Zielone Świątki.

W wigilię Zielonych Świąt przystrojono wspaniale całą salę wieczernika zielonymi drzewkami, a w gałęzie powstawiano wazony z kwiatami; zielone girlandy przyozdabiały salę od jednej ściany do drugiej. Poodsuwano ruchome ściany, oddzielające sale boczne i przedsionek i zamknięto tylko bramę, wiodącą z dziedzińca na zewnątrz. Przed zasłoną sanktuarium ustawiono stolik, nakryty białą i czerwoną chustą i położono na nim zwoje pisma. Piotr stanął przed stolikiem, za nim w prostej linii u wejścia z przedsionka stała Najśw. Panna w zasłonie na twarzy, a za nią w przedsionku św. niewiasty. Apostołowie stali dwoma rzędami wzdłuż ścian sali, zwróceni twarzą do Piotra; za nimi w salach bocznych zajęli miejsca uczniowie, biorąc udział we wspólnych modlitwach i śpiewach chóralnych. Potem łamał Piotr i rozdzielał pobłogosławiony przez siebie chleb najpierw Najśw. Pannie, następnie Apostołom i uczniom. Wszyscy całowali go przy tym w rękę, a nawet Najśw. Panna. Oprócz św. niewiast, było w wieczerniku razem z Apostołami około 12-u uczniów. Po północy nastało dziwne jakieś poruszenie w całej naturze, udzielając się wszystkim zebranym, którzy stali w koło w sali głównej i pobocznych, wsparci o filary, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, w cichej pogrążeni modlitwie. Spokój i głęboka cisza zapanowała w całym domu. Nad ranem ujrzałam nad Górą Oliwną obłok świetlisty o srebrno białym połysku, spuszczający się z nieba ukośnie w kierunku wieczernika. Z dala wyglądał obłok, jak okrągła kula, poruszająca się pod miłym, ciepłym tchnieniem wiatru. Obłok, im bliżej nadpływał, tym stawał się większy; jak mgła świetlista przeciągnął nad miastem, aż coraz bardziej gęstniejąc i przezroczystym się stając, zatrzymał się nad wieczernikiem i zniżył nad dach z wzrastającym szumem na kształt nisko płynącej chmury nawalnej. Wielu Żydów w mieście spostrzegłszy obłok, a przestraszeni szumem, pobiegli do świątyni; mnie samą ogarnęła z początku dziecięca trwoga na myśl, gdzie też się skryję, jeśli grom z tej chmury uderzy; całe, bowiem zjawisko miało wielkie podobieństwo z szybko nadciągającą nawałnicą, tylko, że chmura pochodziła z nieba, nie z ziemi, zamiast ciemną, była jasną, i nie słychać było grzmotów tylko szum niezwykły, który się dawał odczuć jako ciepły, pokrzepiający powiew wiatru. Zniżywszy się nad wieczernik, błyszczał obłok coraz jaśniej, a szum stawał się z każdą chwilą większy. Dom cały jaśniał coraz więcej; zebrani modlili się z wzrastającym skupieniem i namaszczeniem. Wtem z szumiącego obłoku spłynęły na cały budynek białe strugi światła, krzyżując się siedmiorako, a niżej znowu rozdzielając się na delikatniejsze promienie i ogniste krople. Punkt, w którym krzyżowały się smugi świetlne, otoczony był barwnym łukiem tęczowym, a w pośród niego ujrzałam unoszącą się świetlistą postać z wychodzącymi z pod pachy szerokimi skrzydłami, czy też promieniami, podobnymi do skrzydeł. W tej chwili światłość ogromna ogarnęła cały budynek, przygasając zupełnie blask pięcioramiennej lampy. Zebrani, popadłszy w zachwycenie, mimo woli podnieśli oblicza z pragnieniem ku górze, i oto w usta każdego wpłynęły smugi świetlne, jak płonące ogniste języki. Zdawało się, jak gdyby wdychali w siebie z pragnieniem ogień i napawali się nim, i jakoby pragnienie występowało im z ust naprzeciw płomieni, święty ten ogień spłynął także na uczniów i niewiasty, obecne w przedsionku, ale na różnych w różnej sile i różnej barwie. Tak rozpłynął się powoli cały obłok w świetlistym deszczu. Radość i odwaga wstąpiła w serca zebranych po tym wylewie darów Ducha świętego. Wszyscy wzruszeni byli i jakby oszołomieni, ale lęk ustąpił z ich serc; śmiało i z ufnością patrzeli w przyszłość. Skupiono się koło Najśw. Panny, która jedna była zupełnie spokojna, umiejąc, jak zawsze, zapanować nad sobą. Apostołowie ściskali się nawzajem, wołając radośnie a śmiało: „Co to jest? Co się stało z nami?" Zaraz pospieszyli do uczniów, którzy także, odczuwszy zstąpienie Ducha świętego, wzruszeni byli bardzo. Św. Niewiasty padały sobie w objęcia, roniąc łzy radości. Wszystkich ogarnęło uczucie nowego, jakiegoś życia, pełnego radości, pewności siebie i odwagi. Przede wszystkim pospieszono podziękować Bogu za to, więc wszyscy ustawili się w porządku jak przedtem, odmówili modlitwy i odśpiewali psalmy dziękczynne. Światło tymczasem powoli znikło. Piotr miał następnie naukę do uczniów i zaraz rozesłał część ich do gospód, zajętych przez ludzi, sprzyjających nauce Chrystusowej, a przybyłych do Jerozolimy na święta. Od wieczernika aż ku sadzawce Betsaidy ciągnęły się rzędem szopy i otwarte gospody, zajmowane zwykle przez licznych przybyszów, napływających ze wszystkich stron na święta. I na nich także spłynęło nieco łaski Ducha świętego. W ogóle w sercach wszystkich ludzi dała się odczuć zmiana; dobrzy doznali wewnętrznego poruszenia i oświecenia, źli trwogę tylko poczuli i jeszcze bardziej utrwalili się w zaślepieniu. Większość obcych, którzy przybyli na święta, obozowała tu już od Wielkanocy; tym, bowiem, którzy daleko mieszkali, nie opłaciłoby się było powracać po Wielkanocy do domu i zaraz znowu wybierać się na Zielone Święta. Słysząc i widząc wszystko, co się tu działo od Wielkanocy, nabrali zaufania do uczniów i skłaniali się ku nowej nauce. Dlatego to pospieszyli uczniowie do nich, by oznajmić im, że spełniła się obietnica zesłania Ducha świętego, a oni zaraz zrozumieli, co oznaczało to dziwne wzruszenie ich serc, z którego nie umieli sobie zdać sprawy. Uczniowie polecili im zebrać się gromadnie koło sadzawki Betsaida. W wieczerniku tymczasem włożył Piotr ręce na pięciu Apostołów, którzy mieli pomagać mu uczyć i chrzcić nad sadzawką Betsaida. Byli to Jakób Młodszy, Bartłomiej, Maciej, Tomasz, i Juda Tadeusz. Ostatni miał przy tym święceniu widzenie, jakoby obejmował rękoma ciało Zbawiciela i przyciskał je do piersi. Przed wyruszeniem ku sadzawce Betsaida przyjęli Apostołowie klęcząc błogosławieństwo Najśw. Panny. Przed wniebowstąpieniem Jezusa odbyło się to stojąco. Odtąd zawsze błogosławiła Maryja Apostołów przed wyjściem i po powrocie. W takich razach i w ogóle, ilekroć występowała w nowej Swej godności, miała na Sobie obszerny biały płaszcz, żółtawą zasłonę i błękitną taśmę wyszywaną spływającą z obu stron od głowy aż do ziemi, przytrzymaną na głowie białą jedwabną opaską. Jezus sam zarządził tak, by chrzest nad sadzawką Betsaida odbył się w dniu dzisiejszym. To też uczniowie porobili już ku temu różne przygotowania tak koło sadzawki, jak i w starej synagodze, zajętej na użytek chrześcijan. Ściany synagogi obwieszono kobiercami, a od synagogi do sadzawki poprowadzono kryty krużganek.

W uroczystej procesji wyruszyli Apostołowie i uczniowie parami z wieczernika nad sadzawkę. Uczniowie nieśli w skórzanych worach wodę święconą, jeden zaś trzymał kropidło. Nowo wyświęceni Apostołowie, w liczbie pięciu, stanęli u pięciu wejść ku sadzawce i w natchnieniu wielkim zaczęli przemawiać do ludu. Piotr zajął mównicę, ustawioną na trzecim tarasie sadzawki, począwszy od góry; ten, bowiem taras był najszerszy. Słuchacze zapełnili wszystkie pięć tarasów. Osłupienie ogarnęło tłumy, gdy Apostołowie zaczęli mówić, bo oto, każdemu z cudzoziemców zdało się, że Piotr przemawia doń w jego własnym języku. Piotr zabrał głos, wśród ogólnego zdumienia jak to opowiadają, „Dzieje Apostolskie." Ponieważ wielu zgłosiło się zaraz do chrztu, więc przede wszystkim poświęcił Piotr uroczyście w towarzystwie Jana i Jakóba Młodszego wodę w sadzawce, pokrapiając ją wodą święconą, przyniesioną w worze z wieczernika. Przygotowania do chrztu i sam chrzest zajęły cały dzień. Lud zbliżał się na przemian w pojedynczych gromadach do mównicy Piotra, inni Apostołowie nauczali i chrzcili u wejść. Najświętsza Panna zaś i święte niewiasty rozdawały w synagodze białe suknie dla nowochrzczeńców. Rękawy tych sukien spięte były ponad ręką czarnymi tasiemkami, które po chrzcie obwiązywano i składano razem na kupę. Przyjmujący chrzest wspierali się na poręczach, Apostołowie zaś czerpali wodę misą i z niej chlustali po trzykroć ręką na głowę chrzczonego; zużyta woda spływała rynnami na powrót do sadzawki. Jedna taka misa wody wystarczała na dziesięć par osób. Gdy dwóch ochrzczono, przyprowadzali ci zaraz dwóch nowych i już jako rodzice chrzestni wkładali na nich ręce. Chrzest przyjęli tu przeważnie tacy, którzy ochrzczeni już byli chrztem Jana. Święte niewiasty także ochrzczono; ogółem przyłączyło się dziś do Kościoła Chrystusowego około 3000 ludzi. Wieczorem powrócili Apostołowie i uczniowie do wieczernika, spożyto wieczerzę, połączoną ze zwyczajnym łamaniem błogosławionego chleba, poczym odprawiono modlitwy wieczorne. Żydzi ofiarowywali dziś w świątyni dwa małe chleby z tegorocznego ziarna, składano je w stosy i potem rozdzielano ubogim. Widziałam także, że arcykapłan trzymał w ręku pęk grubych kłosów, jakby z tureckiej pszenicy. Ofiarowywano dalej jakieś korzenie i nieznane mi owoce. Przywieźli to wszystko kupcy na jucznych osłach i w szopach sprzedawali ludowi. Chleb na ofiarę piekł każdy sam. Apostołowie za pośrednictwem Piotra złożyli w ofierze tylko dwa chleby. Nazajutrz udali się znowu Apostołowie i uczniowie nad sadzawkę, przyjąwszy przedtem błogosławieństwo Najświętszej Panny, gdzie nauczano i chrzczono znowu przez cały dzień.

Kościół nad sadzawką Betesda.

Sadzawka Betesda leży w kotlinie, oddzielającej Syjon od świątyni i reszty miasta, a opadającej na wschód ku dolinie Jozafata. Od zachodniej strony świątyni zamyka na pozór dolinę tarasowata budowla, okalająca sadzawkę; z jednej bowiem strony nie da się obejść swobodnie, jak z innych stron. Szła wprawdzie tamtędy szeroka droga, ale zarosła gęsto trawą i szuwarem, i zawalona po części gruzami murów, a kotlina opadała tu dość stromo w dół, coraz bujniejszą porastając trawą. Patrząc od stawu na południowy zachód, widzi się róg miejsca „Święte świętych." Sadzawka Owcza leży na północ od świątyni, przy bramie Owczej, obok targowicy bydlęcej i jest podmurowana. Z wieczernika, stojącego na wschodnim stoku Syjonu, prowadzi droga do sadzawki Betesda najpierw na wschód wkoło góry, dalej skręca się półkolem na północ, następnie na zachód, wreszcie przybiera droga znowu kierunek wschodni, opadając kręto w dół. Cała ta część Syjonu aż do sadzawki i dalej w dolinę Jozafata opuszczona jest bardzo i zaniedbana. W ruinach dawnych budowli kryją się poprzyczepiane lepianki biedaków; stoki góry porastają jałowcem, w dole rośnie bujna trawa i sitowie. Żydzi unikają tych stron; za to nowi wyznawcy osiedlają się tu chętnie i licznie.

Sadzawka Betesda ma kształt owalny, a otoczona jest wkoło jak amfiteatr, pięcioma terasami, wznoszącymi się coraz wyżej. Terasy przecina pięć przejść, którymi schodzi się po stopniach do sadzawki. Przy brzegu kołyszą się na wodzie nieckowate łódki, w które nieraz kazali się wkładać chorzy, by ich woda przez Anioła poruszona obryzgała. W jednym miejscu wystawała z głębi wody nad powierzchnię na wysokość człowieka, rura miedziana, tak mniej więcej gruba, jak niewielka kieszonka; dochodziło się do niej po drewnianym mostku z poręczą. Przy mostku była pompa z stemplem, tak połączona z rurą, że gdy pocisnęło się stempel, to z rury po otwarciu klapy tryskała woda w górę. Wodotrysk ten można było regulować, nadawać kierunek strumieniowi wytryskającej wody, czynić go grubszym lub cieńszym przez odpowiednie zmiany w otworze. Można było także zamknąć otwór u góry, a wtedy woda rozpryskiwała się bocznymi otworami na wszystkie strony, jak z polewaczki. Nieraz widziałam, jak chorzy kazali się na czółnach wieźć pod ten wodotrysk i skrapiać wodą. Wejścia do sadzawki były zwykle zamknięte i otwierano je tylko dla chorych. Wspomniany wodotrysk dawno już nie był w używaniu i jeszcze na Zielone Święta nie był naprawiony; ale już następnych dni przyprowadzono go do pierwotnego stanu.

W tylnych ścianach tarasów wykute są małe, sklepione celki z nieckowatymi łożyskami dla chorych; chorzy więc mogą ze wszystkich stron spoglądać na sadzawkę, czy woda się nie porusza. Przedni brzeg każdej terasy od strony sadzawki zabezpieczony jest niskimi poręczami; dno sadzawki pokryte jest białym, błyszczącym piaskiem. Z dna biją trzy źródła, nieraz z taką siłą, że aż wytryskają ponad powierzchnię wody. Do sadzawki spływa rurami krew zwierząt ofiarnych z pod ołtarza ofiarnego w świątyni. Sadzawka cała wraz z otaczającymi ją budowlami wielką zajmuje przestrzeń. Idąc ku sadzawce, przechodzi się przez wał, z którego trzy tylko wejścia prowadzą do sadzawki. Na wschód od sadzawki opada dolina stromo w dół; od zachodu, za sadzawką, zagłębienie doliny nie jest tak wielkie i zabudowane mostami. Strona północna jest także stroma i zarosła krzewami. Na północny wschód wiodła niegdyś droga do świątyni, obecnie opuszczona i niedostępna. Kilka ścieżek wiedzie stąd wprost do miasta, tak, że nie trzeba koniecznie przechodzić przez bramy publiczne. Jezus posługiwał się nieraz tymi ścieżkami, by dostać się do miasta. Sadzawka ta podupadła była już od dawna i zaniedbana, a mało kto mieszkał w pobliżu. Zapomniano o niej, jak w naszych czasach zapomina się o niejednej świętej, starożytnej relikwii; tylko ubożsi a bogobojni ludzie odwiedzali ją czasem i mieli we czci i poszanowaniu. Od czasu, jak Jezus uzdrowił tu chromego, nabrała sadzawka znowu więcej rozgłosu, ale Faryzeusze tym bardziej miejsce to znienawidzili. