Traditio Tradita – Zdrada Tradycji

Wstęp

Na początku chciałbym odwołać się do ostatniej konferencji o nowej Mszy, którą wygłosiłem niedawno w tym miejscu i przypomnieć wnioski końcowe, do jakich wówczas doszliśmy. Po pierwsze nowa Msza nie wyraża Wiary Katolickiej, ponieważ nie wyraża zasadniczych prawd należących do Depozytu Wiary. Doszliśmy więc do wniosku, że nowa Msza jest zasadniczo zła i prowadzi ludzi do utraty wiary. Obecna konferencja jest na pewien sposób kontynuacją poprzedniej w tym sensie, że na początku muszę powiedzieć o praktycznych konsekwencjach, jakie ma nowa Msza dla życia Kościoła, zwłaszcza w odniesieniu do tragicznych wyborów, przed jakimi postawiła wiernych i duchowieństwo. Konferencja ta będzie prezentować będzie krytykę konkretnych rozwiązań ogromnych problemów będących skutkiem II Soboru Watykańskiego oraz reform, które były jego następstwem, a zwłaszcza krytykę tego, co nazywamy potocznie "Mszą indultową".

Chciałbym ponownie, jak w czasie poprzedniej konferencji, skoncentrować się na wadze doktrynalnej tych zagadnień, a nie na nadużyciach czy kwestiach personalnych. Konferencja ta ma tytuł "Traditio tradita" czyli "Tradycja zdradzona", co wyrażać ma przekonanie, że pragmatyczne rozwiązanie proponowane przez to, co nazywa się potocznie Mszą indultową jest w istocie zdradą doktryny katolickiej. Nie mam więc zamiaru mówić o konkretnych osobach, ale o zasadach. Z pewnością moglibyśmy podać długą listę ludzi, którzy porzucili walkę o Tradycję, zwłaszcza w ostatnich czasach, nie sądzę jednak, by było to dla was specjalnie budujące czy pożyteczne. Skoncentrujemy się więc na zasadach, które będą stanowiły niejako drogowskazy dla tych, którzy pragną pozostać wiernymi Katolickiej Tradycji i nie zdradzić Wiary.

Okupacja Kościoła

Niesamowita i można by powiedzieć niewiarygodna wręcz liczba zmian wprowadzonych w Kościele przez II Sobór Watykański oraz reformy będące jego rezultatem, stworzyły w sytuację na wiele sposobów bezprecedensową: oto cała struktura Kościoła używana jest do narzucenia wiernym nowej liturgii i nowej doktryny, pozostających w jaskrawej sprzeczności z tym, czego Kościół zawsze nauczał.

Fakt, że doktryna nauczana przez sobór jest całkowicie obca Kościołowi wynika jasno z samych jego dekretów oraz z wypowiedzi interpretujących ją papieży. Paweł VI w swej mowie wygłoszonej na zakończenie soboru posumował jego pracę tymi słowami:

"Religia Boga, który stał się człowiekiem, spotkała się z religią człowieka, który czyni siebie Bogiem. Co wyniknęło z tego spotkania, z tej konfrontacji? Czy wyniknął wstrząs? Czy wyniknęła walka? Czy wyniknęła anatema? Mogło się tak zdarzyć, ale jednak nie miało to miejsca. () Sobór został w pełni przesiąknięty bezgranicznym współczuciem dla świata. Odkrycie potrzeb ludzkich, a są one tym większe, im większy staje się człowiek, przykuło uwagę Soboru i Kościoła. Odkrycie potrzeb ludzkich, pochylenie się nad ranami człowieka - jak Samarytanin - oto jest duchowość współczesnego Kościoła. Wy, współcześni humaniści, którzy odrzucacie transcendencję rzeczy Boskich, uznajcie przynajmniej tę zasługę i doceńcie nasz nowy humanizm, gdyż my bardziej niż ktokolwiek inny wyznajemy kult człowieka".

Tak więc sobór miał charakter zasadniczo humanistyczny. Kościół wedle słów samego Pawła VI odkrył nową swoją misję: kult rodzaju ludzkiego i odkrywanie ludzkich potrzeb. W jego dokumentach nie ma potępienia religii "człowieka, który czyni siebie Bogiem", ponieważ sobór zasadniczo zgadza się z ideą godności człowieka. Kościół nie zajmuje się już czcią należną Bogu, ale kultem człowieka.

Nie wspomniano również o dekretach z przeszłości, które potępiały współczesne nam błędy, takie jak komunizm, liberalizm i modernizm, ponieważ wedle słów samego Pawła VI: "władza nauczycielska Kościoła nie chciała formułować nadzwyczajnych orzeczeń doktrynalnych", ale raczej pozostawać "w służbie ludzkości" i dążyć do porozumienia ze światem współczesnym oraz postępem. Konstytucja Gaudium et spes jest całkowicie sprzeczna z wcześniejszym dekretem dogmatycznym Piusa IX - Syllabusem błędów, przyznał to sam Benedykt XVI kiedy był jeszcze kardynałem Prefektem Kongregacji Nauki Wiary.

Możemy więc słusznie twierdzić, że Vaticanum II nauczało doktryny sprzecznej z tym, czego Kościół nauczał przez stulecia, stwierdzili to sami papieże interpretując autorytatywnie dokumenty soborowe. Owa fundamentalna zmiana w doktrynie wymagała zmiany w rytach wszystkich sakramentów i dopasowania ich do nowej misji Kościoła, polegającej na odkrywaniu ludzkich potrzeb oraz godności człowieka. Nowa Msza oraz nowe ryty sakramentów były konieczne, ponieważ zmianie uległa sama misja Kościoła. Kościół nie jest już posłany do wszystkich narodów aby je nauczać, nawracać i zadośćczynić za grzechy całego rodzaju ludzkiego - obecnie jest on jedynie świadkiem dobrej nowiny o godności człowieka, pomagającym w jednoczeniu świata poprzez dialog i działania na rzecz pokoju.

To narzucenie Kościołowi całkowicie mu obcych doktryn oraz towarzyszących im rytów, które doktryny te wyrażają, przypomina działania władzy okupacyjnej, sytuację w której jakiś kraj okupowany jest przez obce siły.

