Przygotowania świętej Dziewicy do porodzenia
Chrystusa. Podróż do Betlejem.
Widzę
świętą Dziewicę od kilku dni u Anny, Józefa zaś samego w domu w Nazaret, gdzie służąca
Anny mu gospodarowała. W ogóle pobierali utrzymanie z domu Anny, dopóki ta
żyła. Widzę świętą Dziewicę u Anny dywany i opaski szyjącą i haftującą. Wielki
ruch panuje w domu. Joachim zapewne już dawno umarł; widzę drugiego męża Anny w
domu i dziewczynkę sześciu do siedmiu lat, która Maryi dopomagała i od niej
nauki pobierała. Jeżeli nie była córką Anny, natenczas była córką Marii
Kleofasowej i również nazywała się Maria. Widziałam Maryję z innymi niewiastami
w pokoju siedzącą i różne wielkie i małe nakrycia przygotowująca. Niektóre z
nakryć haftowały złotem i srebrem. Wielki dywan, przy którym każda haftowała
dwoma pręcikami z kłębków nawiniętych pstrą wełną, leżał pomiędzy nimi na
skrzyni. Anna była bardzo czynną, to w tę, to w ową biegała stronę, odbierając
i podając wełnę. Wszyscy spodziewali się, że Maryja w domu Anny porodzi.
Nakrycia itp. przybory przygotowują częścią do połogu Maryi, częścią na podarki
dla ubogich. Wszystko już dobrze przygotowane, obficie i nad potrzebę. Nie
wiedzą, że Maryja będzie musiała odbyć podróż do Betlejem. Józef z bydlętami
ofiarnymi jest w drodze do Jerozolimy. Widziałam, że Józef powrócił z
Jerozolimy, zapędziwszy tam bydlęta ofiarne i umieściwszy je w domu przed bramą
betlejemską, gdzie także przed oczyszczeniem Maryi później wstąpili. Był to dom
Esseńczyków. Stąd poszedł do Betlejem, nie odwiedził jednak swych krewnych.
Oglądał się za miejscem do budowli i za sposobnością nabycia drzewa i sprzętów;
chciał bowiem, skoro Maryja w Nazaret porodzi, następnej wiosny z nią tu się
sprowadzić. Wybrał sobie miejsce niedaleko od siedziby Esseńczyków. Niechętnie
w Nazaret przebywał. Z Betlejem wrócił Józef znowu do Jerozolimy celem złożenia
ofiary. Gdy w powrocie z Jerozolimy, o północy przechodził przez pole Chimki, mniej więcej 6 godzin od Nazaret, ukazał mu się
Anioł, mówiąc, iżby wnet z Maryją udał się do Betlejem, albowiem dziecię jej
tamże ma się narodzić, by wziął ze sobą tylko nieco skromnych sprzętów, a osobliwie żeby nie brał żadnych robót koronkowych ani
haftowanych nakryć. Anioł oznaczył mu wszystko. Józef
wskutek tego bardzo był zatrwożony. Powiedziano mu też, iżby oprócz osła, na
którym siedzieć będzie Maryja, jednoletnią zabrał oślicę, która jeszcze nie
miała źrebiąt; tę ma puścić, by szła dowolnie, sam zaś ma iść drogą, którą ona
pójdzie. Widziałam Józefa i Maryję w domu w Nazaret, a także Annę. Powiedział
im, co mu zwiastowano, i poczęli się wybierać w
podróż. Anna była tym bardzo zmartwiona. Święta Dziewica dobrze wiedziała w
sercu swoim, iż w Betlejem ma porodzić dziecię, lecz z pokory nic o tym nie
mówiła. Wiedziała o tym z proroctw. Wszystkie miejsca proroków, odnoszące się
do narodzenia Mesjasza, miała w swej szafeczce w Nazaret, czytała je bardzo
często, błagając o spełnienie się proroctw. Otrzymała je od swych nauczycielek
przy Świątyni, te też święte niewiasty tychże ją nauczyły. Zawsze modliła się o
przyjście Mesjasza, naprzód zawsze nazywała błogosławioną tę, która świętą
Dziecinę na świat wyda, i pragnęła jako najniższa sługa u niej służyć. W
pokorze swej nie myślała nigdy, żeby ona nią być mogła. Z owych miejsc
proroczych wiedziała, że Zbawiciel w Betlejem się narodzi; tym chętniej poddała
się woli Bożej i wybrała w podróż, która w tej porze roku była dla niej bardzo
uciążliwa, gdyż w górach było mroźno. Maryja niewysłowione miała uczucie, iż
tylko ubogą być może i być musi. Nie mogła nic zewnętrznego posiadać
albowiem wszystko w sobie miała. Wiedziała, że stanie się matką Syna Bożego,
wiedziała też i czuła, że, jako przez niewiastę grzech na świat przyszedł, tak
też przez niewiastę zadośćuczynienie ma się narodzić. Z tym uczuciem
powiedziała: “Oto ja służebnica Pańska." Dowiedziałam się, że Jezus o
północy z Ducha świętego się począł i o północy się narodził. Widziałam, jak
Józef i Maryja, w towarzystwie Anny, Maryi Kleofasowej i kilku sług, w cichości
z domu Anny wybierali się w drogę. Osioł dźwigał wygodne siodło poprzeczne dla
Maryi i jej rzeczy. Na polu Chimki, gdzie Anioł
ukazał się był Józefowi, posiadała Anna pastwisko; stąd zabrali słudzy ową
jednoroczną oślicę, którą Józef miał wziąć ze sobą. Biegła za świętą rodziną.
