Kazanie J. E. arcybiskupa Marcela Lefebvre’a
wygłoszone dnia 3 października 1987 r. w Ecóne
podczas Mszy świętej pontyfikalnej z okazji 40-lecia otrzymania przez niego
sakry biskupiej, w obecności 4000 wiernych
W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Umiłowani przyjaciele! Umiłowani bracia!
Dziękuję wam z całego serca, że przybyliście tak licznie na jubileusz moich święceń biskupich, aby złożyć podziękowanie Bogu, aby uczestniczyć w naszym podziękowaniu, a także aby prosić najukochańszego Boga, by w Swym miłosierdziu wybaczył mi wszystko, czego nie spełniłem zgodnie z Jego świętą wolą. Dziękuję z wielką radością członkom mojej rodziny, którzy tu przybyli, a także naszym drogim siostrom, które są tu tak licznie zgromadzone, aby uczestniczyć w tej ceremonii. Dziękuję także wszystkim członkom stowarzyszeń, którzy podjęli trud podróży, aby współuczestniczyć w tej Mszy dziękczynnej. Umiłowani bracia, co może być główną myślą kazania, które kieruję do was ku mojej wielkiej radości podczas tej Mszy świętej? Chciałbym, abyście mogli zobaczyć, jak cały mój czas sprawowania władzy biskupiej w okresie tych czterdziestu lat był oświetlony światłem. I jakie to było światło? Daje się to ująć zarówno w dewizie, którą z okazji mianowania mnie biskupem Dakaru umieściłem pod moim herbem biskupim, jak też w dewizie świętego Piusa X: Et nos credidimus caritati — „Myśmy uwierzyli miłości” (1 J 4, 16) i Instaurare omnia in Christo — „Wszystko odnowić w Chrystusie”. Credidimus caritati: czymże innym może być miłość jak nie ucieleśnieniem Słowa Bożego, posłaniem, które Bóg pragnie wypełnić wśród nas, posłaniem dobroci, miłości, miłosierdzia przez zbawienie, przez Krzyż, przez Jego świętą Ofiarę? To jest miłość, w którą wierzymy, wierzymy w Jezusa Chrystusa, który się narodził, który umarł na krzyżu, który zmartwychwstał dla zbawienia naszych dusz. I chcemy zbudować Królestwo Naszego Pana Jezusa Chrystusa; jest to dewiza świętego Piusa X, naszego świętego patrona, świętego patrona naszego Bractwa. Umiłowani bracia, to jest światło, które oświetlało czterdzieści lat mojej posługi biskupiej.
Podczas tych czterdziestu lat okoliczności były zgoła bardzo różne, kiedy pomyślę o 15 latach, które spędziłem w Dakarze, gdzie byłem biskupem, a potem także delegatem apostolskim na francuskojęzyczną Afrykę, następnie zaś o latach, które nastąpiły potem. Piętnaście lat w Dakarze były to, mogę powiedzieć, lata cudowne, cudowne, bo pełne łaski. Podczas tych lat, kiedy znów nastał spokój”[1], kiedy znów był pokój, na misjach zapanował szczególnie korzystny klimat dla Królestwa Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Rządy nie stwarzały na ogół trudności, a nawet raczej popierały w większości nasze szkoły, nasze dzieła, a tym samym nasze apostolstwo. I tak doszło do tego, że te diecezje, których liczba w ciągu jedenastu lat, jakie spędziłem w Afryce jako legat apostolski, wzrosła z 34 do 62, nadzwyczaj się rozwinęły wskutek żarliwości religijnej misjonarzy, wskutek żarliwości religijnej biskupów, wskutek coraz większej liczby seminariów i dzieł religijnych. Było bardzo dużo powołań, seminaria się zapełniły, z Rzymu, z Kanady przybywały siostry zakonne, aby pomagać w głoszeniu Ewangelii, były też miejscowe, afrykańskie siostry zakonne. Było ze wszech miar pocieszające, kiedy podczas moich wizytacji stwierdzałem ów ogromny, wspaniały rozwój, w pokoju, w jedności, w wierze, w wierze katolickiej. Nie było problemów, nie było sporów, nie było podziałów.