Kiedy jakieś państwo chce okupować i kontrolować terytorium innego państwa, usiłuje najpierw zlikwidować wszelką potencjalną opozycję. Armia inwazyjna likwiduje opozycję zbrojną, a skoro zostanie ona unicestwiona, agresor instaluje na zajętym terytorium instytucje pozwalające mu na kontrolę zajętego obszaru. źródła surowców i wszelkie fundamenty życia ekonomicznego zostają przekazane w ręce poddanych władzy okupacyjnej, aby mogła ona kontrolować siłę polityczną jaką daje bogactwo. Nowy rząd mianuje wszystkich wyższych urzędników. Wszyscy, którzy sprzeciwiają się ideom głoszonym przez władze okupacyjne zostają izolowani lub zdymisjonowani. Na koniec również instytucje systemu edukacji zostają w 90% "zreformowane", by nauczać języka, idei oraz zwyczajów okupanta, i doprowadzić stopniowo do wychowania następnego pokolenia na dobrych obywateli nowej republiki stworzonej na terytorium okupowanym.

Ten sam proces obserwujemy w Kościele od czasu zakończenia II Soboru Watykańskiego. Za jednym zamachem pozbyto się najbardziej konserwatywnych biskupów - zmuszając ich do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Zakony odbywały w Rzymie kapituły generalne, by wybrać nowych przełożonych, zmuszane też były do zmodyfikowania swych konstytucji oraz reguł oraz dostosowania ich do ducha soboru. Duch ten dotknął samą nawet ekonomię łaski: Msza oraz ryty sakramentów zostały radykalnie zmodyfikowane. Blisko dwutysiącletnie tradycje zostały zniesione. Kuria Rzymska została "zreformowana" w taki sposób, że większość władzy skupiona została w rękach Sekretarza Stanu. Państwa katolickie zostały zlaicyzowane, a odniesienia do wiary katolickiej zostały usunięte z ich konstytucji na żądanie samych władz rzymskich. Szkoły katolickie, pozostające do tej pory w rękach zakonów, przekazane zostały państwu. Innymi słowy: widzimy, jak na przestrzeni kilka zaledwie lat wszystkie katolickie instytucje zostały obalone, aby dostosować je do dekretów i nowej orientacji II Soboru Watykańskiego. Poniekąd już sama liczba zmian narzuconych przez sobór jest sama w sobie dowodem, że sobór nie kontynuował dzieła Kościoła, ale zrywał z nim w sposób definitywny. Gdyby sobór kontynuował to, co czynił Kościół, tak wielka ilość zmian nie byłaby konieczna.

Jak sami wiecie ze smutnego doświadczenia waszego kraju, okupacja przez obcą władzę nie jest niczym przyjemnym, pociąga ona za sobą wiele cierpienia, zwłaszcza wobec ludzi, którzy znajdą się pod okupacją. Jednak jak na ironię to wcale niekoniecznie obcy rząd powodować musi największe szkody. Częstokroć obca władza jest szczęśliwa, jeśli ludzie po prostu płacą podatki i są posłuszni nowemu rządowi. Zwykły żołnierz armii okupacyjnej może być okrutny i niezdyscyplinowany, często jednak jest tam po prostu dlatego, że ma taki ma obowiązek, również jego życie nie jest więc łatwe. Dla ludności miejscowej oczywiste jest, że jest on wrogiem i nie można mu ufać, a jestem pewien, że każdy żołnierz wolałby raczej wrócić do domu i swej rodziny niż przebywać w obcym kraju wśród ludzi wrogo do niego nastawionych.

Niestety najgorsze cierpienia nie są powodowane przez władzę okupacyjną, ale przez współrodaków, którzy z władzą tą kolaborują, którzy sprzedają wolność swego kraju za korzyści materialne. Dla wpływu lub pieniędzy zdradzają oni swój kraj. Porzucają walkę oraz opór i zaczynają pomagać wrogowi. Ci właśnie ludzie powodują najwięcej szkody i najwięcej cierpień, to dzięki nim bowiem okupacja jest możliwa. Zdrajca zna zwyczaje i język swych ziomków. Zna strefy wpływów oraz ludzi, których władza okupacyjna musi zlikwidować. Zna mocne strony swego kraju i chce go zniszczyć dla nikczemnego, materialnego zysku. Bez tych zdrajców żołnierze nie byliby w stanie kontrolować okupowanego kraju, ponieważ nie mówią jego językiem ani nie znają ludzi. To kolaborant umożliwia trwanie okupacji, można nawet powiedzieć, że to dzięki niemu jest ona w ogóle możliwa.

To samo można powiedzieć w odniesieniu do Kościoła. Moderniści nie mogliby odnieść sukcesu, gdyby nie było katolików, którzy współpracowali z nimi w organizowanej przez nich okupacji.

Czym jest Msza indultowa?

Przejdźmy teraz do głównego tematu tej konferencji, którym jest Msza indultowa. Czym jest Msza indultowa? Jestem pewien, że wiecie, czym jest Msza, jednak termin "indult" wymaga prawdopodobnie krótkiego wyjaśnienia.

Słowo "indult" pochodzi od łacińskiego "indultus", co oznacza przywilej lub pozwolenie, zwłaszcza w odniesieniu do czegoś, co byłoby normalnie zakazane lub grzeszne. W języku Kościoła oznacza to specjale zezwolenie udzielone przez papieża biskupom, by czynili coś, co normalnie byłoby zakazane przez ogólne prawo Kościoła. Normalnie czynność ta nie byłaby dozwolona, staje się taką jednak na mocy przywileju papieskiego, który nazywamy "indultem".

Dlaczego więc używamy tego terminu w odniesieniu do Mszy? Samo sformułowanie Msza indultowa brzmi raczej dziwacznie, ponieważ główną funkcją kapłana jest odprawianie Mszy. Wydaje się czymś dziwnym, by papież musiał udzielać kapłanowi zezwolenia na czynienie czegoś, co jest on zobowiązany czynić i co normalnie czynić miałby prawo. Msza jest sama w sobie czymś dobrym, jak więc jej odprawianie mogłoby nie być dozwolone? W całej historii Kościoła nie możemy znaleźć wzmianki o przypadku, w którym kapłanowi udzielany był indult na odprawianie Mszy, co jest przecież celem, dla którego został on wyświęcony. Wręcz przeciwnie, całe dotychczasowe prawodawstwo Kościoła skupiało się na tym, w jakich godzinach i w jaki sposób kapłan powinien odprawiać Mszę - samo prawo do odprawiania Mszy pojmowane było jako coś bezspornego i oczywistego.

By zatem zrozumieć ów termin "Msza indultowa" musimy przypomnieć sobie nieco najnowszą historię związaną z reformami liturgicznymi, przeprowadzanymi od czasu Vaticanum II. W roku 1962 promulgowany został pierwszy dekret w kwestii liturgii -Sacrosanctum concilium. Sam w sobie dokument ten mówi bardzo niewiele o zmianach w liturgii, jest raczej konserwatywny, zarządzając na przykład, by Msza odprawiana była nadal po łacinie. Dokument ten pozostawiał jednak zadanie "reformy liturgii" mającym zostać powołanymi później grupom ekspertów czy też doradców. Owi eksperci poszli o wiele dalej niż proponował to tekst soborowy i stworzyli to, co znamy dziś jako nową Mszę.