Tutaj Anna, Maryja Kleofasowa i słudzy, po rzewnym pożegnaniu, rozstali się z
Józefem i Maryją. Widziałam ich jeszcze dalej idących nie było jej. Była tu
dosyć okazała gospoda, kilka domów, sady, ogrody, także krzewy balsamu; lecz ta
majętność leżała jeszcze po stronie północnej. Tutaj pozostali przez noc i cały
dzień następny; był bowiem sabat. W dzień sabatu przybyła do Maryi gospodyni z
trojgiem swych dzieci, a także gospodyni domu, o którym przedtem była mowa, z
dwojgiem swych dzieci. Maryja rozmawiała z dziećmi i uczyła je. Miały małe
zwoje pergaminowe, z których musiały czytać. Także i mnie wolno było poufale z
Maryją rozmawiać. Mówiła mi, jak błogo jej w tym stanie, że nie doznaje żadnych
uciążliwości, ale nieraz w sercu swoim niesłychanie czuje się wielką i jakby w
sobie samej się unosi; czuje, że zawiera w sobie Boga i człowieka, i że ten,
którego zawiera ją nosi. Józef wyszedł z gospodarzem na jego pola. Ci
właściciele gospody polubili bardzo Maryję, i
ubolewali wielce nad jej dolą. Chcieli ją u siebie zatrzymać, pokazali jej też
pokój, który chcieli jej ustąpić. Lecz nazajutrz rano Józef z Maryją w dalszą
wybrali się podróż. Szli teraz nieco więcej ku wschodowi wzdłuż gór, doliną
górską oddalając się od Samarii, ku której przedtem zdawało się, że się
zbliżają. Było widać świątynię na górze Garizim. Na dachu były liczne figury,
jakby lwów lub innych zwierząt, które w słońcu biało połyskiwały. Zeszli na równinę czyli pole Sychem, a po
mniej więcej sześciogodzinnej podróży przybyli do odosobnionego domu
wieśniaczego, gdzie ich dobrze przyjęto. Mąż był dozorcą nad polami i ogrodami,
należącymi do blisko położonego miasta. Było tutaj cieplej, wszystko też w
lepszym, urodzajniejszym znajdowało się stanie, aniżeli tam i gdzie przedtem
byli. Strony te były słoneczne, co w Ziemi obiecanej o tej porze roku wielką
stanowi różnicę. Ów dom nie zupełnie jeszcze leżał w równinie, lecz na
południowym stoku góry, który rozciąga się od Samarii na wschód. Mieszkańcy
pochodzili od owych pasterzy, z których córkami ożenili się później słudzy
pozostali z orszaku świętych Trzech Króli. Także Jezus tutaj później często
nauczał. Były tutaj w domu dzieci którym Józef, nim
poszedł dalej, błogosławieństwa udzielił. Widziałam go z Maryją idącego dalej
przez równinę Sychem. Święta Dziewica chodzi czasem
pieszo, tak że chwilami na wygodnych miejscach odpoczywają i pokrzepiają się.
Mają małe chleby ze sobą, także chłodzący i wzmacniający napój w małych,
ozdobnych dzbanuszkach, brunatnych i jak spiż lśniących. Siodło Maryi na ośle
nie jest tak urządzone, żeby nogi zupełnie na dół się zwieszały. Po lewej i
prawej stronie siodła jest wypukłość, tak że nogi na nim raczej jakby podparte
spoczywają, aniżeli się zwieszają. Nad karkiem osła znajduje się poręcz, a
Maryja siedzi na przemian raz po lewej, raz po prawej stronie. Zbierają też
czasem jagody i owoce, które na niektórych miejscach słonecznych jeszcze na
drzewach wiszą. Pierwszym, co Józef zawsze czyni, jest to, że dla Maryi w
gospodzie wygodne miejsce wyszukuje; potem umyje sobie nogi, podobnież święta
Dziewica. W ogóle często się myją. Było zupełnie ciemno, gdy przybyli do osobno
położonego domu. Józef zapukał i prosił o nocleg, lecz gospodarz nie chciał
otworzyć. Józef przedstawiał mu swe położenie, mówiąc, że żona dalej iść nie
może. Lecz gospodarz był nieubłaganym i rzekł, że pragnie mieć spokój. A gdy
Józef powiedział, że nic nie chce darmo, odpowiedział, że tutaj nie ma żadnej
gospody i nie życzy sobie pukania. Nawet drzwi nie otworzył. Poszli więc nieco
dalej do pewnej szopy. Józef zapalił światło i przygotował posłanie dla Maryi,
w czym mu ona dopomagała. Wprowadził też osła do tej szopy i znalazł dla niego
jeszcze podściółkę i paszę. Wypoczęli tutaj nieco, a rano, gdy jeszcze było
ciemno, widziałam ich wyruszających. Byli od poprzedniego miejsca aż dotąd może
około 6 godzin drogi oddaleni, a 26 godzin drogi od Nazaret, 10 od Jerozolimy.
Ten dom leżał na równinie lecz teraz droga szła znowu
w górę, w kierunku od Gabaty do Jerozolimy. Dotąd nie
szli żadną drogą bitą, lecz przecięli kilka dróg handlowych, które biegną od
Jordanu do Samarii i do dróg prowadzących z Syrii do Egiptu. Prócz tych dróg
szerokich, zresztą drogi, którymi przechodzili, bardzo były wąskie, a zwłaszcza
w górach, tak, iż człowiek musi bardzo zręcznie po nich chodzić, osły jednak
chodzą bardzo pewnie. Teraz przybyli przed pewien dom, gdzie gospodarz z
początku grubiańskim był dla Józefa. Zaświeciwszy Maryi w oczy, żartował sobie
z Józefa, iż tak młodą ma żonę. Lecz gospodyni przyjęła ich, a zaprowadziwszy
do domu przyległego, podała im placki.
Poszedłszy stąd dalej, stanęli najbliższą gospodą w pewnym wielkim
domu wieśniaczym, gdzie ich również nie bardzo mile przyjęto. Właściciele,
wcale jeszcze młodzi, nic się o nich nie troszczyli; nie byli to zwyczajni
pasterze, lecz, jak tutaj na wsi wielcy gospodarze, zajęci światem, handlem
itp. Widziałam sędziwego męża chodzącego w domu o kiju. Stąd mieli jeszcze 6 do
7 godzin drogi do Betlejem; lecz nie szli tam prostą drogą, ponieważ o tej
porze roku była za uciążliwą i górzystą. Postępowali za oślicą w poprzek krainy
pomiędzy Jerozolimą a Jordanem położonej, a około południa widziałam ich
przybywających przed wielki dom pasterski, oddalony mniej więcej 2 godziny od
miejsca, na którym święty Jan chrzcił nad Jordanem, i gdzie Jezus także raz po
chrzcie nocował. Obok tego domu stał dom osobny dla narzędzi gospodarczych i
pasterskich, w podwórzu stała studnia, z której rurami spływała woda do
stojących dokoła wanien. Było to wielkie gospodarstwo; mnóstwo sług
przychodziło tam i wychodziło aby się posilić.
Gospodarz przyjął mile podróżnych i był bardzo usłużnym. Służący musiał
Józefowi przy studni umyć nogi i przewietrzył także i oczyścił jego suknie,
podając mu przez ten czas inne. Maryi w ten sam sposób usłużyła dziewka.
