Oczyszczenie Maryi.
O świcie wsiadła Maryja z Dzieciątkiem
Jezus na osła. Trzymała Dziecię na łonie i miała tylko kilka nakryć i węzełek
na ośle. Siedziała na siedzeniu poprzecznym z podnóżkiem. Obeszli w lewo
pagórek żłobkowy od południa Betlejem, i nikt ich nie zauważył.
W południe widziałam ich spoczywających
przy jakiejś studni z dachem u góry i otoczonej ławkami. Przybyło tu kilka
niewiast do Maryi i przyniosły jej dzbanuszków i placków.
Dar ofiarny, który święta Rodzina miała ze sobą, wisiał w
koszu na ośle. Kosz miał trzy przedziałki, dwie z owocami, trzecią kratowaną z
gołębiami. Nad wieczorem, na kwadrans może drogi przed Jerozolimą, stanęli
przed jedną większą gospodą, w małym domku, u bezdzietnych małżonków, którzy
przyjęli ich z wielką radością. Było to już między potokiem Cedronem a miastem.
Widziałam, że u tych właśnie ludów także sługa i niewolnica Anny w powrocie się
zatrzymali, i oni to zamówili przyjęcie dla św. Rodziny. Niewiasta była
powinowatą Joanny Chusa. Zdawało mi się, że są Esseńczykami.
Cały jeszcze następny dzień
widziałam św. Rodzinę u tych podeszłych ludzi przed Jerozolimą. Św. Dziewica
była przeważnie w osobnej izbie sama z Dzieciątkiem, które na niskim przedmurzu
ściany na kobiercu spoczywało. Zawsze trwała w modlitwie i widocznie
przygotowywała się do ofiary. Przy tej sposobności miałam wewnętrzne wskazówki,
jak się do św. Sakramentu przygotowywać należy. Widziałam w jej izbie wiele
aniołów, oddających cześć Dzieciątku Jezus. Maryja była zatopiona w skupieniu
wewnętrznym. Poczciwi staruszkowie zdobywali się na wszelkie usługi dla Matki
Bożej; musieli widocznie odczuwać świętość Dzieciątka.
Miałam także widzenie o
kapłanie Symeonie. Był to mąż chudy, bardzo podeszły, z krótką brodą. Miał żonę
i trzech dorosłych synów, z których najmłodszy liczył już lat 20. Symeon
mieszkał przy świątyni. Widziałam, jak szedł ciemnym gankiem w murach świątyni
do małej celi, wpuszczonej w grube mury, z jednym tylko otworem, którym na dół
do świątyni mógł spoglądać. Tu starzec klęknął i z przejęciem się modlił. Wtem
zjawił się przed nim anioł, i powiedział mu, aby jutro rano uważał w świątyni
na Dzieciątko, które pierwsze przyniesione będzie do ofiarowania; jest to
Mesjasz, na którego już tak długo czeka; potem umrze. Wszystko, było tak
pięknie; wnętrze celi było pełne światła, a starzec promieniał z radości.
Poszedł do swego mieszkania i opowiedział ucieszony swej żonie zwiastowanie
anielskie. Następnie udał się znów na modlitwę. Zauważyłam, że pobożni kapłani
i Izraelici nie chwiali się tak przy modlitwie, jak dzisiejsi żydzi, ale za to
biczowali się. Widziałam, że i Anna w swej celi przy świątyni była zachwycona w
modlitwie i miała widzenie.
Wczesnym rankiem, gdy
jeszcze ciemno było, widziałam, jak św. Rodzina z objuczonym do podróży osłem i
koszem z ofiarą, w towarzystwie obojga staruszków, zdążała do miasta. Weszli
najpierw na jakiś murem otoczony dziedziniec, gdzie postawiono osła w szopie.
Staruszka pewna przyjęła św. Rodzinę z Dzieciątkiem i poprowadziła ją przez
pokryty ganek do świątyni. Niosła gorejącą świecę, bo było jeszcze ciemno. Tu w
ganku wyszedł naprzeciw Maryi Symeon, pełen oczekiwania, przemówił z nią radośnie
kilka słów, wziął Dzieciątko Jezus, przycisnął je do serca i pospieszył potem
na drugą stronę do świątyni. Już od wczorajszego wieczora, kiedy otrzymał
zwiastowanie anioła, był pełen tęsknoty i oczekiwał tu, gdzie był dla kobiet
ganek do świątyni, i ledwo mógł się doczekać przybycia św. Rodziny.
