Gody w Kanie

Kana, przyjemne i schludne miasteczko, położone na zachodnim stoku dość wyniosłego pagórka, jest mniejsze od Kafarnaum. Posiada synagogę, a przy niej jest trzech kapłanów. Gody odbywają się w budynku z przedsionkiem i przysionkami dokoła, stojącym obok synagogi i przeznaczonym na uroczyste obchody. Od budynku aż do synagogi stoją altany i porobione są łuki z zielonych gałęzi, obwieszone wieńcami i mnóstwem owoców. Jako sala godowa służy przestrzeń między przedsionkiem a ogniskiem. Ognisko wysokie, murowane, zastawione jest obecnie naczyniami, kwiatami i podarunkami dla nowożeńców. Za ogniskiem jest jeszcze wolna trzecia część sali, gdzie podczas uczty siedzą niewiasty, oddzielnie od mężczyzn. W górze widać belki, zdobne wieńcami, u których umieszczone są lampy, przeznaczone do oświetlenia sali. Gdy Jezus zbliżał się do Kany wyszła naprzeciw Niego Maryja, rodzice oblubienicy, oblubieniec i inni; przyjęto Go z wielkim szacunkiem. Jezus zamieszkał z wybranymi uczniami, a mianowicie z późniejszymi apostołami, w osobnym domu, należącym do ciotki oblubieńca, która także była córką Soby, siostry Anny. Podczas całej uroczystości zastępowała ona oblubieńcowi matkę. — Ojciec oblubienicy nazywał się Izrael i pochodził z rodziny Rut z Betlejem. Był zamożnym człowiekiem; posiadał składy towarów, wielkie pakownie wodne, gospody i żerowiska dla karawan wzdłuż gościńca, przy czym zatrudniał wielu ludzi. Cały dobrobyt tej miejscowości był w ręku Izraela i kilku innych; większość, zatem mieszkańców żyła z zarobków u Izraela. Matka oblubienicy była nieco kulawa, skutkiem, czego utykała i musiano ją prowadzić. Z Galilei zebrali się w Kanie wszyscy krewni św. Anny i Joachima, ogółem około 100 osób. Z Jerozolimy przybyli Maria matka Marka, Jan Marek, Obed i Weronika. Sam Jezus przyprowadził jako gości około 25 uczniów. Jak już powyżej mówiłam, był Jezus w dwunastym roku życia, po powrocie ze świątyni, na zabawie dziecinnej w domu św. Anny. Wtenczas to, mówiąc z obecnym oblubieńcem, o tajemniczych sprawach chleba i wina, powiedział Jezus, że będzie na jego weselu; jednak obecny Jego udział w tej uroczystości miał jeszcze jak i wszystkie inne Jego czynności w życiu na tej ziemi oprócz wyższych tajemniczych przyczyn, także zewnętrzne, na pozór zwyczajne powody. Już wielokrotnie prosiła Maryja Jezusa przez posłów, aby przybył na tę uroczystość weselną. Powód do tego był taki. Krewni i znajomi św. Rodziny, jak zwykle ludzie, mówili nieraz między sobą, że Maryja, matka Jezusa, jest opuszczoną wdową, że Jezus chodzi z miejsca na miejsce, a nie troszczy się o Nią i o Swoją rodzinę. Dlatego też postanowił Jezus przybyć z przyjaciółmi na gody i uczcić Swą matkę. Uważał te gody za Swą własną sprawę i wziął nawet na Siebie część całej uroczystości; z tego też powodu Maryja tam tak wcześnie przybyła i wszystko pomagała urządzać. Jezus przyjął na Siebie dostarczenie wszelkiego wina na gody, i dlatego to Maryja przede wszystkim Jezusa zawiadomiła, gdy wina zabrakło. Polecił Jezus udać się do Kany także Łazarzowi i Marcie, którzy Maryi w Jej zajęciach pomagali. Łazarz ponosił część kosztów, które Jezus przyjął na Siebie, co było tylko Jezusowi i Maryi wiadomym. Jezus miał do Łazarza wielkie, zaufanie; przyjmował chętnie wszystko od niego, a tenże był szczęśliwy, kiedy Jezusowi mógł, co ofiarować. Do końca życia był Łazarz niejako skarbnikiem gminy Jezusowej. Ojciec oblubienicy podejmował Łazarza, jako znakomitego pana, podczas całej uroczystości z wielkim szacunkiem i o ile mógł osobiście mu usługiwał. Łazarz był ugrzeczniony, poważny, spokojny i uprzejmy, jednak nie narzucający się. Mówił mało, a wpatrywał się ciągle z serdecznością w Jezusa.