Gospodyni nie pokazywała się, mieszkała osobno. Jest to ta sama, którą Pan
Jezus po 30 latach napotkawszy chorą, wyleczył, mówiąc jej, iż ta choroba
nawiedziła ją dlatego, ponieważ dla Jego rodziców gościnną nie była. Znam
jednak i przyczynę, dla której się nie pokazała: owa niewiasta była młodą i
nieco próżną. Zobaczywszy świętą Dziewicę, czy z nią rozmawiając, bliższych
szczegółów dokładnie już nie pamiętam, uczuła zazdrość z powodu jej piękności i
dlatego się nie pokazała. Dzieci także były w domu. Przy odjeździe około
południa, owi ludzie towarzyszyli im kawał drogi. Szli na zachód ku Betlejem i
po dwugodzinnej drodze zaszli do pewnej miejscowości, której domy z ogrodami i
przedsionkami stały w długich rzędach po obu stronach szerokiego gościńca.
Józef miał tutaj krewnych. Byli to jakby synowie z powtórnego małżeństwa
ojczyma lub macochy. Widziałam dom, był bardzo okazały; nie szli jednak ku
niemu, lecz, przeszedłszy całą miejscowość, a potem idąc pół godziny na prawo w
kierunku ku Jerozolimie, przybyli przed wielką gospodę, gdzie było mnóstwo
ludzi celem odprawienia uroczystości pogrzebowej. W domu ścianki ruchome przed
kominem i ogniskiem były usunięte. Za ogniskiem wisiały czarne zasłony, zaś
przed ogniskiem stała czarnym suknem pokryta trumna. Mężczyźni mieli długie
czarne szaty, a na nich krótsze białe i modlili się. Niektórzy mieli przez
ramię czarne, grube chustki. W innym miejscu siedziały niewiasty, zupełnie
zasłonięte. W podwórzu był wielki wodotrysk, o licznych ramionach. Domowi,
zajęci pogrzebem, przyjęli ich tylko z daleka. Lecz byli tam słudzy, którzy im
usługiwali i osobne im zrobili miejsce, spuszczając maty, które u stropu były
zwinięte. Później widziałam także właścicieli gospody z nimi rozmawiających.
Nie mieli już białych szat na czarnych. W domu było mnóstwo pościeli zwiniętych
pod ściany, a z góry, ze stropu, można było spuścić maty, tak że zupełnie byli
odłączeni. Dopiero następnego dnia w południe, znowu odjechali. Pani domu
mówiła im, iżby jeszcze pozostali, gdyż Maryja, zdaje się, lada chwilę
rozwiązania się spodziewa. Lecz Maryja, welon mając spuszczony, rzekła, iż ma
jeszcze 36 albo 38 godzin czasu. Pani domu chciała ich wprawdzie zatrzymać,
lecz nie w domu. Pan domu rozmawiał z Józefem, przy odjeździe, także o jego
zwierzętach. Józef chwalił osły, mówiąc, iż jednego zabrał na wypadek potrzeby;
gdy zaś gospodarz z żoną mówili, że trudno będzie znaleźć w Betlejem gospodę,
powiedział Józef, iż tam ma przyjaciół i z pewnością dobrze przyjętym zostanie.
Żal mi tego, że z taką zawsze pewnością o tym mówi. Także z Maryją o tym znowu
wśród drogi rozmawiał. W czasie tej podróży, gdy byli w okolicy Betanii,
zdarzyło się, iż Maryja bardzo pragnęła pokrzepienia i spokoju i że Józef z nią
prawie pół mili zboczył z drogi do miejsca, gdzie z
dawniejszej podróży wiedział o pięknym drzewie figowym, mającym zwykle zawsze
liczne owoce. Naokoło tego drzewa były ławki dla odpoczynku. Lecz gdy tam
przybyli, owo drzewo żadnych nie miało owoców, byli więc bardzo zasmuceni. Z
tym drzewem Jezus później coś uczynił. Żadnych już nie wydawało owoców, lecz
miało liście. Jezus przeklął je, zwiędło więc i uschło.
Maryja i Józef przybywają
do Betlejem.
Droga od ostatniej gospody aż do Betlejem wynosiła mniej więcej
trzy godziny. Obszedłszy Betlejem od strony północnej, zbliżali się stroną
zachodnią do miasta. Mniej więcej na kwadrans drogi przed miastem, przybyli do
wielkiego budynku, otoczonego podwórzami i mniejszymi domami. Stały też drzewa
przed tym budynkiem, a mnóstwo ludzi obozowało w namiotach dokoła. Był to
dawniej ojczysty dom Józefa, i gniazdo Dawida. Teraz
jest tutaj rzymski dom poborczy.
Józef miał też jeszcze brata w
mieście. Był on gospodarzem; nie był to jednak brat rodzony, był on dzieckiem z
późniejszego małżeństwa. Józef wcale do niego nie poszedł. Miał pięciu braci,
trzech rodzonych, a dwóch przyrodnich. Józef miał lat 45. Był 30 lat i, zdaje mi się, 3 miesiące starszym od Maryi. Był chudy,
miał biały kolor twarzy i wystające, czerwonawe kości policzkowe, wysokie czoło
i brunatną brodę. Oślica nie idzie tu razem z nimi, lecz chodzi samopas. Biega
na południe naokoło miasta. Droga jest tam nieco równa, a prowadzi przez
dolinę. Józef natychmiast wstąpił do tego domu, gdyż każdy przybywający miał
się tam zgłosić i otrzymał karteczkę, którą, chcąc być do miasta wpuszczonym,
oddać musiał przy bramie. Miasto nie miało właściwie bramy, lecz mimo to droga
do niego prowadziła pomiędzy kilkoma rozpadlinami muru, jakby przez bramę
zburzoną; Józef przybył nieco późno do domu celnika, lecz mimo to bardzo
uprzejmie go przyjmowano.