Niewiasta zaprowadziła Maryję aż do przedsionka owej części
świątyni, w której miało się odbyć ofiarowanie i tu w przedsionku przyjęła ją
Anna i jeszcze inna niewiasta (Noemi, dawniejsza jej nauczycielka). Symeon
przybył ze świątyni do tej hali, i zaprowadził Maryję z Dzieciątkiem na rękach,
do hali na prawo przy przedsionku kobiet, gdzie była także skarbona, obok
której był Jezus, gdy wdowa grosz wrzucała. Staruszka Anna, której Józef oddał
kosz z gołębiami i owocami, szła wraz z Noemi za nimi, Józef zaś udał się na
miejsce, przeznaczone dla mężczyzn.
W świątyni wiedziano, że kilka kobiet miało dziś przyjść do
ofiarowania. Wszystko było już po temu przygotowane. Naokoło po ścianach
płonęło wiele lamp w kształcie piramid. Płomyki wychodziły ze szyby łukowego ramienia,
błyszczącej niemal tak silnie, jak samo światło. Na szybach wisiały gasidła, które
do góry przymknięte, gasiły płomienie. Przed ołtarzem, z którego węgłów wychodziły
rogi, była postawiona skrzynia, której drzwiczki na zewnątrz otwarte, tworzyły
podstawę dla dość obszernej płyty stołu. Płytę tę nakryto naprzód czerwonym, następnie
białym, przezroczystym, aż do ziemi spadającym obrusem. Na czterech rogach
postawiono kilkuramienne płonące lampy, na środku stołu koszyk w kształcie
kołyski, obok dwie podłużne miseczki i dwa mniejsze koszyki. Wszystkie te
przedmioty, jako też suknie kapłańskie, złożone na ołtarzu z rogami, przechowywane
były w skrzynce, której drzwiczki tworzyły podstawę stołu. Wszystko otaczała
krata. Po obydwu stronach wnętrza świątyni były rzędy ławek, jedne wyżej od
drugich, w których siedzieli kapłani.
Symeon
poprowadził Maryję przez balustradę ołtarza do stołu ofiarnego, na którym
położyła do kołyski Dzieciątko w niebieskie szaty owinięte. Maryja miała
niebieską suknię, biały welon, i odziana była długim, żółtawym płaszczem. Podczas
gdy Dzieciątko leżało w kołysce, zaprowadził Symeon Maryję znów na miejsce dla
kobiet. Następnie poszedł przed właściwy, stały ołtarz, na którym leżały suknie
kapłańskie, i gdzie prócz niego jeszcze trzech innych kapłanów się ubrało.
Jeden stanął w tyle, jeden na przedzie, a dwóch po bokach stołu i modlili się
nad Dzieciątkiem. Wtedy przystąpiła do Maryi Anna, dała jej w dwóch na sobie
stojących koszykach gołębie i owoce, i poszła z nią ku balustradzie ołtarza. Tu
zatrzymała się Anna; Maryję zaś zaprowadził Symeon przez balustradę przed stół
ołtarza, gdzie do jednej z miseczek położyła owoce, do drugiej monety; gołębie
zaś postawiła z koszem na stole. Symeon stał nieco oddalony obok Maryi przed
stołem. Kapłan zaś poza stołem, wziął Dzieciątko z kołyski na ręce, podniósł je
w górę i ku różnym stronom świątyni, i długo się modlił. Od niego odebrał
Dziecię Symeon, podał je Maryi na ręce, i ze zwoju, obok niego na pulpicie
leżącego, modlił się nad nią i nad Dzieciątkiem.
Teraz zaprowadził Symeon Maryję znowu
przed balustradę, a stąd poszła z nią Anna do miejsca kobiet, kratą otoczonego,
gdzie tymczasem zebrało się jeszcze około 20 kobiet z pierworodnymi synami.
Józef i kilku innych mężczyzn stali nieco w głębi w miejscu mężczyzn.