Oprócz wina przyjął Jezus na Siebie dostarczenie części potraw i to najwyborniejszych, tudzież owoców, ptactwa i jarzyn. O to wszystko się też postarano. Weronika przyniosła z Jerozolimy kosz ślicznych kwiatów i jakieś osobliwe cukierki. — Jezus był jakby panem godów. Kierował wszystkimi rozrywkami, dodając do nich nauki. Ułożył cały porządek zachowania się podczas godów i dozwolił wszystkim bawić się w tych dniach stosownie do przyjętego zwyczaju, lecz i z zabaw polecał wyciągać pożytek dla duszy. Między innymi postanowił, iż dwa razy na dzień będą wychodzić na wolne powietrze, aby tam się zabawiać.

Potem widziałam wszystkich gości weselnych, osobno mężczyzn i kobiety, zajętych rozmową i zabawą w ogrodzie. Mężczyźni leżeli wkoło na ziemi i zabawiali się grę, polegającą, na tym, że rzucano do siebie podług pewnych reguł owoce, starając się je wpędzić do oznaczonych dołków i kółek, a inni przeszkadzali temu. Jezus brał także udział w tej grze z właściwą Sobie uprzejmością i powagą. Często z uśmiechem wymawiał jakie słowo, wywołując u wszystkich podziw, lub ciche, wewnętrzne wzruszenie; niektórzy nie rozumieli tego i prosili mądrzejszych o objaśnienie. Jezus podzielił grających na pojedyncze kółka i ustanowił wygrane, które rozdzielał potem z pięknymi, nieraz zadziwiająco trafnymi uwagami. Młodzież biegała po trawniku, skacząc przez girlandy z liści i owoców. Kobiety siedziały osobno, zabawiając się tą samą grą, co i mężczyźni. Oblubienica siedziała zawsze między Maryją Panną a ciotką oblubieńca.

Zabawiano się także tańcami. Dzieci grały i śpiewały naprzemian. Tańczono w rzędach lub tworzono koła; tańczący mieli w rękach chusteczki, którymi mężczyźni dotykali dziewic i na odwrót. Samą ręką nie dotykali się nigdy. U nowożeńców były chustki te czarne, u innych żółte. Najpierw tańczyli nowożeńcy sami, a potem dopiero wszyscy razem. Dziewice miały na twarzy zasłonę, z boku nieco uchyloną. Suknie były z tyłu dość długie, z przodu podpasane nieco sznurami. Tańcząc nie podskakiwano jak u nas, lecz raczej zakreślano chodem rozmaite linie, poruszając przy tym rękami, głową i ciałem, stosownie do taktu muzyki. Przypominało mi to chwianie się faryzeuszów podczas modlitwy; lecz wszystko wyglądało wdzięczniej i poważniej. Z późniejszych apostołów nie tańczył żaden: za to tańczyli Natanael Chasyd, Obed, Jonatan i inni uczniowie. Tancerkami były tylko dziewice. Wszystko odbywało się w największym porządku, ze spokojem, lecz i z wesołością.

W tych dniach rozmawiał Jezus wiele na osobności z uczniami, którzy mieli później zostać apostołami; inni uczniowie nie byli przy tym. Jezus urządzał także dalsze wycieczki z uczniami i gośćmi po okolicy i nauczał często, a późniejsi apostołowie tłumaczyli drugim słyszane słowa. Te wycieczki gości służyły do tego, aby tymczasem można było bez przeszkody oddać się przygotowaniom do uczty. Niektórzy z uczniów, a czasem i Jezus, pozostawali w domu, by być obecnymi przygotowaniom i niejedno jeszcze zarządzić. Wielu z nich zajmowało się ułożeniem pochodu weselnego.

Jezus chciał podczas tej uroczystości wszystkim krewnym i przyjaciołom, a również i tym, których dotychczas wybrał, dać sposobność, by mogli przy tej uroczystości nawzajem, jako też z krewnymi Jezusa i znajomymi bliżej się poznać. W synagodze, gdzie zgromadzili się goście, nauczał Jezus także o przyjemności dozwolonej rozrywki i o jej znaczeniu, o granicach i powadze, jakie trzeba przy tym zachować, o pożytku, jaki należy z zabawy wyciągnąć; mówił także o małżeństwie, o obowiązkach męża i żony, o powściągliwości, skłonności i o małżeństwie duchownym. Przy końcu nauki stanęła młoda para przed Jezusem, którą pouczał każdego z osobna.

Zaślubiny. Gra kobiet. Gra losowa mężczyzn.

Ślub odbył się dnia trzeciego po przybyciu Jezusa, około godziny dziewiątej rano. Pannę młodą ubierały drużki; ubiór jej był podobny do szat, jakie miała Matka Boża przy ślubie, tylko tu była korona bogaciej ozdobiona. Włosy miała plecione w grubsze warkocze, a nie w pojedyncze pasma. Gdy już oblubienicę ubrano, przedstawiono ją Najświętszej Pannie i innym niewiastom.

Z synagogi przysłano po oblubieńca i oblubienicę, poczym odbył się pochód do synagogi. Sześciu chłopców i sześć małych dziewczynek niosło wieńce, za nimi szło sześcioro starszych chłopców i dziewcząt z piszczałkami i innymi instrumentami. Na plecach przypiętą mieli jakąś sztywną materię na kształt skrzydeł. Oprócz tego towarzyszyło oblubienicy 12 dziewic, jako drużki, zaś oblubieńcowi 12 młodzieńców. Między ostatnimi był Obed, syn Weroniki, krewni Józefa z Arymatei, Natanael Chasyd i kilku uczniów Jana, nie było jednak żadnego z późniejszych apostołów.

Ślub dawali kapłani przed synagogą. Obrączki ślubne otrzymał oblubieniec w darze od Maryi, a Jezus je pobłogosławił. Na ślubie zauważyłam osobliwą scenę, na co nie zwracałam uwagi przy zaślubinach Józefa i Maryi — mianowicie, że kapłan ukłuł jakimś ostrym narzędziem oblubieńca i oblubienicę w przedostatni palec w tym miejscu, na którym miano nosić pierścionki. Dwie krople krwi oblubieńca, a jedną kroplę oblubienicy wpuścił do kielicha z winem, z którego potem oboje młodzi wspólnie pili. Następnie rozdzielono między zebranych ubogich rozmaite części odzieży i inne podarunki. Powracających do domu nowożeńców przyjął Jezus.

Przed ucztą zebrali się znowu wszyscy w ogrodzie. Niewiasty i dziewice siedziały w szałasie na matach i zabawiały się grą w owoce; miały na przemian na kolanach trójkątną tabliczkę, zapisaną na brzegu jakimiś głoskami. Palcem obracały wskazówkę, umieszczoną na tabliczce, i stosownie do tego, na którym miejscu wskazówka stanęła, otrzymywały pewną wygraną.

