Ostanie dni przed wniebowstąpieniem.
Jezus obcował
ostatnimi dniami w sposób zupełnie naturalny i ludzki z Apostołami i uczniami.
Jadł z nimi i modlił się wspólnie, to znów brał ich ze Sobą w drogę,
powtarzając im w krótkości wszystkie Swoje dawniejsze nauki. W tym czasie
pojawił się także Szymonowi z Cyreny. Tenże pracował właśnie w ogrodzie między
Betfage a Jerozolimą, gdy Jezus, cały blaskiem otoczony, zbliżył się doń, jakby
unosząc się w powietrzu. Szymon upadł na twarz i ucałował ziemię przed stopami
Pana, a Jezus dał mu znak ręką, by milczał i zaraz znikł. Inni robotnicy,
pracujący w pobliżu, widzieli także Jezusa i na znak czci upadli przed Nim na
twarz. Gdy Jezus chodził czasem z Apostołami koło Jerozolimy, spostrzegali Go
tu i ówdzie i Żydzi, ale kryli się zaraz z przestrachem i zamykali się w swoich
mieszkaniach. Nawet Apostołowie i uczniowie odczuwali także pewien lęk w
obcowaniu teraz z Jezusem; posłać Jego wydawała im się zanadto duchowa. Jezus
pojawiał się po zmartwychwstaniu w bardzo wielu miejscowościach, także w
Betlejem i Nazarecie, a to głównie tym osobom, z którymi obcował za życia On
sam i Jego najświętsza Matka. Wszędzie rozsiewał błogosławieństwo; ci, którzy
Go widzieli, stawali się zaraz Jego wyznawcami i przyłączali się do Apostołów i
uczniów. Przedostatniego dnia przed wniebowstąpieniem widziałam Jezusa, jak
szedł z pięciu uczniami do Betanii od strony wschodniej. Tam także udała się
już przedtem z Jerozolimy Najśw. Panna ze św. niewiastami. Wkoło domu Łazarza
zebrało się mnóstwo wiernych, bo już rozeszła się była wieść, że Jezus ma ich
wnet opuścić, więc chcieli Go jeszcze raz ujrzeć i pożegnać. Gdy Jezus wszedł
do środka domu, wpuszczono wszystkich zebranych na obszerny dziedziniec i zaraz
zamknięto za nimi bramę. Jezus stojąc, spożył z Apostołami i uczniami lekki
posiłek. Gdy ci ostatni płakali gorzko na myśl o rozstaniu, rzekł im Jezus:
„Dlaczego płaczecie, mili bracia? Patrzcie na tę niewiastę i z niej wzór
bierzcie! Oto Ona nie płacze." Przy tych słowach wskazał Jezus na
najświętszą Matkę Swą, która stała z innymi niewiastami u wejścia do sali. Dla
zebranych w dziedzińcu wiernych zastawiony był długi stół. Jezus, wyszedłszy na
dziedziniec, przystąpił do stołu, błogosławił małe placki, łamał je i
rozdzielał między zebranych; potem dał im znak, by się oddalili. Wtem zbliżyła
się do Niego pokornie Najświętsza Panna, chcąc przedłożyć Mu jakąś prośbę, lecz
Jezus, zrobiwszy ręką gest odmowny, rzekł, że nie może Jej tego spełnić.
Maryja, przeto z najwyższym poddaniem się podziękowała i cofnęła się na powrót.
Najczulej żegnał się Jezus z Łazarzem. Dał mu spożyć jakiś świetlisty kąsek,
pobłogosławił go i podał mu rękę. Łazarz, który od czasu wskrzeszenia Swego
trzymał się zwykle w ukryciu, pozostał teraz w domu, a Jezus wyruszył z
Apostołami i uczniami ku Jerozolimie drogą, którą szedł w niedzielę Palmową,
nadkładając jednak nieraz drogi. Szli, podzieleni na cztery grupy, w znacznych
od siebie odstępach; na przedzie szedł Jezus z Apostołami, na ostatku — św.