Maryja znajduje
się w pewnym małym domu przy podwórzu u niewiast. Są dla niej bardzo uprzejme, i coś jej dają. Niewiasty gotują dla żołnierzy. Są
to Rzymianie, jakieś rzemienie zwieszają im około bioder. Jest tu piękne
powietrze i ciepło. Słońce oświeca górę pomiędzy Jerozolimą a Betanią. Widok
stąd bardzo piękny. Józef jest w wielkiej izbie, lecz nie na dole. Pytają go,
kim jest, i patrzą na długie zwoje, wiszące w wielkiej
liczbie na ścianie. Rozwijają je i czytają mu jego rodowód i Maryi. Nie
wiedział Józef, że Maryja z Joachima również w prostej linii od Dawida
pochodzi. Mąż jakiś zapytał go: gdzie masz, twą żonę? Siedem lat już minęło,
odkąd ludzie tutejszego kraju wskutek rozmaitych zaburzeń nie byli należycie
oszacowani. Widzę liczbę V i II, co przecież jest siedem. To opodatkowanie trwa
już od kilku miesięcy. Ludzie muszą jeszcze dwa razy płacić, zostają tu czasami
przez trzy miesiące. Wprawdzie w tych siedmiu latach tu i ówdzie nieco
popłacono, lecz bez porządku. Józef dzisiaj jeszcze nie płacił, lecz wypytano
go o jego stosunki, a on im powiedział, że żadnych nie posiada gruntów i że ze
swego rzemiosła i z wsparcia swych teściów się utrzymuje. Maryję także wezwano
przed pisarzy, lecz nie w górze, tylko na dole w ganku siedzących; nic jej
jednak nie odczytywano.
Mnóstwo pisarzy i
wyższych urzędników jest w domu, w kilku salach. W górnych są Rzymianie, a
także liczni żołnierze. Są tam faryzeusze i saduceusze, kapłani i rozmaici
urzędnicy i pisarze, tak ze strony żydów, jak ze strony Rzymian. W Jerozolimie
niema takiej komisji, lecz w kilku innych miejscowościach, np. Magdalum nad jeziorem Galilejskim, dokąd ludzie z Galilei
płacić muszą, a także ludzie z Sydonu, sądzę, że poniekąd z powodu interesów
handlowych. Tylko ci ludzie, którzy nie są stale zamieszkałymi i których nie
można podług ich gruntów szacować, muszą iść do swego miejsca urodzenia. Odtąd
płaci się podatek w trzech miesiącach i trzech ratach. W pierwszej zapłacie ma
udział cesarz Augustus, Herod i jeszcze jeden król,
mieszkający w pobliżu Egiptu. Odznaczył się podczas wojny i stąd ma prawo w
górnej części kraju do pewnej okolicy, wskutek czego coś mu płacić muszą. Druga
płaca odnosi się do budowy świątyni; zdaje się, że idzie na spłacenie długu.
Trzecia ma być dla wdów i ubogich, którzy już dawno nic nie dostawali; lecz
zwykle, tak jak po dziś dzień, mało co komu, właściwie potrzebującemu, się
dostawało. Są same słuszne przyczyny, a jednakowoż wszystko pozostaje i grzęźnie
w rękach mocarzy. Józef poszedł potem z Maryją prosto do Betlejem, zbudowanego
bardzo rozlegle, aż do śródmieścia. Kazał Maryi z osłem zawsze przy wejściu do
ulicy się zatrzymać, sam zaś szedł w tę ulicę, szukać gospody. Maryja często
długo czekać musiała, nim zasmucony powrócił. Wszędzie było pełno ludzi,
wszędzie go oddalano. Wreszcie, gdy już było ciemno, powiedział, iż pójdą na
drugą stronę miasta, tam z pewnością jeszcze nocleg znajdą. Szli więc ulicą,
lub raczej polną drogą, gdyż domy na pagórkach stały rozproszone, a przy końcu
tej drogi przybyli na głębiej leżący wolny plac lub pole. Tutaj stało bardzo
piękne drzewo o gładkim pniu; gałęzie jego rozchodziły się wokoło jakby dach.
Zaprowadziwszy pod to drzewo święta Dziewicę i osła, Józef znów odszedł od
nich, by szukać gospody. Chodzi od domu do domu. Przyjaciele jego, o których
opowiadał Maryi, nie chcą go znać. Wśród tego szukania wraca raz do Maryi,
czekającej pod drzewem, i płacze. Ona go pociesza.
Szuka na nowo. Ponieważ zaś bliskie rozwiązanie swej żony jako główną przyczynę
podaje, wiec tym bardziej wszędzie go odprawiają.
Tymczasem zapadł zmrok. Maryja stała pod drzewem. Suknia jej pełno miała fałd i
była bez pasa, głowa białym welonem okryta. Osioł stał głową do drzewa
zwrócony. Józef urządził dla Maryi pod drzewem siedzenie z pakunków. Wielki
ruch panował w Betlejem. Liczni ludzie przechodzili, patrząc z ciekawości ku
niej, jak się to czyni, gdy się kogo w ciemnym miejscu długo stojącego widzi.
Zdaje mi się, że niektórzy do niej przemawiali, pytając ją, kto ona jest. Nie
przeczuwali, iż Zbawiciel był tak blisko nich. Maryja była tak cierpliwą,
spokojną i oczekującą, tak pokorną! Ach! bardzo długo czekać musiała! Usiadła z rękoma na piersiach złożonymi, z
głową spuszczoną. Wreszcie powrócił Józef bardzo zasmucony. Widziałam, iż płakał, i ze smutku, iż żadnej nie znalazł gospody, nie
śmiał się zbliżyć. Mówił, że z młodych lat zna jeszcze jedno miejsce na
przedmieściu, własność pasterzy, którzy tutaj odpoczywają, ilekroć bydlęta do
miasta prowadzą, i że on sam często tam na modlitwę się uchylał i przed braćmi
swoimi się ukrywał. O tej porze roku niema tam żadnych pasterzy, a chociażby
przyszli, łatwo się z nimi zgodzi. Tam znajdują tymczasowo schronienie; potem,
gdy już będzie miała spokój, wyjdzie, by na nowo szukać. Teraz obeszli drogą na
lewo, jakoby się szło przez zapadłe mury, rowy i wały miasteczka. Przez wał lub
pagórek dostali się na dół; potem droga prowadziła znowu nieco w górę. Stały
tam przed pagórkiem rozmaite drzewa, iglaste, terebinty
lub cedry i drzewa o mniejszych liściach, jak bukszpan. W tym pagórku była
grota lub sklepienie. Było to właśnie miejsce, które Józef miał na myśli.
Żadnych domów nie było w pobliżu. Sklepienie z jednej strony uzupełnione było
surową murarską robotą, skąd przystęp do doliny pasterzy stał otworem. Józef
wysadził lekkie plecione drzwi. Gdy tutaj stanęli, przybliżyła się do nich
oślica, która zaraz przy domu rodzinnym Józefa od nich była odbiegła i aż dotąd
poza miastem dokoła biegła. Bawiła się i skakała wesoło naokoło nich, a Maryja
rzekła jeszcze: “patrz! zapewne jest wolą Boga, byśmy tutaj pozostali."
