Jezus przybywa do Sychar — Kedar i naucza o tajemnicy małżeństwa.

Odprowadzony przez wielu mieszkańców, wyruszył Jezus z Kedar ku stronie północnej; grunt był tu już równiejszy. Pierwszym miejscem odpoczynku była jakaś osada pasterska. Drzewa zasadzone tu były długimi rzędami a gałęzie splecione były ze sobą; chaty porobione były przeważnie z gałęzi i pełno szop otwartych stało dokoła. Pod jedną taką szopą zasiedli przybysze do posiłku, złożonego z fig, winogron i daktyli. Noc była piękna, ciepła, więc siedzieli jeszcze na świeżym powietrzu, gdy niebo zaiskrzyło się już gwiazdami, w których słabym świetle błyszczały brylantami krople rosy.

Odprowadzający powrócili stąd do swych domów, Jezus zaś wędrował dalej z trzema młodzieńcami, nauczając wszędzie, i dopiero wieczorem następnego dnia przybył do małego miasta Sychar-Kedar, leżącego u podnóża góry. Była to właśnie miejscowość, o której Jezus słyszał podczas godów w Edon, że tak wielu ludzi żyje tu w niedozwolonych związkach małżeńskich. Mieszkańcy wyszli naprzeciw i zaprowadzili Go do publicznego domu godowego, zupełnie podobnego do takiegoż domu w Kanie galilejskiej. Zebranie było liczne; młodzi bowiem małżonkowie, niedawno poślubieni, stracili rodziców skutkiem nagłej śmierci, i teraz ugaszczali tu wszystkich którzy brali w pogrzebie udział. Przed domem był dziedziniec otoczony kratą, a na dziedzińcu sztucznie pleciona altana; w czterech rogach altany stały wydrążone kamienie z wodą, z której wiły się po palikach pnące rośliny i czepiały się arkad, biegnących do środka podwórza, a wspartych na kolumnie, pomalowanej sztucznie na marmur i zdobnej w bogate rzeźby. Rośliny te wciąż utrzymywały się świeżo, jak trzcina. Było także mnóstwo innych ozdób i wieńców, a wszystko nadzwyczaj gustowne i piękne. Jezusa i towarzyszów wprowadzono najpierw do sali tuż koło podwórza, umyto im nogi i podano przekąskę. Potem przeszli do innej komnaty, gdzie zastawiona była uczta, podczas której Jezus nauczał, przy tym sam usługiwał do stołu, dodawał wszystkim chleb, owoce i wielkie plastry miodu i nalewał z dzbanów i kubków trojaki napitek, mianowicie jakiś zielony sok, żółty napój i trzeci całkiem biały płyn. Ze strony nowożeńców był na uczcie tylko mąż; zwał się on Eliud. Niedawno ożeniony, pojechał na gody do Edon, a powróciwszy, nie zastał już żony rodziców przy życiu; ci bowiem dowiedzieli się tymczasem przypadkowo, że córka ich, a żona Eliuda, jest cudzołożnicą, i ze zgryzoty nagle pomarli. Eliud sam nie znał powodu ich śmierci, bo nie wiedział nic o postępowaniu żony. — Po uczcie kazał się Jezus zaprowadzić Eliudowi do jego domu, nie biorąc ze Sobą młodzieńców. Tu pomówił na osobności z żoną jego, szczerze opłakującą i swój postępek i śmierć rodziców; niewiasta upadła Panu do nóg i z płaczem wyznawała swą winę. Potem zaprowadził Go Eliud na miejsce spoczynku. Jezus przemówił doń jeszcze poważnie, wzruszającymi słowy, poczym odprawiwszy go, pomodlił się i udał się na spoczynek. Nazajutrz rano przyszedł znów Eliud do sypialni, niosąc miednicę i zieloną gałązkę. Jezus spoczywał jeszcze na posłaniu, wsparty na ręce, lecz zaraz wstał, a Eliud umył Mu nogi i otarł je własną suknią. Wtedy kazał mu Jezus zaprowadzić się do jego modlitewnika, mówiąc, że chce tam nawzajem umyć jemu nogi. Eliud nie chciał oczywiście przystać na to, lecz Jezus rzekł mu stanowczo: „Jeśli nie zgodzisz się na to, opuszczę natychmiast dom twój; musi tak być, więc jeśli chcesz Mnie naśladować, nie powinieneś się sprzeciwiać." Ustąpił zatem Eliud, zaprowadził Jezusa do swego modlitewnika i przyniósł świeżej wody w miednicy. Wtedy Jezus ujął go za obie ręce, spojrzał mu czule w oczy i najpierw zaczął mówić o myciu nóg, a wreszcie powoli, ogródkami, wyjawił mu, że żona jego zgrzeszyła cudzołóstwem, lecz żałuje teraz szczerze i pragnie otrzymać jego przebaczenie. Wiadomość ta wywarła na biednym człowieku okropne wrażenie. Upadł twarzą na ziemię i tarzał się, jęcząc, taka boleść targała serce jego. Jezus tymczasem, odwróciwszy się, modlił się chwilę gorąco, dopiero gdy Eliud nieco ochłonął z pierwszej boleści, przystąpił doń, podniósł Go, pocieszył i teraz dopiero umył mu nogi. Widząc zaś, że już zupełnie ucichł i się uspokoił, kazał mu zawołać żonę. Gdy winowajczyni weszła z zasłoną na twarzy, wziął Jezus jej rękę, włożył w rękę Eliuda, a połączonych tak na nowo małżonków pobłogosławił i pocieszył. Na znak nowego związku zdjął niewieście zasłonę. Potem kazał im przywołać dzieci, te także pobłogosławił i oddał na powrót rodzicom. Małżonkowie pozostali sobie odtąd wierni i złożyli ślub dozgonnej czystości. Tegoż dnia zwiedził Jezus wiele domów, by sprostować błędne pojęcia mieszkańców o małżeństwie; wszędzie rozmawiał łaskawie o wszystkich sprawach i dolegliwościach, a obejściem się Swym zyskiwał Sobie coraz więcej serca mieszkańców.

