NIEPRZYJAZNY SŁOŃ

M. B. tom VII, str. 212 i nast.

1 stycznia 1863 r. Towarzystwo św. Franciszka Salezego liczyło 31 członków, wliczając w tę liczbę samego ks. Bosko. Większość z nich to młodzi klerycy, z których 22 poświęciło się Bogu przez złożenie ślubów trzechletnich. Sześciu było księżmi, w tym ze ślubami a jeden bez. Ksiądz Bosko rozpoczął ten nowy rok od apelu do społeczeństwa o pomoc finansową. Loteria, którą zorganizował, przyniosła pewne zyski, nie wystarczyły one jednak, by móc kontynuować- budowę nowego skrzydła przy ulicy della Giardiniera, wyżywić internistów Oratorium jak też zrealizować inne poważne potrzeby, które ks. Bosko planował od dłuższego czasu. Pierwszymi na liście dobrodziejów znaleźli się ministrowie, rodzina królewska i jej jałmużnik ks. Kamil Pelletta z Cortanzone. Ksiądz Bosko wciąż winien był swoim chłopcom doroczną, zwyczajną wiązankę — hasło. Równocześnie czuł, że powinien przekazać im coś niezwykłego dla ich duchowego dobra. Śmiertelne przypadki pod koniec roku stały się dla wielu serc poważną ale niestety nie dla wszystkich. Pewna liczba nowych uczniów i kilku z dawniejszych ciągle jeszcze nie chciała pogodzić się z Bogiem. Żyli zupełnie bezmyślnie, na przekór bezgranicznemu Bożemu miłosierdziu. „Dobry i prawy jest Pan; dlatego wskazuje drogę grzesznikom, rządzi pokornymi w sprawiedliwości, ubogich uczy swej drogi” (Ps 25, 8). Skoro dotąd nie mógł podać swoim wychowankom dorocznej wiązanki w ostatni dzień roku, ks. Bosko po powrocie z Borgo. Carnalese, w niedzielę 4 stycznia 1863 r. obiecał, że uczyni to wieczorem w święto Trzech Króli.

Dlatego też we wtorek 5 stycznia po modlitwach. wieczornych wszedł na podwyższenie i przemówił. Wszyscy rzemieślnicy i uczniowie z utęsknieniem oczekiwali na to wystąpienie. „Dzisiaj wieczorem chcę wam wreszcie podać roczną wiązankę. Każdego roku w okresie Bożego Narodzenia proszę Pana Boga, by zesłał mi jakąś myśl, która by wam wszystkim przyniosła duchowy pożytek. Jest was coraz więcej i dlatego w tym roku podwoiłem swoje modlitwy. Minął ostatni dzień roku (środa), podobnie czwartek i piątek, lecz żadna szczególna myśl mnie nie nawiedziła. W piątek 2. stycznia poszedłem spać bardzo zmęczony. Jednak nie mogłem zasnąć. Rano wstałem, ubrałem się i byłem na wpół żywy. Mimo to wcale nie czułem się swoim stanem zdenerwowany. Owszem towarzyszył mi nawet radosny nastrój, bo pamiętam z dawniejszych doświadczeń, że zła noc bywa sygnałem, iż nasza Pani znowu raczy mi coś objawić. Tego dnia pracowałem w Borgo Carnalese. Następnego dnia już pod wieczór zjawiłem się tutaj. Słuchałem jeszcze spowiedzi i poszedłem spać. Zmęczony pracą w Borgo, a także z powodu nieprzespanej uprzedniej nocy, bardzo szybko popadłem w drzemkę. I zaczął się sen, którego treść stanowić będzie doroczną wiązankę dla was.

