oddzielili go, zrobili osobne wejście i zamienili na modlitewnik. Przez ścięcie czterech rogów zamienili pokój na ośmioboczny i przykryli dachem w rodzaju kopuły. — W środku zawieszona była lampa i w powale klapa, dająca się otwierać. Przed lampą stał wąski stół na kształt naszych balasek, na którym można się było oprzeć podczas modlitwy. Pokój był pięknie i czysto utrzymany i wyglądał jak kaplica. Starzec, przyprowadził tu Jezusa, pokazując Mu miejsce, gdzie spoczywała Jego matka i gdzie spała matka jej, Anna, która także wstępowała tu, idąc w odwiedziny do Najśw. Panny do Betlejem.

Ludzie ci znali dobrze życie Jezusa. Wiedzieli o Jego narodzeniu się w Betlejem, o przyjściu trzech królów, o proroctwach Symeona i Anny w świątyni, o ucieczce do Egiptu i o cudownej nauce Jezusa w świątyni. Niektóre z tych dni pamiątkowych święcili tu modlitwą i od początku przejęci byli silna wiarą, na-dzieją i miłością. Doczekawszy się przyjścia Jezusa, spytali Go teraz prostodusznie w sposób zwykły wieśniakom: „Jak to będzie teraz? W Jerozolimie chodzą, pogłoski, że nowy Mesjasz jako król żydowski odbuduje państwo i wyswobodzi żydów z pod jarzma Rzymian. Czy rzeczywiście tak się stanie?" — Jezus odpowiedział im w formie przypowieści o synu królewskim, którego ojciec posyła, aby objął jego tron, przywrócił dawna świetność świętego miejsca i uwolnił braci z pod jarzma; współbracia nie uznają jego syna, będą go dręczyć i prześladować, a jednak on będzie wywyższony i pociągnie za sobą do królestwa ojca niebieskiego wszystkich, którzy będą spełniać jego przykazania.

Wraz z Jezusem zeszło się do modlitewnika wiele ludzi, a Jezus nauczał ich. Uzdrowił także jedną niewiastę. Stary pasterz zaprowadził Go do swojej sąsiadki, która już od wielu lat cierpiała na podagrę. Jezus wziął ją za rękę i Roz-kazał jej wstać; kobieta wstała natychmiast, na klęczkach podziękowała Panu i odprowadziła Go aż do drzwi zdrowa zupełnie, podczas gdy przedtem mogła chodzić tylko skulona, jak świekra Piotrowa. Następnie kazał się Jezus zaprowadzić w dolinę, gdzie było wielu chorych i pocieszał ich, a wielu z nich uleczył. Ogółem uleczył około dziesięciu ludzi.

Jan chrzci jeszcze wciąż i coraz więcej ludzi przychodzi do niego. Drzewko, które Jezus trzymał przy chrzcie, przesadzone jest teraz do wielkiej sadzawki i pięknie się zieleni. Do stawu prowadzą z brzegu schody. Brzeg wrzyna się w wielu miejscach w wodę, tworząc małe przylądki. Po nich wchodzą ludzie do wody, a po ochrzczeniu wychodzą drugą stroną.

Dom, w którym gościł Jezus, leży pięć godzin drogi od Betlejem. Gdy Jezus odchodził, odprowadzało Go sporo ludzi. Ludzie ci dlatego tak sprzyjali Jezusowi, bo schodzili się często z pasterzami, którzy po narodzeniu się Jezusa pierwsi Go witali, leżącego w żłóbku.

Jezus szedł teraz z uczniami dalej, zbaczając często tu i ówdzie. Dokoła Niego zbierały się tłumy pasterzy i robotników, a On pouczał ich porównaniami, wziętymi z ich życia codziennego i zajęć. Nakłaniał ich wciąż do przyjęcia chrztu i czynienia pokuty, przepowiadając zbliżanie się Mesjasza, mającego ich zbawić.

Na drodze, przez którą miał Jezus przechodzić, u stoku góry, w dogodnym położeniu, ujrzałam raz tłumy ludzi, zajętych pracą w polu i w winnicach. Zwozili oni nagromadzone zboże, orali, siali i sadzili. Ziemia wydawała się tu bardzo urodzajną, podczas gdy w niżej położonych dolinach leżał szron lub śnieg. Zboża nie wiązano w snopki, lecz zżynano na pół stopy z góry i wiązano zawsze w dwa pęki w ten sposób, że kłosy zwieszały się z obu stron. Całe stosy takich wiązanek leżały na polu. Znoszenie nie odbywało się teraz, gdyż było to już dawno po żniwach. Wielkie stogi zboża leżały już od dawna zebrane. Teraz jednak, przy nadchodzącej dżdżystej porze roku, przykrywano je słomą i uprawiano ziemię na nowo. Kłosy obcinano krzywym nożem, a słomę wyrywano i rzucano na kupę. Słomę wiązano także w wielkie snopki, prawdopodobnie na spalenie. Zboże zaś znoszono na kupę na noszach, które dźwigało czterech robotników. W innych miejscach orano. Pług był bez kół, ciągniony przez ludzi, a ten, który widziałam, wyglądał jak sanki z trzema ostrzami do krajania ziemi i z ciężarem na wierzchu. W środku był orczyk. Pługiem nie kierowano z tylu, tylko ciągnęli go ludzie lub osły. Orano na wzdłuż i na poprzek. Brona była trójkątna, zwrócona podstawą do przodu. Zboże rodziło się obficie. Gdzie grunt był skalisty, tam nakładano ziemi i także zasiewano. Siewcy mieli worek ze zbożem przewieszony przez kark, tak że oba końce spadały na piersi. Sadzono czosnek i jakieś rośliny o wielkich liściach, zapewne jarzyny. Jedna z nich nazywała się Durra.

Uczniowie zawołali tych ludzi na drogę, a Jezus nauczał ich przez przypowieści o oraniu, sianiu i o żniwach. Mówił potem do uczniów o zasiewie, który mają rzucać przez chrzest. Następnie przeznaczył kilku uczniów, pomiędzy innymi także Saturnina, aby po pewnym czasie poszli nad Jordan chrzcić. Mówił im, że chrzest będzie zasiewem, i jak ci ludzie tutaj, tak i oni po dwóch miesiącach zbierać będą plon.

Mówił także o słomie, która ma być wrzucona do ognia.

Podczas gdy Jezus nauczał, nadeszła drogą z Sychar gromada robotników z łopatami, hakami i długimi drągami. Byli to niby niewolnicy wracający do domu od roboty przy publicznej budowli czy też budowie drogi. Z nieśmiałością zatrzymali się w pewnym oddaleniu, nie odważając się przystąpić do żydów i tylko z daleka przysłuchiwali się nauce. Jezus kazał im się przybliżyć, mówiąc, że Jego Ojciec niebieski powołuje przez Niego wszystkich do Siebie i że wszyscy są równi, którzy czynią pokutę i dają się ochrzcić. Ośmieleni Jego łagodnością, upadli Mu ci biedacy do nóg, prosząc, aby przyszedł i do nich do Samarii i ulżył ich nędzy. Jezus przyrzekł im, że przybędzie, jednak teraz musi pewien czas przebyć w samotności, aby przygotować się na objęcie królestwa, do którego posyła Go Ojciec Jego niebieski.

Pasterze oprowadzali Jezusa jeszcze po różnych drogach, którymi chodziła niegdyś matka Jego. On jednak znał te miejsca lepiej, niż Jego przewodnicy, tak iż ci, zdziwieni, zawołali: „Panie, Ty jesteś prorokiem, ale i dobrym, pobożnym synem, gdyż znasz ślady stóp Twej błogosławionej matki i chodzisz nimi!"

Nauczając i upominając po drodze, ludzi, przybył Jezus do miasta Bet Araba. Było to już po południu, kiedy Jezus przyszedł z uczniami Swymi na obszerny, równy plac, zasiadł pod drzewami na kamiennym siedzeniu i nauczał zebranych tu ludzi, którzy byli dobrze usposobieni względem Niego.

9. Jezus w dolinie pasterskiej koło Betlejem.

Jezus opuścił to miejsce w towarzystwie wielu słuchaczy i szedł ku dolinie pasterskiej, która leżała stąd mniej więcej o 3 i pół godziny. Razu pewnego widziałam Go z uczniami pod otwartą szopą, jak spożywał uzbierane czerwone jagody i kłosy. Uczniowie rozproszyli się po różnych drogach, a Jezus przeznaczył im miejsce, gdzie się znowu zejść mieli. Oni oznajmiali ludziom o Jezusie i wzywali ich do chrztu i pokuty, jeżeli jeszcze nie byli ochrzczeni; ludzie ci szli po części z nimi na wyznaczone miejsca, na których Pan Jezus nauczał. Jezus także szedł manowcami, a często spędzał połowę nocy na różnych pagórkach na modlitwie, tak iż czas przeznaczony na drogę całkiem był wypełniony. Słyszałam, jak uczniowie prosili Jezusa, aby ostrym życiem, chodzeniem pieszo, postami, i czuwaniem nocnym, wśród takiego zimna i wilgotnej pory roku, nie wycieńczał przedwcześnie Swego ciała. On jednak odpowiadał im łagodnie, i pozostawał przy Swoim.