niewiasty. Jezus zdawał się przewyższać wszystkich wzrostem, a blask bił od
Niego. Rany Jego nie zawsze były mi widoczne, ale w chwilach, gdym je widziała,
błyszczały jak słońce. Uczniowie przygnębieni byli bardzo i zaniepokojeni;
niektórzy płakali, inni, nie chcąc jeszcze uwierzyć, że Jezus ich opuści,
pocieszali się, mówiąc: „Już nieraz znikał nam tak z oczu." Piotr tylko i
Jan wydawali się spokojniejsi; znać było, że Pana lepiej rozumieją. Jezus
zatrzymywał się często i objaśniał towarzyszom niektóre rzeczy. Chwilami znikał
im z oczu, to znów pojawiał się w pośród nich, co wprawiało ich w osłupienie.
Zapewne chciał ich w ten sposób przygotować do rozstania na zawsze, mającym w
krótkim czasie nastąpić. Droga wiodła miejscami koło małych uroczych ogrodów,
gdzie właśnie zajęci byli Żydzi pleceniem i obcinaniem żywopłotów, wśród
których rosły gęsto krzewy kształtu piramidy, okryte bujnym kwieciem. Gdy Jezus
tędy przechodził, robotnicy zasłaniali oblicze rękoma i padali na ziemię, lub
uciekali w zarośla. Nie wiem, czy robili to ze strachu, czy ze skruchy, jak
również nie wiem, czy widzieli może Pana, czy tylko przeczucie obecności Jego
tak na nich działało. — Słyszałam, jak Jezus mówił do uczniów: „Gdy wszystko tu
naokół przyjmie wiarę, przez was głoszoną, a inni wypędzą wiernych i wszystko
ulegnie spustoszeniu, smutne wtenczas nastaną czasy. Teraz nie rozumiecie Mnie
jeszcze, lecz gdy ostatni raz spożyjecie ze Mną wieczerzę, wtenczas zrozumiecie
Mnie dokładnie”. W otwartym na wszystkie strony przedsionku wieczernika
zastawiona już była uczta, o którą przygotowywali Nikodem i Józef z Arymatei.
Od przedsionka na lewo wiódł przez podwórze chodnik do małego domku,
przybudowanego do murów, gdzie mieściła się kuchnia. Na prawo oddzielała
przedsionek od podwórza otwarta łukowa kolumnada i tu zastawione były dla
uczniów stoły, zbite z długich desek. W samym przedsionku stał stół dla Jezusa
i Apostołów; widać było na nim małe kubki, a na środku stała wielka misa z rybą
i plackami, wybornymi obłożona jarzynami. Na stołach były dla uczniów
zastawione owoce i plastry miodu w trójkątnych misach; obok leżały kościane
trzonki. Każda misa przeznaczona była na trzy osoby, toteż koło każdej leżały
trzy kromki chleba. Słońce już zaszło i mrok zaczął zapadać, gdy Jezus przybył
do wieczernika z Apostołami. U bramy przyjęła Go Najśw. Panna, Nikodem i Józef
z Arymatei. Jezus poszedł z Maryją do Jej mieszkania, Apostołowie zaś udali
się, prosto do przedsionka. Po chwili, gdy już zeszli się uczniowie i święte
niewiasty, poszedł i Jezus do przedsionka. Zastawiony stół — wyższy był niż
zwyczajnie; Apostołowie usadowili się wzdłuż jednego dłuższego boku na
poprzecznych łożach. Jezus sam stał; obok Niego spoczywał Jan, weselszy jakiś
niż inni. Szczery ten i prawy młodzieniec miał w usposobieniu swym coś
dziecięcego. W jednej chwili popadał w smutek i wnet znowu pocieszał się łatwo