Ale po owych piętnastu latach w Dakarze, u schyłku tych lat, zostałem powołany przez papieża Jana XXIII do współpracy w centralnej komisji przygotowującej Sobór. Tak więc niejeden raz jeździłem do Rzymu, aby uczestniczyć w owym imponującym zgromadzeniu 70 kardynałów, 20 arcybiskupów i biskupów i 4 generałów zakonów. Często papież sam przewodniczył tym spotkaniom, których celem było przygotowanie Soboru. I muszę powiedzieć, że wówczas ten ideał, to światło, które oświetlało moje posługiwanie biskupie, zostało mocno przyćmione. Podczas tych spotkań, podczas dyskusji, kiedy to czasami dało się odczuć sprzeczności występujące między kardynałami, muszę stwierdzić, że w Kościele powiał nowy wiatr, wiatr, który prawdziwie nie wydawał mi się powiewem Ducha Świętego. Kiedy na żądanie Stolicy Apostolskiej złożyłem moje funkcje jako arcybiskup Dakaru, aby w 1962 objąć godność biskupa Tulle, w 1962, właśnie podczas przygotowywania Soboru, który został otwarty w październiku 1962, przeżyłem to, że również w tej diecezji w Tulle panowała inna atmosfera niż w Dakarze i że wyraźnie uwidoczniły się poważne trudności wewnątrz Kościoła Świętego. W tej diecezji, w przeciwieństwie do tego, co widziałem w Afryce, dało się zauważyć pewne zniechęcenie, spadek powołań, zamykanie seminariów. Mój poprzednik, biskup Chassagne, opowiadał mi, że od kilku lat zamyka się rokrocznie domy zakonne, zamyka się szkoły katolickie, siostry opuszczają szpitale. Wielki ból, wielkie zakłopotanie ogarniało tych dobrych kapłanów, ponieważ kapłani byli bardzo pobożni, bardzo gorliwi, ale wobec tego zanikania robotników w winnicy odczuwali coś w rodzaju fatum, które wisiało nad tą diecezją, a także nad innymi. I powiał nowy wiatr: Trzeba wyjść do świata, trzeba wyjść z naszych zakrystii, trzeba zmienić naszą liturgię, jeśli chcemy iść z duchem czasu, jeśli chcemy, aby nas słuchano. Trzeba przyswoić sobie idee tego świata, świata pracy. I tak doszło do pojawienia się księży-robotników. Podczas konferencji biskupów w Bordeaux, w której brałem udział, ponieważ arcybiskup Bordeaux przewodniczył obszarowi południowo-wschodniemu, po raz pierwszy postawiono wówczas pytanie, które wydało mi się wprost nie do wiary, niesłychane: „Czy nasi kapłani muszą jeszcze nosić sutanny?” Mimo iż wszyscy nasi kapłani nosili sutanny! Nie było mowy o tym, żeby je zdjęli. Nigdzie. To biskupi zadali to pytanie, a arcybiskup odpowiedział: „Och, myślę, rzeczywiście, że byłoby znacznie lepiej, gdybyśmy zdjęli sutanny?” Poczułem powiew nowego ducha, nowego ducha odwrotu od Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Albowiem sutanna jest symbolem. Oczywiście że można być dobrym kapłanem również bez sutanny. Ale ona jest symbolem, symbolem ducha Naszego Pana Jezusa Chrystusa, ducha ubóstwa, ducha wyrzeczenia, ducha czystości. A cóż innego głoszą kapłani jak nie te cnoty? Cnotę ubóstwa, posłuszeństwa, czystości, pokory, wyrzeczenia, czego wzorem i symbolem jest sutanna. Zrezygnowanie z sutanny oznacza w oczach wiernych, w oczach ludzi w pewnym sensie zrezygnowanie z ideału Naszego Pana Jezusa Chrystusa, którego nasi wierni potrzebują, aby wytrwać w cnocie. To wszystko były złe znaki.