Co ciekawe, podczas pierwszej celebracji Mszy w tzw. "rycie normatywnym" będącej można powiedzieć "projektem" nowej Mszy, większość obecnych biskupów jej nie zaaprobowała. Pomimo braku ich aprobaty była ona jednak promowana jako dzieło soboru. Kardynałowie Ottaviani oraz Bacci podpisali tzw. Krótką analizę krytyczną NOM , w której stwierdzali, że nowy ryt Mszy "różni się w sposób zasadniczy od doktryny Kościoła zdefiniowanej przez Sobór Trydencki". W dołączonym liście kardynałowie prosili papieża o unieważnienie lub wycofanie aktu prawnego promulgującego nową Mszę i umożliwienie wiernym dalszego uczestnictwa w tradycyjnej Mszy, która wydała tak wspaniałe owoce na przestrzeni wieków. Dokument ten, który zachował wielkie znaczenie po dziś dzień, stanowił pierwszą poważną próbę obrony wiary katolickiej przeciw zakusom współczesnych reformatorów.

Co ciekawe, Paweł VI odpowiedział na to krytyczne studium podczas konsystorza w sposób raczej wymijający: "nie mówmy o nowej Mszy, ale raczej o nowej epoce w której żyje obecnie Kościół". Następnie przyznał, że "innowacja ta bardzo zaniepokoi ludzi pobożnych". Jak na ironie to najwyższy pasterz Kościoła promulgował coś, co zakłócało pobożność wiernych, jednak sam papież to przyznał. Co również ciekawe, wspominał on również, iż trudno jest być zobligowanym do przyjęcia Mszału, który nie jest jeszcze kompletny i że nie jest pewne, jak powinno się w tej sytuacji zachować - co jest dowodem na to, jak ogromny chaos spowodowała w Kościele reforma liturgiczna. W obliczu tego zamieszana papież zaproponował, by do 28 listopada 1971, kiedy to prace różnych komisji miały się zakończyć, każdy kapłan mógł używać albo Mszału Rzymskiego, albo nowego mszału.

Widzimy więc że od samego początku nowy mszał nie był kontynuacją czcigodnego Rytu Rzymskiego, ale nowinką, narzuconą przez komisję ekspertów, którzy przekroczyli swoje uprawnienia, nowinką która, wedle słów samego papieża, niepokoiła ludzi pobożnych.

Co więcej, decyzja Ojca świętego, by równolegle używane były dwa ryty, wyszydzona została przez sekretarza komisji jako potencjalne źródło podziałów i zamieszania wśród wiernych, którzy mogliby poczuć się zaniepokojeni widząc różnice pomiędzy oboma liturgiami. Media i prasa zaczęły więc rozpowszechniać informację, że Msza Trydencka zostanie zakazana od pierwszej niedzieli adwentu 1971 roku. Na przykład czytelnicy The Universe mogli przeczytać:

"Od tej niedzieli, czyli pierwszej niedzieli adwentu, zakazane jest na całym świecie odprawianie Mszy w rycie trydenckim. Przy specjalnych okolicznościach starzy lub emerytowani kapłani mogą prosić swego biskupa o zgodę na posługiwanie się tym rytem, ale jedynie podczas Mszy prywatnych".

Zauważmy, że w rzeczywistości Msza Trydencka nigdy nie została zakazana, jak to potwierdziła komisja powołana przez Jana Pawła II w roku 1986. Potwierdza to motu proprio Benedykta XVI. Informacje podawane przez media były po prostu fałszywe i nieprawdziwe, ich źródłem byli zaś sami reformatorzy, pragnący narzucić własny wytwór katolikom na całym świecie.

Od samego początku reform wielu pobożnych katolików występowało w obronie Wiary. W roku 1971, tym samym, w którym nowy ryt zastąpić miał tradycyjny ryt katolicki, grupa intelektualistów i pisarzy w Anglii napisała do Ojca świętego list z następującym wezwaniem:

"Gdyby jakiś bezsensowny dekret miał nakazywać całkowite lub częściowe zniszczenie bazylik czy katedr, nie ulega wątpliwości, że osoby wykształcone, niezależnie od osobistych przekonań, podniosłyby pełen przerażenia głos sprzeciwu. A przecież bazyliki i katedry zbudowane zostały, aby celebrować w nich ryt, który jeszcze kilka miesięcy temu, stanowił żywą tradycję. Mamy tu na myśli rzymskokatolicką Mszę. Wedle ostatnich doniesień z Rzymu, istnieje plan unicestwienia tej Mszy przed końcem obecnego roku Sygnatariusze tego apelu pragną zwrócić uwagę Stolicy Apostolskiej na straszliwą odpowiedzialność wobec historii ducha ludzkiego, gdyby nie pozwolono na przetrwanie tradycyjnej Mszy ()".

Dzięki temu apelowi, podpisanemu przez wielu sławnych artystów i pisarzy, uzyskano dla Anglii oraz Walii zgodę na kontynuację odprawiania tradycyjnej Mszy. Kard. Heenan, abp. Westminsteru, przewodniczący Konferencji Episkopatu Anglii i Walii, otrzymał od samego papieża dekret zapewniający przetrwanie rytu rzymskiego w Anglii i Walii. Wśród słynnych osób, które podpisały wspomniany apel była znana pisarka Agatha Christie, od której nazwiska dekret ten nazwany jest często "indultem Agathy Christie". Zwróćmy uwagę, że wedle tekstu tego dekretu papież usankcjonował kontynuację odprawiania tradycyjnej Mszy, sugerując w ten sposób, że nie została ona zniesiona poprzez wprowadzenie nowego rytu. Można mówić o słabych stronach tego apelu w tym sensie, że odwoływał się on do przesłanek natury kulturowej, niemniej jednak był to prawdziwy apel do strażnika dziedzictwa Kościoła.

Reformatorzy jednak nie zamierzali łatwo się z tym pogodzić. Oto ich projekt zastąpienia czcigodnego rytu Mszy nowym znalazł się w niebezpieczeństwie. Zaledwie kilka dni po tym, jak papież przychylił się do prośby sygnatariuszy, kard. Heenan otrzymał od msgr Bugniniego, sekretarza Kongregacji Kultu Bożego, list z nowymi warunkami, które nie figurowały w odpowiedzi udzielonej przez papieża. Po pierwsze, jak pisał, biskupom dano jedynie władzę, by przy specjalnych okazjach, mogli oni zezwalać pewnym grupom wiernych na uczestnictwo we Mszy wedle wcześniejszego rytu i wedle tekstów Mszału Rzymskiego. Bugnini dołączył też do oficjalnego pisma osobisty list, w którym pisał:

"Wasza Eminencja powinna zadbać o to, by zgoda ta udzielana była z roztropnością i ostrożnością, jakiej wymagają te kwestie. Jest również pożądane, by zgoda udziela była bez zbytniego rozgłosu ()".