W pobliżu miasta na stoku góry stoją całe rzędy uli. W tym celu są umyślnie porobione tarasy, a na nich, oparte jednym bokiem o górę, stoją licznie, czworoboczne, płaskie u góry pnie, na siedem stóp wysokie. Czubki ozdobione są gałkami. Ule poustawiane rzędem, jedne nad drugimi, są u góry nie okrągłe, lecz spiczaste, jak dach; z przodu znajdują się drzwiczki do otwierania. Cała pasieka otoczona jest delikatną kratą, plecioną z trzciny. Między tymi ulami prowadzą od tarasu do tarasu schody, którymi można dochodzić do coraz wyższych rzędów. Na tarasach rosną poprzywiązywane do krat krzaki jagód i białe kwiaty.

Mieszkańcy nieraz zapytywali Jezusa, skąd On jest. Jezus odpowiadał na to w przypowieściach, które oni prostym umysłem dosłownie brali za prawdę. Raz miał naukę pod altaną domu godowego i w niej opowiadał przypowieść o synu królewskim, który przybył wszystkich długi zapłacić. Słuchacze wzięli to w zupełnie dosłownym znaczeniu i cieszyli się tym bardzo. Wtrącił także przypowieść o odpuszczaniu długów, jak to wierzyciel za małą drobnostkę chciał dłużnika swego zawlec przed sąd. Przy tym rzekł: „Mnie także oddał Ojciec winnicę, którą muszę uprawiać i szczepić latorośle i szukać robotników do winnicy; dlatego właśnie wybrałem się w podróż. Lecz muszę wyrzucić wielu zbytecznych, leniwych najemników, podobnie jak te latorośle, których oni nie chcieli nacinać i szczepić." Tu wyjaśnił im Jezus sposób nacinania winorośli i zrobił porównanie, że jak w winnicy nieraz wiele jest drzewa i liści, a mało jagód, tak i w człowieku przez grzech wiele jest zbytecznych, niepotrzebnych naleciałości, które trzeba obciąć i zniszczyć przez umartwienie, by tym obfitsze pokazały się owoce. Z tego nawiązał Jezus naukę o małżeństwie, o prawach małżeńskich, o obyczajności i wstydliwości w małżeństwie. Potem zaczął znów mówić o winorośli i zalecał im, by także uprawiali wino. Oni całkiem prostodusznie odrzekli, że tu nie jest odpowiednie miejsce na uprawę, lecz Jezus im odpowiedział, że tam powinni założyć winnicę, gdzie są pasieki, bo to dobre położenie i zaraz opowiedział im przypowieść o pszczołach. Ludzie, słysząc od Niego, że jest właścicielem winnicy, objawili życzenia, że chcą także pracować w Jego winnicy, jeśli się na to zgodzi, lecz Jezus odrzekł, że teraz musi odejść stąd zapłacić długi i dać wycisnąć prawdziwą winorośl na wino życia, by potem i inni nauczyli się uprawiać i przyrządzać wino. Wtedy oni w prostocie serca, zasmuciwszy się, że chce odejść, błagali Go, by został przy nich; lecz Jezus rzeki: „Jeśli wierzycie prawdziwie, to przyślę wam takiego, który was wszystkich uczyni robotnikami w winnicy." Miałam później objawienie, że Tadeusz nawrócił ich wszystkich na wiarę Chrystusową i że podczas prześladowania cała ludność przeniosła się stąd gdzie indziej.