W istocie również na Soborze trzeba było stwierdzić występowanie sięgających głęboko sprzeczności. Zostałem wówczas wybrany generałem Zgromadzenia Ojców Ducha świętego. Dlaczego obdarzono mnie zaufaniem, skoro przecież byłem znany ze swego tradycjonalistycznego przekonania? Mimo to moi współbracia wybrali urnie na generała kongregacji, która wówczas liczyła 5300 członków i 60 biskupów, a więc 60 diecezji w różnych krajach świata afrykańskiego i amerykańskiego.
A zatem Sobór odbywał się następnie w nowym duchu, w duchu, który jest nastawiony na świat, w duchu wolności, w duchu demagogii, objawiającym się jako duch kolegialności i burzącym pojęcie autorytetu. Nie można było dłużej podtrzymywać autorytetu, nie będąc zmuszonym do pytania wszystkich podwładnych o zdanie. A ci podwładni byli uprawnieni, jak mówi dekret o ludziach zakonu, do uczestnictwa w podtrzymywaniu autorytetu. Jak można podtrzymywać autorytet, skoro musi on prosić wszystkich członków, aby uczestniczyli w podtrzymywaniu autorytetu? Właśnie to było jedną z charakterystycznych cech Soboru. Biskupi zwrócili się przeciwko autorytetowi papieża, przeciwko autorytetowi biskupa, przeciwko wszelkim autorytetom, nawet przeciwko autorytetowi ojca rodziny, a przez to także przeciwko autorytetowi generała kongregacji. Zaczynałem to odczuwać w moim zgromadzeniu. Trudno mi było kierować kongregacją w tym duchu wolności i pewnego rodzaju szpiegowania, który unosił się wśród członków. Był to duch rewolucyjny, który wówczas panował na Soborze. A potem nastąpiły posoborowe reformy zgromadzeń, reformy seminariów, reformy Kurii Rzymskiej, reformy wspólnot zakonnych. Następnie przyszło owo zarządzenie, że wspólnoty zakonne muszą się dostosować do nowego ducha, do tego, co już wówczas nazywano „duchem Soboru”, duchem świata, który nie był już prawdziwym duchem chrześcijańskim, który nie był już duchem pokory, posłuszeństwa, zależności od Boga. Każdy pragnął być niezależny. Kiedy następnie stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość w kapitule generalnej, że skutki Soboru całkowicie zburzyły autorytet w zgromadzeniu, którego generałem miałem być jeszcze przez sześć lat do 1974 — zostałem wybrany 1968 — wolałem podać się do dymisji. Nie chciałem podpisywać się pod decyzjami tej kapituły, które burzyły Zgromadzenie Ojców Ducha Świętego.
Taki był, umiłowani bracia, klimat okresu mojego posługiwania na stanowisku biskupa po piętnastu latach pobytu w Dakarze, pełen bólu klimat. Zaczęliśmy odczuwać ducha, który nie był już duchem Naszego Pana Jezusa Chrystusa, który nie był już prawdziwym duchem chrześcijańskim.
Z biegiem lat nastąpiło uzewnętrznianie się ekumenizmu, który przeczy duchowi Naszego Pana Jezusa Chrystusa, który jest przeciwny Królestwu Naszego Pana Jezusa Chrystusa. W obliczu tych reform, które wszędzie były przeprowadzane, szczególnie w seminariach, przyszło do mnie kilku seminarzystów z Seminarium Francuskiego, mimo iż znajdowałem się już w stanie spoczynku i przebywałem u sióstr w domu litewskiego kolegi w Rzymie. Młodzi ludzie z Francuskiego Seminarium przyszli do mnie i usilnie prosili, abym coś dla nich uczynił, ponieważ w seminarium panuje chaos, panuje rewolucja. Nie ma już żadnej dyscypliny, nie ma już ducha studiowania, nie ma już ducha modlitwy! Została wprowadzona nowa liturgia. Co tydzień ustanawia się nowy komitet liturgiczny, który zmienia liturgię. W obliczu tego rujnującego zamieszania przyszli oni do mnie z prośbą, abym im pomógł zachować wiarę, zachować Tradycję, zachować to, czego nauczono ich w ich młodości. Przybyłem więc, pod naciskiem tych młodych ludzi, tu, do Szwajcarii, i udałem się do biskupa Charriere, którego znałem już wcześniej. Przebywał on czternaście dni w Dakarze, ponieważ w diecezji Dakar żyło kilku Szwajcarów.