Ten krótki objętościowo dekret, pochodzący od prostego sekretarza, a sprzeczny pod wieloma względami z wyraźną zgodą papieża, nakreślił na wiele lat kierunek walki o zachowanie tradycyjnej Mszy. W pewnym sensie msgr Bugnini uratował rewolucję przez swe mistrzowskie posunięcie. Podczas gdy żadna władza na ziemi nie może zakazać nikomu trzymania się Tradycji, wedle niego musimy posiadać na to zezwolenie.

Mistrzowskie posunięcie

Na czym polegało to mistrzowskie posunięcie?

Po pierwsze, odprawianie Mszy, która uświęcała niezliczone pokolenia wiernych, wymaga obecnie zezwolenia. Jest więc czymś, co nie jest samo w sobie dobre, jest raczej postrzegane jako pewne zagrożenie, jako coś, co trzeba kontrolować. Sugeruje się w ten sposób że to, co uświęcało pokolenia katolików jest w jakiś sposób niebezpieczne i niestosowne dla naszych czasów. To, do czego mogliśmy zachęcać, a nawet w czym mieliśmy obowiązek uczestniczyć, wymaga obecnie zezwolenia.

Po drugie, nowa Msza jest obecnie zwykła liturgią w której uczestniczą katolicy, Tradycja natomiast jest zarezerwowana dla "pewnej grupy". Msza, która uświęcała miliony katolików wszelkich narodowości przez stulecia jest obecnie jedynie dla "pewnych grup" i na specjalne okazje.

Już te dwa warunki są rewolucyjne i nie do przyjęcia dla żadnego katolika. Można by powiedzieć, że oznaczają one pełną okupację kraju przez wrogą armię.

Wyobraźmy sobie na przykład, że pewnego dnia nie będzie wam już wolno mówić po polsku. Wyobraźcie sobie, że jakieś wrogie siły przejmują kontrolę nad waszym krajem. Spowodowałoby to jednak natychmiastową reakcję. Bardziej subtelnym i skuteczniejszym sposobem na wzmocnienie przez okupanta roli swego własnego języka byłoby wydanie dekretu głoszącego: "Od tej pory możecie mówić po polsku, potrzebujecie jedynie na to zgody". Wasi przodkowie, wasi rodzice mówili tym językiem. Nikt nie ma prawa ograniczać posługiwania się nim przez was. Gdybyście potrzebowali zgody na zachowywanie zwyczaju, który obowiązywał przez tak długo byłby to znak, że żyjecie w okupowanym kraju.

Wasi rodzice, wasi dziadkowie i ich rodzice modlili się po łacinie - a jednak obecnie potrzebujemy na to zgody. Samo ta koncepcja jest całkowicie sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, prowadzi do wniosku, że Kościół do którego należeli nasi rodzice i dziadkowie jest w jakiś sposób okupowany przez kogoś, kto nie mówi w języku Kościoła.

Staranie się o zezwolenie oznacza w tym przypadku de facto zgodę na ten niesprawiedliwy stan rzeczy. Przez sam fakt występowania o zezwolenie uznaje się, że nowa Msza jest normą i że zmiany w Kościele są uprawnione i dobre. Zwracanie się o zgodę na czynienie tego, co niegdyś było wrodzonym prawem jest właśnie istotą tego co nazywamy "Mszą indultową". Postawa tak kontrastuje jednak z reakcją innych biskupów i kapłanów, którzy skonfrontowani zostali z tą samą rzeczywistością nowej Mszy - niesłusznie narzuconej Kościołowi.

Co ciekawe, w tym samym roku, w którym ogłoszony został indult Agathy Christie, działające w Anglii i Walii Latin Mass Society wydało oświadczenie, że będzie bojkotować nową Mszę ze względu na konflikt sumienia. Abp Lefebvre podał powody dla których odrzucał nową Mszę podczas konferencji wygłoszonej w Econe oraz kilku konferencji wygłoszonych później za zagranicą: nowa Msza odchodzi od doktryny wiary, a przez swe dwuznaczności sprzyja herezji. Tak więc powstałe wówczas Bractwo świętego Piusa X odrzucać będzie nowy ryt ze względu na fakt, że odchodzi on od Wiary Katolickiej i trzymać się będzie Mszy Wszechczasów. Jak powiedział abp Lefebvre w kazaniu wygłoszonym w Lille w rocznicę swych święceń kapłańskich, nie wyobraża sobie, by mógł nie wypowiadać nad kielichem tych samych słów, do których wypowiadania został wyświęcony. Jak bardzo postawa ta kontrastuje z występowaniem o zgodę na odprawianie katolickiej Mszy, pokazuje, że moralnym obowiązkiem katolika w obliczu inwazji obcych sił na Kościół jest trzymanie się Tradycji. Wyraża ona w sposób jednoznaczny brak zgody na okupację przez wrogie siły.

Praktyczne konsekwencje indultu z roku 1971 były praktycznie równe zeru. Tradycyjna Msza odprawia była przy nielicznych okazjach, jednak zgodnie z dyrektywą msgr Bugniniego, prywatnie i dla małej grupy artystów lub estetów zainteresowanych historycznymi obrzędami. Niezależnie od hałasu, jaki cała sprawa wywołała w prasie, indult ten był w istocie ignorowany i nawet dziś większość katolików nie słyszała nic o tej zgodzie udzielonej przez papieża.

Jednak odrzucenie nowej Mszy przez abpa Lefebvre oraz kilku innych biskupów, takich jak bp de Castro Mayer z Brazylii oraz licznych duchownych na całym świecie stanowiło prawdziwe zagrożenie dla planu powszechnego narzucenia nowej liturgii. Wielu kapłanów a zwłaszcza seminarzystów pragnęło przyłączyć się do Bractwa św. Piusa X, które szybko zaczęło budować kilka seminariów w różnych częściach świata, zaczęła się więc prawdziwa kontrofensywa wobec soboru oraz modernistycznej okupacji Kościoła. To właśnie odrzucenie nowej Mszy stało się kamieniem probierczym w walce o Tradycję, w rzeczywistości jednak sercem walki było zachowanie katolickiej doktryny, której najpełniejszym wyrazem była właśnie Msza.