Potworny słoń

 Moi kochani chłopcy, śniło mi się, że w świąteczne popołudnie wszyscy byliście zajęci zabawą. Ja natomiast znajdowałem się w pokoju z profesorem Tomaszem Vallauri (leksykograf, znany literat i bliski przyjaciel ks. Bosko). Gdy dyskutowaliśmy o literaturze i religii, nagle coś uderzyło w drzwi. Szybko wstałem otworzyłem je. Stała w nich moja matka, zmarła już sześć lat temu. Zdyszana z zapartym oddechem wyszeptała: «Chodź i popatrz! Chodź i zobacz!», «Co się stało? — zapytałem. Chodźże» — odpowiedziała przynaglająco. Podszedłem do balkonu i ujrzałem na boisku jakieś ogromne słonisko, otoczone przez tłum chłopców. Jak to się stało?» — wykrzyknąłem — Zejdźmy na dół! Zdziwieni wymieniliśmy z profesorem spojrzenia i prędko zbiegliśmy po schodach. Wielu z was podbiegło do słonia, co było zupełnie naturalne. Owe zwierzę wyglądało łagodnie i potulnie. Zabawnie plątało się między wami, ciężko sapiąc i przestępując z nogi na nogę. Obwąchiwało was swoją trąbą i zachowywało się tak roztropnie jak gdyby urodziło się i zawsze przebywało w Oratorium. Wielu z was znalazło się przy nim, lecz nie wszyscy. Rzecz charakterystyczna, że większość miała na sobie jakieś dziwne blizny i, by się nie urazić, dla bezpieczeństwa unikała go. W końcu schowaliście się w kościele. Sam też zamierzałem tam pójść przez boczne wejście prowadzące na boisko. Lecz gdy mijałem figurkę Najświętszej Panny przy źródełku i dotknąłem dolnego rąbka Jej płaszcza, prosząc o opiekę, podniosła do góry swoją prawą dłoń. Vallauri uczynił podobnie z drugiej strony figurki, a Pani uniosła wówczas swoją lewą rękę. Ogarnęło mnie zdumienie i zupełnie nie wiedziałem, co o tym myśleć.

Wróg Eucharystii

Na dźwięk dzwonu wzywającego na nabożeństwo wszyscy weszliście do środka, ja zaś obserwowałem, jak słoń pozostał przy głównym wejściu. Po nieszporach i kazaniu podszedłem do ołtarza, by wspólnie z ks. Alasonattim i ks. Savio udzielić błogosławieństwa. W tym uroczystym momencie, gdy wszyscy byliście pobożnie pochyleni, adorując Najświętszy Sakrament, słoń, stojąc wciąż przy końcu nawy, także klęknął, niestety tyłem do ołtarza Po skończonym nabożeństwie chciałem wyjść na dziedziniec, by zobaczyć, co tam się dzieje, gdy nagle coś mnie zatrzymało, Za minutę poprzez drzwi prowadzące do krużganków zobaczyłem was zabawiających się spokojnie. Słonisko także wyszło już z kościoła i wałęsało się na pobliskim boisku w sąsiedztwie budującego się drugiego skrzydła. Zapamiętajcie dokładnie to właśnie miejsce, gdyż tam wydarzyła się scena, o której zaraz będę mówił. W tym momencie od samego końca boiska ujrzałem zbliżającą się procesję, w której chłopcy nieśli wielki transparent. Na nim ogromnymi literami widniał napis: «święta Maryjo, ratuj zgubione dzieci». Ku zdumieniu wszystkich, potworna bestia, dotąd tak potulna, naraz wpadła w niebywałą wściekłość. Z przeraźliwym rykiem rzuciła się naprzód, chwytała najbliższych chłopców swoją trąbą, podrzucała ich wysoko w górę lub uderzała nimi o ziemię, tratując następnie łapami. Ofiary jej wściekłości, chociaż straszliwie poturbowane, wciąż jeszcze żyły. Każdy w ucieczce, jeśli tylko zdołał, ratował swoje życie. Ranni wydawali bolesne okrzyki, jęki i prośby o ratunek. Więcej, powiem wam coś, w co nie uwierzycie: niektórzy chłopcy turbowani przez słonia, zamiast udzielać pomocy rannym kolegom, pomagali temu oszalałemu bydlęciu w poszukiwaniu i maltretowaniu nowych ofiar.

 Pod płaszczem Maryi

Stałem przy drugim łuku portyku, blisko źródełka, i obserwowałem te dramatyczne sceny. Tymczasem ta mała figurka, którą tam widzicie (tu ks. Bosko wskazał na figurkę Najświętszej Panny), ożywiła się i przybrała wymiary naturalne. Nasza Pani podniosła swoje ramiona, z których spływał obszerny płaszcz, pełen wspaniałych haftowanych napisów. Rozchylił się on niewiarygodnie szeroko i daleko, by skryć wszystkich szukających pod nim ratunku. Najlepsi z chłopców natychmiast pod nim się znaleźli, szukając bezpieczeństwa i ocalenia. Pani widząc, że niektórzy zachowywali się beztrosko, zawołała głośno: «Przyjdźcie do mnie wszyscy»

 Jej wezwanie odniosło skutek. Szybko rosła liczba chłopców, chroniących się pod Jej opiekę, a płaszcz Jej rozciągał się coraz bardziej. Paru jednak chłopców nic sobie z tego wszystkiego nie robiło, wkrótce też odnieśli rany, zanim zdołali skryć się bezpiecznie. Najświętsza Panna, pełna matczynej troski, gorąco wciąż nawoływała, lecz pewna grupa chłopców nie reagowała na Jej głos. Słonisko natomiast kontynuowało swój makabryczny rozbój, wspomagane przez kilku chłopców, którzy uganiali się po boisku. Z mieczem w ręku (niektórzy trzymali i dwa) przeszkadzali swoim kolegom w ucieczce do Maryi. Słoń nawet nie musnął żadnego ze swoich pomocników.