Prosiłem najlepszego Boga, aby mi dał znak Swojej Opatrzności: „Albo biskup Charriere pozwoli na to przedsięwzięcie, albo je odrzuci. To będzie znakiem Boga”. Kiedy następnie odwiedziłem drogiego biskupa Charriere, powiedział do mnie: „Ależ, Monseigneur, Monseigneur, róbcie to, róbcie to, błagam was!” „Jesteśmy w poważnym, w bardzo tragicznym położeniu”, powiedział. „Widzę to także w mojej diecezji. Dokąd my zmierzamy? Idziemy naprzeciw burzeniu Kościoła! Róbcie to, róbcie to, błagam was. Zróbcie coś tutaj. Wynajmijcie mieszkanie dla swoich seminarzystów, zajmijcie się nimi. Daję wam moje błogosławieństwo!” I już rok później podpisał dekret zezwalający na założenie Bractwa Świętego Piusa X. Tak więc mieliśmy, wobec władz kościelnych, całkowicie zgodny z przepisami status. To jednak, że trzymaliśmy się ściśle Tradycji, pozostawało oczywiście w sprzeczności z wiatrem, który wiał przeciwko Tradycji i który wiał w najwyższych instancjach Kościoła. „Oczyszczenie” było już przeprowadzane. Wierni Tradycji i konserwatywni kardynałowie, tradycjonalistyczni arcybiskupi na najważniejszych urzędach jak Dublin, jak Madryt, całkiem po prostu zostali usunięci, a kardynałowie w Rzymie, którzy byli tradycjonalistyczni i konserwatywni, również zostali zastąpieni. Kardynał Ottaviani i inni kardynałowie jego pokroju zostali oczywiście natychmiast zwolnieni. Było oczywiste, że moja inicjatywa nie mogła się podobać władzom rzymskim, a już na pewno nie władzom francuskim, które obawiały się, że znów ujrzą u siebie kapłanów, którzy będą strzegli dawnej Tradycji, sutanny, liturgii.
I dlatego też doszło do prześladowania, do prześladowania, którego świadkami byliście wy sami, wy, umiłowani przyjaciele. Wy, umiłowani przyjaciele w Szwajcarii, którzy mieszkaliście wokół Ecóne, wy byliście świadkami, a także wy, umiłowani kapłani, którzy obecnie już od blisko dziesięciu lat jesteście kapłanami, wy byliście wówczas świadkami trudności, jakie mieliśmy z Rzymem od 1974 do 1977, ponieważ zachowaliśmy Mszę świętą Wszechczasów, ponieważ zachowaliśmy wiarę w Naszego Pana Jezusa Chrystusa, Naszego Króla; ta Msza święta bowiem jest czystym wyrazem Królestwa Naszego Pana Jezusa Chrystusa przez cześć, jaka się objawia w ceremoniach. Możecie to zobaczyć i stwierdzić w głębokiej czci dla Osoby Naszego Pana Jezusa Chrystusa, dla Ciała i Krwi, Duszy i Boskości Naszego Pana Jezusa Chrystusa w Najświętszej Eucharystii oraz w czci, jaką darzymy tych, którzy w tych ceremoniach reprezentują Naszego Pana. Prawdziwa liturgia jest szkołą wiary i szkołą czci i uwielbienia Boga oraz czci dla tych, którzy mają swój udział w autorytecie Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Jest to jedyna w swoim rodzaju szkoła, jedyne w swoim rodzaju wychowanie, które działa od czasu naszego dzieciństwa. Odkąd dostrzegliśmy to jako dzieci, z biegiem lat stawaliśmy się coraz bardziej świadomi, że tu dokonuje się wielka tajemnica, tajemnica Boga, tajemnica potęgi Boga, od której zależy każda chwila naszego życia i która wyraża się w tym misterium Krzyża, które dokonuje się na naszych ołtarzach, iw postawie wobec Naszego Pana Jezusa Chrystusa.