Po soborze Kościół zainicjował proces autentycznej autodestrukcji. Być może najlepszym sposobem na zobrazowanie rozmiarów tego procesu będzie przytoczenie garści statystyk z przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia. W roku 1965, będącym rokiem zamknięcia soboru, w Stanach Zjednoczonych studiowało w seminariach duchownych ponad 49 tysięcy kleryków. W roku 2002 było ich mniej niż 5 tysięcy - mamy więc do czynienia z 90% spadkiem powołań. W roku 1965 zaledwie 1% parafii pozbawionych było kapłana. W roku 2002 było ich już 2928, czyli 15 procent, a liczba ta stale się zwiększa na skutek braku powołań. Również zgromadzenia zakonne odnotowały lawinowy spadek powołań. Na przykład redemptoryści mieli w roku 1965 1148 kapłanów i 1128 seminarzystów: w roku 2000 było ich jedynie 349 kapłanów i 24 seminarzystów. Salezjanie w 1965 roku mieli 552 kandydatów do kapłaństwa, a w roku 2000 zaledwie jednego. A statystyki te oddają zasadniczo stan całego Kościoła: w Szwajcarii nie wyświęcono kapłanów odprawiających nową Mszę od pięciu lat. Jak powiedział kard. Ratzinger w roku 1984: "Z pewnością skutki [Vaticanum II] wydają się w okrutny sposób kontrastować z ówczesnymi oczekiwaniami ()".

W międzyczasie kontrofensywa Tradycji osiągnęła wielki rozmach. Na przestrzeni pięciu lat założone zostały cztery seminaria, zgromadzenie Sióstr Bractwa, Braci Bractwa, Karmelitów Wkrótce Bractwo obecne było w ponad 30 krajach (obecnie jest w ponad sześćdziesięciu) -wszystko to wydarzyło się w ciągu zaledwie kilku lat. A wszystko to pomimo potępień ze strony mediów oraz pomimo niesprawiedliwych i nielegalnych cenzur ze strony modernistycznego duchowieństwa.

W obliczu zagrożenia, jakie stanowił dla nich ruch tradycjonalistyczny, reformatorzy zmuszeni zostali do zmiany taktyki. Siły okupujące Kościół traciły członków w astronomicznym tempie - na przykład liczba uczestniczących we Mszy na terenie Francji spadła do zaledwie 7% wszystkich ochrzczonych. Jeśli sprawy dalej toczyłyby się tym torem, wkrótce nikt nie uczestniczyłby w nowej Mszy. Posługując się wcześniejszą analogią, pojawiło się zagrożenie, że okupowane terytorium zostałoby wkrótce bez ludności, narastał opór wobec okupacji, a ludzie nadal byli przywiązani do czcigodnych obrzędów swych przodków. Coś trzeba było z tym zrobić.

Indult z roku 1984

Tak więc w roku 1984, widząc jak wielu wiernych jest całkowicie rozczarowanych nową Mszą, władze rzymskie zainicjowały nową politykę. W październiku tego roku Jan Paweł II ogłosił dokument Quattour adhinc annos. Dawał on każdemu ordynariuszowi diecezji na świecie prawo udzielania indultu, pozwalającego kapłanom na odprawianie a wiernym na uczestnictwo w Mszy wedle mszału z roku 1962. Widzieliśmy już, jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą sama idea uzyskiwania zezwolenia na odprawianie Mszy. Istniało jednak kilka warunków, które czyniły ten dokument nie tylko bezużytecznym, ale nawet niemożliwym do wcielenia w życie.

Po pierwsze kapłani odprawiający wedle tego indultu nie mogli kwestionować poprawności doktrynalnej nowego rytu. Domagano się nawet, by stanowisko to było jednoznacznie i publicznie wyrażone - poprzez kazania lub inne działania.

Po drugie owo prawo do odprawiania tradycyjnej Mszy powinno być wykorzystywane w taki sposób, by nie przeszkadzało w stosowaniu reformy liturgicznej [Pawła VI] do życia wspólnoty Kościoła.

Po trzecie intencja tego dokumentu była jasna, miał on: "ułatwić komunię kościelną ludziom, którzy czują się przywiązani do tych form liturgicznych". Już później kard. Mayer będzie to interpretował w taki sposób, że zgoda na tradycyjną Mszę jest jedynie tymczasowym ustępstwem mającym na celu przywrócenie tych wiernych do "komunii eklezjalnej", której "normalnym wyrazem" jest nowa Msza. Należy zauważyć, że aż do tego momentu ludzie przywiązani do tradycyjnego rytu nie byli postrzegani jako pozostający poza Kościołem.

Znaczenie tych trzech warunków jest oczywiste. Msza może być sprawowana wedle starego rytu, ale jedynie pod warunkiem, że akceptuje się nowy ryt. Jeśli się nad tym zastanowimy -jest to całkowicie bezsensowne. Jeśli ktoś akceptuje nowy ryt, normalne jest, że jest on zobligowany do celebracji w tym właśnie rycie. Jeśli ktoś wierzy, że nowy ryt jest doktrynalnie zdrowy - nie ma powodów by go odrzucać, chyba że w grę wchodzą powody osobiste czy sentymentalne. W ten sposób Msza staje się jedynie wyrazem sentymentu, a nie wiary. Sam cel Mszy - uświęcanie i zadośćuczynienie za grzech jest wiec zredukowany do przejawu sentymentu religijnego. Jest to nie do przyjęcia dla żadnego świadomego swej wiary katolika.

Drugi z tych warunków uniemożliwia de facto jakiekolwiek odprawianie tradycyjnej Mszy. Wymóg, by "nie przeszkadzało [to] w stosowaniu reformy liturgicznej [Pawła VI] do życia wspólnot Kościoła" oznacza, że tradycyjna Msza będzie musiała być odprawiana wedle nowego kalendarza, z nowymi czytaniami i na stole, a nie na ołtarzu. Oznacza, że tradycyjna Msza nigdy nie może stanie się normalną Mszą w parafii, zawsze odprawiana będzie w późnych godzinach, zmodyfikowana i z dziwactwami zaczerpniętymi z nowej Mszy. Biskup mógłby pozwolić na tradycyjną Mszę, ale np. o dwudziestej, kiedy nikt nie może w niej uczestniczyć, albo jeśli będzie ona odprawiana twarzą do ludzi, ponieważ w taki sposób zbudowany jest kościół, albo też z tekstami zaczerpniętymi z nowego lekcjonarza.