Dla mężczyzn widziałam śliczną grę, urządzoną przez Jezusa. W środku domu, w którym się ta uroczystość odbywała, stał okrągły stół, a na nim, stosownie do liczby grających, tyleż porcji kwiatów, ziół i owoców. Owoce te ułożył już przedtem Jezus sam, a każde z nich miało swoje znaczenie. Nad stołem umieszczona była okrągła ruchoma tarcza z otworem na boku. Grający obracał tarczę, a nad którą porcją zatrzymał się otwór tarczy, tę porcję też grający otrzymywał. Na środku stołu stała gałązka winnej latorośli z winogronami, włożona w pęk kłosów pszennych; im dłużej obracano stół, tym wyżej podnosiła się gałązka winogronu wraz kłosami. Łazarz i późniejsi apostołowie nie brali w grze udziału, i otrzymałam też objaśnienie dlaczego. Ci, którzy otrzymali powołanie do nauczania, lub mądrzejszymi byli od innych, mieli tylko przypatrywać się grze, wtrącać od czasu do czasu pouczające uwagi, i tak łączyć powagę i nauczanie z wesołością.

Gra ta, urządzona przez Jezusa, nie była czymś przypadkowym, lecz miała swoje cudowne znaczenie; los, który przypadał każdemu wygrywającemu, miał ścisły związek z jego przymiotami, błędami, lub cnotami. Jezus tłumaczył to każdemu, który odbierał wygrane owoce. Każdy los był niejako przypowieścią o wygrywającym; czułam zarazem, że każdy z nich wraz z owocami otrzymywał od Jezusa jakieś dary duchowne. Słowa Jezusa wzruszały każdego, do którego były zwrócone, a to samo czyniło może i spożywanie wygranych owoców. Znaczenie każdego owocu poniekąd urzeczywistniało się w nich przez spożycie; lecz dla innych, których to nie dotyczyło, były słowa Jezusa niezrozumiałe. Widzieli w nich tylko jakiś wesoły, pełen znaczenia dowcip. Każdy, do kogo Jezus mówił, czuł na sobie wzrok Jego, przenikający aż do wnętrza. Działo się to podobnie, jak przy głowach Jezusa do Natanaela o widzeniu go pod figą; wtenczas także jego tylko przeniknęły głęboko słowa Jezusa, a dla innych pozostały tajemnicą.

Przypominam sobie jeszcze, że między innymi ziołami także rezeda się znajdowała. Gdy Natanael Chasyd wylosował swą wygraną, rzekł Jezus do niego: „Widzisz teraz, iż miałem słuszność, mówiąc, że jesteś prawdziwym Izraelitą bez cienia fałszu."

Jeden los podziałał szczególnie zadziwiająco. Oblubieniec Natanael wygrał osobliwy jakiś owoc. Były to właściwie dwa owoce na jednej łodyżce; jeden podobny był do figi, drugi więcej do karbowanego jabłka i był z wierzchu czerwonawy, w środku biały w czerwone prążki; widziałam takie owoce w raju.

Wszyscy zdziwili się nadzwyczajnie, gdy oblubieniec wygrał ten owoc, a Jezus powiedział mu kilka słów o czystości w małżeństwie i o stokrotnym owocu tejże. Wypowiedziane to było w ten sposób, że nie obrażało pojęć żydowskich o małżeństwie, a jednak niektórzy uczniowie, jak np. Jakób Młodszy, którzy byli Esseńczykami, zrozumieli właściwe znaczenie tych słów.

Obecni dziwili się więcej temu losowi niż innym, a Jezus wyrzekł te mniej więcej słowa: „Losy te, a właściwie owoce mogą kiedyś większy plon wydać, niż dziwne ich znaczenie może zapowiadać." Oblubieniec wyciągnął ten los dla siebie i dla swej oblubienicy, to też oboje skosztowali go nieco. Po zjedzeniu go zaszła w oblubieńcu dziwna zmiana; uczuł się dziwnie wzruszony, zbladł i wyszedł z niego jakiś czarniawy cień. Teraz wydał mi się czystszym, jaśniejszym i prawie przezroczystym w porównaniu z poprzednim wyglądem. Również oblubienica, która siedziała między niewiastami, zdawało mi się, jakoby po zjedzeniu omdlała nagle i wyszedł z niej również czarniawy cień. Owoc ten miał ścisły związek z zachowaniem czystości.