I tak wygląda nasza aktualna sytuacja: Do dziś próbowano nam dać do zrozumienia, że należy iść z nowym prądem, a ja odpowiadałem nieustannie: „Jeśli pójdę z prądem, z którym wy sami idziecie, wówczas będę osiągał takie same rezultaty. To znaczy wasze seminaria są zamykane, wasze seminaria są sprzedawane, kapłani, których kształcicie, nie mają już kapłańskiego ducha. Najlepszym dowodem tego jest fakt, że znaczna część spośród nich po dwóch, trzech albo czterech latach od święceń żeni się i porzuca kapłaństwo. Ja nie chcę zajść tak daleko z naszymi seminarzystami. Ja pragnę prawdziwych kapłanów, kapłanów Naszego Pana Jezusa Chrystusa, którzy wierzą, którzy posiadają wiarę i którzy są gotowi cierpieć za swoją wiarę, oraz którzy są gotowi zrezygnować z tych światowych zwyczajów, jakie przeniknęły do środka Kościoła i jakie zalały zakrystie i kapłaństwo”.
Na tym stanowisku stoję w czterdziestym roku sprawowania mojej posługi biskupiej. I tak się stało, że wobec tych dwu praktycznie nie do pogodzenia kierunków, minionego 14 lipca powiedziałem kardynałowi Ratzingerowi, co następuje:
„Proszę posłuchać,
Eminencjo, jest nam bardzo ciężko wzajemnie się zrozumieć, wzajemnie się
porozumieć, ponieważ jeśli idzie o odbudowę Królestwa Naszego Pana Jezusa
Chrystusa, Wy jesteście za tym, aby więcej o nim nie mówiono, aby o nim
milczano wobec społeczeństwa obywatelskiego, aby nie mówiono o Królestwie
Naszego Pana Jezusa Chrystusa, aby wszystkie religie mogły się czuć
nieskrępowane w naszym społeczeństwie i aby tym samym istniał nie tylko Nasz
Pan Jezus Chrystus, a więc religia katolicka. Nie należy przesadzać z tym
panowaniem Naszego Pana Jezusa Chrystusa nad społeczeństwem, aby nie wprawiać w
gniew żydów, buddystów, mahometan z powodu krzyża i
wiary w Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Takie jest Wasze stanowisko.
Ale nam chodzi o coś
całkiem przeciwnego. My chcemy, aby panował Nasz Pan Jezus Chrystus, ponieważ
tylko On jest Bogiem, ponieważ nie ma innego Boga, ponieważ my, kiedy umrzemy i
znajdziemy się w wieczności, nie będziemy mieli innego Boga, przed którym
staniemy, oprócz Naszego Pana Jezusa Chrystusa, który będzie naszym Sędzią. Tu solus Dominus, Tu solus Altissimus, śpiewaliśmy
właśnie w Gloria. Nie istnieje żaden inny Bóg. Ani Budda nie przyjmie nas w
niebie, ani Mahomet, ani Luter, tylko Nasz Pan Jezus Chrystus. On, który nas
stworzył, On, dzięki któremu jesteśmy na ziemi, On, który nas zbawił i oczekuje
nas w wieczności. Dlatego też chcemy, aby On panował. Bądź wola Twoja, jako w
niebie tak i na ziemi. W niebie jak i na ziemi. Bóg wie, czy Jego Wola spełni
się na ziemi. Jeśli spełni się w niebie, musi się także spełnić na ziemi. Bądź
wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi. „Przyjdź Królestwo Twoje”. To jest
to, czego ja nauczam”.
I dalej powiedziałem kardynałowi: „Tego nauczam moich seminarzystów, to noszą oni w swoich sercach. Oni
myślą tylko o jednym, oni mają tylko jedno pragnienie: apostolstwo w imię
panowania Naszego Pana Jezusa Chrystusa w rodzinach, w duszach, w
społeczeństwie. Myślą o tym, aby Jezus wszędzie panował.
Z tego powodu tak
trudno jest nam się zrozumieć. Wasz ekumenizm niszczy panowanie Naszego Pana
Jezusa Chrystusa w społeczeństwie. Dlatego tytuł książki, którą niedawno
napisałem, brzmi: Oni Jego zdetronizowali. Wy zdetronizowaliście Naszego Pana
Jezusa Chrystusa, i to jest wytłumaczenie sytuacji, którą dziś przeżywamy”.
Przy tej okazji, pozornie na podstawie szczególnych okoliczności, być może niektórzy kardynałowie, niektórzy biskupi zanosili do Ojca świętego naglące prośby i mówili mu: „Ale mimo to należy uporządkować tę sprawę Tradycji, tę sprawę Ecóne. Oni nie są wrogami Kościoła. Trzeba wykorzystać ożywcze siły, które drzemią w Bractwie świętego Piusa X, ku pożytkowi Kościoła. Nie można się zgadzać, aby to trwało tak dalej bez końca, podczas gdy dokoła wszystko się wali. Kiedy się widzi i słyszy echa pielgrzymki Ojca Świętego do Stanów Zjednoczonych i obserwuje stan moralności, który jest zastraszający, nawet w kręgach katolickich, nawet w seminariach — nie do pojęcia, całkiem nie do pojęcia! — gdzie można szukać odrodzenia Kościoła? W każdym razie nie w tych seminariach, gdzie — w seminarium — broni się homoseksualizmu.
Trzeba wiedzieć, gdzie można odnaleźć prawdziwy sens wiary i prawdziwą cnotę w Naszym Panu Jezusie Chrystusie”.
Wierzę więc, że do Rzymu zanoszono bardzo energiczne prośby. Toteż zaproponowano nam 14 lipca[2], jak nigdy dotąd, rozwiązania, które są niezwykłe. Wydaje mi się, że rozpoczyna się nowy dialog. Módlcie się, umiłowani bracia, aby ten dialog doprowadził do rozwiązania, które przyniesie pomyślność Kościołowi. Nie szukamy niczego innego. Nie szukamy pomyślności Bractwa. Nie chodzi o pomyślność Bractwa, chodzi o pomyślność Kościoła, o zbawienie dusz, o zbawienie rodzin chrześcijańskich, o zbawienie społeczności chrześcijańskiej. Miejmy więc nadzieję, że w tym nowym klimacie, który od kilku tygodni daje się zauważyć, będą mogły powstać nowe rozwiązania. Istnieje niewielka nadzieja. Nie żywię przesadnego optymizmu, ponieważ oba te kierunki, które są tak ze sobą sprzeczne, trudno jest doprowadzić do wspólnego mianownika! Ale jeśli Rzym ma zamiar dać nam rzeczywistą autonomię, taką, jaką mamy już dziś, i podporządkować nas Ojcu świętemu, przystaniemy na to. Zawsze pragnęliśmy być podporządkowani Ojcu Świętemu. Nie ma mowy o tym, abyśmy lekceważyli autorytet Ojca świętego, wprost przeciwnie. Ale zostaliśmy, że tak powiem, wykluczeni, ponieważ byliśmy tradycjonalistami. Jeśli jednak Rzym jest gotów, aby nam, o co już niejednokrotnie prosiłem, pozwolić na eksperyment Tradycji, wówczas nie będzie żadnych problemów. Wówczas będziemy swobodnie wykonywali naszą pracę, tak jak to czynimy teraz, opierając się na autorytecie Najwyższego Pasterza.