i rozweselał. — Nad stołem zawieszona była płonąca lampa. Józef i Nikodem
usługiwali biesiadnikom; Najśw. Panna stała u wejścia. Jezus pobłogosławił
rybę, placki i jarzyny, i rozdawał wkoło, a przy tym nauczał z wielką powagą i
namaszczeniem. Zdało mi się, że słowa z ust Jego wychodzą jako promienie
świetlane i wpływają w usta tego lub owego Apostoła, powolniej lub prędzej,
stosownie do tego, im, który z nich więcej spragniony był Jego nauki. Przy
końcu uczty pobłogosławił Jezus także kubek z winem, napił się z niego i podał
innym. Nie była to konsekracja, lecz zwykłe błogosławienie chleba i wina. Po
tej uczcie miłości zebrali się wszyscy przed domem w cieniu drzew. Jezus
rozmawiał długo i nauczał, na ostatek wszystkich pobłogosławił, Matce zaś Swej,
stojącej na czele św. niewiast, podał rękę. Wszyscy byli bardzo wzruszeni;
Magdalena, jak czułam, miała wielką ochotę upaść Jezusowi do nóg, ale
powstrzymała się, poważne bowiem i pełne godności zachowanie się Jezusa
onieśmielało tak ją, jak i innych. Po odejściu Jezusa wszyscy rzewnie
płakali; nie był to jednak płacz zewnętrzny, objawiający się łzami, lecz
zdawało się, jakoby tylko dusze ich płakały. Jedna Najśw. Panna nie płakała. W
ogóle nie widziałam nigdy, by, kiedy wylewała rzewne łzy i zbyt okazywała żal
Swój na zewnątrz; było to tylko wtedy, gdy dwunastoletni Jezus zgubił się w
powrocie ze świąt i po skonaniu Jezusa, gdy stała pod krzyżem. — Apostołowie i
uczniowie bawili prawie do północy w wieczerniku.
Wniebowstąpienie.
W
nocy przed Swym cudownym wniebowstąpieniem znajdował się Jezus z Apostołami i
Najświętszą Panną w sali wieczernika. Uczniowie i święte niewiasty zebrani byli
na modlitwie w salach bocznych. W środku sali pod płonącą lampą stał stół, a na
nim leżały przaśne placki i stał kielich z winem. Apostołowie ubrani byli w
suknie świąteczne. Jezus, mając naprzeciw Siebie Najświętszą Pannę,
konsekrował, jak w Wielki Czwartek, chleb i wino. Przy konsekracji wina zdało
mi się, jakoby czerwony promień spływał z ust Jezusa do kielicha, gdy zaś
Apostołowie przyjmowali Najśw. Sakrament, widziałam, jakoby świetliste jakieś
ciało wchodziło w ich usta. W ostatnich dniach przyjmowały także Najśw.
Sakrament Magdalena, Marta i Maria Kleofy. Nad ranem
odprawiono pod lampą uroczyściej niż zwykle, jutrznię. Następnie oddał Jezus
jeszcze raz Piotrowi władzę nad wszystkimi, odziewając go w ów płaszcz, i
powtórzył to, co mówił im nad Morzem Tyberiadzkim i na górze. Nauczał także o
chrzcie i święceniu wody. Podczas jutrzni i nauki stało w sali za Najśw. Panną
około 17 najzaufańszych uczniów. Zanim opuścili
wieczernik, przedstawił im Jezus Najśw. Pannę jako Matkę ich wszystkich,
Pośredniczkę ich i Orędowniczkę. Maryja zaraz też udzieliła Piotrowi i innym
błogosławieństwa, a oni przyjęli je, ze czcią się
przed Nią pochylając. W tej chwili ujrzałam Maryję, wzniesioną na tron,
siedzącą w błękitnym płaszczu i w