O brzasku dnia zstępował Jezus wraz z uczniami przez grzbiet góry do doliny pasterskiej. Mieszkający tam naokoło pasterze już wiedzieli, że Jezus się do nich zbliża. Wszyscy przyjęli już chrzest Jana, a nawet kilku miało sny widzenia o bliskim przyjściu Pana. Dlatego niektórzy z nich czuwali i spoglądali ciągle w stronę, skąd Jezus powinien był nadejść. — Widzieli, jak zstępował w dolinę, jaśniejący i otoczony światłem, albowiem wielu z tych prostaczków było w stanie łaski. Zatrąbili natychmiast na rogu, aby w oddali mieszkających zbudzić i przywołać. Mieli ten zwyczaj przy każdym szczególniejszym zdarzeniu. Wszyscy pospieszyli naprzeciw Pana i rzucili się przed Nim pokornie na ziemię, z wyciągniętą naprzód szyją, trzymając w rękach długie laski. Niektórzy leżeli, rzuciwszy się na twarz. Nosili oni kaftany, sięgające aż do kolan, przeważnie owcze; niektórzy mieli owe kaftany otwarte na piersiach, drudzy znowu bez otworu, a na ramionach sakwy. Powitali Jezusa słowami psalmu, który wyrażał przyjście Zbawiciela i dzięki Izraela za spełnioną obietnicę. Jezus był bardzo uprzejmy i rozmawiał o ich szczęśliwym stanie. Uczył tu i ówdzie w chatach, które leżały naokoło szerokich łąk, w przypowieściach o stanie pasterskim.

Stąd udał się z nimi dalej, przez dolinę ku Betlejem do wieży pasterskiej. Wieża ta była zbudowana na pagórku wśród pola, na podwalinach z wielkich kamieni. Składała się z bardzo wysokiego rusztowania z belek, a w koło rosły drzewa, które ją także podpierały. Była obwieszana różkami, miała zewnątrz schody i galerie, tu i ówdzie małe pokryte budki, jak strażnice. Z oddalenia miała wygląd wysokiego okrętu z napiętymi żaglami, i była podobną do wież, z których w kraju królów się gwiazdy bada. Mieli stamtąd widok na całą okolicę, mogli widzieć Jerozolimę, a nawet górę, na której szatan kusił Jezusa.

Pasterzom była ta wieża potrzebna, aby mieć widok na ruchy trzody, i aby stróżów ostrzec przed grożącym niebezpieczeństwem. Poszczególni pasterze, ze swymi rodzinami, mieszkali w okręgu o 5 godzin od wieży, w chatach z podwórzami, polem i ogrodami. Przy wieży było wspólne miejsce dla zgromadzania się; odbywali tu także swoje narady i stąd otrzymywali stróże pożywienie. Wzdłuż pagórka, na którym wieża stała, były chaty, a na osobności wielka szopa, w której mieszkały niewiasty stróżów i przyrządzały pożywienie. Niewiasty te nie wyszły razem z pasterzami naprzeciw Jezusa i Jego uczniów. Mieszkało tu blisko 20 pasterzy, których Jezus pouczał o ich szczęśliwym stanie, i że On ich teraz odwiedził, ponieważ i oni oddali Mu pokłon w żłóbku a Jego Rodzicom okazali miłość. Pouczał ich także w przypowieściach o pasterzach i trzodach, i że On także jest pasterzem, który będzie miał innych pasterzy, będzie gromadził trzody, leczył i prowadził aż do końca dni.

Pasterze opowiadali o zwiastowaniu Anioła, o Świętej Rodzinie i o dziecku; oni także widzieli w gwieździe nad szopką obraz dziecka. Opowiadali o królach, że ci widzieli w gwiazdach także wieżę pasterską i o darach, które złożyli. Wiele z tych darów, osobliwie surowe płótna na namioty, spotrzebowali na wieże i chaty. Było tu wiele starszych mężczyzn, którzy jako młodzieńcy byli u żłóbka. Opowie-dali Jezusowi o wszystkim, co wtedy widzieli.

Na drugi dzień zaprowadzili pasterze Jezusa i uczniów Jego bliżej ku Betlejem do mieszkania synów trzech najstarszych pasterzy, którym najpierw zjawili się Aniołowie przy narodzeniu Chrystusa, i którzy pierwsi oddali Mu pokłon.

 Pasterze ci już pomarli i pogrzebani byli niedaleko mieszkania, które mniej więcej o godzinę było oddalone od groty żłobkowej. Trzej już podeszli w latach synowie owych pasterzy byli przy życiu i zażywali u reszty pasterzy powszechnego szacunku. Rodzina ta była niejako przełożoną nad innymi, tak jak trzej królowie u swoich. Przyjęli oni Jezusa pokornie i z radością, i zaprowadzili Go do grobów swych ojców. Był to pagórek, porosły winem; u dołu był naokoło otoczony pewnego rodzaju schronieniem, pod którym wchodziło się do piwnic i jaskiń; wyżej nad pagórkiem były grobowce starych pasterzy. Grobowce znajdowały się w ziemi w tym kierunku, i były przykryte drzwiami. Pasterze otworzyli grobowce, i widziałam owinięte ciała ze śniadym obliczem. Miejsce około trumien było wypełnione małymi kamyczkami. W trumnach leżały laski pasterskie.

Pasterze pokazali Jezusowi także skarb, który im pozostał z podarunków świętych Trzech Króli, a który był schowany w jaskini. Składał się z bitego złota i z kawałków bardzo kosztownej, złotem przetykanej materii. Pytali się Jezusa, czy mają, to ofiarować do świątyni, na co im odpowiedział, aby zatrzymali to dla gminu, który będzie tworzył nową świątynię; a nadto dodał, iż na tym grobowcu stanie kiedyś kościół (uczyniła to św. Helena). Pagórek ten był początkiem winnic, które się ciągły ku Gazie, i był wspólnym cmentarzem dla pasterzy. Stąd zaprowadzili Pana do miejsca Jego urodzenia, do groty, o godzinę drogi stąd oddalonej. Droga wiodła przez niezwykle piękną łąkę, przez którą prowadziły trzy ścieżki pomiędzy alejami z drzew owocowych. Po drodze opowiadali pasterze o chwale Aniołów, a ja widziałam znowu wszystkie te obrazy. Aniołowie zjawili się na trzech miejscach; najpierw trzem pasterzom, w następną noc pasterzom na wieży, a później przy studni, w miejscu, gdzie wczoraj pasterze przyjęli Jezusa. Na wieży pasterskiej zjawili się w większej liczbie. Były to wielkie postacie bez skrzydeł. Pasterze zaprowadzili również Jezusa do grobowca Marahy, mamki Abrahama, przy wielkim terebincie.

10. Grota żłobkowa jako miejsce modlitwy pasterzy.

Droga do groty prowadziła od strony wschodniej, skąd nie było do Betlejem dobrego przystępu, ani też równej prostej drogi. Miasta od tej strony prawie nie było widać, było bowiem oddzielono od doliny pasterskiej rozwalonymi wałami, i grubymi gruzami murów, między którymi były wąwozy. Najbliższy i właściwy wchód do miasta prowadził przez bramę południową, która wiodła do Hebron. Od tej bramy trzeba było obejść naokoło miasta ku wschodowi, gdy się chciało dostać w okolicę groty, która się stykała z doliną pasterską, a z której wchodziło się w tę okolicę, omijając zupełnie Betlejem. Grota i obok leżące jaskinie należały także do pasterzy, którzy już od dawna używali ich dla zapędzania bydła i składania sprzętów, a nikt z Betlejem nie utrzymywał z nimi stosunków, jako też nie było żadnej drogi ani ścieżki. Józef, którego dom rodzinny był w stronie południowej, obcował już jako dziecko tu z pasterzami, ukrywał się przed braćmi i spędzał czas na modlitwie.

Gdy pasterze z Jezusem przyszli do groty, była już zupełnie zmieniona. Prze-robili ją, jako miejsce święte, na modlitewnik. Ponieważ zaś nikomu nie było dozwolone na świętej ziemi stanąć, dlatego zrobili naokoło żłóbka chodnik, który otoczyli kratami i w ten sposób grotę rozszerzyli. Z tego chodnika pro-wadziły wejścia do celek, znajdujących się w skałach, podobnie jak w klasztorze. Ściany i posadzka były pokryte dywanami od królów; były one pstre i po największej części wyszyte były na nich piramidy (prawdopodobnie różnobarwne trójkąty, zwykle przez Żydów używane ozdoby na ściany, o których wspominałam, mówiąc o modlitewniku Maryi przy świątyni). Oprócz tego poprowadzili z chodnika otaczającego grotę dwoje schodów nad grotę, usunęli z niej całkiem sklepienie, gdzie były skośne otwory, a natomiast umieścili rodzaj kopuły, przez która padało światło z góry. Mogli jednymi schodami wejść na wzgórek i w ten sposób górą przejść do Betlejem. Wszystkie te zmiany porobili przy pomocy zasobów, jakie otrzymali od królów.