Trzeci warunek jest równie zwodniczy. Przed rokiem 1984 nie wspominało się o tym, by tradycjonaliści znajdowali się "poza komunią kościelną", obecnie jednak z powodu ich przywiązania do Mszy przodków potrzebne są rzekomo wysiłki ekumeniczne, w celu przyciągnięcia ich z powrotem do zreformowanego Kościoła. Z jakiegoś powodu, poprzez swe przywiązanie do Tradycji Katolickiej znajdują się oni poza Kościołem.

Wszystkie te warunki można by porównać do sytuacji, w obliczu ktorej staje żołnierz walczący z okupantem. Żąda się od niego, by złożył broń i nie krytykował nowego reżimu. Wymaga się od niego, by wtopił się w społeczeństwo - by zdjął mundur. Potem zaś poprzez stopniową akceptację nowego reżimu zacznie on akceptować również nowe zwyczaje. Rzecz jasna żołnierz często nie ma wyboru w tych kwestiach. Jednak dla nas, gdy dotyczy to użycia naszej woli w kwestiach, które znajdują się całkowicie pod naszą kontrolą, byłoby to zdrada wobec sprawy, dla której trzymamy się Tradycji. Byłaby to dezercja z pola walki.

Skutki indultu z roku 1984 były daleko większe niż poprzedniego, dotyczącego jedynie Anglii i Walii. Kilku biskupów, zwłaszcza w Ameryce oraz Francji zaczęło wykorzystywać ten indult, by na siłę zmusić wielu kapłanów i wiernych do powrotu do reform Vaticanum II. Msze indultowe były strategicznie lokalizowane niedaleko kaplic, w których odprawiana była Msza Trydencka, z wyraźną intencją odciągania z tych kaplic wiernych. Bezpośrednią konsekwencją praktyczną miało być zmniejszenie uczestnictwa we Mszach sprawowanych w kaplicach oraz powstrzymywanie ich rozwoju.

W tym samym czasie wierni byliby wydani w ręce duchowieństwa, które stopniowo ukazywałoby im bogactwo nowego rytu. W praktyce oznaczałoby to, że dozwolona byłaby jedynie Msza - inne sakramenty takie jak chrzest, małżeństwo, bierzmowanie byłyby udzielane wedle rytu zreformowanego. Tradycyjna Msza byłaby jak ogród zoologiczny, w którym owe niebezpieczne przedpoborowe idee mogłyby być trzymane pod kontrolą i nadzorem, i zawsze dokładałoby wszelkich starań, by nie wydostały się one ze swej klatki. Ludzie mogliby przychodzić i je oglądać, ale jedynie przy wyjątkowych okazjach i nigdy nie miałoby to praktycznych konsekwencji w realnym życiu. Można by więc być katolikiem przez kilka godzin w niedzielę, nie powinno to jednak przeszkadzać wdrażaniu - wedle słów indultu - zreformowanej liturgii.

Warunki tego indultu ukształtowały politykę kongregacji rzymskich wobec Tradycji na długi czas, jednak z niewielkim powodzeniem. Wielu biskupów po prostu nie jest zainteresowanych Mszą Trydencką - zostali oni, jak by nie było, mianowani na swe stolice po to, by wdrażać reformę. Indult służy zasadniczo jako narzędzie do stopniowego przeciągania tradycyjnych grup na stronę reformy, biskupi nie interesują się więc nim specjalnie, chyba że w ich diecezji istnieje bardzo liczna grupa wiernych przywiązanych do starego rytu. Biskupi są przede wszystkim ludźmi Vaticanum II, ich wysiłki skoncentrowane będą więc raczej na wdrażaniu idei soborowych, niż na zachowywaniu Tradycji.

Indult z roku 1988

Moderniści łudzili się, że opór ze strony tradycyjnych wiernych zostanie stopniowo zneutralizowany, że porzucą oni walkę i odnajdą miejsce wśród różnych Mszy indultowych. Najlepszą polityką było po prostu ignorowanie Tradycji i w nadziei, że ruch ten samoistnie zaniknie. Abp Lefebvre był już w zaawansowanym wieku, wydawało się więc, że to jedynie kwestia czasu. A jednak Arcybiskup ogłosił w roku 1987, że zamierza konsekrować w następnym roku biskupów. W kongregacjach rzymskich zapanowała prawdziwa panika i byliśmy świadkami bezprecedensowego ożywienia i uprzejmości wobec Tradycji. Kard. Gagnon przybył do Econe i wychwalał dzieło Arcybiskupa. Rozmowy z papieżem, z kard. Ratzingerem, listy mające wykazać błędy Vaticanum II (wszystkie pozostały bez odpowiedzi). Na koniec osiągnięto porozumienie co do tego, że dla Tradycji wyświęcony zostanie biskup i abp Lefebvre podpisał 5 maja protokół zapewniający, że kandydat będzie konsekrowany w tym celu, by kontynuować dzieło Bractwa św. Piusa X.

Jednak choć władze rzymskie podpisały ten protokół, nie zamierzały honorować zawartego porozumienia. Arcybiskup zapytał o bardzo praktyczną kwestię: kiedy mogłaby się odbyć ceremonia konsekracji - i zaproponował jako porę najbardziej odpowiednią koniec roku seminaryjnego. Okazało się jednak, że to niemożliwe, że to za szybko. To może w sierpniu, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny? Nie, to nie najlepsza pora. Może na Boże Narodzenie? Niech się zastanowimy.. I tak dalej. Podpisali oni protokół, którego nie mieli zamiaru honorować, więc Arcybiskup dokonał konsekracji biskupów, na którą Rzym zasadniczo udzielił już zgody, pomimo iż niesprawiedliwie twierdzi się, że Arcybiskup działał bez mandatu papieskiego. W wyniku tych konsekracji Rzym opublikował motu proprio Ecclesia Dei stwierdzający zaciągnięcie przez Arcybiskupa ekskomuniki, co było zarówno niesprawiedliwe jak i bezprawne.

Różne wspólnoty indultowe, czy jak je nazywamy wspólnoty Ecclesia Dei stworzone zostały z tych, którzy opuścili abpa Lefebvre. Na przykład Bractwo świętego Piotra utworzone zostało z byłych członków Bractwa świętego Piusa X. Klasztor Dom Gererda we Francji, choć ten ostatni uczestniczył w samych konsekracjach biskupich, zintegrowany został później ze strukturami Ecclesia Dei. Również liczne inne małe grupy dostały się na przestrzeni kolejnych lat pod parasol Ecclesia Dei.

Wszystkie one jednak, aby uzyskać uznanie kanoniczne, spełnić musiały warunki wymieniane przez indult z roku 1984, czyli owe trzy warunki, o których już mówiliśmy: żadnej krytyki soboru i jego reform; żadnego uszczerbku dla wdrażania reformy liturgicznej i cytując konstytucje Bractwa świętego Piotra: "praca nad doprowadzeniem do jedności tych, którzy pozostają skłóceni z Kościołem na tle obecnych reform liturgicznych".