Do pojedynczych losów przywiązane były także pewne warunki. Przypominam sobie, że nowożeńcy po wyciągnięciu owocu byli zobowiązani przynieść jakiś przedmiot z synagogi i odmówić pewne modlitwy. Natanael Chasyd wylosował pęk szczawiu.

U niektórych uczniów, którzy, wylosowawszy owoce, jedli je, obudziły się również właściwe im namiętności i po krótkiej walce wewnętrznej wychodziły z nich; czasem znowu uzyskali uczniowie tylko wzmocnienie do walki. — Jest jakaś nadnaturalna tajemnica we wszystkich owocach i ziołach, która po upadku człowieka, a z nim przyrody, stała się tajemnicą naturalną; z jej pierwotnej treści pozostało tylko słabe pojęcie w określaniu znaczenia, kształtu, smaku i działania tych rzeczy. Tylko w widzeniach i na stołach niebiańskich pojawiają się owoce w swym właściwym znaczeniu przed upadkiem; lecz i wtenczas pojęcie to nie jest zupełnie jasne; wszystko pomieszał nasz rozum i zwyczajny tryb życia.

Gdy oblubienica omdlała, zdjęto z niej zbytecznie, obciążające ją części stroju, jak również pierścienie z palców. Między innymi zdjęto z palca środkowego złotą lejkowatą blaszkę, zasadzoną na kształt naparstka, jak również łańcuszki i sprzączki, spinające suknię na ramionach i piersiach. Z klejnotów pozostawiono jej tylko pierścień ślubny na palcu lewej ręki i żółtą ozdobę zawieszoną na szyi, a podobną do napiętego łuku. Powierzchnia łuku między cięciwą a grzbietem wyłożona była brunatną masą, podobnie jak pierścionki ślubne Józefa i Maryi, a na niej wyciśnięta, była jakaś leżąca postać, oglądająca trzymany w ręku pączek jakiegoś kwiatu. Po zabawach w ogrodzie udano się na ucztę. Począwszy od ogniska podzielona była sala godowa na trzy części o tyle niskimi przegrodami, że goście, leżący przy stołach, mogli się wzajemnie widzieć; w każdej części stał długi, wąski stół. Jezus leżał w samym środku na przednim miejscu przy stole, z nogami zawróconymi ku ozdobionemu ognisku. Przy tymże stole siedział Izrael, ojciec oblubienicy, krewni Jezusa i oblubienicy i Łazarz. Przy bocznych stołach siedzieli inni goście weselni i uczniowie. Niewiasty siedziały w części sali za ogniskiem, mogły jednak słyszeć wszystkie słowa Pana. Przy stole usługiwał oblubieniec i kilku służących, mimo, iż był wyznaczony osobny przełożony wesela, przybrany w fartuch. Niewiastom usługiwała oblubienica z kilku niewiastami.