Kiedy Jezusa tu przyprowadzili, był właśnie początek szabatu, więc w grocie pozapalano lampy. Żłóbek sam stał jeszcze na dawnym miejscu. Jezus pokazał im miejsce, w którym się narodził, czego oni dotąd nie wiedzieli. Miał tu piękną naukę, poczym święcili szabat. Powiedział im, że miejsce to przedtem już przeznaczył Ojciec niebieski, gdy Maryja była poczętą; wiedziałam również o różnych ważniejszych zdarzeniach Starego Testamentu, które się wydarzyły na tym miejscu. Był tu także Abraham i Jakób. Tu porodziła Ewa po siedmioletniej pokucie Seta, jako dziecka obietnicy; tu oznajmił Anioł Ewie, iż tego syna dał jej Bóg w miejsce Abla, i tu, jako też w jaskini ssania, późniejszym grobowcu mamki Marahy, długo był ukrywany i karmiony, albowiem bracia jego czyhali

aby go zdradzić, jak synowie Jakóba Józefa.

Pasterze zaprowadzili również Jezusa do sąsiedniej groty, gdzie święta Rodzina przez pewien czas mieszkała. Źródło, jakie tam wytrysło przy narodzeniu Chrystusa Pana, pięknie ogrodzili i używali wody z niego w chorobach. Jezus kazał wziąć tej wody ze sobą. Następnie odwiedzał pojedynczo mieszkania pasterskie.

Saturnin ochrzcił wielu starców, którzy nie byli w stanie pójść do Jana, aby przyjąć chrzest. Zmieszano wodę, którą się Jan posługiwał przy chrzcie Chrystusa, z wodą ze źródła obok groty. Przy chrzcie z rąk Jana wyznawano ogólnie grzechy, przy chrzcie zaś Jezusa wyznawali grzechy pojedynczo, żałowali i otrzymywali odpuszczenie. Starcy klękali, a ciało mieli odsłonięte aż po piersi. Przed nimi stała wielka miednica, nad którą schylali głowę i przyjmowali chrzest. Przy tym chrzcie, podobnie jak i przy formułce, jakiej używał Jan przy Chrzcie Jezusowym, wymieniano imię Jehowy i daru trzech przymiotów, ale i słowo w imię posłanego.

Jezus zwiedza gospody, gdzie odpoczywała święta Rodzina w ucieczce do Egiptu.

Noce spędzał Jezus samotnie na modlitwie. Gdy opuścił pasterzy, rzekł do uczniów: „że teraz chce iść jeszcze do ludzi, którzy swego czasu przyjęli Go z Rodzicami w czasie ucieczki, i że tam chce leczyć chorych i nawrócić pewnego grzesznika. Żaden krok jego św. Rodziców nie pozostanie bez błogosławieństwa. Wszystkich, którzy ich wówczas przyjęli gościnnie i okazali im miłość, odszuka teraz i poprowadzi do zbawienia. Każde dobrodziejstwo i miłosierdzie, teraz jak i przedtem, będzie miało udział w zbawieniu wiekuistym i do niego się przyczyni; podobnie jak On teraz odwiedza wszystkich, którzy wówczas Jemu i Jego bliskim okazali miłość, tak Jego Ojciec niebieski będzie pamiętał o wszystkich, którzy miłość i dobrodziejstwo wyświadczą najmniejszemu z Jego braci." Kazał się zejść uczniom Swoim na pewnym miejscu przy mieście i górach Efraim, gdzie Go mieli oczekiwać.

Jezus szedł teraz samotnie nad granicą obszaru Heroda ku pustyni przy Anim albo Engannim o kilka godzin od Morza martwego, przez okolicę dziką, jednak dosyć urodzajną. Było tu wiele pasących się wielbłądów, chodzących po czterdzieści w różnych ogrodzeniach. Jezus szedł do gospody, która tu była dla ludzi udających się w pustynię. Wiele chat i szop stało tu jedna po drugiej a ludzie ci mieli także wiele wielbłądów.

Miejsce to było ostatnią gospodą w obszarze Heroda, podczas ucieczki do Egiptu, a ludzie, chociaż są złego usposobienia, i trudnią się najpewniej także kradzieżą, jednakowoż uprzejmie przyjęli świętą Rodzinę. Również w pobliskim miasteczku mieszkało wielu nie porządnych ludzi, którzy od czasu wojen tu się osiedlili.          309

Jezus udał się do pewnego domu i żądał przyjęcia. Właściciel domu nazywał się Ruben, liczył około lat 50, a mieszkał tu już w czasie ucieczki do Egiptu. Gdy Jezus przemówił do niego i nań spojrzał, wstąpił jakby promień w jego serce. Słowa Jezusa i pozdrowienie były jakby błogosławieństwem, przemówił więc wzruszony: „Panie, zdaje mi się, jakoby kraj obiecany wraz z Tobą wszedł do domu mego." Jezus odrzekł mu, jeżeli wierzy w obietnicę, a wypełnienia od siebie nie odrzuca, to może mieć udział w kraju obiecanym. Później rozmawiał o dobrych uczynkach i ich skutkach, i że przyszedł do niego, aby mu zbawienie zwiastować, ponieważ Matka Jego i opiekun w domu tym przed 30 laty znaleźli gościnne przyjęcie podczas ucieczki. Tak jak ten czyn, odniesie każdy, czy dobry, czy zły, swój owoc. Wtedy rzucił się mąż, całkiem wzruszony, na ziemię i rzekł: „Panie, skądże to mnie biednemu i nikczemnemu człowiekowi, iż Ty wstępujesz w me progi?" Jezus wyjaśnił mu, iż przychodzi nawracać i oczyszczać grzeszników. Mężczyzna mówił ciągle o swej nikczemności, i że oni wszyscy tu są niegodnym i zepsutym plemieniem. Opowiadał również, że jego wnuki są chore i mizerne, a Jezus mu powiedział, iż jeśli w Niego uwierzy i da się ochrzcić, to On przywróci wnukom zdrowie. Potem umył Jezusowi nogi i dał Mu się posilić tym, co miał. Gdy się tu zeszli sąsiedzi, opowiedział im, kim jest Jezus i co mu przyobiecał. Był także przy tym krewny, imieniem Issachar.

Zaprowadził również Jezusa do chorych wnuków, którzy byli jużto trędowaci, jużto kulawi i pozarastani. Poszedł także Jezus do niewiast chorych i cierpiących na krwotok. Dzieciom kazał wstać, i wstały uzdrowione. Rozkazał przygotować kąpiel. Postawili wielkie naczynie z wodą pod namiotem, a Jezus wlał z flaszki trochę wody z Jordanu, która służyła do chrztu, i pobłogosławił ją. Dwie takie flaszki nosił z boku pod suknią przepasaną rzemieniem. Ludzie musieli się w niej obmyć, i wychodzili zdrowi, dziękując Panu. Sam ich nie chrzcił, lecz obmywali się; był to jakoby chrzest w nagłej potrzebie; wzywał ich jednak, aby zażądali chrztu w Jordanie.

Gdy się Go pytali, czy Jordan ma taką szczególniejsza moc, odpowiedział im: Ojciec niebieski wymierzył drogę Jordanu, przeznaczył i zbudował wszystkie święte miejsca tego kraju, zanim jeszcze tu ludzie byli, owszem nim był kraj i Jordan. Mówił dziwne rzeczy o tym; rozmawiał także o małżeństwie z niewiastami, zalecając im karność i wstrzemięźliwość, i przedstawiał upośledzenie tutejszych ludzi i nędzę dzieci jako skutek nieprawidłowych stadeł w tej okolicy; mówił, iż rodzice przyczyniają się do upośledzenia dzieci, że to zło da się usunąć przez pokutę i zadośćuczynienie, jako też o odrodzeniu przez chrzest.

Następnie opowiadał o wszystkim, co wyświadczyli świętej Rodzinie podczas ucieczki, i nauczał na miejscach, gdzie św. Rodzina jadła i spoczywała. Mieli ze sobą w czasie ucieczki osła i oślicę. Wskazywał im na wszystkie ów-czesne czynności, jako obrazy ich teraźniejszego przejścia z grzechu do zbawienia. Przygotowali Panu ucztę, jaką tylko mogli; był tam pewien rodzaj gęstego mleka, przy tym biały ser, miód, małe chleby pieczone w popiele, także winogrona i ptaki.

W towarzystwie kilku z tych mężów wracał Jezus inną drogą z Anim i przy-szedł, pod wieczór do miejscowości, która leżała po obu stronach góry, wśród której była dzika dolina z głębokimi jarami. Miejscowość i góra nazywała się Efraim czyli Efron. Góry rozciągały się w kierunku Gazy. Jezus przyszedł przez okolicę Hebronu. Z drogi, którą Jezus szedł, widać było w dość sporej odległości podupadłą miejscowość z wieżą, której nazwa podobnie brzmiała jak Malaga. (Prawdopodobnie Molada, którą Józef Flawiusz 18, 7, 2. nazywa Malatha). Tutaj w okręgu godziny był gaj Mambre, gdzie Aniołowie przynieśli Abrahamowi obietnicę Izaaka. Również niezbyt daleko była podwójna jaskinia, którą Abraham od Hetejczyka Efron był kupił, i gdzie był jego grobowiec, jak również miejsce walki Dawida z Goliatem.

