34. Cierniem ukoronowanie i wyszydzenie Jezusa.

Podczas gdy biczowano Jezusa, Piłat kilka kroć przemawiał do ludu w duchu pojednawczym, lecz wciąż odpowiadano mu uporczywym krzykiem: „Precz z Nim! Musimy Go usunąć, choćbyśmy sami mieli przez to zginąć!" Gdy prowadzono Jezusa do strażnicy, znowu rozległy się okrzyki: „Precz z Nim! Precz!" — Coraz nowe schodziły się gromady Żydów, podburzonych przez zauszników arcykapłanów i coraz groźniejsze okrzyki rozlegały się w koło.

Po zaprowadzeniu Jezusa do strażnicy nastąpiła krótka chwila spokoju. Piłat zajął się wydaniem odpowiednich rozporządzeń wojsku. Arcykapłani i radni, siedzący pod drzewami na podwyższonych ławach, zasłanych okryciami, kazali przez służących przynieść sobie jeść i pić, i posilali się, rozprawiając nad ostateczną zgubą Jezusa. Piłat także usunął się na chwilę w głąb domu. Zabobonny ten człowiek w wielkiej był rozterce ze samym sobą. Nie wiedział sam, co począć, jak rozstrzygnąć o losie Jezusa. I znowu palił w samotności kadzidła swoim bożkom,

próbował znaków wieszczbiarskich, lecz na żaden sposób nie mógł się pozbyć dręczącej go niepewności.

Najśw. Panna, wysuszywszy chustami krew Jezusa u słupa, odeszła z niewiastami z forum. Niosąc te drogocenne relikwie, udały się do pobliskiego domku małego, zbudowanego pod murem; nie przypominam sobie, do kogo ten dom należał. Jana, zdaje mi się, nie widziałam nigdzie podczas biczowania.

Tymczasem na wewnętrznym dziedzińcu strażnicy odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Strażnica stała już w obrębie forum, a pod nią znajdowały się więzienia dla złoczyńców. Wkoło otoczona była kolumnadą o otwartych portykach. Na dziedzińcu zebrało się około 50 zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczy, niewolników i katów, którzy Jezusa biczowali; wszyscy brali czynny udział w naigrywaniu się z Pana. I motłoch uliczny zaczął się cisnąć na dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział, złożony z tysiąca rzymskich żołnierzy, i otoczył zbitym i zwartym szeregiem całą strażnicę, nie dopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili, podżegając tym dręczycieli Jezusa do zadawania Mu tym większych mąk. Śmiech i żarty żołnierzy podniecały tę zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów podniecają aktora do lepszej gry.

Wytoczyli na środek ułamaną podstawę jakiejś dawnej kolumny, z otworem w środku, w którym zapewne była niegdyś osadzona kolumna; na tym postawili niski, okrągły stołek, opatrzony z tyłu antabą do trzymania. W złości swej posypali stołek ostrymi kamykami i skorupami z czerepów.

Przygotowawszy siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa wszystkie suknie, a narzucili Mu krótki czerwony płaszcz żołnierski, podarty ze starości, a nie sięgający nawet do kolan. Tu i ówdzie zwieszały się z płaszcza strzępy żółtych frędzli. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie w izdebce pachołków, a ubierano w niego zazwyczaj ubiczowanych złoczyńców, jużto na szyderstwo, jużto, by osuszyć krew, spływającą z ran biczowanego. Ubrawszy weń Jezusa, przywlekli Go przed siedzenie, posypane skorupami i kamykami, i całą siłą posadzili Go na nie. Teraz zabrali się do wtłaczania Mu korony cierniowej. Korona ta, wysoka na kilka dłoni, pleciona była gęsto z trzech gałęzi cierniowych, grubych na palec, umyślnie w tym celu wyciętych w krzakach; widziałam nawet to miejsce, gdzie je wycinano. Użyto do tego trojakiego rodzaju cierni, podobnych do naszego głogu, szakłaku i tarniny. Kolce z rozmysłem zwrócone były prawie wszystkie do środka. U góry przy pleciona była wystająca obwódka z jakiegoś ciernia, podobnego do jeżyny; tędy ujmowali siepacze koronę w rękę. Korona zrobiona byłą tak, jak szeroka taśma, przybrała więc kształt korony dopiero wtenczas, gdy opasali nią Jezusowi głowę i z tyłu mocno związali. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę Jezusa; do ręki dali Mu grubą trzcinę, zakończoną kością, a wszystko to robili z szyderczym namaszczeniem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Teraz dopiero zaczęli naprawdę znęcać się nad Nim. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i bili nią w koronę, by kolce głębiej wbijały się w głowę; krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać Mu oczy. A oni klękali przed Nim, wyszczerzali Mu język, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc: „Bądź pozdrowiony, Królu żydowski!" Wreszcie wśród śmiechu piekielnego wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc o skorupy ciało Jego. Nie zdołam powtórzyć, na jakie nikczemności wysilali się ci łotrzy, by naigrywać się z umęczonego Zbawiciela. Ach! jakież straszne pragnienie dręczyło Jezusa, gdy skatowany tak nieludzko i poraniony przy biczowaniu dostał jakoby febry i gorączki. Drżał na całym ciele, a ciało to na bokach powyrywane było miejscami aż do kości. Język Jego ściągnięty był kurczowo, pałające spalone usta otwarte były, a zwilżała je krew, spływająca z najświętszej głowy. Zaślepieni okrutnicy zaś obrali sobie to święte usta za cel swych obrzydliwych nieczystości i plwocin. — Tak dręczono Jezusa około pół godziny, a oddział żołnierzy, otaczający szeregiem pretorium, bawił się tym widowiskiem, dając poklask siepaczom.

35. Oto człowiek.

Odzianego płaszczem purpurowym, w koronie cierniowej na głowie, z berłem trzcinowym w związanych rękach, poprowadzono Jezusa na powrót na taras pałacu. — Jezus był prawie nie do poznania, tak obficie zalewała Mu krew oczy, ściekając, po ustach i brodzie. Ciało Jego, pokryte sińcami i ranami, podobne było do chusty, zanurzonej we krwi. Tak szedł Jezus chwiejnym krokiem, a że płaszcz był za krótki, więc musiał się Jezus pochylać i kurczyć, by jako tako okryć nagość Swego ciała. Piłat stał już na tarasie, gdy wtem ujrzał przed sobą na najniższym stopniu Jezusa, tak strasznie skatowanego. Na ten widok nawet ten okrutny człowiek poczuł w sobie dreszcz wstrętu i litości zarazem. Wstrząśnięty, wsparł się na jednym z oficerów, a słysząc dolatujące bezustanne krzyki kapłanów i motłochu, zawołał: „Jeśli diabeł żydowski jest tak okrutny, to nie można by wytrwać przy nim w piekle." Z trudem zaciągnięto Jezusa na taras i postawiono w głębi, a Piłat podszedł naprzód. Na jego skinienie rozległ się dźwięk puzonu na znak, że starosta chce przemówić. Gdy wrzawa ucichła trochę, zawołał Piłat do arcykapłanów i do ludu: „Patrzcie! Jeszcze raz Go tu wam przyprowadzam, byście poznali, że nie znajduję w Nim żadnej winy!"

Teraz popchnęli siepacze Jezusa na przodek tarasu obok Piłata, tak, że wszystek lud z dziedzińca mógł Go widzieć. Co za straszny widok, rozdzierający serce! Nieludzko skatowany najświętszy Syn Boży, Jezus, stał pokryty ranami, zlany krwią własną. Straszna korona cierniowa raniła Go do głębi mózgu, krew zalewała Alu oczy, a On zwracał je miłosiernie na falujący się tłum ludu. Groza przeniknęła ludzkie serca, cisza nastała na chwilę, cisza ponura, złowroga, a wśród niej rozległ, się z tarasu gromki głos Piłata, wskazującego na Jezusa: „Patrzcie! Oto tu ten człowiek!"

Ten zaś, na którego wskazywał, stał poraniony, okryty płaszczem czerwonym, skulony, trzymając w rękach związanych berło ze trzciny; głowę przebitą cierniami, oblaną krwią, pochylił na piersi, z bólem w sercu słuchając wściekłych okrzyków kapłanów i ludu. Na tle marmurowych ścian pałacu Piłata rysowała się Jego postać, jak krwawy cień, jako uosobienie nieskończonej żałości i smutku i łagodności, boleści i miłości. Właśnie przeciągały przez forum gromadki obcych dziewcząt i młodych mężczyzn ku sadzawce Owczej, by pomagać przy oczyszczaniu baranków wielkanocnych, których żałosne beczenie dochodziło aż tutaj, mieszając się z wściekłą wrzawą motłochu. Zdawało się, że nierozumne zwierzęta chcą dać świadectwo prawdzie milczącej, prawdziwemu Barankowi Bożemu, wyjawionej a nie poznanej tajemnicy tego dnia świętego, w którym spełniały się proroctwa, a Najczystszy Baranek Boży miał złożyć głowę pod miecz katowski.

Arcykapłanów i radnych rozzłościł tylko tym więcej widok Jezusa, będącego dla nich żywym wyrzutem sumienia, przeto zaraz zakrzyczeli: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!"— „Jak to — zawołał Piłat — nie dosyć wam tego? Tak już jest skatowany, że zapewne odechce Mu się być królem."

„Precz z Nim! Na krzyż z Nim!" brzmiały coraz natarczywiej szalone krzyki kapłanów i wzburzonego motłochu. Znowu kazał Piłat zadąć w puzon i po uciszeniu się wrzawy, rzekł: „Więc weźcie Go sobie i ukrzyżujcie! Ja nie znajduję w Nim żadnej winy."

„My mamy swoje prawo - rzekli arcykapłani — a według niego musi On umrzeć, bo samowładnie czynił się Synem Bożym!"

A na to Piłat: „Jeśli wy macie takie prawa, że On musi umrzeć, nie chciałbym być Żydem."

Jednak słowa arcykapłanów „On czynił się samowładnie Synem Bożym " wzbudziły w Nim na nowo niepewność i zabobonną obawę. Kazał przeto Jezusa zaprowadzić do izby sądowej, a zostawszy z Nim sam na sam, zapytał: „Skąd Ty jesteś?" Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, rzekł niecierpliwie: „Dlaczego nie odpowiadasz,? Czy nie wiesz, że mam moc kazać Cię ukrzyżować, lub puścić wolno?" Teraz dopiero odrzekł mu Jezus: „Nie miałbyś mocy nade mną, gdyby ci nie była dana z góry; tym cięższy więc grzech popełnia ten, który ci Mię wydał."

W tej chwili przysłała Klaudia Prokla powtórnie do Piłata, zaniepokojona przewlekaniem sprawy. Z polecenia jej pokazał mu sługa dany zastawnik, który miał mu przypomnieć przyrzeczoną obietnicę. Piłat dał jej na to jakąś niejasną, powikłaną odpowiedź, w której powoływał się na swoich bożków.

Z oddalenia się Piłata skorzystali arcykapłani i Faryzeusze; wmieszawszy się w tłum, zaczęli zapewniać uroczyście, że stronnicy Jezusa przekupili żonę Piłata i że, gdy Jezus wyjdzie na wolność, z pewnością połączy się z Rzymianami i wytępi wszystkich Żydów. Nie trudno im też było przekonać chwiejny motłoch. Gdy więc Piłat, jeszcze więcej chwiejny i niepewny niż przedtem, powtórnie wyszedł przedstawić ludowi, że nie znajduje  w Jezusie winy, tłum rozjątrzony już, zaczął przybierać groźną postawę  i coraz gwałtowniej domagał się wyroku na Jezusa. Piłat powrócił znowu do izby sądowej, chcąc koniecznie wydobyć z Jezusa jakąś odpowiedź na swoje pytania. Wszedłszy, spojrzał prawie lękliwie na Jezusa, a po głowie plątały mu się bezładne myśli: „Czyż naprawdę miałby On być Bogiem?" Wreszcie, nie wiedząc, co począć, zaprzysiągł Jezusa uroczyście, by mu powiedział prawdę, czy jest Bogiem, nie człowiekiem, czy owym obiecanym królem, jak daleko rozciąga się Jego królestwo, na jakim stopniu potęgi stoi jako Bóg? Za odpowiedź na te pytania obiecał Jezusowi wolność. Odpowiedzi Jezusa nie pamiętam już dosłownie, lecz mogę tylko treść przytoczyć. Jezus nie odpowiedział wprost, ale dał Piłatowi niejasno do zrozumienia, jakim Królem jest, jakiem Królestwem rządzi i co jest prawda, którą mu właśnie mówił. Wyjawił Piłatowi w oczy całą ohydę jego brudnej duszy, przepowiedział mu czekającą  go przyszłość, tj. popadniecie w nędzę ostatnią, i smutną, sromotną śmierć. Wreszcie rzekł, że zstąpi kiedyś z nieba sądzić go sądem sprawiedliwym.

Na poły wzruszony, na poły rozgniewany tymi słowy, wyszedł Piłat na taras i oznajmił tłumowi, że ma zamiar wypuścić Jezusa na wolność. Lecz motłoch, rozjuszony do żywego, zwrócił się wprost do niego z groźbami. Wszędzie widać było rozognione twarze, dyszące wściekłością, wkoło rozlegały się okrzyki: „Jeśli wypuścisz Go, nie jesteś przyjacielem cesarza.

Kto bowiem czyni się królem, ten jest wrogiem cesarza." A inni wołali: „Oskarżymy cię przed cesarzem, że gwałcisz nasze święto. Kończ już z tym, bo o dziesiątej godzinie musimy pod wielką karą być w świątyni." Wreszcie wszystkie pojedyncze głosy zlały się w jeden nieustający, grzmiący krzyk: „Na krzyż z Nim! Precz z Nim!" Zapalczywsi powyłazili aż na płaskie dachy budynków, by lepiej było ich słychać.

Widział Piłat, że nie da sobie rady z tymi szaleńcami. Z okrzyków uporczywych biła wściekłość i zajadłość; wzburzenie wśród tłumów doszło do takiego stopnia, że należało się obawiać jakiego rozruchu rewolucyjnego. Wobec tego zapomniał Piłat o dotychczasowym postanowieniu i zgodził się zasądzić Jezusa. Kazał jednak służącemu przynieść wody w czarce i polać nią sobie ręce wobec wszystkich, przy czym zawołał głośno: „Nie winien jestem krwi tego Sprawiedliwego! Wy odpowiadajcie za nią!" A tłum, zebrany ze wszystkich miejscowości Palestyny, zawrzeszczał znowu przeraźliwie: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci."

Ilekroć, rozważając gorzką mękę Zbawiciela, słyszę ten ohydny krzyk Żydów: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!" zaraz przedstawiają mi się w strasznych, zmysłowych obrazach smutne skutki tego uroczystego przekleństwa, jakie Żydzi sami na siebie ściągali. Widzę, jakoby nad tym tłumem zawisło ponure niebo, pełne chmur krwawych, ognistych biczów i mieczów. Przekleństwo to w kształcie promieni zdaje się przenikać ich do szpiku kości, dosięga nawet dzieci, ukrytych w łonie matek. Cała ta wzburzona fala głów ludzkich przesłania się czarną oponą, rzucone przekleństwo wypada z ich ust jako ponury, zjadliwy i pożerający ogień, którego płomienie łączą się w górze nad ich głowami i znowu na nich spadają. W niektórych wnikają głębiej, niektórych dotykają tylko lekko i na chwilę; ci ostatni oznaczają takich, którzy po ukrzyżowaniu Jezusa się nawrócili. A liczba ich jest znaczna, bo Jezus i Maryja wśród wszystkich tych strasznych mąk wciąż modlą się o zbawienie Swoich katów i ani na chwilę nie powstanie gniew albo niechęć w ich sercu. Poznaję dokładnie, jak Jezus znosi aż do ostatniego tchu te straszne męczarnie ciała i ducha, najzłośliwsze, najokrutniejsze udręczenia cielesne, pyszałkowate, nikczemne szyderstwa, złość, wściekłość i ohydną żądzę krwi Swych dręczycieli i ich służalców, wreszcie niewdzięczność i zaparcie się ze strony niektórych Swych wyznawców, a znosi to wszystko wśród modłów ustawicznych, przejęty miłością niezmierną dla Swych nieprzyjaciół, wciąż prosząc dla nich o łaskę nawrócenia się. Cierpliwość Jego i miłość niezmierna rozpala tym bardziej wściekłość i szaleństwo Jego wrogów. Złoszczą się, że żadne męki nie mogą wyrwać z ust Jezusa słowa skargi, lub protestu, które by usprawiedliwiło choć trochę ich postępowanie. Dzisiaj w dzień zabijania baranków paschalnych nie przeczuwają Żydzi, że zabijają prawdziwego Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata.

W ogóle nieraz w takich widzeniach przyjdzie mi zwrócić uwagę na usposobienia, myśli, charaktery, słowem, na wewnętrzny stan duszy tych tłumów żydowskich, sędziów, katów i najświętszych osób Jezusa i Maryi. Lecz ja, śmiertelna, nie umiem czytać w sercach ludzkich, więc za szczególną łaską Bożą, przedstawia mi się ich wnętrze duchowe w poszczególnych, zmysłowych, dostępnych dla oczu obrazach, których oczywiście sami ci ludzie nie widzieli, ale czuli w sobie ich treść, pełną znaczenia. I tak, teraz wśród tych tłumów, zebranych na dziedzińcu, przedstawiają mi się ich podłe charaktery i występki jako postacie diabelskie, uwijające się w pośród nich, każda inna, stosownie do grzechu i zbrodni, jaką uosabia. Mary te biegają na wszystkie strony, podburzają, zawracają głowę, szepcą do ucha, wskakują do ust. Czasami wypadają licznie z ciżby, łączą się w gromadę i wspólnie podszczuwają motłoch przeciw Jezusowi, to znów lęk ich przejmuje przed Jego nieskończoną miłością i cierpliwością, więc na powrót znikają w ciżbie motłochu. A cała ta działalność potęg szatańskich jest jakimś niepewnym szarpaniem się na wszystkie strony, przebija z niej zawiłość i rozpaczliwość jakaś; poznać, że w niej samej tkwią już zarodki zniszczenia. Na odwrót znowu przy Jezusie, Maryi i kilku tych świętych osobach widzę mnóstwo Aniołów. Ci, stosownie do zadania, jakie im poruczono, mają rozmaite kształty i rozmaite ubiory. Czynności ich różnorodne są uzmysłowieniem pociechy, modlitwy, namaszczenia, nakarmienia, napojenia i w ogóle różnych uczynków miłosierdzia.

Gdy te zjawiska Aniołów niosą komuś pociechę, lub wypowiadają groźbę, to widzę, jak wychodzą z ich ust świetliste, barwne słowa; gdy zaś mają spełnić jakie poselstwo, to trzymają w ręku zapisane kartki. Nieraz znowu w razie potrzeby widzę najtajniejsze poruszenia duszy, wewnętrzne namiętności, cierpienia, miłość, słowem, wszystkie czucia; przedstawiają mi się one jako barwne ruchy światła i cieni, przenikające pierś i całe ciało w najrozmaitszych kierunkach i kształtach, zmieniające odpowiednio barwę i figurę, to powolne, to znów szybkie, drgające i przenikające wszystko. Patrząc na nie, rozumiem dokładnie ich znaczenie, ale naturalnie nie da się to wiernie powtórzyć. Moc tego niezliczona, a ja przy tym tak przejęta jestem boleścią, cierpieniem i smutkiem za grzechy moje i całego świata, tak przygniecioną jestem ogromem mąk Chrystusa, że dziwię się nawet, iż choć tę trochę spamiętam i zdołam powtórzyć. Zapewne i innym duszom chrześcijańskim, którym dane było widzieć w objawieniu mękę Zbawiciela, tak się przedstawiały te wewnętrzne dla innych niewidzialne tajniki serc, te zjawiska potęg niebieskich i piekielnych i ta ich symboliczna działalność. Ale że każdy inne ma usposobienie, więc inaczej zapatruje się na rzecz widzianą; ten to spamięta, inny znów co innego, nie jedno się zapomni, nie jedno pominie, i stąd pochodzą te różne pozorne sprzeczności w opowiadaniach takich osób. Na udręczenie Jezusa złożyła się wszelka złość, ucierpiała w Nim wszystka miłość, gdyż Jezus, jako Baranek Boży, wziął na Siebie grzechy całego świata; któż potrafi spamiętać i opisać tę przepaść i bezdeń grzechu, tę nieskończoność świętości. Jeśli więc widzenia i rozmyślania pobożnych dusz nie zgadzają się zupełnie ze sobą, pochodzi to stąd, że nie jednakowego stopnia łaski dostąpiły, więc nie, jednakowo rozumiały i opowiedziały widziane rzeczy.

Powrót