koronie na głowie. Było to dla mnie zmysłowym obrazem Jej nowej godności - jako
Królowej miłosierdzia. Dzień już szarzał, gdy Jezus wyszedł z Apostołami z
wieczernika. Tuż za Apostołami szła Najświętsza Panna, a z tyłu w pewnym
oddaleniu postępowała gromadka uczniów. Szli ulicami jerozolimskimi, pustymi
jeszcze i cichymi, bo mieszkańcy pogrążeni byli dotąd we śnie. Jezus poważniał
coraz więcej, coraz większy pośpiech przebijał się w Jego mowie i całym
zachowaniu się. O ile poznałam, szli tą samą drogą, co i w Niedzielę Palmową;
czułam, że Jezus przechodzi z nimi całą drogę Swej męki, by nauką Swą i
upomnieniami dać im żywo odczuć spełnienie się obietnicy. Na każdym miejscu,
gdzie odbyła się jakaś scena z Jego męki, zatrzymywał się chwil kilka,
objaśniał im znaczenie tych miejsc i wykazywał spełnienie się proroctw i
obietnic. W wielu miejscach znać było ślady spustoszenia, pokopane były rowy,
drogi pozagradzane kupami kamieni lub innymi zaporami, bo Żydzi chcieli w ten
sposób przeszkodzić czczeniu tych miejsc; Jezus, więc polecał uczniom, idącym z
tyłu, usuwać zapory. Uczniowie wysuwali się naprzód, spełniali prędko
polecenie, przepuszczali Jezusa naprzód z pokłonem głębokim i znowu szli z
tyłu, gotowi na każde skinienie. Minąwszy bramę, wiodąca na Kalwarię, zwrócił
się Jezus na prawo od drogi na miły placyk, obsadzony drzewkami; było to
miejsce do modlitwy, jakich wiele jest w koło Jerozolimy. Usiadłszy tu z
towarzyszami, nauczał ich Jezus i pocieszał, tymczasem zrobił się dzień. Z
jasnością dzienną wstąpiła i otucha w serca uczniów; zdawało im się, że
przecież może Jezus zostanie z nimi dłużej. Tymczasem zaczęły napływać nowe
gromady wiernych, między którymi jednak nie widziałam niewiast. Wnet wyruszył
Jezus dalej drogą, wiodąca na Kalwarię i do św. grobu. Nie doszedłszy tam
jednak, zboczył ku Górze Oliwnej, kołem okrążając miasto. Przez całą drogę
naprawiali uczniowie szkody i usuwali zapory, pozastawianie przez Żydów na
miejscach, gdzie Jezus przedtem nauczał lub się modlił. Potrzebne narzędzia
znajdowali uczniowie w pobliskich ogrodach; przypominam sobie, że widziałam w
ich ręku okrągłe łopaty, podobne do tych, jakich używa się przy pieczeniu
chleba. Przybywszy pod Górę Oliwną, zatrzymał się Jezus w chłodnej, uroczej
dolince, porosłej piękną, bujną trawą; dziwiło mnie to, że trawa nie była ani
troszkę podeptana. Tłum wiernych, otaczający Jezusa, zwiększył się tak dalece,
że już nie mogłam ich policzyć. Jezus tu długo rozmawiał i nauczał, jak ktoś,
co wypowiada już ostatnie słowo i ma odejść. Czuli też wszyscy dobrze, że
nadeszła chwila rozstania, ale nie myśleli, że to już teraz nastąpi. Słońce
wzbiło się już ponad horyzont i z wysokości stropu niebieskiego zsyłało na
ziemię swe promienie. Nie wiem, czy dobrych używam wyrażeń, gdyż tam w Ziemi
Obiecanej, na którą przenoszę się
w widzeniu, nie wydaje mi się słońce tak bardzo oddalone od ziemi, jak u nas.