W tej chwili poczęli dwaj kapłani przed
stałym ołtarzem służbę bożą okadzaniem i modlitwami, a ci, co byli w rzędach
siedzeń, poruszali się, lecz — jak już wspominałam — nie tak, jak dzisiejsi
żydzi.
Po ukończeniu tego obrzędu, poszedł Symeon na owo miejsce, gdzie była Maryja, wziął
Dziecię na ramiona i mówił długo i głośno z weselem i uniesieniem. Gdy
skończył, była Anna natchniona i mówiła długo. Zauważyłam wprawdzie, że wszyscy
ludzie to słyszeli, nie spowodowało to jednak żadnego zamieszania. Lecz wszyscy
byli wzruszeni, i okazywali Maryi i Dzieciątku wielką cześć. Maryja jaśniała
jak róża. Na pozór miała ofiarę najuboższą; lecz Józef dał niepostrzeżenie
Symeonowi i Annie wicie trójkątnych, żółtych kawałków na rzecz świątyni, a
osobliwie dla dziewic, które były ubogie i nie mogły ponosić kosztów. Nie
wszyscy mogli dawać swe dzieci do świątyni na wychowanie. Raz widziałam także
chłopczyka na wychowaniu i opiece Anny. Przypuszczam, że był to syn jakiego
księcia lub króla; zapomniałam jednak jego nazwisko.
Obchodu oczyszczenia innych kobiet nie
widziałam; miałam jednak uczucie, że wszystkim dzieciom, dziś ofiarowanym,
osobliwsza łaska dostała się w udziale, i że były między nimi niektóre z
młodzianków niebawem przez Heroda zamordowanych. Gdy Najśw. Dzieciątko położono
do kołyski na ołtarzu, światłość nieopisana napełniła świątynię. Widziałam, że
Bóg był w tym świetle, i niebo otwarte aż do Przenajświętszej Trójcy.
Anna i Noemi zaprowadziły znów Maryję na dziedziniec. Pożegnała
się z nimi i spotkała się z Józefem i staruszkami gospody. Zaraz wyruszyli z
osłem, z Jerozolimy, a poczciwi staruszkowie szli z nimi sporo drogi. Tego
jeszcze dnia dostali się do Betheron; przenocowali w domu, gdzie była ostatnia
stacja Maryi w podróży do świątyni przed 13 laty. Do tego miejsca wysłani byli
po nich przez Annę ludzie.
Uroczyste widzenie.
Obchód ten widziałam także w kościele
nadziemskim. Pełen był anielskich chórów; w środku nad nimi widziałam Najśw.
Trójcę, a w niej jakoby pewną próżnię. Pośród kościoła stał ołtarz, a na nim
drzewo z szerokimi, obwisłymi liśćmi, podobnie jak było drzewo upadku w raju.
Św.
Dziewica z Dzieciątkiem na rękach wznosiła się z ziemi ku ołtarzowi, a drzewo
na ołtarzu chyliło się przed nią i więdło. Wielki, jak kapłan odziany anioł, z
pierścieniom około głowy, przystępował ku Maryi. Oddała mu Dzieciątko, które
położył na ołtarzu. W tejże chwili widziałam św. Trójcę, jak zawsze. Widziałam,
że anioł dał Matce Bożej małą, jasną kulę z wizerunkiem owiniętego dziecka, a
Maryja z tym darem unosiła się nad ołtarzem. Ze wszech stron zbliżały się do
Maryi liczne ramiona ze światłami; wszystkie te światła oddawała ona Dzieciątku
na kuli, i wszystkie wnikały w Dzieciątko i zeń wychodziły. A ze wszystkich
tych świateł stawało się nad Maryją i Dzieciątkiem jedno światło, które
wszystko oświecało. Maryja rozpostarła swój obszerny płaszcz na całą ziemię.
Taki był ów niebieski obchód.
Mniemam, że zwiędnięcie drzewa wiadomości
za zjawieniem się Maryi, i wnikanie Dzieciątka w Najśw. Trójcę, oznacza
złączenie upadłych ludzi z Bogiem. Przez Maryję stają się rozpierzchłe światła
w świetle Jezusa jednym światłem, które wszystko oświeca.
Śmierć św. Symeona.