To wymaga oczywiście rozwiązań, które trzeba dopiero znaleźć, o których trzeba jeszcze dyskutować i z którymi także w szczegółach nie tak łatwo się uporać. Ale z Łaską Bożą możliwe będzie znalezienie rozwiązania, które nam pozwoli kontynuować naszą pracę, bez porzucania wiary, bez porzucania światła, o którym mówiłem, owego światła czterdziestu lat mojej posługi biskupiej, i to jest władza Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Chcemy, powiedziałbym, przeżyć już teraz trochę nieba, skoro zostaliśmy stworzeni po to, aby pójść do nieba. Musimy się do tego przygotować już tu, na ziemi. A więc musimy stworzyć ów klimat Królestwa Naszego Pana Jezusa Chrystusa, jaki zastaniemy, kiedy umrzemy w nadziei, że staniemy się poddanymi tego Królestwa Jezusa Chrystusa.
To jest sytuacja, w jakiej się znajdujemy. A ponieważ obecna Msza święta jest odprawiana pod patronatem Niepokalanego Serca Maryi, ponieważ wybraliśmy Mszę wotywną pierwszej niedzieli miesiąca, chcemy, umiłowani przyjaciele, umiłowani bracia, błagać Najświętszą Dziewicę o jej wstawiennictwo i prosić najukochańszego Boga, aby sprawił, byśmy oficjalnie, swobodnie i otwarcie mogli się przyczynić do odbudowy Kościoła, do zbawienia dusz, ku czci Boga, ku czci Jezusa Chrystusa, ku czci Kościoła i ku czci Rzymu, katolickiego Rzymu!
Drodzy seminarzyści, którzy przybyliście tu z Zaitzkofen, którzy przybyliście z Flavigny, i wy, umiłowani współbracia w kapłaństwie, którzy podjęliście długą podróż, aby wziąć udział w tej ceremonii, przyrzeknijcie przed Bogiem, przed Kościołem, że nie macie żadnego innego celu niż ten, aby wszystko odnowić w Naszym Panu Jezusie Chrystusie: że owa dewiza naszego umiłowanego patrona, świętego papieża Piusa X, jest drogą i rozwiązaniem wszystkich problemów, problemów gospodarczych, problemów politycznych; problemów moralnych. Wszystkie problemy zależą od władzy Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Jesteśmy stworzeni po to, aby żyć przez Naszego Pana Jezusa Chrystusa, z Naszym Panem Jezusem Chrystusem i w Naszym Panu Jezusie Chrystusie, aby w Nim skończyć, ponieważ On jest Bogiem, a Bóg jest Niebem.
Tak więc pragnę, abyście byli armią: Dzięki Łasce Boga jest
was, jak sądzę, już
Możecie być dla całego świata zaczynem, który pozwoli Kościołowi Świętemu znów zmartwychwstać, który da mu ów ogień, który przywróci mu wiarę, katechizm, który przywróci mu sakramenty, który tym, którzy tego pragną, i tym, którzy oto proszą, przywróci łaskę. Jakże bardzo pragnę, abyście wypełniali wiernie swoje obowiązki! Przyznaję, że jesteście dla mnie, jak powiedział święty Paweł, corona mea. Jesteście moją koroną. Prawie wszystkich was wyświęcałem, udzielałem wam łaski kapłaństwa, nie mogę za to otrzymać piękniejszej nagrody. Dla biskupa nie ma, jak sądzę, nic piękniejszego, nic bardziej wzruszającego, niż formowanie ludzi na kapłanów, na dobrych kapłanów, świętych kapłanów.
W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
[1] Po drugiej wojnie światowej, która wywarła także silne skutki w Senegalu.
[2] List kardynała Ratzingera do arcybiskupa Lefebvre’a z 14 lipca 1987.
[3] 3 października 1987 r. wedle zapisków było 260 kapłanów Bractwa i 59 kapłanów wspólnot zakonnych związanych z Bractwem, których Arcybiskup wyświęcił od roku 1970.