46.
Jezus przybity do krzyża
Przyprowadzony do krzyża, usiadł Jezus na nim; oprawcy
pchnęli Go gwałtownie w tył, by się położył, porwali
Jego prawą rękę, przymierzyli dłonią do dziury, wywierconej w prawym ramieniu krzyża
i przykrępowali rękę sznurami. Wtedy jeden ukląkł na świętej piersi Jezusa,
przytrzymując kurczącą się rękę, drugi zaś przyłożył do dłoni długi, gruby
gwóźdź, ostro spiłowany na końcu i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę
gwoździa żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wydarł się z piersi
Pana. Krew trysła dokoła, obryzgując ręce katów. Ścięgna dłoni pozrywały się, a
trójgraniasty gwóźdź wciągnął je za sobą w wąską, wywierconą dziurę. Liczyłam
uderzenia młota, ale w tym strasznym rozstrojeniu zapomniałam, ile ich było.
Najśw. Panna jęczała cicho; Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści.
Przypominam, że przedtem jeszcze odmierzyli kaci na krzyżu długość rąk i nóg
Jezusa i w miejscu, gdzie miały być przybite, powywiercali świdrem dziury, by
potem łatwiej poszło przybijanie. Świdry były całe z żelaza, i miały kształt
drukowanej litery T. Również młotki wraz z trzonkami były całe z jednego
kawałka żelaza, podobne bardzo do drewnianych młotków, jakich używają stolarze
przy wbijaniu dłuta. Gwoździe były tak długie że ujęte w pięść, wystawały z
jednej i z drugiej strony prawie na cal. Główka była okrągła, w obwodzie
wielkości talara pruskiego. Gwoździe były trójkanciaste, u góry tak grube, jak
średni wielki palec, u dołu jak mały palec, a na samym końcu ostro spiłowane.
Wbity, przechodził gwóźdź całą grubość drzewa i wystawał, nieco z drugiej
strony. Po przybiciu prawej ręki zabrali się kaci do ręki lewej, przywiązanej
już do ramienia krzyża. Wtem ujrzeli, że ręka prawie o dwa cale nie dosięgała
do dziury, na gwoźdź wywierconej. Odwiązali, więc rękę od drzewa, przywiązali
sznury do samej ręki i opierając się nogami o krzyż ciągnęli z całej siły,
dopóki ręka nie naciągnęła się do pożądanego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając
Jezusowi po piersiach, ramionach, przywiązali na powrót silnie rękę do belki i
wbili drugi gwóźdź w dłoń lewej ręki. Znowu krew trysła do koła i znowu rozległ
się słodki, donośny jęk Jezusa, przygłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie
ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki wpadły w głąb ciała,
na łokciach wystawały zaokrąglenia przerwanych kości. Obie ręce wyprężyły się
teraz, prosto, nie nakrywając już sobą skośnych ramion krzyża między ramionami
krzyża a rękami Jezusa zostawała wolna przestrzeń.
Najświętsza, Panna odczuwała wraz z
Jezusem straszną tę mękę; zbladła jak trup, cichy jęk wydzierał się z Jej ust.
Faryzeusze, widząc to, zaczęli szydzić z niej i rzucać obelgi w Jej stronę,
więc odprowadzono Ją nieco od wału ku drugiej gromadce świętych niewiast.
Magdalena jak szalona, z boleści drapała sobie paznokciami twarz; toteż
policzki miała zakrwawione, a oczy Jej krwią zaszły.
Na krzyżu,
mniej więcej w trzeciej części wysokości od dołu przybity był ogromnym
gwoździem, wystający klocek, do którego miano przybić nogi Jezusa, aby
Zbawiciel w ten sposób więcej stał niż wisiał. Inaczej, bowiem rozdarłyby się
ręce, a i nóg nie można byłoby przybić bez pokruszenia kości. W tym klocku
wywiercona była dziura, a w samym pniu krzyża wydrążone było miejsce na pięty; w
ogóle kilka było takich wydrążeń wzdłuż krzyża, by ukrzyżowany dłużej mógł
wisieć; starano się przez to zmniejszyć ciążenie ku odłowi, by nie rozdarły się
ręce i ciało nie spadło na ziemię.
Przez takie gwałtowne naciągnięcie rąk w
obie strony skurczyło się całe ciało Najświętszego Odkupiciela, nogi
podźwignęły się w górę. Chwycili je kaci, nałożyli na nie pętlicę i pociągnęli
ku dołowi, ale że znaki z rozmyślnym okrucieństwem porobione było za daleko,
więc jeszcze spory kawałek nie dostawały nogi do klocka, przybitego u dołu.