Po chwili wniesiono potrawy, a przed Jezusem postawiono upieczonego baranka z nogami związanymi na krzyż. Oblubieniec przyniósł Mu szkatułkę z nożami służącymi do rozkrawania; wtedy rzekł mu Jezus po cichu, czy przypomina sobie ową ucztę dziecięcą po Wielkanocy, podczas której opowiadał mu przypowieść o godach weselnych i obiecał być na jego weselu, W dzisiejszym dniu spełnia się to. Słysząc te słowa, spoważniał bardzo oblubieniec, gdyż zapomniał całkiem o owym zdarzeniu. Podczas uczty, jak w ogóle przez cały czas godów, był Jezus bardzo wesoły, a nigdy nie zapominał o nauczaniu; każdą czynność przy uczcie tłumaczył według jej duchowego znaczenia. Mówił o wesołości i o zabawianiu się na uroczystościach, wspominając, że łuk nie może być ciągle napięty, a rola potrzebuje orzeźwienia przez deszcz. Szczególnie jednak dziwne rzeczy opowiadał przy rozkrawaniu jagnięcia. Mówił o oddzieleniu jagnięcia od trzody i o wybraniu go nie na rozkosze, lecz na śmierć; o pieczeniu go, oznaczającym oddalenie przywar przez ogień oczyszczenia. Rozkrawając pojedyncze członki baranka, mówił, że tak muszą ci, którzy zechcą pójść za Barankiem, rozdzielić się z najbliższymi krewnymi. Wreszcie, gdy podał biesiadnikom pojedyncze kawałki jagnięcia, a oni spożyli je, rzekł: „Tak podzielony i rozebrany będzie Baranek przez swoich, na wspól­ny, łączący wszystkich pokarm. Tak musi ten, który pójdzie za barankiem zrzec się swego pokarmu, zniszczyć swe namiętności, rozdzielić się z członkami swej rodziny i stać się pokarmem i potrawą połączenia przez Baranka w Ojcu niebieskim. — Każdy z gości miał przed sobą talerz z potrawą, chleb lub ciasta. Jezus położył także na stół ciemno - brunatną tabliczkę z żółtą obwódką, którą wzajemnie sobie podawano. Czasami brał do ręki pęk ziela i dawał stosowne nauki. Jak już wspomniałam, przyjął Jezus na Siebie dostarczenie drugiego dania przy uczcie i wina, o co się też Najświętsza Panna i Marta postarały. Gdy wniesiono potrawy, jak: ptaki, ryby, przysmaki z miodu, owoce i owe cukierki, które Weronika przyniosła z Jerozolimy, wstał Jezus, nakroił każdą potrawę i znowu się położył przy stole. Wina jednak nie było, a Jezus, nie zwracając na to uwagi, nauczał. Najświętsza Panna, która zajmowała się tym wszystkim, widząc, że wina nie ma, podeszła ku Jezusowi i przypomniała Mu, że obiecał o wino się postarać. Jezus, który właśnie nauczał o Ojcu Swoim niebieskim, odrzekł: „Niewiasto, nie troszcz się o nic, nie zaprzątaj tym głowy Mnie i Sobie! Jeszcze nie przyszła godzina Moja." Słowa te nie były żadną szorstkością, okazaną Najświętszej Pannie. Rzekł do niej „niewiasto," a nie „matko," gdyż w obecnej chwili miał jako Syn Boży, jako Mesjasz, wykonać wobec uczniów i krewnych tajemniczą czynność i miał obecnie na oku tylko Swą moc Boską.

W chwilach, gdy Jezus działa jako Słowo wcielone, więcej znaczy, gdy nazwie kogo tym, czym właściwie jest, niż gdyby go obdarzył jakąś godnością, lub urzędem. Przez to samo bierze się niejako udział w tej świętej sprawie. Maryja była niewiastą, a zarazem rodzicielką Tego, któremu obecnie, jako Stworzycielowi, przypomniała potrzebę dostarczenia wina stworzeniom, i to tym stworzeniom, którym On właśnie chciał pokazać, że jest Synem Boga, a nie, że jest synem Maryi. Podczas śmierci krzyżowej rzekł również do Maryi, płaczącej u Jego stóp, wskazując na Jana: „Niewiasto! oto syn twój!" — Ponieważ Jezus mówił Jej przedtem, że postara się o wino, to też Maryja, mówiąc Mu o braku wina, występowała tu w roli pośredniczki i orędowniczki. Wino jednak, które Jezus chciał dać, nie było zwykłym winem, odnosiło się to bowiem do tajemnicy przemienienia wina w krew Jego przenajświętszą. Słowa zatem, wyrzeczone do Maryi Panny, oznaczały, że nie przyszła godzina Jego aby, po pierwsze: dał obiecane wino, po drugie: przemienił wodę w wino, po trzecie: przemienił wino w Swą Krew. Maryja nie troszczyła się już więcej o gości weselnych. Polegając na tym, że prosiła Swego Syna, rzekła do sług: „Cokolwiek wam rzecze, czyńcie!"