Ludzie tutejsi byli to pastuszkowie, dziecinnego usposobienia, tylko pod względem obyczajów nieco zdziczali. Jezus nie mówił im żadnych proroctw, ani też nie działał cudów. Kilka zwaśnionych, rozdzielonych małżeństw, połączył na nowo. Mężowi, który chciał się żenić z szóstą już siostrą swej pierwszej żony, wykazał Jezus, że to się nie godzi.

Drugim razem znowu nauczał Jezus o uprawie wina, o pielęgnowaniu winnicy i obcinaniu winnych latorośli, z tego zaś wysnuwał przedziwne, a głębokie zastosowania do małżeństwa. Wtedy to dziwnie jasnymi i przekonywującymi stały się dla mnie słowa Jego, że, jeśli małżeństwo nie żyje w jedności i nie wydaje dobrych, czystych owoców, to wina leży przeważnie po stronie niewiasty. Każde słowo Jezusa, choć na pozór pojedyncze, zawierało w sobie głęboką myśl. — Kobieta — mówił — powinna znosić wszystko i cierpieć, powinna strzec i pielęgnować owoce małżeństwa, a ta duchowa jej praca i walka jest w stanie wygładzić wszystkie nieprawidłowości w niej samej i w jej płodzie, potrafi zmazać winę; każdy jej uczynek i postępek jest dla jej potomstwa albo błogosławieństwem, albo zagładą. W małżeństwie nie powinno chodzić o zadowolenie żądzy zmysłowej, lecz trzeba przede wszystkim pamiętać o pokucie i umartwianiu się, o trosce i ciągłej walce przeciw grzechowi i pożądliwości przy pomocy zaparcia się i modlitwy; przez  taką walkę i zaparcie się odniesione zwycięstwo wychodzi na korzyść nie tylko rodzicom, ale i potomkom.  Na ten temat mówił Jezus długo jeszcze o małżeństwie. Podczas całego objawienia tego otrzymałam łaskę być wszędzie przy Jezusie i chodzić wciąż za Nim. Słyszałam więc każde Jego słowo, a prawdziwość i potrzeba tej nauki tak mnie uderzyła, że nie mogłam oprzeć się myślom, dlaczego się nikt nie zajmie spisaniem tego, dlaczego niema tu żadnego ucznia, który by naukę tę spisał w księgi i podał do wiadomości współczesnym i potomnym. Właśnie gdy byłam zaprzątnięta tymi myślami, zwrócił się ku mnie niebieski Oblubieniec i rzekł mniej więcej tak: „Jestem sprawcą miłości i uprawiam winnicę tam, gdzie ma wyróść bujny plon. Gdyby nauka ta była spisaną, to albo uległaby zniszczeniu, jak wiele innych ksiąg, albo przekręcono by ją, albo nie zwracano nawet na nią uwagi. Nie tylko to, ale i wiele innych rzeczy nie spisanych obfitsze przynosi owoce, niż to, co jest zawarte w księgach, gdyż prawa pisanego bardzo często nie przestrzega się wcale. Kto wierzy, ufa i kocha, ten całe prawo nosi wypisane w sercu." Sposób ten nauczania Jezusa przez ciągłe używanie przypowieści jest nadzwyczaj pięknym i przekonywującym. Z istoty winorośli potrafi zawsze udowodnić wszystko, czego naucza o małżeństwie i nawzajem z istoty małżeństwa, wysnuwa prawidła na poparcie tego, co mówi o winnicy. Słuchacze zadają Mu przy tym nieraz różne naiwne pytania, a odpowiedzi Jezusa rozjaśniają im coraz bardziej te obrazy i porównania i zbliżają ich do właściwego jądra nauki. Pewnego dnia w południe odbyły się przed synagogą zaślubiny pewnej pary ubogich, młodych nowożeńców. Dla czystości i niewinności ich serc był im Jezus bardzo życzliwy, więc, zaszczycił obrzęd Swą obecnością. Na czele orszaku ślubnego, idącego do synagogi, szły strojne dzieci sześcioletnie w wieńcach na głowach, grając na piszczałkach; za nimi młode dziewczęta w bieli, rozsypujące z koszyczków kwiaty na drogę, dalej młodzieńcy, grający na harfach, trianglach i innych osobliwych instrumentach. Oblubieniec ubrany był prawie jak kapłan. Mieli też oboje oblubieńcy swych drużbów, którzy podczas ślubu trzymali im na ramionach ręce. Kapłan jeden żydowski pobłogosławił nowożeńcom pod gołym niebem, gdyż dach hali, w której się ślub odbył, w czasie zaślubin podniesiono. Gdy pierwsze gwiazdy zajaśniały na niebie, poszli nowożeńcy na szabat do synagogi, potem pościli aż do następnego wieczora i wtedy dopiero rozpoczęli wesele w domu godowym. Jezus, także obecny, opowiadał różne przypowieści, jak np. o marnotrawnym synu i o mieszkaniach w domu Ojca Jego. Mówił też, że starcom i ubogim powinno się zawsze dawać pierwsze miejsce przy stole. Oblubieniec nie miał własnego domu i miał tymczasem mieszkać w domu świekry, Jezus jednak polecił mu, ażeby, zanim otrzyma mieszkanie w domu ojca, postawił sobie namiot w winnicy, mającej się założyć na wzgórku pasiecznym, i w nim się umieścił. Przy tym nauczał znowu wiele o małżeństwie, a mówił tak: „Jeśli małżonkowie żyją w obyczajności i czystości, jeśli uważają stan swój, jako stan pokuty, to wtedy i dzieci ich znajdą drogę do zbawienia, wtedy pożycie ich małżeńskie nie będzie rozpraszaniem, ale zbieraniem zasobów do mieszkania Ojca Jego." W tej nauce nazwał się Jezus oblubieńcem oblubienicy, z której wszyscy zebrani się odrodzą. Napomknął także o godach w Kanie i o przemienieniu wody w wino, ale przy tym mówił zawsze o Sobie niby o trzeciej osobie, jako o owym mężu z Judei, którego On zna dobrze, który tyle cierpi prześladowania, a wreszcie poniesie śmierć z ręki Swych współ rodaków.