Nowe klątwy posypały się z ust katów. Kilku radziło, wywiercić inne dziury na
bocznych ramionach, bo podsuwać klocek byłoby za wiele roboty; lecz inni rzekli
z piekielnym szyderstwem: „Nie chce się sam wyciągnąć to Mu pomożemy."
Podwiązali Jezusowi piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach,
poczym przywiązali powróz do prawej nogi i bez względu na to, że sprawiają
Jezusowi straszną męczarnię, cała mocą dociągnęli ją na dół do klocka i
przykrępowali tymczasem mocno sznurami. Ciało naciągnęło się tak straszliwie,
że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej; zdawało się, że żebra pękają
i że się rozsuwają, tułów obwisł cały ku dołowi. Nie można sobie nawet
wyobrazić, co za straszna to męka była. W tym bólu nieznośnym jęknął Jezus
głośno: „O Boże! O Boże!"
W ten sam sposób naciągnęli i lewą nogę, założyli ją na prawą i znowu
przy krępowali mocno powrozami. Ale źle im było
wbijać gwóźdź od razu przez obie nogi, bo lewa nie miała pewnego oparcia, więc
najpierw przedziurawili lewą nogę na przegubie sztyftem o płaskiej główce,
cieńszym, niż gwoździe na ręce; wyglądał on jak świderek z szydełkiem. Potem
dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę
lewej nogi i przez prawą nogę w otwór wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień
krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, łamał kości w nogach.
Stojąc z boku, widziałam, jak gwóźdź przeszedł na wylot obie nogi.
Przybicie nóg było dla Jezusa największa
męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia ciała. Naliczyłam 86 uderzeń
młotem, przerywanych słodkim, czystym, a donośnym jękiem cierpiącego
Odkupiciela.
Najświętsza Panna zbliżyła się znowu do
placu tracenia, by zobaczyć co się dzieje. Widząc, jak kaci szarpią Jezusem, by
przybić Mu nogi, słysząc chrzęst łamanych kości i jęk bolesny Syna Swego,
bliską prawie była skonania, tak odczuwała głęboko Jego niezmierne cierpienia;
Faryzeusze, ujrzawszy ją, zbliżyli się znowu z szyderstwem na ustach, wiec św.
niewiasty, otoczywszy ją swymi ramionami, odprowadziły znowu nieco w tył.
Podczas przybijania Jezusa i później przy podnoszeniu krzyża dawały się czasami
słyszeć okrzyki litości i współczucia, szczególnie wśród niewiast: „O, że też
ziemia nie pochłonie tych łotrów! Zasługują, by ogień spadł z nieba i pożarł
ich!" Jedyną odpowiedzią na te oznaki współczucia i miłości były docinki i
szyderstwa ze strony katów. Wśród jęków bolesnych modlił się Jezus ustawicznie
i powtarzał pojedyncze ustępy z psalmów i proroków, które przepowiedziane w
Starym Zakonie, spełniały się obecnie na Nim. Tak czynił Jezus przez całą Swą
gorzką drogę krzyżową i na krzyżu aż do śmierci; modlił się i powtarzał
proroctwa, spełniające się na Nim. Słyszałam, je i nawet wspólnie odmawiałam z
Jezusem; później, czasem gdy odmawiałam psalmy, przypominał mi się nieraz ten,
lub ów ustęp; ale teraz tak jestem przygnębiona tą straszną męką mego Boskiego
Oblubieńca, że nie potrafię zebrać ich razem i powtórzyć. Widziałam, jak
podczas tych strasznych mąk pojawiali się nad Jezusem płaczący aniołowie.
Zaraz z początku krzyżowania kazał był
dowódca rzymskiej straży przybić ćwiekiem na nagłówku krzyża napis, ułożony
przez Piłata. Źli byli o to Faryzeusze, zwłaszcza że Rzymianie podrwiwali z
tego tytułu: „Król żydowski." Kazali więc zaraz wziąć miarę na nowy napis
i kilku z nich pojechało spiesznie do miasta, by jeszcze raz prosić Piłata o
zmianę tego napisu.
Tymczasem inni oprawcy zajęci byli grzebaniem jamy, w którą
miano wstawić krzyż i szło im to opornie, gdyż skała była twarda, i trudno było
jamę rozszerzyć. Kilku oprawców uraczyło się winem korzennym, które święte
niewiasty ofiarowały dla Jezusa. Lecz smutne były dla nich następstwa.