Józef zaś bardzo był zasmucony i nieco zawstydzony w sercu, ponieważ tak często
o dobrym przyjęciu w Betlejem mówił. Przed drzwiami było schronienie, pod
którym umieścił osła i Maryi miejsce do spoczynku zrobił. Była mniej więcej
ósma godzina, gdy tu przybyli, było też ciemno. Józef, zapaliwszy światło,
wszedł do groty. Wejście było bardzo ciasne, wiele grubej słomy, jakby sitowie,
stało przy ścianach, a na nich wisiały brunatne maty. Także w tyle, we
właściwej grocie, gdzie u góry było kilka otworów dla powietrza, nie było nic w
porządku. Józef, uprzątnąwszy, tyle w głębi groty pozyskał miejsca, iż dla
Maryi mógł urządzić miejsce do spania i siedzenia. Maryja usiadła na kołdrze,
mając obok siebie tłumoczek, na którym się oparła. Także osła wprowadzono.
Józef przytwierdził lampę do ściany, a gdy Maryja spoczywała, wyszedł na pole
ku grocie mlecznej i włożył worek skórzany do małego strumyka, by go wodą napełnić.
Pobiegł też jeszcze do miasta i przyniósł małych miseczek i chrustu, i, zdaje mi się, także owoców. Byt wprawdzie sabat, lecz
wskutek pobytu licznych cudzoziemców w mieście, którzy potrzebowali wiele
żywności, po rogach ulic były poustawiane stoły, na których leżały rozmaite
artykuły spożywcze i sprzęty. Wartość tychże kładło się na stół. Zdaje mi się,
że obok stali słudzy lub pogańscy niewolnicy, nie pamiętam już tego dokładnie.
Gdy wrócił, przyniósł wiązkę cienkiego okrąglaka, związanego ładnie sitowiem, w
puszce zaś, zaopatrzonej w trzonek, żarzących węgli, które u wejścia do groty
wysypał, by rozniecić ogień; przyniósł także worek z wodą i przygotował nieco
pożywienia. Była to gęsta polewka z żółtych ziaren, i
wielki owoc, który się gotował, a zawierał wiele ziaren, i małe chleby.
Gdy się posilili, a Maryja na posłaniu z sitowia, nakrytym kołdrami, położyła
się na spoczynek, zrobił sobie i Józef przy wejściu do groty posłanie, a potem
poszedł jeszcze raz do miasta. Wszystkie otwory w grocie pozatykał, by nie było
przeciągu. Widziałam tu po raz pierwszy świętą Dziewicę modlącą się na
kolanach. Potem położyła się na dywanie na bok, spierając głowę i ramię na
węzełku. Grota owa leżała u końca grzbietu gór betlejemskich. Przed wejściem
był plac z pięknymi drzewami, z których niektóre dachy i wieże miasta widzieć
było można. Ponad wejściem, zamykanym za pomocą plecionych drzwi, był daszek.
Od drzwi prowadził niezbyt szeroki ganek do właściwej groty, było to nieforemne
sklepienie, na pół okrągłe, na pół trójkątne. Ten
ganek miał po jednej stronie zagłębienie, które Józef kocami na nocleg dla
siebie oddzielił. O ile koce z tego zagłębienia jeszcze do samego ganku
dochodziły, przedzielił Józef tę część ganku aż do drzwi za pomocą mat
zawieszonych i uczynił z tego miejsce, w którym rozmaite rzeczy mógł
przechować. Ganek nie był tak wysokim, jak grota, która z natury była
sklepioną. Wewnętrzne ściany groty, tam gdzie były z
natury, chociaż nie zupełnie gładkie, były jednak miłe, czyste i miały dla mnie
jakiś powab. Podobały mi się lepiej, aniżeli ta część, która była dobudowana;
to było niezgrabne i chropowate. Prawa strona wejścia, sięgała od dołu dość
daleko w skałę i tylko u góry, zdaje mi się, była murowana; były tam szpary do
ganku. U góry, w środku sklepienia groty był otwór, i zdaje mi się, że były
jeszcze trzy inne otwory ukośne, w połowie wysokości groty, około których
ściana groty nieco gładziej była ociosana; zdaje się, że ręce ludzkie je
wykończyły. Podłoga była głębiej niż wejście, i z trzech stron otoczoną była
podniesioną ławką kamienną, miejscami szerzej, miejscami wężej. Na takiej
właśnie szerszej ławie stał osioł. Nie miał koryta przed sobą, wór z wodą stał
przy nim lub wisiał w kącie. Poza osłem była mała grota boczna, tylko tak
wielka, iż w niej osioł stać mógł. Tu przechowywano paszę. Obok miejsca, na
którym stał osioł, był ściek, widziałam też, że Józef codziennie czyścił grotę.
I tam także, gdzie Maryja leżała, nim porodziła i gdzie ją podczas porodzenia
wzniesioną widziałam, była także ławka kamienna. Miejsce, na którym stał
żłóbek, było wgłębioną boczną jamą groty. Blisko tej jamy było jeszcze drugie
wejście do groty. Ponad jaskinią rozciągał się grzbiet gór aż do miasta. Z
tylnej części groty zniżał się pagórek ku bardzo powabnej, rzędem drzewami
obsadzonej doliny, prowadzącej do groty Abrahama, która leżała na wzgórzu
przeciwległej wyżyny. Dolina miała może pół kwadransa szerokości, tutaj też
płynęło owo źródło, z którego Józef brał wodę. Prócz właściwej groty ze
żłóbkiem były na pagórku nieco głębiej jeszcze dwie inne groty, a w jednej z
nich święta Dziewica również czasem się ukrywała. Gdy później święta Paula dała
pierwszy początek do swego klasztoru w Betlejem, widziałam małą kapliczkę w tej
dolinie w ten sposób do wschodniej strony groty przybudowaną, że owa kapliczka
do tylnej strony groty z żłóbkiem właśnie w tym miejscu przylegała, w którym
Pan Jezus się narodził. Ta kapliczka z drzewa i plecionek, była wewnątrz
pokryta dywanami. Przylegały do niej 4 rzędy cel, które tak lekko były zbudowane,
jak domy gościnne w Ziemi obiecanej. W każdym rzędzie pojedyncze cele, otoczone
ogródkami, połączone były ze sobą krytymi gankami, a wszystkie, prowadziły do
kapliczki. Tutaj Paula i jej siostra zgromadzały swe pierwsze towarzyszki. W
kaplicy był osobno stojący ołtarz z tabernakulum a za ołtarzem wisiała zasłona
z czerwonego i białego jedwabiu, poza którą stał przez świętą Paulę naśladowany
żłobek, który tylko skalistym murem groty od miejsca narodzenia Jezusa był
odłączony. Ten żłóbek był z białego kamienia, zupełnie w rodzaju żłóbka
Jezusowego, także koryto, a nawet zwieszające się siano było naśladowane. Było
w nim także Dzieciątko z białego kamienia w niebieską powłokę zawinięte. Było
wewnątrz próżne i nie zbyt ciężkie. Widziałam, że
święta Paula brała to dzieciątko podczas modlitwy na ręce. Tam, gdzie ten
żłóbek dotykał ściany, wisiała deka, na której wyhaftowany był osioł, łbem do
żłóbka zwrócony. Była to robota kolorowa, a włosy, jakby prawdziwe za pomocą
nitek były naśladowane. U góry, nad żłóbkiem, był otwór, w którym była
przymocowana gwiazda. Widziałam, jak tutaj święte Dzieciątko świętej Pauli i
jej córce często się ukazywało. Przed zasłoną, na lewo i prawo ołtarza wisiały
lampy.