Tymczasem niektórzy z chłopców, zachęcani przez Najświętszą Maryję Pannę, opuszczali bezpiecznie schronienie, by w doskokach ratować poranionych kolegów. Ci, dotykając się płaszcza Matki Bożej, już za moment odzyskiwali pełne zdrowie, a rany znikały. Ta grupa dzielnych i odważnych chłopców, uzbrojonych w pałki, raz po raz, z narażeniem swego życia, broniła ofiar przed słoniem i jego wspólnikami. Trwało to tak długo, aż wszyscy się uratowali. Boisko opustoszało. Tylko kilku chłopców leżało na nim prawie bez życia. W jednym końcu krużganków stał tłum chłopców uratowanych i bezpiecznych pod płaszczem Maryi. Po przeciwległej stronie znajdował się słoń wraz z dziesięciu lub dwunastu chłopcami, którzy mu tak obłędnie i opętańczo pomagali. Jeszcze raz po raz potrząsali zuchwale mieczami. Nagle słoń zaczął unosić się na swoich tylnych łapach i zamienił się w jakieś straszne długonożne widmo, zarzucając jednocześnie czarną siatkę na swoich nędznych i nieszczęśliwych wspólników. W pewnym momencie bestia wydała diabelski ryk, a ciężka chmura dymu osłoniła ją całkowicie. Ziemia zapadła się nagle w tym miejscu, w którym się znajdowali, i wszystkich pochłonęła bez śladu.

 Zalecenia Księdza Bosko

 Oglądałem się za swoją matką i profesorem Vallauri, aby z nimi porozmawiać, lecz nigdzie nie mogłem ich spostrzec. Popatrzyłem wówczas na napisy, które zdobiły płaszcz Najświętszej Panny. Zauważyłem, że niektóre z nich były fragmentami z tekstów Pisma św. Oto niektóre z nich;

«Którzy mnie spożywają, dalej łaknąć będą» (Syr 24, 21).

«Kto mnie znajdzie, znajdzie życie i znajdzie łaskę u Pana» (Prz 8, 35). «Prostaczek niech do mnie tu przyjdzie» (Prz 9, 4).

«Ucieczka grzeszników».

«Zbawienie wierzących»

«Pełna pobożności, łagodności i miłosierdzia»

»Błogosławieni, którzy idą moją drogą».

Wszystko się teraz uspokoiło. Najświętsza Dziewica, wyraźnie zmęczona nawoływaniem, po krótkim milczeniu łagodnie pocieszała i podnosiła chłopców na duchu. Cytując napis, który umieściłem w niszy; «Którzy mnie będą wysławiać, posiądą życie wieczne», powiedziała: «Słuchając mego wołania, uniknęliście krwawej tragedii, dokonanej przez szatana na waszych kolegach. Czy chcecie wiedzieć, co spowodowało ich upadek? Brudne rozmowy i szkaradne czyny. Widzieliście także, jak wielu chłopców wymachiwało mieczami. Oni pragną waszego wiecznego potępienia, odciągając was ode mnie. Tak postępują pewni ludzie i niektórzy wasi koledzy».

«Na których Bóg dłużej czeka, tym surowiej karze. Piekielny demon wplątuje ich w swoją sieć i ciągnie na wieczne potępienie. Teraz idźcie w pokoju, lecz zapamiętajcie moje słowa: Unikajcie towarzyszy, którzy lubią szatana; unikajcie brzydkich rozmów i miejcie bezgraniczne zaufanie do mnie. Mój płaszcz będzie zawsze dla was bezpiecznym schronieniem». Po tych słowach Najświętsza Dziewica zniknęła. Pozostała jedynie Jej ukochana figurka. Znowu zjawiła się moja zmarła matka. Znów powiewał transparent z napisem; «Święta Maryjo, wspomagaj biednych». Chłopcy, otaczając go w procesji, śpiewali pieśń; Chwalcie Maryję, o wierne języki. Zaraz potem ustało śpiewanie i zniknął gdzieś obraz. Obudziłem się cały oblany potem. Taki był mój sen. Moi synowie, a teraz czas, byście sami określili swoją doroczną wiązankę. Przebadajcie wasze sumienia. Zobaczycie, czy znajdowaliście się bezpieczni pod płaszczem Maryi, czy też słoń podrzucał was w górę. A może potrząsaliście mieczami? Mogę tylko powtórzyć to, co powiedziała Najświętsza Dziewica; «Przyjdźcie do mnie wszyscy». Zwracajcie się do Niej, przywołując Ją w każdym niebezpieczeństwie. Mogę was zapewnić, że Ona wysłucha waszych modlitw. Ci moi wychowankowie, których słoń tak potwornie poturbował, niech odtąd unikają złych rozmów i zepsutych kolegów. Ci natomiast, którzy innym przeszkadzali uciekać się pod opiekę Najświętszej Panny, muszą albo gruntownie zmienić swoje postępowanie, albo opuścić ten dom bezzwłocznie. Jeżeli ktoś chce dowiedzieć się, jaką spełniał rolę w tej całej sytuacji, niech przyjdzie do mojego pokoju, to mu powiem. Powtarzam jeszcze raz: wspólnicy szatana muszą albo zmienić swój tryt życia albo odejść! Dobranoc!”