Wszystkiego tego słuchali ludzie z dziecięcą wiarą i ufnością, a przypowieści brali w dosłownym ich znaczeniu. Oblubieniec był, zdaje mi się, nauczycielem; Jezus bowiem tłumaczył mu, jak ma nauczać, nie tak jak Faryzeusze, którzy na drugich wkładają ciężary, a sami ich nie chcą ponosić, lecz przez własny przykład. Także o Izmaelu wspominał coś Jezus, a to dlatego, gdyż Kedar i miejscowości okoliczne zamieszkałe są przez potomków Izmaela. Są to przeważnie pasterze, uważający sami siebie za niższych i gorszych od Judejczyków. To też zawsze mówią o nich jako o znakomitych mężach i wybranym narodzie; żyją na stary sposób patriarchalny. Każdy zamożny właściciel trzód ma wielki dom otoczony w koło rowem, w pobliżu są mieszkania podwładnych mu pasterzy, a dalej pastwiska. W każdej takiej posiadłości jest studnia, przy której poją się tylko trzody właściciela, a także za obopólną umową i trzody sąsiadów. Takich osad sporo jest rozrzuconych w koło Kedar; samo jednak miasto jest niewielkie. Skłonieni słowy Jezusa, postanowili mieszkańcy wybudować dla nowożeńców lekki dom, a raczej namiot na górze pasiecznej, gdzie również miano założyć winnicę. Każdy z ich przyjaciół zrobił na ten namiot kawałek lekkiej plecionki i odnosił zaraz na miejsce, poczym wszystko składano, pokrywano skórami i smarowano jakąś kleistą masą, pomagając w ten sposób mniej albo więcej według możności; udzielano sobie nawzajem wszelkich potrzebnych rzeczy, Jezus zaś wskazywał, jak ma być co urządzone, dziwiąc wszystkich dokładną znajomością rzeczy. Poszedł z nimi na mały wzgórek przed górą pasieczną i jako najlepsze miejsce na winnicę obrał stok góry poza nowo postawionym namiotem. Za nadejściem święta Nowiu zebrali się wszyscy licznie w domu godowym. Jezus wiedział, że, gdy polecał wystawić nowożeńcom dom, wielu pomyślało sobie, a nawet mówili jeden do drugiego: „Czy On nie ma własnego domu i miejsca pobytu? Czy może chce zamieszkać u tych ludzi?" Więc też, by rozproszyć te ich przypuszczenia, rzekł teraz Jezus wobec wszystkich: „Nie myślę tu pozostać, bo nie tu jest Mój dom, a królestwo Moje przyjdzie później dopiero. Tymczasem muszę uprawiać winnicę Ojca Mego i polewać ziemię własną krwią na górze Kalwarii. Teraz Mnie nie rozumiecie, ale zrozumiecie, gdy winnicę krwią zroszę. Wtedy powrócę znowu z ciemnego kraju; przyjdą do was   Moi posłańcy i powołają was, a wy opuścicie siedzibę waszą i pójdziecie  za Mną. Gdy zaś przyjdę po raz trzeci, wprowadzę do królestwa Ojca Mego tych wszystkich, którzy winnicę rzetelnie uprawiali. Nie długo tu już pozostaniecie, więc też lekkie powinny być domy mieszkalne a raczej namioty dające się w każdej chwili zwinąć." Dalej nauczał Jezus długo o miłości wzajemnej, która jakby kotwica powinna przykuwać ich do siebie, by burze światowe nie rozproszyły ich i nie wygubiły każdego z osobna. Mówił w przypowieściach o uprawie winnicy i wspomniał przy tym, że tylko jeszcze nowożeńcom założy winnicę i nauczy ich uprawiać winną latorośl, a potem zaraz ich pożegna, by pójść uprawiać winnicę Ojca Swego. Słowa Jezusa były tak pojedyncze, a zarazem tak głębokiego znaczenia, że słuchacze coraz bliżsi byli przeczucia prawdy, a jednak nie mogli zupełnie jej odgadnąć. Jezus nauczył ich w całym życiu i w całej naturze poznawać ukryte święte prawo, zmienione do nie poznania przez grzech, przy czym nauka przeciągnęła się późno w noc. Gdy Jezus chciał już odejść, otoczyli Go wszyscy wkoło, zaczęli obejmować rękami i prosić serdecznie: „Wytłumacz nam to wszystko jaśniej! Lecz Jezus kazał im tylko postępować według słów Jego i obiecał przysłać im później takiego, który dokładnie o wszystkim ich pouczy. Po nauce zasiedli do skromnej uczty, przy której wszyscy pili z wspólnego kielicha.