Narodzenie Dzieciątka Jezus.
Widziałam, jak Józef nazajutrz dla Maryi w tak zwanej grocie
ssania, grobowcu mamki Abrahama, Maraha zwanej,
obszerniejszej od groty z żłóbkiem, urządził miejsce do siedzenia i do spania.
Przepędziła tam kilka godzin, podczas których Józef grotę z żłóbkiem lepiej
uprzątnął i uporządkował. Przyniósł też jeszcze z miasta rozmaitych mniejszych
sprzętów i suszonych owoców. Maryja powiedziała mu, że tej nocy nadejdzie
godzina narodzenia jej Dzieciątka. Będzie wówczas 9 miesięcy, jak poczęła z
Ducha świętego. Prosiła go, by ze swej strony wszystko uczynił, iżby od Boga
przyrzeczone, w sposób nadprzyrodzony poczęte Dzieciątko, jak najlepiej na
ziemi uczcili. Niechaj z nią połączy modlitwę swoją za ludźmi twardego serca,
którzy Mu żadnego przytułku dać nie chcieli. Józef powiedział Maryi, iż
przyprowadzi z Betlejem kilka pobożnych znanych mu niewiast do pomocy; lecz
Maryja nie przyjęła tego, mówiąc, iż nikogo nie potrzebuje. Była piąta godzina
wieczorem, gdy Józef świętą Dziewicę znowu do groty z żłóbkiem zaprowadził.
Tutaj zawiesił jeszcze kilka lamp; także oślicę, która radośnie powróciła z
pola, zaopatrzył w schronisku przed drzwiami. Gdy Maryja powiedziała, iż jej
czas się zbliża, iżby więc udał się na modlitwę, opuścił ją i poszedł na
miejsce, na którym sypiał, by się modlić. Jeszcze raz, nim wszedł do komórki
swojej, wejrzał w głąb groty, gdzie Maryja, plecami do niego zwrócona, klęcząc,
modliła się na swym posłaniu, z twarzą na wschód zwróconą. Widział grotę
napełnioną światłem, a Maryja była jakby płomieniami otoczona. Wydawało się, że
jak Mojżesz wpatruje się w krzak gorejący. Upadł, modląc się, na twarz i nie
oglądał się już więcej. Widziałam, jak blask naokoło Maryi coraz się
powiększał. Świateł, które Józef zapalił, nie było już można widzieć. Klęczała
w szerokiej, białej szacie, która i przed nią była rozpostarta. O godzinie
dwunastej była w modlitwie
zachwyconą. Widziałam ją z ziemi podniesioną w górę, tak iż widać było pod nią
podłogę. Ręce miała na piersiach na krzyż złożone. Blask około niej powiększał
się. Nie widziałam już powału groty. Zdawało się, jakoby droga ze światła ponad
nią aż do nieba prowadziła, w której jedno światło przenikało drugie i jedna
postać przenikała drugą, i kręgi światła przechodziły w kształty i postacie
niebiańskie. A Maryja modliła się, patrząc ku ziemi. W tej chwili porodziła
Dzieciątko Jezus. Widziałam je jakby jaśniejące, maleńkie Dziecię, jaśniejsze
nad wszystek inny blask, leżące na pokryciu przed jej kolanami. Wydawało mi się
zupełnie małym i że w oczach moich rosło. Lecz to wszystko było tylko
poruszeniem pośród tak wielkiego blasku, tak iż nie wiem, czy i jak to
widziałam. Nawet martwa przyroda była jakby na wskroś poruszona. Kamienne
posadzki i ściany groty zdawały się być żywe. Maryja była jeszcze przez pewien
czas tak zachwyconą i widziałam, jak chustkę na Dzieciątko kładła
lecz go jeszcze nie podniosła, ani brała w ręce. Po dość długim czasie
widziałam, że Dzieciątko zaczęło się poruszać i płakać. Maryja zdawała się
przychodzić do siebie. Wzięła Dzieciątko, zawijając je chustką, którą na nie
położyła, przycisnęła je do piersi i siedziała zasłonięta zupełnie razem z
Dzieciątkiem, i zdaje mi się, że je karmiła, widziałam też, że Aniołowie w
ludzkiej postaci naokoło niej na twarzy leżeli. Mniej więcej godzinę po narodzeniu,
zawołała Maryja świętego Józefa, ciągle jeszcze w modlitwie zatopionego. Gdy
się do niej zbliżył, rzucił się nabożnie z radością i pokorą na kolana i padł
na oblicze, Maryja zaś jeszcze raz prosiła go, iżby oglądał święty dar niebios.