Jezus, którego towarzysze znowu wrócili do domu, obszedł jedną stronę miasta, z obu stron góry położonego, i spotkał się z uczniami Swymi, którym tę okolicę przeznaczył, na drodze w dzikiej dolinie. Wychodząc z tego wąwozu, poprowadził ich do jaskini, której położenie było zupełnie dzikie i niedostępne, ale za to była bardzo przestronna. Tutaj przepędzili noc. Był tu szósty spoczynek św. Rodziny podczas ucieczki do Egiptu.

Jezus opowiadał o tym uczniom, którzy pocierając szybko jeden kawałek drzewa o drugi, rozniecili ogień. Pouczał ich o świętości tego miejsca. Tutaj również często wśród modlitwy przebywał jakiś prorok, zdaje mi się, Samuel.

 Dawid strzegł w tej okolicy owiec swego ojca, modlił się w tej jaskini i otrzymywał rozkazy od Boga przez Anioła; tutaj również wśród modlitwy otrzymał polecenie zabicia Goliata.

Święta Rodzina przybyła tu podczas ucieczki wielce strudzona, a Najświętsza Panna była bardzo smutna i płakała. Cierpieli niedostatek, albowiem uciekali bocznymi drogami i omijali wszystkie wielkie miasta i publiczne gospody.

Spoczywali tu przez cały dzień. Dla ich pokrzepienia zdarzyło się kilka cudów. W grocie wytrysło źródło, przyszła także dzika koza i pozwoliła się doić.

Jezus mówił do uczniów o wielkich trudach, które czekają ich i wszystkich, którzy za Nim pójdą i o niewygodach, których doznała tutaj Jego Matka najświętsza i On, również o miłosierdziu Jego Ojca niebieskiego i o świętości te-go miejsca. Mówił im także, że tutaj niegdyś będzie wybudowany kościół, i po-błogosławił jaskinię, jakoby ją poświęcał. Spożyli tutaj kilka owoców i małych chlebów, które uczniowie mieli ze sobą.

11. Jezus udaje się ku Masfa, do jednego z krewnych św. Józefa

Gdy Jezus i uczniowie opuścili jaskinię, udali się w kierunku Betlejem i wstąpili z tamtej strony Efronu do pewnej gospody, położonej obok domów osobno stojących, gdzie się pokrzepili i umyli nogi. Ludzie tutejsi byli dobrzy i ciekawi. Jezus nauczał o pokucie i zbliżaniu się zbawienia i o naśladowaniu. Pytali się też Jezusa, dlaczego to Jego Matka odbyła tak daleką drogę z Nazaretu do Betlejem, mogąc w domu mieć wszelką wygodę. Wtedy mówił Jezus, że według obietnic miał się narodzić w ubóstwie w Betlejem pomiędzy pasterzami, jako pasterz, który ma zgromadzić trzodę, i dlatego teraz, kiedy Ojciec Jego niebieski już dał o nim świadectwo, idzie najpierw przez te okolice pasterskie.

Stąd szedł ku południowej stronie Betlejem, które było odległe o parę godzin, przeszedł część doliny pasterskiej, szedł po zachodniej stronie od Betlejem i pozostawił na prawo dom rodziców Józefa. Pod wieczór przybył do

małego obecnie miasta Masfy, które jest oddalone od Betlejem o kilka godzin.

Masfę można było z daleka widzieć. Ognie płonęły w żelaznych koszach na gościńcach około miasta, które było otoczone murem i posiadało wieże, a wiele dróg tędy przechodziło. Miasto to było przez długi czas głównym miejscem dla modlitwy. Judas Machabejczyk**) Mach. 3, 46 i nast.) odprawił tu wielkie nabożeństwo przed bitwą, przedłożył Bogu różne haniebne edykty nieprzyjaciół i Jego obietnice, jako też objaśnił ludowi znaczenie szat kapłańskich. Potom zjawiło się im przed miastem pięciu Aniołów, którzy im przyobiecali zwycięstwo. Tu zebrał się także Izrael do walki przeciw pokoleniu Beniamin, z powodu znieważenia i zabicia żony pewnego podróżującego Lewity. Zhańbienie to wydarzyło się przy pewnym drzewie; miejsce to było jeszcze teraz otoczone murem i nikt się doń nie zbliżał. Samuel odbywał w Masfa także sądy i tu też był klasztor Esseńczyków, w którym mieszkał Manahem, który Herodowi jako chłopcu przepowiedział tron królewski. Zbudował go Esseńczyk Chariot. Żył on blisko 100 lat przed Chrystusem; pochodził z okolicy Jerycha i był żonaty; rozłączył się jednak z żoną i oboje, on dla mężczyzn, ona dla niewiast, założyli stowarzyszenia Esseńczyków. Oprócz tego założył inny klasztor niedaleko Betlejem, w którym umarł. Był tak świątobliwym mężem, że przy śmierci Chrystusa najpierw powstał z grobu i ukazał się.

Tu w Masfa było bardzo wiele gospód, a ludzie zaraz wiedzieli, gdy jaki cudzoziemiec zawitał. Zaledwie Jezus przyszedł do gospody, a już było wiele uczcie szedł z dwoma mężczyznami, Aminadabem i Manassem. Ci Go pytali, czy zna ich stosunki i czy zaraz mają pójść za Nim. Jezus odpowiedział im, że nie, ale aby byli Jego tajnymi uczniami; uklękli, a Jezus ich pobłogosławił. Przed Jego śmiercią jednak przeszli do publicznych uczniów Jezusa. Jezus tu przenocował.

12. Jezus w przedostatniej gospodzie Maryi w Jej podróży do Betlejem.

Stąd udał się Jezus ze Swoimi uczniami o kilka godzin dalej ku dworowi, który był przedostatnią gospodą Maryi przed Betlejem, oddalonym stąd może jakie cztery godziny. Z zabudowań wyszli Mu naprzeciw mężczyźni, i upadli przed nim na kolana, zapraszając Go do siebie. Przyjęto Go tu bardzo uprzejmie. Ludzie ci chodzili prawie codziennie na naukę Jana i znali cudowne skutki jego chrztu. Przyrządzono Mu ucztę a nawet ciepłą kąpiel, jako też wyborne posłanie. Jezus nauczał tu.

Niewiasta, która przed trzydziestu laty przyjmowała świętą Rodzinę, jeszcze żyła. Mieszkała sama w głównym budynku, obok mieszkały dzieci, i posyłały jej pożywienie. Gdy się Jezus obmył, udał się także do owej niewiasty. Nie widziała już nic i od kilku lat całkiem była pochylona. Jezus rozmawiał z nią o miłosierdziu i gościnności, o nie wypełnianiu dobrych uczynków, o samolubstwie, i przedstawił teraźniejszą jej nędzę, jako karę za to. Niewiastę bardzo to wzruszyło, wyznała swoje grzechy, a Jezus ją uzdrowił. Kazał jej wejść do wody, w której się On obmył, przez co odzyskała wzrok, prostą postawę i zdrowie. Jezus jednak zakazał jej komukolwiek o tym mówić.

Pytano tu Jezusa z prostotą: który też jest większym, On czy Jan? Jezus odpowiedział im: „Ten, o którym Jan daje świadectwo." Mówili nadto o męstwie i gorliwości Jana, i o pięknej postaci Jezusa. Jezus odpowiedział im iż po kilku miesiącach nie ujrzą żadnej postaci w Nim, ani Go nie poznają, tak się Jego ciało zmieni. Mówił o męstwie i gorliwości Jana, jako takiego, który puka do domu śpiących, zwiastując przybycie Pana, jako takiego, który przez pustynię toruje drogę, aby nią mógł iść król, jako o strumieniu, który oczyszcza koryto rzeki.

13. Oto Baranek Boży.

Nazajutrz z brzaskiem dnia wyruszył Jezus z uczniami i tłumem ludzi, zgromadzonym koło Niego, ku Jordanowi oddalonemu stąd mniej więcej o trzy godziny drogi. — Jordan płynie tu mniej więcej pół godziny szeroką, po obu stronach rzeki wznoszącą się doliną. Pamiątkowy kamień arki przymierza w oddzielnym miejscu, w którym niedawno obchodzono uroczystość, leżał od miejsca chrztu Jana o godzinę drogi, w kierunku prostym ku Jeruzalem. Chata zaś Jana przy dwunastu kamieniach, położona była w kierunku Betabary, więcej na północ niż powyższy kamień, a mianowicie o pół godziny drogi od miejsca chrztu w kierunku Gilgal. Gilgal zaś leżało na zachodniej stronie wyżyny, która w tym miejscu znowu się zniża.