Widziałam, że Symeon, po swym powrocie do
świątyni, zachorował w domu. Na łożu dawał ostatnie napomnienia żonie i synom,
i dzielił się z nimi swą radością, a wreszcie widziałam, że umierał. Koło niego
było wielu podeszłych kapłanów i żydów, którzy się modlili.
Gdy umarł,
przeniesiono zwłoki na inne miejsce, gdzie je obmyto, nie zdejmując szat. Leżał
na desce z otworami nad miedzianym wątorem, do którego woda spływała, a myto go
pod płótnem nad nim rozpiętym. Potem obłożono go kwiatami i krzewami ziół i
owinięto w szerokie płótno jak dziecko w pieluchy. Zwłoki były tak wytężone i
wyprostowane, iż zdawało mi się prawie, że jest poowijany na desce. Wieczorem
pogrzebano go. Sześciu ludzi niosło go ze światłami na marach z niską łukową
poręczą do wydrążonego grobowca, w pagórku, niedaleko świątyni. Grobowiec miał
skośno leżące drzwi, a ściany jego były ozdobione gwiazdami i figurami, jak cela
Najśw. Panny przy świątyni. Była to robota, którą używano także w pierwszym
klasztorze św. Benedykta. Zwłoki złożono na ziemi w środku małej groty, tak że
można było obejść je wokoło. Potem był jeszcze obrzęd, i nakładli około zwłok
różnych rzeczy, zdaje mi się: monet, kamyków, placków. Lecz nie wiem tego
dokładnie. Symeon spokrewniony był z Weroniką, a przez jej ojca z Zachariaszem.
Synowie jego byli w usłudze przy świątyni, i byli zawsze ukrytymi przyjaciółmi
Jezusa i Jego zwolenników, zostali Jego uczniami częścią przed, częścią po Jego
wniebowstąpieniu. W czasie pierwszych prześladowań wiele dobrego uczynili dla
gminy wiernych.
Powrót św.
Rodziny do Nazaretu.
Widziałam świętą Rodzinę, powracającą do Nazaretu daleko
prostszą drogą od tej, którą stąd szli do Betlejem. Wtedy omijali wszelkie
miejscowości i stawali tylko w domkach odosobnionych, teraz zaś szli drogą
prostą, o wiele krótszą.
Józef miał w płaszczu kieszeń, a w niej małe zwitki
żółtych, połyskujących, cienkich blaszek, na których były głoski. Dostał je od
św. Królów. Srebrniki Judasza były grubsze i w kształcie języka.
Widziałam, jak św. Rodzina przybyła do
domu Anny przy Nazarecie. Była tam najstarsza siostra Maryi, Maria Helego ze
swą córką, Marią Kleofasową, pewna niewiasta z miejscowości Elżbiety i służebna
Anny, która była u Maryi w Betlejem. Urządzono uroczystość, podobnie jak przy
odjeździe Dzieciątka Maryi do świątyni; lampa paliła się nad stołem, obecni
także byli starsi kapłani. Wszystko jednak odbywało się całkiem cicho. Całe
zebranie cieszyło się Dzieciątkiem Jezus, lecz radość ta była cicha i wewnętrzna.
W ogóle u wszystkich tych św. osób nie zauważyłam nigdy jakiejkolwiek przesady.
Mieli małą ucztę, a kobiety pożywały, jak zawsze, osobno od mężczyzn. Całego
obrazu już sobie nie przypominam, lecz bezsprzecznie byłam wśród niego, gdyż
miałam w nim czynny udział modlitwą. Mimo późnej pory roku, widziałam w
ogrodzie Anny wiele gruszek i śliwek, i innych owoców na drzewach, jakkolwiek
liście już były poopadały.
Zapominam zawsze powiedzieć, jak mi się
przedstawia powietrze w kraju obiecanym w zimowej porze, wszystko bowiem wydaje
mi się tak naturalnym i zawsze myślę, że każdy przecież musi to wiedzieć. Widzę
często deszcz i mgłę, niekiedy i śnieg, który jednak wnet taje. Widzę wiele
drzew, na których jeszcze są owoce. Widzę kilka zbiorów w roku, a pierwsze
żniwo już w czasie naszej wiosny. Teraz w zimie widzę ludzi na drodze
opatulanych płaszczem, na głowę nasuniętym. W noc Bożego Narodzenia widzę
jeszcze wszystko, jakby zielone, kwitnące i pełne kwiatów, zwierzęta wesołe, w
winnicach piękne jagody i słyszę śpiew ptaków; lecz wnet potem znów wszystko
jest cicho i tak jak zwykle tam o tej porze. Tak też widziałam owo drzewo przed
Betlejem, pod którym Maryja stała, w czasie gdy tam stała, całkiem zielonym i
cienistym, lecz potem znów zwiędłym. Był to może tylko znak czci, lecz i św.