Wtedy wziął Dzieciątko na ręce. Święta Dziewica zawinęła teraz dzieciątko Jezus
w okrycie czerwone, a na to położyła białe, aż do ramionek, wyżej zaś dała inną
chusteczkę. Tylko 4 pieluszki miała przy sobie. Położyła je potem do żłóbka,
który napełniony był sitowiem i innymi delikatnymi roślinami, i okryty zasłoną
po bokach się zwieszającą. Żłóbek stał ponad korytem kamiennym, które równo z
ziemią po prawej stronie wejścia do groty się znajdowało, tam, gdzie grota ku
południowi jest więcej wysunięta. Posadzka tej groty leżała nieco głębiej
aniżeli druga część, gdzie się Dzieciątko narodziło. Gdy włożyła Dzieciątko do
żłóbka, oboje stanęli obok, płacząc i śpiewając hymny. Święta Dziewica miała
swe posłanie i miejsce do siedzenia obok żłóbka. Widziałam ją w pierwszych
dniach w prostej postawie siedzącą, a także na boku leżącą. Nie widziałam jej
jednakowoż bynajmniej chorą lub wyczerpaną. Przed i po porodzeniu była ubrana
zupełnie biało. Gdy ludzie do niej przychodzili, siedziała po większej części
obok żłóbka, więcej owinięta. W nocy, w chwili narodzenia, wytrysnęło w innej,
na prawo położonej grocie, piękne źródło, obficie wypływające, któremu Józef
nazajutrz wykopał odpływ i studnię. Wprawdzie wśród tych widzeń, których
przedmiotem było zdarzenie samo, a nie uroczystość kościelna, nie widziałam
takiej promiennej radości w przyrodzie, jak widzę innym razem w czasie Bożego
Narodzenia, kiedy ta radość ma wewnętrzne znaczenie; lecz mimo to widziałam
wesele nadzwyczajne, a na wielu miejscach, aż do najdalszych stron świata,
widziałam o północy coś nadzwyczajnego, co mnóstwo dobrych ludzi radosną
tęsknotą, złych zaś trwogą napełniało. Widziałam też liczne zwierzęta radośnie
wzruszone, liczne źródła wytryskające i wezbrane, na wielu miejscowościach
kwiaty wyrastające, zioła i drzewa jakby orzeźwienie czerpiące i zapach
wydające. W Betlejem było ponuro a na niebie świeciło posępne, czerwonawe
światło. Zaś w dolinie pasterzy, naokoło żłóbka i w dolinie groty ssania
zalegała orzeźwiająca, lśniąca mgła wilgotna.
Widziałam trzody przy pagórku trzech pasterzy-przewodników, pod
szopami, a przy dalszej wieży pasterskiej częściowo jeszcze pod gołym niebem.
Widziałam trzech pasterzy — przewodników wzruszonych cudowną nocą, przed swą
chatą stojących, oglądających się na wszystkie strony i spostrzegających
wspaniały blask nad żłóbkiem. Także pasterze przy więcej oddalonej wieży byli w
wielkim ruchu. Wstąpiwszy na rusztowanie wieży, spoglądali w okolicę żłóbka,
nad którym światłość spostrzegli. Widziałam jak obłok ze światła zstąpił na
owych trzech pasterzy. Spostrzegłam też w nim jakieś przechodzenie i
przemienianie się w kształty i słyszałam zbliżający się słodki, donośny, a
jednak cichy śpiew. Pasterze przestraszyli się z początku; lecz wnet stanęło
pięć lub siedem jasnych, miłych postaci przed nimi, wstęgę wielką jakby kartkę
trzymając w rękach, na której napisane były słowa głoskami, jak ręka wielkimi.
Aniołowie śpiewali “Gloria."
Okazali się także
pasterzom przy wieży, i nie wiem już, gdzie jeszcze
więcej. Pasterzy nie widziałam natychmiast do żłóbka spieszących, dokąd owi
trzej pierwsi może półtorej godziny drogi mieli, owi zaś pasterze przy wieży
pewno jeszcze raz tyle. Lecz widziałam, że natychmiast rozważali, co by
nowonarodzonemu Zbawicielowi w darze ofiarować, i że czym prędzej te dary zbierali.
Owi trzej pasterze już bardzo rano przybyli do żłóbka.
Widziałam, że tej nocy Anna w
Nazaret, Elżbieta w Jucie, Noemi, Hanna i Symeon w Świątyni mieli widzenia i
objawienia o narodzeniu Zbawiciela. Dziecię Jan niewymownie było uradowane.
Tylko Anna wiedziała, gdzie było nowo-narodzone Dzieciątko; inne niewiasty a
nawet Elżbieta, wiedziały wprawdzie o Maryi i widziały ją wśród wizji, lecz nic
o Betlejem nie wiedziały. W Świątyni widziałam rzecz dziwną. Zapisane zwoje
Saduceuszów kilkakrotnie wypadły ze swych przechowków.
Wskutek tego powstała wielka trwoga. Przypisywali to czarodziejstwu i wiele
pieniędzy zapłacili, by to zachować w tajemnicy. Widziałam, że w Rzymie, nad
rzeką, w okolicy, gdzie mnóstwo żydów mieszkało, wytrysło źródło jakby oliwy i
wszystko bardzo się zdziwiło. Także, gdy się Jezus narodził, rozpadł się
wspaniały posąg bożka Jowisza, wskutek czego wszystko się zatrwożyło. Składali
ofiary i pytali się innego bożyszcza, zdaje mi się Wenery, a szatan z niej
powiedzieć musiał: dzieje się to dlatego, ponieważ dziewica bez męża poczęła i
porodziła syna. Oznajmiła im też cud z owym źródłem oliwy. Na tym miejscu stoi
teraz kościół Najświętszej Maryi Panny. Lecz widziałam, iż kapłani bałwochwalczy wskutek tego zdarzenia bardzo byli zatrwożeni,
a w zwojach następującą odszukali historię: Przed mniej więcej 70 laty
przyozdobili tego bożka bardzo wspaniale złotem i drogimi kamieniami, wiele
hałasu z nim robiąc i składając mu liczne ofiary. Żyła wówczas w Rzymie bardzo
dobra, pobożna niewiasta, utrzymującą się ze swego majątku. Nie wiem na pewno,
czy nie była żydówką. Miewała widzenia i musiała prorokować, powiadała też
czasem ludziom przyczynę ich niepłodności. Ta niewiasta oznajmiła publicznie,
iżby tego bożka tak kosztownie nie czcili, gdyż kiedyś na dwie części pęknie.