Ze stawu, gdzie Jan chrzcił, rozlegał się piękny widok, na wznoszące się lekko urodzajne brzegi Jordanu.

Najpiękniejsza okolica rozciągała się nad morzem Galilejskim. Roślinność była tam nadzwyczaj bujna i widać było mnóstwo drzew owocowych. Bliżej stawu i w okolicy Betlejem uprawiano głównie zboże, owoce, czosnek, ogórki, a na łąkach wy-pasają bydło. Minąwszy kamień arki przymierza, przechodził Jezus wczesnym rankiem o kwadrans drogi od chaty Jana, który właśnie nauczał lud. Można stąd było widzieć Jana i nawzajem Jan mógł widzieć Jezusa, ale tylko przez parę mi-nut, gdy Jezus przechodził bardzo krótką przestrzeń wąwozem doliny. Jan jednak, napełniony Duchem św. wskazał palcem na Jezusa, wołając: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata!" Jezus przechodził właśnie, a przed Nim i za Nim rozproszeni uczniowie Gromada ludzi, którzy się na ostatku przyłączyli do Niego, szła na samym końcu. Ludzie otaczający Jana, słysząc jego słowa, pobiegli w stronę ku Jezusowi, lecz Ten  już przeszedł i znikł im z oczu. Nie mogąc więc już z Nim rozmawiać, słali Jezusowi z oddalenia swe uwielbienie.

Powróciwszy do Jana, rzekli mu: „Wielka liczba ludzi idzie z Jezusem. Słyszeliśmy także, że uczniowie Jego chrzczą nawet. Co to z tego będzie?" Jan powtórzył im jeszcze raz, że wkrótce ustąpi swego miejsca Jezusowi, gdyż jest tylko przesłańcem i sługą Jezusa. Nie bardzo podobały się te słowa uczniom jego, którzy teraz może i zazdrościli nieco uczniom Jezusa.

Jezus zwrócił się teraz w kierunku północno zachodnim, pozostawił Jerycho na prawo i udał się do Gilgal oddalonego o dwie godziny drogi od Jerycho.

Po drodze wstępował gdzie niegdzie. Dzieci, spotykane po drodze, towarzyszyły Mu, śpiewając pieśni na Jego cześć, lub też biegły do domów, aby zawołać rodziców.

14. Jezus w Gilgal, Dibon, Sukkot, Aminie i Betanii.

Nazwę Gilgal nosi w obszerniejszym znaczeniu całe pole, wyżej położone nad doliną Jordanu, mające pięć godzin drogi obwodu. Ze wszech stron otoczone jest strumieniami, spływającymi do Jordanu. W ściślejszym znaczeniu miejscowość Gilgal, do której Jezus się zbliżał przed wieczorem, ciągnęło się mniej więcej godzinę drogi w stronę, gdzie przebywał Jan Chrzciciel. Domy stały w pewnym oddaleniu od siebie, otoczone pięknymi ogrodami.

Zbliżywszy się do miasta, udał się Jezus najpierw na odosobnione święte miejsce, gdzie prowadzono zwykle proroków i wielkich nauczycieli. Miejsce to było to samo, gdzie niegdyś Jozue wyjawił Izraelitom tajemnicę, którą Mojżesz przed śmiercią powierzył jemu i Eliezerowi, a mianowicie sześć przekleństw i sześć błogosławieństw. Niedaleko stąd znajdowało się wzgórze obrzezania, otoczone osobnym murem.

Przy tej sposobności ujrzałam obraz śmierci Mojżesza, Umarł on na małym, stromym pagórku, położonym w głębi gór, Nebo, między Arabią a Moab. Obóz Izraelitów rozłożony był dokoła w pewnym oddaleniu, i tylko kilka placówek stało bliżej w dolinie, otaczającej pagórek, który był obrosły jakby bluszczem, małymi strzępiastymi krzakami, podobnymi do jałowcu. Pagórek był tak stromy, że Mojżesz musiał chwytać się krzaków, aby się dostać na wierzch. Poszli z nim Jozue i Eliezer. Mojżesz miał tam widzenie, zakryte oczom towarzyszów. Następnie oddał Jozuemu pismo, zawierające sześć przekleństw i sześć błogosławieństw, z poleceniem, aby je ogłosił ludowi dopiero w ziemi obiecanej. Potem pożegnał ich uściskiem, kazał im odejść i nie oglądać się; sam zaś ukląkł, wyciągnąwszy ręce w górę, i po chwili padł martwy na ziemię. W tej chwili rozstąpiła się pod nim ziemia i przyjęła go w swe łono. Przy przemienieniu się Jezusa na górze Tabor, z tej strony pojawił się Mojżesz. Sześć przekleństw i sześć błogosławieństw ogłosił później Jozue ludowi.

W Gilgal oczekiwali Jezusa Jego przyjaciele, Łazarz, Józef z Arymatei, Obed, syn wdowy z Nazaretu i wielu innych. Zaprowadziwszy Go do gospody, umyli Panu i towarzyszom Jego nogi i podali im posiłek.

Nad wysokim, w kształcie tarczy spadającym brzegiem jednej z odnóg rzecznych, było urządzone miejsce do oczyszczania się i do kąpieli. Nad nim rozpięty był dach płócienny, a w koło były altany obsadzone drzewami. Tu nauczał Jezus w wobec licznie zebranych mieszkańców tutejszych, jako też gromad ludzi, dążących do Jana, aby chrzest przyjąć. Saturnin i dwóch innych uczniów, którzy od Jana towarzyszyli Jezusowi, chrzcili, a Jezus nauczał o Duchu świętym, o darach Jego i o znakach, po jakich poznać można, czy się Go otrzymało.

Przy chrzcie Jana była tylko ogólna zachęta do pokuty, ogólne wyznanie winy i przyobiecanie poprawy; przy chrzcie Jezusa nie wystarczało ogólne wyznanie win, każdy musiał pojedynczo oskarżać się i wyznawać swe grzechy główne. Jezus napominał każdego, i nieraz, aby skruszyć zatwardziałego grzesznika, który przez fałszywy wstyd i dumę wahał się wyznać swe grzechy, wbrew wypowiadał najtajniejsze jego winy.

Nauczał tu Jezus także o przejściu przez Jordan i o obrzezaniu, które się tutaj odbyło; objaśniał zebranym, dla- czego się też tutaj chrzest odbywa, i że odtąd przezeń mają być obrzezani na sercu, jako też o spełnieniu obietnic Zakonu. Przy chrzcie nie wchodzili już ludzie do wody, tylko pochylali się nad nią. Uczniowie nie mieli do chrzczenia takiej czary z trzema żłóbkami, jak Jan, tylko trzykrotnie czerpali wodę ręką ze stojącego naczynia. Nie wkładano też ochrzczonym koszuli, lecz okrywano tylko plecy białą chustą. Ochrzczeni, w liczbie około trzydziestu, byli bardzo wzruszeni i uradowani i jak przyzna-wali — czuli to dobrze, że Duch św. zstąpił na nich.

Po nauce udał się Jezus na szabat do synagogi w Gilgal, wśród wysławiania przez tłumy ludu, w drodze Mu towarzyszące. Synagoga leżała we wschodniej dzielnicy miasta. Był to budynek starożytny, obszerny, w kształcie podłużnego czworoboku ściętego na rogach. Podzielony był na trzy piętra, a w każdym mieściła się szkoła. Dokoła każdego piętra biegła galeria, na którą wychodziło się po schodach, umieszczonych z zewnątrz. W górze w ściętych rogach budynku były zrobione nyże, z których daleko i szeroko widzieć było można. Po obu bokach synagogi była wolna przestrzeń i tu urządzone były małe ogródki. Z przodu dobudowany był przedsionek z siedzeniem, przeznaczonym dla nauczającego, podobnie jak w świątyni jerozolimskiej. Był także dziedziniec, gdzie słał ołtarz pod gołym niebem, na którym niegdyś składano ofiary. Dla niewiast i dzieci urządzone były osobne kryte miejsca. W całym urządzeniu znać było ślady podobieństwa do świątyni jerozolimskiej, także i to, że tu stała niegdyś arka przymierza i że tu składano ofiary.

W sali na dole, urządzonej piękniej niż dwie inne, stał w jednym końcu, gdzie się w świątyni „Miejsce najświętsze" znajdowało, filar ośmiokątny, opatrzony dokoła półkami, pełnymi zwojów pisma. Dołem biegł dokoła słupa okrągły stół, a spodem było sklepienie; tu stała niegdyś arka przymierza. Słup wy-ciosany był z pięknego białego kamienia.

W tej sali nauczał Jezus wobec zgromadzonego tłumu ludu, kapłanów i uczonych. Między innymi powiedział im: iż tu najpierw założone zostało obiecane państwo, a jednak później tak dalece oddano się obrzydliwym zabobonom pogańskim, że zaledwie siedmiu sprawiedliwych można było w mieście znaleźć. Niniwa była pięć razy większą i było w niej pięciu sprawiedliwych. Bóg zachował miasto Gilgal od zatraty; nie powinni więc teraz odrzucać posła, przybywającego według danej obietnicy. Mają czynić pokutę i odrodzić się przez chrzest. Mówiąc to, otwierał Jezus umieszczone przed kolumną pisma, czytał z nich i objaśniał.