Nie wygląda mi ono, jak u nas, jako mała, okrągła
tarcza, lecz jakoby było bliżej ludzi, więcej bijące blaskiem; promienie także
nie wydają mi się tak rozdrobnione, delikatne, lecz na kształt szerokich smug i
pasów świetlanych. Na wspomnianej polance bawił Jezus przeszło godzinę. W Jerozolimie
ruch już dał się widzieć, mieszkańcy powstali ze spoczynku nocnego do zajęć
dziennych; wnet też zauważono tłumy ludu, zebranego wkoło Góry Oliwnej, i
zachodzono w głowę, co to może znaczyć. Powoli zaczęły i z miasta płynąć ku
Górze Oliwnej gromady ludzi, przeważnie tych samych, którzy i w Niedzielę
Palmową brali udział w pochodzie Jezusa. Ludzie cisnęli się tak licznie, że na
węższych uliczkach powstał natłok. Tylko koło Jezusa i towarzyszących Mu
uczniów ucisku nie było. Jezus skierował się ku ogrodowi Getsemane, a stąd
przez Ogrójec na szczyt Góry Oliwnej, omijając jednak miejsce, gdzie Go
niedawno pojmano. Tłumy płynęły za Nim na górę jak fala różnymi drogami, drąc
się przez zarośla i skacząc przez płoty. Jezus szedł coraz prędzej, a coraz
większy blask bił od Niego. Uczniowie spieszyli za Nim, lecz nie mogli Mu
sprostać. Wreszcie stanął Jezus na szczycie góry, jaśniejąc białym blaskiem
słonecznym, a z nieba spuścił się ku Niemu krąg światła, gorejącego barwami
tęczowymi. Tłumy zatrzymały się, olśnione blaskiem, wieńcem otaczając górę. Od
Jezusa blask bił silniejszy niż otaczająca Go gloria. Lewą rękę przyłożył Jezus
do piersi, a prawą błogosławił świat cały, obracając się na wszystkie strony;
nie błogosławił Pan dłońmi, jak rabini, lecz jak chrześcijańscy biskupi.
Radością przenikało mnie to błogosławieństwo, udzielone całemu światu. Wśród
tłumów panowała głęboka cisza. Wtem światło z niebios zlało się w jedno z
blaskiem, bijącym z Jezusa. Postać zaś Jego, dotychczas widzialna, zaczęła się
powoli od głowy rozpływać i jak gdyby znikać, podnosząc się ku górze. Wyglądało
to, jak gdyby wchodziło jedno słońce w drugie, jakby płomień znikał w świetle, lub iskra w płomieniu. Blask szedł taki z
wierzchołka góry, jak od słońca w samo południe, owszem mocniejszy jeszcze i
jaskrawszy, bo przyćmiewał o wiele światłość dzienną. Już głowa Jezusa
rozpłynęła się w tym morzu światła, a jeszcze widziałam świetliste Jego nogi,
aż wreszcie cały zniknął mi z oczu. Mnóstwo dusz wchodziło ze wszystkich stron
w obręb światła i wraz z Panem znikały ku górze. Tak, więc przedstawiło mi się
wniebowstąpienie; nie widziałam, by Jezus unosił się w powietrzu ku niebu, lecz
pogrążył się i niejako rozpłynął ku górze w obłoku świetlanym.
Z obłoku tego
spadła jakoby rosa świetlana na zebrane w koło tłumy; wszystkich zdjął strach i
podziw, a blask olśnił ich oczy. Apostołowie i uczniowie, stojący najbliżej,
nie mogli znieść oślepiającej jasności, więc spuścili oczy ku ziemi, wielu
rzuciło się twarzą na ziemię; Najśw. Panna, stojąca tuż za nimi, spoglądała
spokojnie przed Siebie. Po kilku chwilach, gdy blask się nieco zmniejszył,
ośmielili się zebrani wznieść oczy w górę; miotani najrozmaitszymi uczuciami,
spoglądali w ciszy głębokiej ku obłokowi świetlanemu, otaczającemu wciąż
jeszcze szczyt góry. Wtem ujrzałam w świetle spuszczające się w dół dwie
postacie, z początku małe, ale zwiększające się coraz za zbliżaniem się ku
ziemi. Byli to dwaj mężowie w długich, białych szatach, z laskami w ręku, jakby
Prorocy. Stanąwszy spokojnie na ziemi, przemówili do tłumu, a głosy ich
brzmiały jak dźwięk puzonu; byłam pewna, że słyszano ich aż w Jerozolimie. —
„Mężowie Galilejscy - rzekli — dlaczego stoicie tu i spoglądacie bezradnie w
niebo? Ten Jezus, który z pośród was wzięty jest do nieba; wróci kiedyś tak,
jak widzieliście Go wstępującego do nieba." To rzekłszy, znikli. Blask
trwał jeszcze czas jakiś, wreszcie rozpłynął się powoli zupełnie, podobnie jak
światło dzienne rozpływa się w mroku nocnym. — Teraz dopiero zaczęli uczniowie
boleć, zrozumiawszy, co się stało. Oto ich Pan i Mistrz odszedł od nich do Ojca
Swego niebieskiego. Niektórzy, odurzeni boleścią, rzucali się na ziemię. Gdy
blask znikł zupełnie, przyszli trochę do siebie; inni zaczęli się kupić koło
nich, potworzyły się liczne gromadki, święte niewiasty zbliżyły się także, a
wszyscy rozprawiali, zastanawiali się nad tym, co zaszło, wahali się i stali
tak jeszcze długą chwilę, spoglądając w górę. Wreszcie podążyli Apostołowie i
uczniowie do wieczernika, a za nimi święte niewiasty. Niektórzy płakali, jak
niepocieszone dziatki, inni skupieni byli w sobie i głęboko zamyśleni, tylko
Najświętsza Panna, Piotr i Jan spokojni byli, a otucha nie ustąpiła z ich serc.