Nowożeniec, któremu Pan kazał tu zbudować dom, zwał się Salatiel, a żona jego jakby niemieckie Bräunchen czy też Feinchen. Z rąk Tadeusza przyjęli oni później chrzest wraz z większą częścią mieszkańców miasta; ewangelista Marek bawił także jakiś czas w tej okolicy. W 35 lat po wniebowstąpieniu Chrystusa wyszedł stąd Salatiel wraz z żoną i trzema dorosłymi synami do Efezu, gdzie zagościł u złotnika Demetriusza. Tenże Demetriusz podburzył był raz lud do prześladowania św. Pawła, ale później się nawrócił; teraz opowiadał Salatielowi wciąż o Pawle i cudownym jego nawróceniu się. Pawła nie było już w Efezie, więc Salatiel, jego trzej synowie i Demetriusz wybrali się w ślad za nim, żona zaś Salatiela zamieszkała w Efezie w pewnym domu, gdzie się powoli zeszło do niej więcej niewiast z jej stron i wszystkie mieszkały razem. Żydzi prawie wszyscy wywędrowali z Efezu. Salatiel z synami, Demetriusz, jakiś Gajus i Sylas znajdowali się na okręcie, który wiózł Pawła do Rzymu. Gdy okręt rozbił się koło Malty, wylądowali wszyscy na wyspie. Później już w więzieniu w Rzymie wyznaczył Paweł synom Salatiela stosowne miejscowości, gdzie mogli pracować z pożytkiem dla Kościoła. Gdy już miejsce na dom było wyznaczone i szpaler wystawiony, poszedł Jezus w gronie mężów na górę pasieczną, pokazać im, jak się szczepi latorośl winną. Mówiono Mu, że rosnące tu winogrona mają smak gorzki, lecz Jezus rzekł: „Pochodzi to stąd, że szczepi się gałązkę nie szlachetną, ze złego pnia, która swobodnie puszcza dzikie pędy, a nikt nie myśli ich o obcinaniu. Taka latorośl ma tylko kształt winogradu, a nie ma jego słodyczy: lecz te, które Ja zasadzę, będą z pewnością słodkie." Z tego przeszedł znowu na naukę o małżeństwie, mówiąc, że tylko wtenczas przynosi ono słodkie owoce, jeśli rolą przewodnią w nim jest zaparcie się, umartwianie i wstrzemięźliwość, w połączeniu z pracą i boleścią.

Z przyniesionych latorośli wybrał Jezus pięć, wsadził je w grunt własnymi rękoma spulchniony i pokazał im, jak na krzyż mają przywiązywać gałązki do szpaleru. Przy tym mówił wciąż o własnościach i hodowli winorośli, stosując to wszystko do tajemnicy małżeństwa i uświęcenia owoców małżeństwa. To samo mówił potem w dalszym ciągu w synagodze, wpajając w nich obowiązek powściągliwości po poczęciu się dziecięcia. Na dowód, jak dalece zepsuci są ludzie pod tym względem, wykazał, że co do tego mogłyby im służyć za przykład zbawienny słonie, w lasach tutejszych żyjące. Przy końcu wreszcie wspomniał o tym, że wkrótce opuści ich, by na górze Kalwarii zasadzić winorośl i polać krwią Swoją, ponowił jednak obietnicę, że przyśle im kogoś, który ich wszystkiego nauczy i zaprowadzi do winnicy Ojca Jego. Gdy zaczął znowu mówić o królestwie Ojca Swego i mieszkaniach w nim, zapytali Go słuchacze, dlaczego nie wziął nic ze Sobą z tego królestwa i chodzi tak ubogo ubrany. Wtedy Jezus im rzekł: „Królestwo to zachowane jest dla tych, którzy pójdą w ślad za Mną, każdy, kto chce je otrzymać, musi sobie na nie zasłużyć. Ja obcy jestem tutaj i szukam tylko wiernych pracowników do winnicy. Dom Salatiela kazałem dlatego zbudować tak lekko, bo naśladowcy Moi nie pozostaną tu na ziemi i nie powinni się do niej przywiązywać. Dlaczegoż macie budować ciału waszemu trwały dom, kiedy to ciało także jest tylko kruchą chatą. Ciało wasze powinniście oczyszczać jako mieszkanie duszy, powinniście uświęcać je, jak świątynię, a nie bezcześcić, przeładowywać na szkodę duszy i czynić zniewieściałym." Z tego zaczął znów Jezus mówić o domu Ojca Swego, o Mesjaszu i znakach, po których można go poznać. Mówił, że Mesjasz musi pochodzić z wysokiego rodu, ale z rodziców prostaczków, pobożnych, i że według wszelkiego prawdopodobieństwa musiał już przyjść na świat. Zalecał im więc, by słuchali tego Mesjasza i trzymali się nauki Jego.

Innym razem nauczał Jezus o miłości bliźniego i dobrym przykładzie. Salatielowi mówił, że śmiało może zostawić dom swój otworem, jeśli tylko zaufa słowom Jego i będzie pobożnie żył, bo wtenczas Bóg będzie strzegł domu jego, a pod taką opieką nic mu pewnie nie zginie. Salatiel otrzymał na nowe gospodarstwo wszystkiego więcej, niż mu było potrzeba, a zawdzięczał to Jezusowi, który powstając w naukach przeciw samolubstwu, polecał wszystko czynić dla miłości Boga i bliźniego. Zwolna wchodził Jezus w coraz silniejsze stosunki z tutejszymi mieszkańcami. By ratować ich jakoś z tego zdziczenia obyczajów, uczył Jezus w najrozmaitszych porównaniach o obyczajności, skromności i powściągliwości wstanie małżeńskim, jak np. w porównaniu o zasiewie i żniwie. Właśnie miały się zawiązać dwa małżeństwa między osobami stojącymi w takim stopniu pokrewieństwa, że nie wolno im było się pobierać. Jezus poszedł więc osobiście do nich, by ich od tego odwieść. Jedna z tych par była w pierwszym stopniu spokrewniona. Jezus kazał ich zawołać do Siebie i wyjawił im, że powzięli ten zamiar ze względów majątkowych, by powiększyć swe mienie i zaraz wykazał im, że jest to niedozwolone. Oboje zlękli się, widząc, że Jezus odgadł ich myśli, bo nie mówili o tym dotychczas nikomu i zaraz się zamierzonego związku wyrzekli. Nastąpiło obopólne mycie nóg, przy czym narzeczona otarła Jezusowi nogi końcem swej zasłony, czy też górną połową płaszcza. Z nauki Jezusa poznali oboje, że jest On czymś więcej niż Prorokiem, nawrócili się więc i poszli za Nim. Następnie udał się Jezus na wieś do pewnego domu, gdzie znowu macocha chciała się wydać za swego pasierba, a który jeszcze nie zupełnie był świadom tych zamysłów. Jezus odkrył mu grożące niebezpieczeństwo, kazał mu oddalić się z tej miejscowości i pomóc Salatielowi w budowie domu, co on posłusznie uczynił. I jemu umył Jezus nogi. Macosze ganił Pan surowo ten grzeszny zamiar, lecz to rozjątrzyło ją tylko; nie chcąc pokutować za grzech, zeszła marnie z tego świata.

Ludzie tutejsi muszą przez swoich przodków mieć jakiś szczególny związek z arką przymierza. — Zapytywali oni Jezusa, gdzie podziała się świętość arki. Jezus pouczał ich, że ludzie już tyle otrzymali z tego, że teraz wszystko już w nich przeszło; już z tego samego, że niema tej świętości, można poznać, że narodził się Mesjasz. Wielu mieszkańców z tych stron było tego przekonania, że Mesjasz zginął w czasie rzezi niewiniątek, zarządzonej przez Heroda.

Dnia tego nauczał Jezus długo o małżeństwie w porównaniach o winnicy i zasiewie. Przy tym zwracał się często do młodej pary małżeńskiej; tak np. mówił do Salatiela: „Do ożenienia skłoniła cię piękność twej żony. Bacz jednak, jak piękną musi być dusza, kiedy Bóg Syna Swego zsyła na ziemię, aby ofiarą życia Jego ratować dusze. Kto służy ciału, nie może służyć duszy. Piękność rodzi żądzę, a żądza gubi duszę. Pożądliwość jest jak pnąca roślina, która zadusza, dławi i stłumia pszenicę i winną latorośl." — Z tej nauki zeszedł znowu na wskazówki co do uprawy wina i pszenicy; i tak upominał ich, by skrzętnie wypleniali z roli i z winnicy dwa rodzaje jakichś pnących się chwastów. Wreszcie oznajmił im, że w szabat nauczać będzie w szkole w Kedar, gdzie dowiedzą się, w jaki sposób mogą zostać uczestnikami królestwa Jego i kogo mają naśladować, potem opuści te strony i pójdzie na wschód przez Arabię. Na zapytanie, dlaczego idzie do pogan czczących gwiazdy, rzekł: „Mam tam przyjaciół, którzy szli niegdyś za gwiazdą, by pozdrowić Mnie przy narodzeniu. Chcę ich więc odszukać, by ich także zawezwać do winnicy i do królestwa Ojca Mego i utorować im tam drogę."

W Kedar zebrały się teraz niezmierne tłumy wkoło Jezusa, który jawnie uzdrawiał mnóstwo chorych. Nieraz przechodząc tylko mówił do poznoszonych chorych: „Powstań! chodź ze Mną!" a chorzy wstawali zaraz zdrowiuteńcy. Podziw tłumów przybierał coraz większe rozmiary. Gdyby Jezus nie był się uchylił w ustronie, to z powodu wybuchu radości, powstałby rozruch w całym kraju.

Salatiel z żoną poszedł także do Kedar; tu jeszcze raz mówił Jezus z nimi o małżeństwie i szczegółowo objaśniał im, jak mają żyć, by stać się dobrą, winnicą, tj. by małżeństwo ich wydało czyste, szlachetne owoce, z których mogliby kiedyś wyróść święci i uczniowie Jego Apostołów i męczenników. Kazał im przestrzegać skromności i czystości, a we wszystkich czynnościach zwracać przede wszystkim uwagę na czystość zamiaru; napominał ich do modlitwy i zaparcia się, i surowo nakazywał zupełne wstrzymanie się od społeczności małżeńskiej po poczęciu. — W małżeństwie — mówił — powinno panować obopólne zaufanie i posłuszeństwo ze strony niewiasty. Mąż niech nie zbywa żony milczeniem, jeśli się go o coś pyta; powinien ją czcić i oszczędzać jako słabe naczynie. Nie powinien jej nie ufać, jeśli widzi ją w rozmowie z innymi, a żona nie powinna wpadać zaraz w zapalczywość, jeśli mąż rozmawia z innymi niewiastami; lecz jedno i drugie powinno unikać dawania powodu do zgorszenia dla siebie i do wzajemnego podejrzewania. Małżonkowie nie powinni znosić żadnego trzeciego pośrednika między sobą, lecz wszelkie sprawy załatwiać sami między sobą na podstawie prawideł miłości. — Jako wzór postawił Jezus żonie Salatiela pobożną Abigail. Dbając o ich powodzenie, wskazał im Jezus stosowne miejsce na uprawę pszenicy. Dodał jeszcze, że muszą winnicę otoczyć ogrodzeniem; przenośnie znaczyło to ogrodzenie wszystkie dane im rady i upomnienia.

Przed odejściem z Kedar miał Jezus jeszcze długą naukę w synagodze, w której zebrał ogólnie wszystkie punkty dotychczasowych poszczególnych nauk. Mówił przystępnie, obrazowo, jak do dzieci, o tajemnicy upadku grzechowego, o zdziczeniu i wzrastającym zepsuciu między ludźmi, o łaskawym rządzeniu Boga, prowadzącego wśród zepsucia naród wybrany przez ciąg wieków, aż do przyjścia na świat Najśw. Panny, o tajemnicy Wcielenia, o odrodzeniu się upadłych w Synu Dziewicy i śmierci do żywota wiecznego. Siebie nazwał przy tym ziarnem pszenicznym, które musi być zagrzebane w ziemię, by ożyć znowu i się rozkrzewić. Słuchacze oczywiście nie rozumieli znaczenia tych słów. Dalej tak mówił Jezus: „Idźcie wciąż za Mną, nie krótką drogą, ale długą aż do sądu. Przyjdzie czas, że umarli zmartwychwstaną i nadejdzie sąd ostateczny, a więc czuwajcie." Opowiedziawszy przypowieść o leniwych sługach, mówił dalej: „Podobnie przyjdzie sąd jak złodziej w nocy, śmierć każdej godziny może nadejść. Wy Izmaelici jesteście sługami, więc pozostańcie wierni. Melchizedech był tylko przedobrażeniem; ofiara jego składała się z chleba i wina, ale we Mnie jest ofiarą ciało i krew." Wreszcie powiedział Jezus wyraźnie, że jest Zbawicielem. Różny to wywarło skutek na słuchaczach: jedni stali się przez to lękliwi i bardziej zaślepieni, inni odczuli to głębiej i żywszym zapałali ogniem. Kończąc naukę, upominał ich Jezus gorąco, by jako członki jednego ciała, kochali się wzajemnie, współczuli jedni z drugimi, dzielili wspólnie przykre i radosne chwile życia. Nauki tej słuchali także z pewnego oddalenia poganie z pogańskiej dzielnicy miasta. Dotychczas byli oni wrogo usposobieni względem Żydów; odtąd jednak zacieśniły się ich stosunki z Żydami i nieraz wypytywali się ich uprzejmie o bliższe szczegóły co do nauki i cudów Jezusa.

Z objawienia Anny Katarzyny Emmerich

powrót