Następnie nauczał Jezus młodzieńców na drugim piętrze, a na trzecim chłopców. Zeszedłszy, nauczał jeszcze w przedsionku niewiasty i dziewice. Nauczał o wstydliwości i obyczajności, o poskramianiu ciekawości, o skromności w ubiorze, zalecał zasłanianie włosów i nakrywanie głowy w świątyni i szkole. Przypominał, że na miejscach świętych obecnym jest Bóg i aniołowie, i że ci ostatni zakrywają przed Nim swe oblicza. Mówił, że w świątyni i szkole jest wielu aniołów obecnych między ludźmi i tłumaczył im, dlaczego kobiety powinny zakrywać głowę i włosy. Z dziećmi obchodził się Jezus bardzo serdecznie. Błogosławił je i brał na ręce; toteż lgnęły one do Niego całym sercem. W ogóle cieszono się bardzo Jego obecnością, a gdy wychodził ze szkoły, wołały za Nim tłumy: „Spełnia się obietnica, dana ojcom naszym. Oby tylko została przy nas na zawsze!"

Po nauce chcieli ludzie przynieść do Niego chorych, lecz Jezus odmówił, mówiąc, że nic jest tu miejsce i czas po temu; musi odejść stąd, gdyż jest gdzie indziej powołanym. Łazarz i przyjaciele z Jerozolimy wrócili z powrotem do domu, a Jezus kazał przez nich powiedzieć Najświętszej Pannie, gdzie się z Nią jeszcze zobaczy, zanim pójdzie na pustynię.

„Rada jerozolimska" odbyła znowu walną naradę co do Jezusa. Mieli oni wszędzie przekupionych ludzi, którzy donosili im o każdym kroku Jezusa. „Rada jerozolimska'' składała się z 71 kapłanów i uczonych; jednak zwyczaj-nie urzędował tylko wydział, złożony z dwudziestu członków, z których znowu po pięciu wspólnie naradzali się i rozprawiali. Zbadawszy księgi rodowodów, przekonali się i nie

mogli zaprzeczyć, że rzeczywiście Józef i Maryja pochodzą z pokolenia Dawidowego, a matka Maryi z pokolenia Aarona; tłumaczyli sobie jednak, że ród ten wiele już stracił na znaczeniu, a sam Jezus plami Swą godność, włócząc się z jakimś motłochem, przestając z celni-kami i poganami i schlebiając niewolnikom. Wiedzieli już o tym, że Jezus niedawno w okolicy Betlejem rozmawiał poufnie z Symechitami, wracającymi z roboty do domu, i mniemali, że na czole motłochu chce wywołać rokosz w kraju. Niektórzy obstawali przy tym, że Jezus jest może podrzuconym dzieckiem i że zechce kiedy wystąpić jako syn królewski. Musiał gdzieś pobierać tajemne nauki, zapewne od diabła, gdyż lubi przebywać w odosobnieniu, a nocą często wychodzi na pustynię, lub na wzgórki. Wszystko to już zbadali. Wśród tych dwudziestu było kilku, którzy znali bliżej Jezusa i Jego stronników, i ci byli potajemnie Jego przyjaciółmi. Nie sprzeciwiali się jednak drugim, aby móc pomagać Jezusowi i uczniom, donosząc im o tym, co się działo w „Radzie." Wreszcie ogłoszono w Jerozolimie z wydziału „Rady" wysoki wyrok, jak zwyczajnie nazywano ich uchwały, że „Jezus musi pobierać nauki od diabła."

Uczniowie Jana donieśli mu o chrzcie w Gilgal, przedstawiając mu to, jako wdzieranie się w jego prawa. Jan nauczał ich znowu z najgłębszą pokorą, że jest tylko przesłańcem Pana, któremu przygotowuje drogę, i że w krotce ustąpi Mu miejsca. Mowy tej jednak uczniowie dobrze nie zrozumieli.

Wyszedłszy z Gilgal z dwudziestu towarzyszami, poszedł Jezus ku Jordanowi, przez który tratwą przeprawili się na drugą stronę. Na tratwie umieszczone były w koło ławki, w środku zaś stało kilka wielkich koryt, w które wstawiano zwykle wielbłądy, aby podczas przeprawy, przez szpary pomiędzy belkami, nie wpadły nogami do wody. Można tam było wstawić trzy wielbłądy. Obecnie nic było nikogo na tratwie oprócz Jezusa i uczniów. Ponieważ to było wieczorom, więc świecono pochodniami. Jezus zaczął opowiadać uczniom przypowieść o siewcy, lecz skończył ją dopiero dnia następnego. Przeprawa trwała dobry kwadrans, gdyż rzeka płynęła w tym miejscu bardzo bystro. Chcąc dopłynąć do miejsca, które mieli na celu, trzeba było naprzód płynąć kawał drogi w górę i stamtąd dopiero z prądem na skoś, przepływać. Dziwna to rzeka ten Jordan. W nie-których miejscach są brzegi tak strome, że o przeprawie przez wodę wcale nie może być mowy, ponieważ nie można dojść do wody; skręca się nagle i zdaje się wprost płynąć do jakiejś miejscowości, lecz tuż za nią znowu gdzie indziej zwraca swój bieg. Miejscami dno jest skaliste, poszarpane, i tworzy mnóstwo raf i wysepek. Woda jest raz mętna, to znów przejrzysta, stosownie do właściwości gruntu, po jakim płynie. Gdzieniegdzie są i wodospady. Woda jest miękka i letnia. Wylądowano przy mieszkaniach celników. Tędy prowadził w dolinę gościniec z okolicy Kedar. Jezus zamieszkał u celników ochrzczonych już przez Jana. Wielu z towarzyszów Jezusa dziwiło to poufałe obcowanie Jezusa z ludźmi, powszechnie pogardzanymi, i trwożliwie trzymali się z dala. Jezus jednak i uczniowie nie zważali na to, i nocowali tu, z pokorą przez celników ugoszczeni. Domy celników stały w dolinie przy drodze, tuż nad Jordanem; nieco dalej były gospody dla kupców i stajnie dla wielbłądów. Obecnie było tu rojno i gwarno, gdyż z powodu nadchodzącego święta kuczek nic wolno było kupcom dalej podróżować. Wprawdzie byli to po największej części poganie, lecz pod tym względem musieli trzymać się przepisów zakonnych i przestrzegać wypoczynku świątecznego.

Celnicy pytali Jezusa, co mają teraz począć ze źle nabytym mieniem. Jezus polecił im oddać je do świątyni, lecz przez świątynię rozumiał przenośnie Swój przyszły kościół. Mówił, że za te pieniądze należy kupić rolę koło Jeruzalem dla biednych wdów i tłumaczył im, dlaczego właśnie rolę, a nie co innego. Wszystko to miało związek ścisły z opowiadaniem przypowieści o siewcy.

Na drugi dzień chodził Jezus z uczniami po nadbrzeżnej okolicy, mówiąc dalej przy powieść o siewcy i o przyszłym żniwie, a wybrał tę właśnie przypowieść z okazji nadchodzącego święta kuczek, które jest także świętem zbiorów wina i owoców. Rozstawszy się z celnikami, wyruszył Jezus dalej drogą, wiodącą przez dolinę. Po obu stronach drogi na otaczających wzgórzach stały długiem pasmem domy, to wyżej, to niżej, we wszystkich zaś obchodzono święto kuczek. Domy te były zapewne przedmieściem miasta Dibon, do które-go wiodła ta droga. Przy domach wybudowane były chatki zielone z gałęzi drzew, zdobne w bukiety, różne owoce i winogrona. Kuczki i osobne chatki dla kobiet leżały po jednej stronie drogi, po drugiej zaś były komory, w których bito zwierzynę na święta. Potrawy przenoszono przez drogę. Od jednej kuczki do drugiej snuły się wśród muzyki i śpiewu gromadki dzieci, przystrojonych w wieńce. Do grania miały trojakie instrumenty: trójkątne z krążkami, które dzwoniły, drugie również w kształcie trójkąta, opatrzonego strunami, i instrument dęty o licznych kręconych piszczałkach.

Po drodze Jezus nauczał. Gdzieniegdzie podawano Jemu i uczniom posiłek, np. winogrona, wiszące na kijach, a które zawsze dwóch niosło. Minąwszy wszystkie domy, zaszedł Jezus do gospody, leżącej niedaleko wielkiej, pięknej synagogi. Synagoga ta należała do Dibon, ale leżała poza obrębem miasta od strony wyżej wspomnianych domów. Położona była na równym miejscu w środku drogi, otoczona drzewami.