Oszołomieni całkiem, wewnątrz uczuli nieznośne pieczenie i rżnięcie,
przyprawiające ich prawie o szaleństwo. Zaczęli lżyć Jezusa, że to On
zaczarował ich i wściekali się w bezsilnej złości, że tak jest cierpliwym. Co
chwila zbiegali z góry, kupowali mleko od stojących tam z dojnymi oślicami
wieśniaczek i pili je na uśmierzenie ognia wewnętrznego; ale nic nie pomagało.
Według stanu słońca było kwadrans na
pierwszą, gdy krzyżowano Jezusa. Równocześnie z podniesieniem krzyża dał się
słyszeć ze świątyni głos bębna na znak, że zabito baranka wielkanocnego.
47. Podniesienie i ustawienie Krzyża.
Po przybiciu Pana naszego i Zbawiciela
przesunęli kaci górną część krzyża, na powrozach przywiązanych do kółek z tyłu,
na miejsce nieco podwyższone, przerzucili powrozy na drugą stronę środkowego
pagórka, założyli na stojący tam kozioł i tak zaczęli ciągnąć krzyż do góry.
Inni tymczasem kierowali hakami pień krzyża, by koniec jego wszedł prosto do
wykopanej jamy. Wznosili krzyż ostrożnie tak długo, aż przybrał prawie pionowe
położenie i wreszcie całym ciężarem wsunął się w jamę z taką siłą, że zadrgał
od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Ciało rozpięte ciążyło
ku dołowi, rany porozciągały się, krew zaczęła spływać obficiej, kości
wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Kaci potrząsali jeszcze
krzyżem, by ustawić go mocno, poczym, by podeprzeć pień, wbili wkoło jamy pięć
klinów, jeden z przodu, jeden z prawej, jeden z lewej strony i dwa z tyłu,
gdzie krzyż był nieco okrągławy.
Groza
dziwna, a zarazem wzruszenie przejmowało na widok tego krzyża, wznoszącego się
chwiejnie a majestatycznie wśród wrzasku szyderczego katów, Faryzeuszów i
motłochu stojącego dalej, który teraz dopiero mógł ujrzeć Jezusa. Wśród wrzawy
można było rozróżnić także głosy bogobojne, żałosne. Najczystsze głosy ziemi,
głos najsmutniejszej Matki Jezusa, św. niewiast, najmilszego Apostoła i
wszystkich ludzi czystego serca witały wzruszającym, żałosnym okrzykiem
odwieczne Słowo wcielone, wywyższone na krzyżu. Ręce kochających Go wyciągały
się z świętą trwogą ku Niemu, jak gdyby chciały spieszyć Mu z pomocą. A Najświętszy
z Świętych, Oblubieniec dusz wszystkich żywcem na krzyż przybity, wznosił się w
górę, trzymany przez zatwardziałych, szalejących grzeszników. Gdy krzyż z
łoskotem rozgłośnym został wsunięty w jamę i stanął prosto, nastała chwilowa
cisza głęboka. Wszystkich zdawało się ogarniać
nowe jakieś nieznane uczucie. Piekło całe ze strachem odczuło to
uderzenie osuwającego się krzyża i jeszcze raz rzuciło się na Jezusa przez swe
narzędzia, tj. katów, przekleństwami i naigrywaniem; za to biednej dusze w
otchłani ogarnęło trwożne a radosne oczekiwanie; nadsłuchiwały tego odgłosu z
tęskną nadzieją, był on dla nich pukaniem zbliżającego się zwycięzcy do bram
odkupienia. Po raz pierwszy stanął święty krzyż w środku ziemi, jak drugie
drzewo życia w raju, aż czterech rozdartych ran Jezusa spływały na ziemię
cztery święte strugi, by zmyć rzuconą na nią klątwę i użyźnić ją Jezusowi,
nowemu Adamowi, jako nowy raj.
W ciszy ogólnej, jaka zaległa po
ustawieniu krzyża, dał się nagle słyszeć od świątyni głos trąb i puzonów. Głosząc
z uroczystością i niejako z przeczuciem, że rozpoczęło się zabijanie baranka
wielkanocnego, przeobrażenia, przerywał ten dźwięk okrzyki zmieszane, szydercze
i bolesne, wznoszone tu wobec prawdziwego na rzeź oddanego Baranka Bożego.