To jest to samo, jak kiedy oblubienica Jezusa — Kościół, modli się do Niego: „Panie, Twoi synowie nie mają wina," a Jezus mówi nie „Oblubienico," lecz: „Kościele, nie troszcz się i bądź spokojny, bo jeszcze nie przyszła Moja godzina;" a wtenczas Kościół mówi do kapłanów: „Zważajcie na każdy Jego rozkaz i skinienie, gdyż On wam dopomoże."

Maryja rzekła więc do sług, aby oczekiwali rozkazów Jezusa i spełnili je.

Po niejakim czasie kazał im Jezus przynieść przed Siebie próżne stągwie i postawić je dnem do góry. Były trzy wiadra z wody, a trzy z wina; te przynieśli słudzy do Jezusa, i aby pokazać, że są próżne, trzymali je nad miednicą do góry dnem. Następnie kazał je Jezus napełnić wodą; w tym celu zanieśli je słudzy do piwnicy, gdzie była kamienna studnia zaopatrzona pompą. Stągwie były tak ciężkie, że trudno je było podnieść z ziemi, pełną stągiew miało dwóch ludzi za oba ucha co nieść. Z góry do dołu szły rury opatrzone kurkami. Gdy wiadro opróżniło się do pewnej wysokości, otwierano niższy kurek i w ten sposób wylewano zawartość. Przy wylewaniu nie podnoszono naczynia z ziemi, lecz schylano je nieco.

Przypomnienie, wyrzeczone przez Maryję, że nie ma wina, wypowiedziane było cicho, lecz głośna była odpowiedź Jezusa, jak również rozkaz, aby naczynia napełniono wodą. Napełnione wodą stągwie postawili słudzy przy kredensie; wtedy Jezus, przystąpiwszy, pobłogosławił je, a potem, kiedy znowu przy stole leżał, rzekł: „Czerpcie z nich i zanieście przełożonemu wesela!" Ten, skosztowawszy owego wina, rzekł do oblubieńca, że zwykle daje się na początku dobre wino, a potem, gdy goście są podchmieleni, gorsze; gdy tymczasem on zachował najlepsze na ostatek. Przełożony wesela nie wiedział wcale, że to Jezus wziął na Siebie dostarczenie wina, jak również potrawy na drugie danie, gdyż było to tylko wiadomym św. Rodzinie i rodzinie oblubienicy.

 Skosztowali wina także oblubieniec i ojciec oblubienicy, dziwiąc się jego dobroci, podczas gdy słudzy zapewniali, że z wiader czerpali wodę do kubków. Wszyscy to wino pili. Nie czyniono jednak żadnego gwaru z powodu cudu; panowała cisza, bo wszyscy przejęci byli czcią dla Jezusa, sprawcy cudu. Jezus dawał też odpowiednie nauki. Mówił między innymi, że świat daje najpierw silne wino, a potem oszukuje gorszym podchmielonych, lecz nie tak dzieje się w królestwie, które Ojciec niebieski Mu powierzył; tam czysta woda przemienia się w wyborne wino, podobnie jak oziębłość musi się przemienić w zapał i wielką gorliwość. Mówił także o uczcie, która tutaj z wielu obecnymi obchodził jako dwunastoletni chłopiec po powrocie ze świątyni; wtenczas opowiadał o chlebie i winie, mówił przypowieść o godach weselnych, na których woda oziębłości przemieni się w wino natchnienia, a teraz spełniło się to wszystko. Potem rzekł im: „Dożyjecie jeszcze większych cudów. Kilka świąt wielkanocnych będę z wami obchodził, a przy ostatnich przemieni się wino w Krew, a chleb w Ciało, i pozostanę z wami na pocieszenie i wzmocnienie aż do końca. Po owej uczcie ujrzycie spełnienie na Mnie rzeczy, których byście nie zrozumieli teraz, choćbym je wam powiedział." Wszystko to mówił Jezus nie wprost, lecz w przypowieściach, których już nie pamiętam, lecz wiem, że takie było ich znaczenie. Wszyscy słuchali Jego słów z lękiem i podziwem. Nie tylko cud sam, lecz także wino, które pili, podobnie jak przedtem owoce, przemieniało ich wewnętrznie i wzmacniało na duchu. Uczniowie, krewni, słowem wszyscy współbiesiadnicy, byli teraz przekonani o Jego mocy, godności i posłannictwie; wszyscy, którzy pili wino, zarówno uwierzyli w Niego i stali się przez to lepszymi i szlachetniejszymi. Tak więc był Jezus pierwszy raz pośród Swoich wiernych i pierwszy to znak uczynił w nich i dla nich dla umocnienia ich wiary, i dlatego też nazywa się to pierwszym Jego cudem; ostatnia wieczerza zaś ostatnim, spełnionym wtenczas, gdy już utrwalona była w nich wiara.

Przy końcu uczty przyszedł do Jezusa oblubieniec i oświadczył Mu z pokorą na osobności, że czuje jak wymarła w nim wszelka namiętność i że chętnie będzie żył z żoną w czystości, jeśli tylko ona na to się zgodzi; gdy później to samo wyznała Jezusowi oblubienica, zawołał Tenże ich oboje i dał im odpowiednią naukę o miłej Bogu czystości w małżeństwie i o stokrotnych, owocach ducha. Mówił im, że wielu proroków i świętych ludzi żyło w czystości, ofiarowawszy swe ciało Ojcu niebieskiemu; za to nawrócili wiele ludzi ku dobremu, i pozyskali przez to potomstwo duchowe, a ci ich potomkowie stali się później wielkimi i odznaczyli się świętością. Nowożeńcy uczynili natychmiast przed Jezusem ślub, że przez trzy lata będą żyć ze sobą jak brat z siostrą; uklęknąwszy przed Jezusem, przyjęli z uszanowaniem Jego błogosławieństwo.

Wieczorem czwartego dnia godów odprowadzono w uroczystym pochodzie nowożeńców do ich nowego mieszkania. Na przedzie niesiono świecznik z płonącymi świecami, ułożonymi w kształcie litery. Dalej niosły dzieci na szarfach dwie korony z kwiatów, jedną otwartą, a drugą zamkniętą i przed domem nowożeńców rozerwały je, a kwiaty rozsypały przed domem.

Jezus wstąpił do domu i drugi raz pobłogosławił nowożeńców. Byli przy tym i kapłani; ci jednakowoż od czasu spełnienia cudu przez Jezusa spokornieli bardzo i pozwalali Mu czynić wszystko według upodobania.

W szabat nauczał Jezus dwa razy w synagodze w Kanie. Mówił o godach weselnych, o posłannictwie i pobożności młodej pary. Gdy wychodził z synagogi, padli przed Nim ludzie na kolana, prosząc Go o pomoc dla chorych.

Dokonał tu Jezus dwóch cudownych uzdrowień. Pewien człowiek spadł z wysokiej wieży; zabił się na miejscu, i miał wszystkie członki połamane. Jezus przystąpił do niego, poskładał pogruchotane części ciała, dotknął się ich i rozkazał umarłemu wstać i udać się do domu, co też ten rzeczywiście uczynił, podziękowawszy przedtem gorąco Jezusowi za przywrócenie mu życia; człowiek ten był żonaty i miał kilkoro dzieci. Również uzdrowił Jezus obłąkanego, który dla bezpieczeństwa był przywiązany do słupa kamiennego. Uzdrowił także kilku chorych na wodną puchlinę i grzeszną niewiastę, cierpiącą na upływ krwi. Ogółem uzdrowił tu siedmioro ludzi. Ludzie nie śmieli podczas uroczystości przyjść do Jezusa, kiedy jednak rozeszła się pogłoska, że po szabacie zaraz odejdzie, nie dali się niczym powstrzymać. Cudowne te uzdrowienia działy się w obecności kapłanów, którzy po cudzie na godach w niczym Mu nie przeszkadzali i dozwalali czynić, co Mu się podoba; uczniów przy tym nie było.

Z objawienia Anny Katarzyny Emmerich

powrót