Ksiądz Bosko przemawiał z taką werwą ż zaangażowaniem uczuciowym, że przez cały następny tydzień chłopcy wciąż rozmawiali o tym śnie. Każdego ranka konfesjonał Świętego oblegał tłum młodych penitentów, każdego zaś popołudnia prosili go, aby im powiedział, jaką rolę spełniali w tym tajemniczym śnie. Nie był to jednak sen, ale wizja. Stwierdza to niedwuznacznie sam ks. Bosko, gdy mówił: „Systematycznie prosiłem Pana Boga, by mi podsunął myśl... Bardzo zła noc zwyczajnie bywa sygnałem, że Nasz Pan pragnie mi coś objawić”. Ksiądz Bosko zakazał wyraźnie komukolwiek tłumaczyć ją po swojemu. Ponadto na podstawie snu sporządził listę rannych chłopców jak również tych, którzy w rękach trzymali jeden lub dwa miecze. Listę tę wręczył Celestynowi Durando, polecając opiekować się wymienionymi w sposób szczególny. Rannych było trzynastu Ci nie uciekli się pod płaszcz Najświętszej Dziewicy. Siedemnastu chłopców wymachiwało jednym mieczem, a trzech miało dwa, Gdzieniegdzie widniały na marginesie listy uwagi przy nazwiskach chłopców. Dotyczą one poprawy ich życia. Trzeba jednak pod. kreślić, że ten sen odnosi się także do przyszłości. Sami chłopcy potwierdzili, że ten sen odzwierciedlał faktyczny stan rzeczy. „Dotąd nie miałem pojęcia, że ks. Bosko zna mnie tak dobrze” — powiedział jeden z nich — „Tak dokładnie przedstawił mój stan ducha, nawet wszystkie moje pokusy, z którymi się borykałem, że nie miałem tu już nic do dodania”. Dwom chłopcom powiedział Święty, że mieli w rękach miecze. „To jest całkowitą prawdą” — potwierdził każdy z nich. — „Cały czas zdawałem sobie z tego sprawę”. To ich słowa. Obaj zresztą zmienili swoje postępowanie. Pewnego popołudnia, gdy rozmawiał o tym śnie, a także i o tym, że niektórzy z wychowanków już opuścili Oratorium, a inni będą musieli to niebawem uczynić, chyba, że przestaną gorszyć swoich kolegów, ks. Bosko wspomniał o swoim „czarodziejstwie”, jak zwykł to nazywać. Opowiedział wtedy następujące wydarzenie:

„Już dość dawno temu jeden z chłopców napisał do domu, oczerniając i oskarżając księży i przełożonych tego zakładu o czyny wyraźnie zdrożne. Obawiając się, że ks. Bosko mógłby zobaczyć ten list, ukrył go, wstrzymując się od wysłania aż do momentu, kiedy uczynił to bez niczyjej wiedzy. Tego samego dnia po obiedzie ks. Bosko wezwał chłopca do siebie. W swoim pokoju powiedział mu o jego wstrętnym czynie i zapytał, jak mógł pisać takie oszczerstwa. Chłopiec bezwstydnie wszystkiemu zaprzeczył. Święty pozwolił mu mówić, a później powtórzył mu w oczy całą treść tego listu. Zmieszany i wystraszony upad przed ks. Bosko na kolana, cały we łzach. „Czy list mój został przechwycony?” — zapytał chłopiec. „Nie” — odparł ks. Bosko — „Twoja rodzina prawdopodobnie już go otrzymała, ale twoją sprawą jest ten ohydny czyn naprawić”. Chłopcy otaczający ks. Bosko pytali, skąd o tym wiedział. „A to już moje czary” — odpowiedział z uśmiechem. Te „czary” i ten sen, który przedstawiał nie tylko obecny stan duchowy chłopców, lecz rzutował także w ich przyszłość, dotyczył tego samego zagadnienia tzn. uczciwego, moralnego postępowania wychowanków.

powrót