Niejedno zatwardziałe serce skruszyło się, wspomniawszy teraz słowa Jana
Chrzciciela: „Oto Baranek Boży wziął na się grzechy świata."
Podstawa, na której stał krzyż, wysoką
była nieco nad dwie stopy, a wiodła
tam skośna ścieżynka. Gdy podnóże krzyża stało nad jamą, były nogi Jezusa na
wysokość dorosłego człowieka od ziemi; teraz, po wpuszczeniu krzyża do jamy,
mogli wyznawcy Jego wygodnie obejmować i całować święte Jego nogi. Wisząc na
krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą ku północnemu zachodowi.
48. Ukrzyżowanie łotrów.
Podczas
krzyżowania Jezusa leżeli wciąż łotrzy na drodze wiodącej wschodnim stokiem
Kalwarii, przywiązani za kark do poprzecznych drzewców; osobna straż pilnowała
ich. Młodszy z nich nie był taki zły; starszy za to, tak zwany lewy łotr,
wielkim był zbrodniarzem, on to przyprowadził swego towarzysza do złego i we
wszystkim mu przodował. Zwie się ich zwykle Dyzmas i Gezmas; zapomniałam
właściwych ich imion, więc też zwać będę dobrego Dyzmas, a złego Gezmas. Obu
pojmano swego czasu jako podejrzanych o zamordowanie pewnej żydówki,
podróżującej z dziećmi z Jerozolimy do Joppe. Przychwycono ich na zamku w tej
okolicy zajmowanym czasem przez Piłata podczas ćwiczeń wojskowych, gdzie
zatrzymali się w przejeździe jako wędrowni bogaci kupcy. Po długiem śledztwie
wykazano im wreszcie ich winę i skażano na śmierć. Bliższe szczegóły wyszły mi
z pamięci.
Obaj należeli do owej bandy zbójeckiej, która jeszcze przed 30
laty grasowała na granicy egipskiej, a u której znalazła gościnność i nocleg
Najśw. Rodzina, uciekając z Dzieciątkiem Jezus do Egiptu. Dyzmas, wtenczas mały
jeszcze, był trędowaty; matka jego za poradą Maryi obmyła go w wodzie, w której
kąpał się Jezus, i w jednej chwili zeszedł zeń trąd. Przeobrażające to
oczyszczenie było nagrodą za miłosierne przyjęcie Najśw. Rodziny i opiekę, jaką
otoczyła św. Rodzinę matka Dyzmy przeciw innym członkom bandy; teraz przed
obrażenie to spełniało się przy ukrzyżowaniu, bo Jezus miał oczyścić duszę
Dyzmasa Swą krwią, Dyzmas nie był tak zły, raczej zaniedbany. Nie znał Jezusa,
ale wzruszyła go cierpliwość niebiańska, z jaką Zbawiciel znosił męczarnie.
Teraz, leżąc tu w oczekiwaniu śmierci, głównie o Jezusie rozmawiał z Gezmą.
„Strasznie nieludzko — mówił —obchodzą się ci ludzie z Galilejczykiem; widać,
że wprowadzaniem Swego nowego prawa więcej zawinił, niż my swymi czynami. Ale
bądź ca bądź cierpliwość u Niego niezwykła i widać, że ma moc nad wszystkimi
ludźmi." — „Jaką tam może mieć moc? — odrzekł pogardliwie Gezmas. — Jeśliby
rzeczywiście tak był potężny, jak mówią, to mógłby przecież pomóc nam
wszystkim." — Rozmowę przerwali im oprawcy, którzy przybiegli, gdy krzyż
już podnoszono, wołając: „Teraz na was kolej!" Odwiązali im ramiona ich
krzyżów, przy krępowane dotychczas do rąk i pognali ich spiesznie na plac
egzekucji; już bowiem niebo zaczęło posępnieć i niepokój jakiś objawiał się w
całej naturze, jak gdyby zbliżała się nawałnica.