Na drugi dzień nauczał Jezus w synagodze, objaśniając przypowieść o siewcy, mówiąc o chrzcie i bliskości królestwa Bożego. Omawiając święto kuczek i sposób obchodzenia go tutaj, zarzucał ludziom, że do ceremonii swych wmieszali wiele pierwiastka pogańskiego. Pochodziło to stąd, że mieszkali tu jeszcze gdzieniegdzie Moabici, z którymi miejscowi mieszkańcy wchodzili w związki. Wychodząc z synagogi, napotkał Jezus na dziedzińcu wielu chorych, przyniesionych tu na noszach. Zobaczywszy Go, wołali: „Panie! Ty jesteś prorokiem, posłanym od Boga. Wiemy, że możesz nam pomóc. Dopomóż nam, Panie!" Jezus uleczył też wielu. Wieczorem wyprawiono w gospodzie Jemu i uczniom wspaniałą ucztę. W pobliżu obozowało wielu kupców pogańskich i ci przysłuchiwali się, jak Jezus mówił o powołaniu pogan, o gwieździe, która ukazała się w kraju trzech królów, i za której śladem poszli oni, aby odwiedzić nowonarodzone Dziecię i oddać Mu pokłon. Nocą opuścił Jezus to miejsce i wyszedł sam na górę, aby w samotności się modlić, uczniom zaś kazał stawić się następnego ranka na drodze poza miastem Dibon. Dibon, oddalone o sześć godzin drogi od Gilgal, odznacza się obfitością łąk i źródeł. Mnóstwo tu jest ogrodów i teras, gdyż miasto nie ogranicza sio tylko na dolinę, lecz także zajmuje część gór, wznoszących się po obu stronach doliny.

Stąd udał się Jezus do Sukkot i przybył tam nad wieczorem. Zaraz otoczyły Go ogromne tłumy ludu, między nimi wielu chorych. Jezus nauczał w synagodze, a Saturninowi i czterem innym uczniom nakazał chrzcić. Chrzest odbywał się przy studni, zrobionej pod skalistym sklepieniem, z którego można by były widzieć Jordan, gdyby nie zasłaniał widoku wyniosły pagórek. Studnia była tak głęboka, że zasilała się wodą aż z Jordanu. Światło dochodziło z góry przez otwory w sklepieniu. Przed sklepieniem rozciągał się obszerny, pięknie urządzony ogródek z zieleniejącą się murawą, obsadzony drzewkami i krzewami. Leżał tu także kamień pamiątkowy, odnoszący się do odwiedzin Melchizedeka u Abrahama.

Jezus nauczał o chrzcie Jana, mówiąc, że jest to chrzest pokuty, który wkrótce ustanie, a zastąpi go chrzest Ducha świętego i odpuszczenia win. Chcący się ochrzcić, wyznawali najpierw ogólnie swe winy, a następnie każdy pojedynczo wyznawał główniejsze grzechy i ułomności. Następnie wkładał na nich ręce na znak rozgrzeszenia. Chrzczeni nie zanurzali się w wodzie, lecz tylko obnażeni do połowy, schylali się nad wielką miednicą, ustawioną na kamieniu pamiątkowym Abrahama, a chrzczący nabierał trzy razy wody i wylewał im na głowę. Zostało tu bardzo wielu ochrzczonych.

W Sukkot mieszkał także niegdyś Abraham ze swoją mamka, Maraha. Tu miał posiadłości w trzech miejscach, a przybył dotąd po podziale majętności z Lotem. Melchizedek nie miał już wtenczas ziemskiej majętności w Salem.

 Pierwszy raz przybył tu do Abrahama, podobnie jak to czynili aniołowie, i kazał mu złożyć potrójna ofiarę, z gołębi, ptaków z długiem i dziobami i innych zwierząt. Zarazem oznajmił mu, że przyjdzie później ofiarować chleb i wino, wskazał mu, o co się ma modlić, i przepowiedział przyszłe losy Sodomy i Lota. W tej okolicy miał także Jakób swoje domostwa.

Z Sukkot wyruszył Jezus do miasta, Wielkie-Chorazin zwanego. W pobliżu tego miasta znajdowała się gospoda, do której polecił udać się Swej Matce i świętym niewiastom. Przechodząc przez Gerazę, obchodził tam Jezus szabat, a potem udał się do wspomnianej gospody w pustyni, oddalonej o kilka godzin drogi od jeziora Galilejskiego. Właściciele gospody, mieszkali w pobliżu, sama zaś gospoda zamieniona była na kuczkę świąteczną. Święte niewiasty wynajęły ją już kilka dni przedtem i wszystko przyrządziły. Potrawy sprowadziły z Gerazy. Oprócz innych niewiast obecna była także żona Piotra, a nawet Zuzanna z Jerozolimy. Nie było tylko Weroniki. Jezus rozmawiał długo na osobności z Matką Swą, oznajmiając Jej, że stąd uda się do Betanii, a potem na puszczę. Maryja przejęta była do głębi smutkiem i prosiła Go, aby przynajmniej nie wstępował do Jerozolimy, gdyż słyszała o wysokim wyroku „Rady jerozolimskiej."

Nieco później nauczał Jezus na wzgórzu, gdzie urządzone było kamienne siedzenie, zrobione umyślnie dla nauczających.  Zgromadziło się dokoła Niego wielu mężczyzn z okolicy i około trzydzieści kobiet. Te ostatnie stały razem, w pewnym oddaleniu od mężczyzn. Po nauce oznajmił towarzyszom, że teraz rozłączy się na pewien czas z nimi, a wtenczas i oni, równie jak niewiasty, niech się rozejdą, dopóki On nie powróci. Mówił także o chrzcie Jana, który wkrótce usta-nie i o prześladowaniach, jakie czekają Jego i Jego zwolenników.

Opuściwszy gospodę, poszedł Jezus z mniej więcej dwudziestu uczniami i towarzyszami w kierunku południowo-zachodnim ku miastu Arumie. Idąc dwa-naście godzin bez przerwy, doszli do go-spody, położonej przed miastem, a wy-najętej raz na zawsze dla Jezusa i Jego towarzyszy. Marta urządziła tę gospodę podczas pierwszej swej podróży z świętymi niewiastami do Gerazy. Nadzorcy gospody mieszkali w pobliżu. Koszty po-nosili przyjaciele Jezusa z Jerozolimy. Przy odejściu Jezusa radziły Mu niewiasty stanąć w tej gospodzie. Miasto Aruma leży o dziewięć godzin drogi od Jerozolimy, a pięć do sześć od Jerycho.

Obok gospody mieli także Esseńczycy swe mieszkania. Dowiedziawszy się o przybyciu Jezusa, przyszli zaraz do Niego, i rozmawiali z Nim, spożywając wspólnie zastawiony posiłek. Potem poszedł Jezus do synagogi, gdzie nauczał o chrzcie Jana; mówił, że jest to tylko chrzest pokuty, przedwstępne oczyszczenie i akt przygotowawczy, jakich wiele jest podobnych w przepisach Zakonu. Jest on jednak różnym od chrztu Tego, którego Jan przepowiada. Nie widziałam też żadnego z ochrzczonych przez Jana, który by prędzej da-wał się chrzcić po raz wtóry, jak przy stawie Betesda, i to, już po ukrzyżowaniu Jezusa i po zesłaniu Ducha świętego. — Faryzeusze zapytywali Jezusa o znaki, po których ma się poznawać Mesjasza, a Jezus wyliczył im wszystkie i wytłumaczył. Powstawał także przeciw mieszanym małżeństwom z Samarytanami i poganami.

Między innymi słuchał tu nauki Jezusa Judasz Iskariot, późniejszy apostoł. Przybył tu osobno, nie w towarzystwie innych uczniów, i przez dwa dni przysłuchiwał się mowom Jezusa, a potem rozprawiał o tym z faryzeuszami, nie-przychylnymi Jezusowi. Następnie udał się do pobliskiej, mało poważanej miejscowości, i tu wiele naopowiadał jakiemuś poczciwemu człowiekowi o nauce Jezusa. Człowiek ten zaprosił Jezusa do siebie. Jezus przyjął zaproszenie i kiedy przybył do owej miejscowości z uczniami, Judasza już tam nie zastał. Była to nowo powstała osada, mało poważana, gdyż mieszkał tam tylko sam motłoch. W pobliżu był zamek Heroda. Musiało tu się coś stać, co miało związek z Beniamitami, gdyż w pobliżu stało drzewo, otoczone mu-rem, do którego nikt się nie zbliżał. Swego czasu składał tu Abraham i Jakób ofiarę i dotąd udał się także Ezaw gdy się poróżnił z Jakubem z powodu błogosławieństwa. Izaak mieszkał wtenczas koło Sychar.

Człowiek, do którego Jezus był zaproszony, nazywał się Jair; należał on do tych Esseńczyków, którym wolno było się żenić. Byt też żonaty i miał kilkoro dzieci. Synowie nazywali się Ammon i Kaleb; córkę później Jezus uleczył w słabości. Nie jest to jednak ów ewangeliczny Jair, lecz potomek Esseńczyka Chariota, który założył klasztory w Betlejem i Masfie i znał dobrze stosunki rodzinne i lata młodzieńcze Jezusa.