Każda z tych wspólnot zaprzestała w zasadzie realnej opozycji wobec reform soborowych, jako że samym warunkiem ich uznania było zaprzestanie polemik dotyczących soboru. Moglibyśmy podać długą i smutną listę serii kompromisów, które sparaliżowały ich apostolat i opór wobec Kościoła soborowego. Wszystkie one doprowadzone zostały ostatecznie do akceptacji czy nawet celebracji Mszy w nowym rycie. Nie jest to jednak celem obecnej konferencji. Ważniejsze jest zrozumienie, że samą zasadą Mszy indultowej jest kompromis, który prowadzi do autodestrukcji, a nawet do zdrady walki o wiarę i prędzej czy później doprowadzić musi do utraty wiary katolickiej.

Posunąłbym się nawet do twierdzenia, że większymi wrogami Kościoła są dziś nie tyle moderniści, ale ci, którzy z modernizmem współpracują. Moderniści są jak siły okupacyjne, tak naprawdę są oni zainteresowani jedynie posiadaniem władzy, jaką dają im diecezje i dykasterie rzymskie do szerzenia swej nowej doktryny. Nie usiłują oni jednak usprawiedliwiać tej doktryny - posługują się argumentem z autorytetu: papież tak mówi, papież to zmienił, sobór tego chce, sobór tego zakazał. Nie próbują nawet cytować papieży żyjących ponad cztery dekady temu. Dla nich Kościół zaczął się podczas II Soboru Watykańskiego, przedtem nie wydarzyło nic specjalnie godnego uwagi. Dla nich wybór jest więc zupełnie prosty - pomiędzy tym, co papieże nauczali wcześniej a tym, czego nauczają obecnie.

Jednak wspólnoty Ecclesia Dei usiłują w karkołomny sposób usprawiedliwić dokumenty Vaticanum II i pogodzić je z Tradycją. Znają oni trochę Tradycję, w istocie wielu z nich było jej obrońcami, znają więc język poprzednich papieży. Chcieliby jednak, by papieże ci mówili to samo, co II Sobór Watykański. Tak więc przez rozmaite naciągane argumenty ludzie ci usiłują usprawiedliwić dokument Dignitatis humanae o wolności religijnej, jako pozostający w jakiś tajemniczy sposób w zgodzie z Tradycją, pomimo faktu, że sami jego autorzy twierdzili, że nauka Kościoła w tej kwestii uległa zmianie. Podobnie usiłują oni obronić doktrynę ekumenizmu posługując się argumentami z Tradycji, podczas gdy sam papież interpretuje go w całkowicie przeciwnym sensie, w sensie Asyżu. Podczas gdy moderniści narzucają po prostu nowy ryt Mszy ignorując jakikolwiek zmysł Tradycji, jedynie tak zwani konserwatyści usiłują na wszelkie sposoby wykazać, że ryt ten jest ortodoksyjny, ważny i prawomocny.

Tak więc prawdziwym wyznawcą Vaticanum II nie jest modernista, jest to tak zwany konserwatywny katolik, który usiłuje interpretować rewolucję na sposób tradycyjny. Próby te są jednak nie tylko z góry skazane na niepowodzenie, są również ze swej istoty szkodliwe. Ten rodzaj działań przedłuża jedynie okupację Kościoła przez idee, które są mu całkowicie obce i umożliwia modernistom stopniowe niszczenie tradycji Kościoła. Ludzie ci są kolaborantami, którzy osłabiają obronę Kościoła poprzez akceptację i próby usprawiedliwienia idei, które są powodem obecnego kryzysu.

Zakończenie i wnioski praktyczne

Na zakończenie tego, co do tej pory powiedziałem, chciałbym przejść do kilku wniosków praktycznych.

Po pierwsze Msza indultowa. Czy możemy w niej uczestniczyć? Jest to z pewnością pytanie, które często sobie zadajecie. Aby na nie odpowiedzieć, wystarczy przypomnieć sobie to, o czym już mówiliśmy: jest to wynik kompromisu. Msza indultowa ustanowiona została w tym celu, aby doprowadzić wiernych do akceptacji nowej Mszy. Możecie więc oczekiwać podczas kazań indultowych pouczeń, że Chrystus Pan ustanowił Mszę jako ucztę, możecie usłyszeć o konieczności zmian w naszych czasach etc. Choć sama Msza może być celebrowana bardzo pobożnie i prawidłowo, cel jest jasny: ma ona doprowadzić wiernych do "zwykłego" sposobu jej celebracji. Jako taka Msza ta może być dobra, zagrożenie stanowić może jednak na przykład nauczanie podczas kazania. Ponadto kapłan odprawiający Mszę indultową odprawia na co dzień nową Mszę, będzie więc postępował stosownie do przyzwyczajeń nabytych podczas jej celebracji. Istnieje więc niebezpieczeństwo zmieszania dwóch rytów, zezwalania na przyjmowanie Komunii na rękę czy na inne świętokradztwa. W każdym przypadku należy roztropnie osądzić jak prawdopodobne jest niebezpieczeństwo, jednak również chrześcijańska roztropność podpowiada nam, że jeśli istnieje możliwość uczestnictwa we Mszy, podczas której niebezpieczeństwa te nie występują, mamy obowiązek udać się właśnie na nią.

Trzeba również pamiętać, że Msza nie jest jedynie prywatną formą pobożności, ale aktem publicznym. Uczestnicząc we Mszy indultowej pośrednio dajemy do zrozumienia, że zgadzamy się z warunkami wymaganymi dla udzielenia indultu, warunkami które są, jak widzieliśmy, nie do przyjęcia. Jeśli jednak nie ma innej możliwości uczestnictwa w tradycyjnej Mszy, oczywiście powinno się uczestniczyć w indulcie, zamiast w Mszy modernistycznej - należy jednak być w pełni świadomym, że nie jest to sytuacja idealna.

Konferencja ta nie ma na celu krytykowania tych, którzy uczestniczą we Mszy indultowej - w Mszach tych uczestniczy wielu dobrych katolików, dostrzegających problem jaki niesie ze sobą nowa Msza. Być może nie rozumieją oni jeszcze wszystkiego, zachowali jednak przynajmniej zmysł wiary. Są nawet tacy, którzy odkryli Tradycję dzięki indultowi. To, co było pomyślane jako droga do nowej Mszy, jest często drogą odejścia od niej. Bóg czyni dobry użytek z tej sposobności aby doprowadzić do siebie dusze, pragnie bowiem ich uświęcenia. Jednak owe prawdziwie pobożne dusze same dojdą z czasem do wniosku, że indult nie jest rozwiązaniem i w naturalny sposób, o ile wytrwają w swej walce o Tradycję, dołączą do tych, którzy opierają się reformom w sposób konsekwentny i spójny.

A co z motu proprio Summorum pontificum? Czyż nie zmienia ono wszystkiego? Pod pewnym względem motu proprio jest wielkim zwycięstwem Tradycji i usprawiedliwieniem walki podjętej przez abpa Lefebvre. Fakt, że Stolica Apostolska przyznaje, iż Msza Trydencka nigdy nie została zniesiona i że każdy kapłan mam prawo ją odprawiać jest ważnym punktem zwrotnym w naszej walce o prawa Tradycji. Fakt, że prawo Kościoła uznaje to, jest dowodem na słabość okupacji.

Kiedy jednak przyglądniemy się stosowaniu i praktycznym dyrektywom dotyczącym motu proprio dojdziemy do konkluzji, że znajdujemy się w sytuacji bardzo podobnej jak po ogłoszeniu poprzednich indultów. Sami dobrze wiecie, jak hojnie biskupi się do niego stosują. Rzym powiedział, że każda parafia powinna mieć przynajmniej jedną Mszę w starym rycie, ile jednak takich parafii możecie wskazać w waszej diecezji? Bardzo niewiele, jeśli nie żadnej.

Ponadto Msze sprawowane wedle wolności potwierdzonej przez papieża podlegają często tym samym wypaczeniom i niespójnościom co Msze indultowe - przykładem może być Msza która miała być odprawiona 18 maja w katedrze w Cardiff. Dziekan katedry nalegał, by służyły do niej ministrantki, co ostatecznie doprowadziło do odwołania celebracji. Podobne przykłady można by mnożyć i jest to dowodem na to, jak niebezpieczne jest powierzanie odprawiania tradycyjnej Mszy modernistycznym kapłanom.

Po drugie, sam papież podczas ostatniej podróży do Lourdes stwierdził, że motu proprio jest jedynie aktem duszpasterskiej tolerancji wobec pewnej grupy ludzi. Powiedział również, że nie ma sprzeczności pomiędzy nową a starą liturgią, co jest po prostu fałszem, i stwierdził, że mogą się one wzajemnie ubogacać. Nie jest jasne, co ma to oznaczać w praktyce, sprawia to jednak wrażenie, że stary ryt będzie w jakiś sposób "ubogacony" przez takie nowinki jak Komunia na rękę czy ministrantki. Co ciekawe, gdy kongregacja rzymska stwierdziła, że wyrażenie "pro multis" (za wielu) jest niewłaściwym i błędnym tłumaczeniem, biskupi dostali cztery lata na korektę ksiąg liturgicznych. Jednak nowa modlitwa za Żydów z tradycyjnej liturgii Wielkiego Piątku została narzucona praktycznie natychmiast. W oczywisty sposób nie chodzi o ochronę wiary czy Tradycji, ale o praktykowanie ekumenizmu z tak zwanymi "integrystami".

Na koniec nie wolno nam zapominać, że wdrożenie motu proprio będzie zawsze zależało od kaprysu biskupa diecezji i tych samych duszpasterzy, którzy czynili wszystko co w ich mocy, by wykorzenić tradycyjną Mszę ze swych parafii. Tak więc nadzieja na nagły renesans tradycyjnych Mszy po motu proprio jest czystą iluzją. Dopóki papież nie wzmocni tego dekretu usuwając biskupów, którzy nie chcą się do niego stosować, nie będzie żadnej racjonalnej nadziei na to, by życie parafialne zwykłych wiernych podobne było do życia ich przodków sprzed zaledwie trzech dekad.

Tak więc, drodzy przyjaciele, niech mi będzie wolno zakończyć tę konferencję wezwaniem: "Nie porzucajcie walki!" Walczyliśmy przez tak wiele lat, by zachować Tradycję Kościoła i dobry Bóg pobłogosławił nam hojnie wieloma powołaniami i kaplicami na całym świecie. Były zwycięstwa, były też zdrady. Walczyliśmy mężnie przeciwko wszystkim błędom, które okupanci usiłowali nam narzucić - nie zaczynajmy po tylu latach oporu współpracować z heretykami okupującymi Kościół.

Walka będzie długa, jako że moderniści naprawdę okupują wszystkie organy Ciała Mistycznego. Zajęli już nasze piękne kościoły i pomniki wiary. Wypaczyli sakramenty i pozwolili na wszelkie rodzaje obrzydliwości w naszych świątyniach. Pamiętacie, jak niegdyś naruszona została integralność waszego kraju, nie tylko przez bomby i broń, ale przede wszystkim przez zniszczenie waszej kultury, waszego języka, waszych zwyczajów - mówiąc wprost - waszej duszy. W jaki sposób się wówczas opieraliście? Niekiedy opór zbrojny jest niemożliwy, jednak o sile danego kraju stanowi nie tylko siła jego armii, ale fakt, że jego tradycja i kultura przekazywana jest następnemu pokoleniu. Polska przetrwała nie dlatego, że miała silniejszą armie, ale dlatego, że wasi rodzice i dziadkowie przekazali wam to, co stanowi o ponadczasowej wartości waszego kraju. Przekazali wam jego tradycję.

To właśnie musimy czynić jako katolicy, drodzy przyjaciele. Musimy przekazywać to, co otrzymaliśmy, dokładnie to. Nie możemy współpracować z ludźmi, którzy niszczą Kościół, nie możemy zdradzić naszej wiary przez przyjęcie kompromisu. Bóg dał nam darmo sakramenty i jako wolni ludzie możemy je przyjmować. Tradycja nie jest własnością jednej osoby, pochodzi od tych wszystkich, którzy nas poprzedzili. Nie musimy prosić o zgodę na zachowywanie tradycji naszych przodków we wierze. Naszym obowiązkiem jest ją przekazywać, dawać ją innym i w ten właśnie sposób Kościół będzie trwał do końca czasów, ponieważ Bóg zawsze znajdzie tych, którzy pragną być Mu wierni.

Tak więc, moi drodzy przyjaciele, życzę wam właśnie tej wierności, oby Matka Boża, która stała u stóp naszego Zbawiciela gdy był On wyniesiony na Krzyżu, natchnęła was odwagą i siłą, byście pozostali wierni do czasu, aż zobaczymy chwałę Jego Zmartwychwstania, chwalebne zmartwychwstanie Jego Kościoła, jak to zapowiedziała Niepokalana w Fatimie. Niech was Bóg błogosławi i strzeże, dziękuję za waszą uwagę.

ks.Jan Jenkins FSSPX

powrót