Za to w innych gromadkach byli tacy, którzy oddalali się stąd z niewiarą i
zwątpieniem w zatwardziałości serca. Na szczycie Góry Oliwnej, skąd Jezus
wstąpił w niebo, była płaska skała. Stojąc na niej, przemawiał Jezus jeszcze,
zanim udzielił błogosławieństwa i zniknął w obłoku. Ślady stóp Jego pozostały
odciśnięte na kamieniu. Niżej zaś, na innym kamieniu, pozostał ślad ręki Najśw.
Panny. Południe już minęło, zanim wszystek tłum rozszedł się do domów. Uczuwszy
się samymi, byli Apostołowie i uczniowie z początku niespokojni, bo uważali się
całkiem za opuszczonych, spokojne jednak zachowanie się Najśw. Panny wlało
pociechę w ich serca. Zaufali słowu Jezusa, że Maryja ma być dla nich Matką,
Pośredniczką i Orędowniczką, więc Jej obecność pokojem ich napełniła. W
Jerozolimie panował między Żydami pewien popłoch. Zamykano gdzieniegdzie drzwi
i okiennice i schodzono się gromadnie po domach. W ogóle w ostatnich dniach, a
szczególnie dziś, znać było rodzaj niepokoju wśród Żydów. Przez następne dni
bawili Apostołowie wciąż w obrębie wieczernika wspólnie z Najśw. Panną. Od
czasu ostatniej uczty, spożytej z Jezusem, przy której po raz pierwszy Maryja
siedziała naprzeciw Jezusa, zajmowała ona odtąd zawsze to miejsce, tylko, że
teraz, kiedy nie było Pana, miała naprzeciw Siebie Piotra, który zastępował
miejsce Jezusa przy modlitwie i ucztach. Czułam, że Maryja nabrała teraz
większego znaczenia wobec Apostołów, i że w osobie Swej przedstawia niejako
Kościół. Apostołowie trzymali się teraz bardzo w ukryciu. Z szerszej rzeszy
wyznawców nikt nie pojawiał się u nich w wieczerniku. Oni też sami nie
wychodzili nigdzie, strzegąc się bardziej niż inni prześladowań ze strony
Żydów; zarazem przestrzegali ściślej i w większym porządku modlitw i ceremonii,
niż uczniowie, zajmujący inne komnaty wieczernika, bo ci ostatni częściej
wychodzili z domu i wchodzili. Niektórzy uczniowie odprawiali nocą z wielkim
nabożeństwem drogę krzyżową. Przy wyborze Macieja na Apostoła widziałam, jak
Piotr stał w wieczerniku w gronie Apostołów, odziany w płaszcz swój biskupi.
Uczniowie zgromadzeni byli w otwartych salach przyległych. Piotr podał jako
kandydatów na ten urząd Barsabę i Macieja. Stali oni
właśnie w pośród odosobnionej gromadki uczniów, z których niejeden pragnął
gorąco być wybranym na miejsce Judasza, tylko Ci obaj nie myśleli wcale o tym i
nie żądni byli tej nowej godności. W dzień potem rozstrzygnięto losem podczas
ich nieobecności wybór między nimi; los padł na Macieja, więc zaraz poszedł
jeden do mieszkania uczniów, by go przyprowadzić.