Przyprowadziwszy łotrów pod krzyże, dano im się napić octu
z mirrą i ściągnięto z nich kaftany. Kaci wyleźli po drabinach na krzyże, wbili
poprzeczne ramiona w porobione na samej górze nacięcia i poprzybijali je
gwoździami. Na dwóch drabinach, przestawionych z obu boków każdego krzyża,
stanęło po dwóch katów; łotrów podwiązano sznurami pod ręce, przerzucono sznury
przez ramiona krzyża i zaczęto ich ciągnąć w górę, nie szczędząc im razów, oni
zaś wspierając się nogami na kołkach, powbijanych w pień krzyża, drapali się do
góry. Postronki z kręconego łyka były już w pogotowiu, przytwierdzone w kilku,
miejscach do krzyża. Wykręcono im silnie ręce w tył poza ramiona krzyża; wtedy
kaci w dwóch miejscach, w przegubie ręki i w łokciu założyli postronki, a
zapchawszy w pętlice kawałki kija, zaczęli obracać tak silnie, że aż krew
trysła z przetartego ciała i kości zaczęły trzeszczeć. W ten sam sposób
przykrępowali im nogi w kostce i nad kolanami, łotrzy ryczeli strasznie z bólu
podczas tej czynności. Dyzmas, przedtem jeszcze, wyłażąc na krzyż, rzekł do
katów: „Gdybyście byli nas tak męczyli, jak tego biednego Galilejczyka, to już
by nie potrzeba było ciągnąć nas teraz na krzyż."
49. Losowanie sukni Jezusa.
Na miejscu, gdzie dotychczas leżeli
łotrzy, poskładali tymczasem kaci suknie Jezusa, by wylosować je między siebie.
Fałdzisty płaszcz węższy był u góry, niż u dołu, a na piersiach wszyta była
materia podwójnie, tworząc niejako kieszenie; kaci podarli go w pasy podłużne i
podzielili między siebie. Tak samo zrobili z długą, białą suknią z otworem na
piersiach, spiętym rzemykami. Dalej podzielili między siebie szal, pas,
szkaplerz i opaskę, przesiąknięte obficie Krwią Pana. Dopiero nad brązową
suknią, tkaną z jednego kawałka, wszczęła się między nimi sprzeczka. Podarta na
pasy nie przydałaby się im na nic, postanowili więc ostatecznie losem
rozstrzygnąć, do kogo ma należeć. Użyli do tego deszczułki, zapisanej liczbami
i znaczonych kamyków kształtu grochu ogrodowego; kamyczkami rzucało się na
deseczkę, ale od czego zależało rozstrzygnięcie, nie wiem. Wtem nadbiegł
posłaniec od ludzi, zamówionych umyślnie przez Nikodema i Józefa z Arymatei, i
zawołał: „Są tam kupcy na dole, którzy chętnie nabędą suknie Jezusa."
Pozbierali więc oprawcy wszystkie suknie, zbiegli na dół i sprzedali je. Tak
pozostały te święte relikwie w rękach chrześcijan.
50. Jezus na krzyżu pośród dwóch łotrów.
Wstrząsające uderzenie, spowodowane spuszczeniem krzyża w
jamę, było przyczyną nowego obfitego upływu krwi z podziurawionej cierniami
głowy Jezusa, jak również z najświętszych rąk i nóg przebitych. Utwierdziwszy
mocno krzyż, wleźli oprawcy po drabinach i zdjęli powrozy, którymi
przykrępowano najświętsze Ciało, by przy stawianiu krzyża nie rozdarło się na
gwoździach i nie spadło na ziemię. Obieg krwi, upośledzony i zmieniony leżeniem
i skrępowaniem, zaczął teraz odbywać się tym żywiej, co przyczyniło prawie w
dwójnasób męczarni Jezusowi. Około siedmiu minut wisiał tak Jezus w milczeniu,
jakby martwy, pogrążony w bezdenności mąk nieskończonych. W koło zapanowała
także chwilowa cisza. Pod ciężarem korony cierniowej opadła najświętsza głowa
na piersi; krew, sącząca się z mnóstwa ran, napływała do jam ocznych, oblewała
włosy, brodę i spragnione otwarte usta. Szeroka korona cierniowa przeszkadzała
Jezusowi podnieść twarz najświętszą, bez narażenia się na nowy, straszny ból.