Wskutek tego pojmano ją i tak długo dręczono, dopóki nie wyprosiła sobie u Boga
objawienia, kiedy to nastąpi, tego bowiem kapłani bałwochwalczy od niej
dowiedzieć się chcieli. Rzekła więc wreszcie: Posąg się skruszy, skoro czysta
dziewica porodzi syna. Gdy to powiedziała, wyśmiano ją i jako pozbawioną rozumu
wypuszczono. Teraz przypomnieli sobie to ludzie i przekonali się, że miała
słuszność. Widziałam też, że burmistrzowie Rzymu, z których jeden nazywał się Lentulus i był przodkiem przyjaciela świętego Piotra w
Rzymie i kapłana — męczennika Mojżesza, dowiadywali się o owym zdarzeniu i o
owej studni z oliwą. Cesarza Augusta widziałam tej nocy na Kapitolu, gdzie miał
widzenie tęczy z wizerunkiem dziewicy i Dzieciątka. Wyrocznia, której kazał
pytać, takie wyrzekła zdanie: “narodziło się Dziecię, któremu wszyscy ustąpić
musimy." Potem synowi Dziewicy, jako
“Pierworodnemu Boga," kazał zbudować ołtarz i składać ofiary. W Egipcie
również widziałam obraz, było to daleko poza Matareą,
Heliopolis i Memfis. Był tam wielki bożek, który wpierw różne głosił wyroki.
Ten naraz oniemiał, a król kazał w całym kraju wielkie składać ofiary. Wtedy na
rozkaz Boga ów bożek musiał powiedzieć, iż milczy i ustąpić musi, gdyż narodził
się z dziewicy syn, i że mu tutaj Świątynia wystawiona zostanie. Król chciał mu
potem Świątynię obok wystawić. Nie znam już dokładnie tej historii. Lecz bożka
usunięto, a na tym miejscu stanęła Świątynia na cześć Dziewicy z Dzieciątkiem,
o której on głosił, i której potem na sposób pogański cześć oddawano. W kraju
świętych Trzech Króli widziałam wielki cud. Na jednej górze mieli wieżę, gdzie
na przemian zawsze jeden z nich z kilku kapłanami przebywał, by w gwiazdy się
wpatrywać. Co w gwiazdach widzieli, spisywali i udzielali sobie. Tej nocy było
tutaj dwóch króli, Menzor i Sair.
Trzeci, który mieszkał na wschód od morza kaspijskiego i nazywał się Teokeno, nie był obecnym. Był to jakiś rodzaj konstelacji,
na który zawsze patrzał i na którego zmiany uważali. Wtedy otrzymywali widzenia
i obrazy na niebie. Tak było i dzisiejszej nocy, i to w kilku odmianach. Nie
była to jedna gwiazda, w której ów obraz widzieli, było więcej gwiazd w jednej
figurze, i jakieś poruszenie w gwiazdach. Widzieli piękną kolorową tęczę ponad
obrazem księżyca, na której siedziała dziewica. Lewa noga była w postawie siedzącej,
prawa więcej prosto opadała na dół i spoczywała na księżycu. Po lewej stronie
dziewicy widać było ponad tęczą winną latorośl, po prawej stronie kiść kłosów.
Przed dziewicą widziałam ukazujący się lub jaśniej z swego blasku występujący
kształt kielicha, jakby kielicha Wieczerzy Pańskiej. Z kielicha wznosiło się w
górę Dzieciątko, a ponad Dzieciątkiem widniała jasna tarcza, jakby próżna
monstrancja, z której promienie, jakby kłosy wychodziły. Miałam przy tym
wyobrażenie Sakramentu. Po lewej stronie dziewicy wznosił się ośmiograniasty
kościół ze złotą bramą i z dwoma małymi drzwiami bocznymi. Dziewica posunęła
prawą ręką Dzieciątko i hostię ku kościołowi, który podczas tego stał się
wielkim i w którym spostrzegłam Trójcę Przenajświętszą. Ponad kościołem
wznosiła się wieża. Te same obrazy widział też w ojczyźnie swojej Teokeno, trzeci z owych króli. Nad głową dziewicy,
siedzącej na tęczy, stanęła gwiazda, która nagle ze swego położenia wyszedłszy,
przed nimi na niebie się unosiła. A przy tym usłyszeli, jak nigdy jeszcze, głos
i zawiadomienie, iż teraz nastąpiło w Judei narodzenie Dzieciątka, tak długo
przez nich i ich proroków oczekiwanego i że za tą gwiazdą mają postępować. Już
w ostatnich dniach przed świętą nocą widzieli ze swych wież rozmaite obrazy na niebie, i jak królowie do tego Dzieciątka przychodzili i
cześć mu oddawali. Dlatego teraz zebrawszy bez zwłoki swe skarby, wyruszyli w
podróż z darami i podarkami. Nie chcieli być ostatnimi. Widziałam, że po kilku
dniach wszyscy trzej zeszli się w drodze. Widziałam, że 3997 rok świata jeszcze
się nie skończył, gdy się Jezus narodził. Owe niespełna cztery lata od Jego
narodzenia aż do końca czwartego lat tysiąca, później zupełnie zapomniano, i rozpoczęto potem nową rachubę lat o cztery
lata później. Chrystus więc narodził się niespełna
osiem lat wcześniej od naszej rachuby czasu. Jeden z konsulów w Rzymie nazywał
się wówczas Lentulus, był on przodkiem męczennika i
kapłana Mojżesza, którego relikwie są tu u mnie, a który żył za czasów św.
Cypriana; od niego też pochodził ów Lentulus w
Rzymie, który był przyjacielem św. Piotra. Chrystus narodził się w roku 45
panowania cesarza Augusta. Herod w ogóle aż do swej śmierci panował 40 lat;
siedem lat był wprawdzie jeszcze zależnym, lecz dręczył już kraj bardzo i
licznych okrucieństw się dopuszczał. Umarł mniej więcej w szóstym roku życia
Chrystusa. Zdaje mi się, iż śmierć jego chowano przez pewien czas w tajemnicy.
Umarł w sposób okropny, a w ostatnim czasie spowodował rozmaite zabójstwa i
nędzę. Widziałam go czołgającego się po wielkim pokoju, wysłanym poduszkami.
Miał oszczep przy sobie, by nim żgać ludzi doń się zbliżających. Jezus narodził
się mniej więcej w 34-tym roku jego panowania. Dwa lata przed wstąpieniem Maryi
do Świątyni, kazał Herod rozpocząć budowę około Świątyni. Nie była to budowa
nowej Świątyni, tylko tu i ówdzie niektóre części zmieniano i upiększano.
Narodzenie
Chrystusa nastąpiło w roku, w którym żydzi liczyli rok na 13 miesięcy. Było to
pewnie takie urządzenie, jak z naszymi latami przestępnymi. Zdaje mi się też,
iż żydzi dwa razy do roku mieli miesiące o 21 i 22 dniach. Widziałam też, jak
kilkakrotnie niejedno w ich kalendarzach zmienione zostało. Było to po wyjściu
z niewoli, kiedy również przy Świątyni budowano.
Z objawienia Anny Katarzyny Emmerich