Obrany był naczelnikiem tej wzgardzonej miejscowości, a to dla znanej jego miłości ku bliźnim. Wspomagał chorych, w oznaczonych dniach nauczał dzieci i nie-umiejętnych, ponieważ nie było tu szkoły, ani kapłanów. Pielęgnował także chorych. Słysząc, że Jezus się zbliża, wy-szedł z synami naprzeciw Niego i przy-witał Go z wielką pokorą. Jezus nauczał tu jak zwykle, o chrzcie Jana jako przygotowawczym chrzcie pokuty, i o zbliżaniu się królestwa Bożego. Następnie udał się z Jairem do chorych i pocieszał ich; nie chciał ich jednak uzdrowić. Za to obiecał, że za cztery miesiące wróci znowu, i wtenczas ich uleczy. W nauce Swej wspominał o zdarzeniach, które tu miały miejsce, jak np. o oddaleniu się Ezawa od swego brata skutkiem gniewu, odnosząc to do występku, który spowodował wzgardę tej miejscowości. Mówił o miłosierdziu Ojca niebieskiego, objawiającym się przez spełnienie się obietnicy dla wszystkich, którzy wierzą w Tego, którego On posłał, dadzą się ochrzcić, i czynić będą pokutę; gdyż pokuta gładzi następstwa złych czynów.

Wieczorem wyruszył Jezus z uczniami ku Betanii, odprowadzony przez Jaira i synów jego do połowy drogi.

W gospodzie, znajdującej się w pobliżu Betanii, nauczał Jezus długo uczniów; mówił im o niebezpieczeństwach, jakie czekają Jego i tych, którzy Mu będą towarzyszyli w przyszłym Jego życiu. Powiedział im, że teraz mogą go opuścić i niech się dobrze zastanowią, czy będą mogli w przyszłości wytrwać przy Nim.

Do tego miejsca wyszedł Łazarz Jezusowi naprzeciw. Niebawem rozeszli się też uczniowie, oprócz Arama i Temeniego, którzy towarzyszyli Jezusowi aż do Betanii, gdzie wiele przyjaciół z Jerozolimy Jezusa oczekiwało. Były tam także święte niewiasty i Weronika. — Aram i Temeni byli siostrzeńcami Józefa z Arymatei. Byli poprzednio uczniami Jana, lecz udali się za Jezusem, gdy Tenże przechodził drogą, prowadzącą do Gilgal około miejsca chrztu Jana.

W domu Łazarza nauczał Jezus o chrzcie Jana i Mesjasza, o Zakonie, o spełnieniu się obietnicy, i o różnych rodzajach sekt żydowskich. Przyjaciele Jego przynieśli z Jerozolimy księgi pisma, a On objaśniał z nich ustępy prorockie, odnoszące się do Mesjasza. — Przy takich objaśnieniach obecnym był tylko Łazarz i kilku zaufanych.

Jezus mówił z nimi także o tym, gdzie później będzie przebywał. Radzili Mu, aby nie osiedlał się w Jerozolimie, oznajmiając wszystko, co tam przeciw Niemu knuto i mówiono. Za to zachęcali Go, aby przebywał w Salem, gdyż tam mało jest faryzeuszów. Jezus rozmawiał z nimi o wszystkich tych miejscowościach i o tym, iż się musi spełnić kapłaństwo Melchizedeka; ten odmierzył wszystkie drogi i oznaczył wszystkie miejsca, którymi stosownie do woli Ojca niebieskiego Syn człowieczy ma chodzić. Rozmowy te prowadzono w odosobnionych komnatach przy ogrodzie, gdzie urządzone były łazienki.

Z niewiastami rozmawiał Jezus w dawniejszych komnatach Magdaleny, leżących od strony drogi jerozolimskiej. Na życzenie Jezusa przyprowadził Łazarz do Niego siostrę, „cichą Marię," i zostawił ich samych. Niewiasty chodziły tymczasem w przedsionku.

Tym razem było zachowanie się Marii względem Jezusa nieco innym. Wszedłszy, rzuciła się przed Nim na kolana i ucałowała nogi Jego. Jezus pozwolił na to, a wziąwszy ją za rękę, kazał jej wstać. Po chwili podniosła oczy w górę, jakby w natchnieniu, i zaczęła mówić głębokie, dziwne tajemnice prostymi, naturalnymi słowami. Mówiła o Bogu, Jego Synu i królestwie zupełnie tak, jak służebna mówi o ojcu swego pana i jego dziedzictwie. Wszystkie jej słowa były prorocze, gdyż mówiła to tylko, co widziała przed sobą. Mówiła dalej o wielkich długach i o złym prowadzeniu gospodarstwa przez złych parobków i dziewki służebne. Teraz wysłał ojciec swego syna, aby uporządkował wszystko i każdego stosownie do jego zasług wynagrodził. Przyjmą go jednak źle i będzie musiał umrzeć w wielkich cierpieniach, aby krwią swą odkupić królestwo i zmazać winy niewolników, by ci mogli być znowu uznani godnymi dziećmi swego ojca. Wszystko to wypowiadała pięknie a w tak naturalny sposób, jak gdyby mówiła o tym, co się wokoło niej dzieje, i cieszyła się z tego; potem znowu smuciła się, że jest nieużyteczną służebnicą i bolała nad ciężką pracą, jaka czeka syna tak miłosiernego Pana i Ojca. Skarżyła się także, że sługi nie chcą tego zrozumieć, a przecież to tak naturalne i że tak być musi. Mówiła także o zmartwychwstaniu, o tym, że syn pójdzie także do sług, zamkniętych w podziemnych więzieniach, pocieszy ich i uwolni, bo przecież odkupił ich, a potem wróci z nimi do ojca swego. Wszyscy zaś, którzy nie uznają zadosyćuczynienia i będą dalej trwać w złem, będą wrzuceni w ogień, gdy syn przyjdzie znowu na sąd. O śmierci i wskrzeszeniu Łazarza tak mówiła: „Idzie z tego kraju w dal, patrzy na wszystko, a wszyscy płaczą za nim, jak gdyby nigdy nie miał wrócić; jednak syn wraca go z drogi słowy swymi, i znowu pracuje w winnicy."— O Magdalenie zaś mówiła: „Służebnica jest na strasznej pustyni, po której wędrowały dzieci Izraela; na miejscach złych, gdzie panują ciemności i nie postała nigdy noga ludzka; lecz wyjdzie stamtąd i na innej pustyni wszystko zmaże pokutą." O sobie samej mówiła „cicha Maria" jak o niewolnicy. Własne ciało wydawało się jej jakoby więzienie, gdyż nie wiedziała o tym, że żyje. Życzyła sobie wrócić do domu z tej niewoli, ponieważ wszędzie tu tak ciasno, nikt jej nie rozumie, gdyż wszyscy są ślepi. Ofiarowała się jednak chętnie pozostać i wytrzymać wszystko, będąc przekonaną, że na nic lepszego nie zasługuje. Jezus pocieszał ją, przemawiając do niej życzliwie i rzekł: „Po świętach paschy, gdy znowu tutaj wrócę, będziesz już w swojej ojczyźnie." następnie, gdy uklękła przed Nim, pobłogosławił ją, trzymając ręce nad jej głową; zdawało mi się, jak gdyby Jezus wylał jej coś na głowę z flaszki, trzymanej w ręku; nie wiem jednak zapewne, czy to była oliwa czy woda. Cicha Maria odznaczała się wielką świętością; żyła w ciągłych objawieniach, tyczących się odkupienia, których znaczenia nikt nie przeczuwał, a które ona po dziecięcemu pojmowała. Nikt nie poznał się na niej, nie rozumiał jej, wszyscy uważali ją za obłąkaną. Po słowach, które Jezus do Marii wypowiedział, oznajmiając jej czas skonu i wyzwolenia z więzów, namaścił jej ciało na śmierć. Z tego można wnosić, że namaszczanie ciała przed śmiercią jest rzeczą ważniejszą, niż się ludziom zdaje. Jezus uczynił to z litości, gdyż jako mniemaną obłąkana nie balsamowano by jej po śmierci. Świętość jej była tajemnicą dla wszystkich. Po powyższej rozmowie pożegnał Jezus Marię, a ta udała się do swego mieszkania.

Potem rozmawiał Jezus z mężczyznami o chrzcie Jana w porównaniu do chrztu Ducha świętego. Nie przypominam sobie, aby była jaka znaczniejsza różnica między chrztem Jana a początkowym chrztem uczniów Jezusa; o tyle tylko może, że ten ostatni prędzej usposabiał do zmazania win. Żaden z ochrzczonych przez Jana nie dawał się drugi raz chrzcić przed zesłaniem Ducha świętego.

Przed szabatem wrócili przyjaciele Jezusa do Jerozolimy. Aram i Temeni szli z Józefem z Arymatei. Jezus rzekł im na odchodnym, że teraz przez jakiś czas będzie żył w samotności, aby się przygotować do uciążliwego urzędu nauczycielskiego; nie wspominał im jednak o tym, że będzie pościł.

powrót