Pierś wydęta była gwałtownie i naprężona, pachy nasiąknięte strasznie, zapadłe,
łokcie i piszczele u rąk jak powyrywane ze stawów. Pod wzdętą piersią widać
było głęboką jamę; to brzuch tak zapadł się i naciągnął, niknąc prawie. Jak
ręce, tak samo nogi i uda naciągnięte były straszliwie, że kości prawie się
rozchodziły. Mięśnie i poraniona skóra tak boleśnie były naciągnięte, że można
było wszystkie kości policzyć. Krew sączyła z pod potężnego gwoździa,
przykuwającego najświętsze nogi, i spływała po krzyżu na ziemię. Całe ciało
pokryte było ranami, czerwonymi pręgami, guzami siniakami, plamami brunatnymi,
żółtymi i sinymi, miejscami skóra była zdarta i przeświecało żywe, krwawe
ciało. Zaschłe rany otwarły się na nowo wskutek gwałtownego naprężenia i
krwawiły obficie. Krew, z początku żywej rubinowej barwy, stawała się powoli
coraz bledszą i wodnistszą, ciało bielało coraz bardziej, stawało się podobne
do mięsa, z którego krew wyszła. Mimo jednak tak ohydnego
sponiewierania, niewypowiedzianie szlachetnym i wzruszającym był widok tego
Najśw. Ciała naszego Pana na krzyżu; co więcej, Syn Boży, odwieczna Miłość,
ofiarująca się w czasie, był pięknym, czystym i świętym, nawet w tym
pogruchotanym ciele Baranka wielkanocnego, obciążonego grzechami wszystkich ludzi.
Ale, jaka zmiana w wejrzeniu Jezusa teraz a dawniej! Podobnie jak Matka Boża,
miał Jezus z natury cerę delikatną, żółtawą, ze złocistym odcieniem, przez
którą przebijały się rumieńce. Skutkiem natężających podróży w ostatnich
latach, pociemniała trochę skóra pod oczami i na chrząstkach nosowych. Pierś
miał Jezus szeroką, wypukłą, nie zarosłą, podczas gdy np. pierś Jana
Chrzciciela porosła była gęstym, żółtawym włosem, jakby runem. Barki miał Jezus
szerokie, silne mięśnie na ramionach, takież silnie zarysowane mięśnie na
udach, kolana silne, zahartowane, jak u człowieka, który wiele podróżował i
często się modlił na klęczkach. Nogi miał długie, łydki muskularne od ciągłego
podróżowania i spinania się na góry, stopy nader kształtne, żylaste, skóra na podeszwach
była mocno stwardniała od ciągłego chodzenia boso po niezbyt dogodnych drogach.
Ręce były piękne o długich, kształtnych palcach, nie wypieszczone, ale też i
nie spracowane ciężką, ręczną pracą. Szyja niezbyt krótka, silna, muskularna,
głowa proporcjonalna, nie za wielka. Czoło było swobodne, wysokie, oblicze o
pięknym, delikatnym owalu. Włosy nie zanadto gęste, barwy czerwonawo brunatnej,
gładko ułożone, opadały na grzbiet. Broda średniej długości, przystrzyżona
kończasto, w środku była rozdzielona.
A teraz? Jaka odmiana! Włosy przeważnie
powydzierane, a resztki pozlepiane krwią. Na całym ciele rana na ranie. Piersi
wydęte, jakby połamane, pod piersiami tułów wpadły głęboko. Przez rozdartą
skórę wyzierają niekiedy żebra, a nad wystającymi kośćmi miednicowymi ciało
wyciągnięte tak, że cieńsze jest prawie od krzyża.
Krzyż sam był z tyłu nieco okrągławy, z
przodu płaski; ramię podłużne było prawie tak szerokie, jak grube, w
odpowiednich miejscach były wydrążenia. Pojedyncze części krzyża były z
różnorakiego drzewa, częścią żółtawego. Pień sam był ciemniejszy od długiego
leżenia w wodzie.
Krzyże łotrów były więcej ordynarne; stały na krajach
pagórka po prawej i lewej stronie, niżej niż krzyż Jezusa, w takim oddaleniu od
niego, że środkiem można było przejechać na koniu; zwrócone były nieco ku
sobie. Z łotrów jeden modlił się, drugi szydził z Jezusa. Strasznie było
patrzeć na nich, szczególnie na Gezmasa, oszołomionego napojem i jeszcze teraz
objawiającego swą złość. Wisieli powykręcani, członki ich były nabrzmiałe,
pokrajane sznurami, kości połamane. Oblicza ich były sino brunatne. Wargi
sczerniałe od napoju i napływającej krwi, oczy zaczerwienione, wysadzone na
wierzch, obrzękłe. Ryczeli z bólu, spowodowanego niemiłosiernym skrępowaniem.
Gezmas z rozpaczy klął i bluźnił. Gwoździe, którymi przybite były ramiona
poprzeczne, zawadzały im z tyłu i nie pozwalały podnieść głowy; drgali i wili
się z boleści. Mimo, że nogi były tak silnie przykrępowane, jednak jeden z nich
zdołał wykręcić jedną nogę o tyle z więzów, że kolano wystawało naprzód.