Dziewica tak to odczuwała. Pole pasterzy jednak było o tym czasie już zielone,
gdyż było nawodnione.
Droga z domu Anny do domu Józefa w Nazarecie
prowadzi jakie pół godziny między ogrodami i pagórkami. Widziałam, że Józef u
Anny wiele naładował na parę osłów, i że z niewolnicą Anny szedł do Nazaretu
przed osłami. Anna z Dzieciątkiem Jezus na rękach towarzyszyła Maryi.
Maryja i Józef nie prowadzą własnego
gospodarstwa; we wszystko zaopatruje ich Anna, która często do nich przychodzi.
Widziałam, że niewolnica Anny nosiła im w jednym koszu na głowie, a w drugim na
ręce, zapasy żywności.
Św. Dziewica robiła sukienki na drutach
lub szydełkiem. Po prawej stronie
miała przytwierdzony kłębek z wełną, a w ręku dwa, zdaje mi
się, kościane pręciki z haczykami u góry. Jeden jest może długi pół łokcia,
drugi krótszy. Poza haczykami na pręcikach było przedłużenie, na które przy
robocie nawijało się nić i tworzyły oczka. Co było zrobione, zwisało między
oby-dwoma prętami. Tak pracowała, stojąc lub siedząc przy Dzieciątku Jezus,
które leżało w kołysce.
Święty Józef wyrabiał z długich, żółtych,
ciemnych i zielonych pasków łyka, zasłony od słońca, wielkie płachty i opony na
gmachy. Miał zapas plecionych tafli w szopie przy domu złożonych. Wyplatał
przeróżne gwiazdy, serca i inne wzory. Przychodziła mi do głowy myśl, jak to on
nawet nie przeczuwa, że stąd wnet będzie musiał odchodzić.
Św. Rodzinę w Nazarecie
odwiedzała także Maria Helego, najstarsza siostra św. Dziewicy. Przychodziła ze
św. Anną, i miewała ze sobą wnuczka, mniej więcej 4 letniego chłopca, syna swej
córki, Marii Kleofasowej. Święte niewiasty siedziały razem, piastowały Dzieciątko
Jezus i brały je na ręce tak samo jak po dziś dzień. Maria Helego mieszkała
około 3 godziny na południe od Nazaret w małej miejscowości. Miała domek,
prawie równie dobry jak dom matki jej, Anny; przed domem był dziedziniec, murem
otoczony, i studnia z pompą i basenem, do którego płynęła woda, gdy się u dołu
nastąpiło na pompę. Mąż jej nazywał się Kleofas. Córka jej, Maria Kleofasowa,
zaślubiona Alfeuszowi, mieszkała na drugim końcu wsi. Wieczorem widziałam św.
Niewiasty wspólnie się modlące. Stały przed małym stolikiem przy ścianie, który
okryty był czerwonym i białym obrusem. Na nim leżał zwój, który Maryja w górę
rozwijała i przytwierdzała do ściany. Na tym zwoju utkany był bladymi barwami
wizerunek, przedstawiający jakoby jakiegoś zmarłego w długim, białym płaszczu,
nasuniętym na głowę, mającego coś w ręce. Podobny obraz widziałam także przy
uroczystości w domu Anny, gdy Maryja podróżowała do świątyni na oczyszczenie.
Także lampa płonęła przy modlitwie. Maryja stała nieco na przedzie, a Anna i
Maryja Helego po obu stronach. Składały ręce na krzyż na piersiach, podawały je
sobie i wyciągały w górę. Maryja czytała z leżącego przed nią zwoju. Odmawiały
modlitwy w pewnym tonie i takcie, który mi przypominał śpiew w chórze.
Z objawienia Anny Katarzyny
Emmerich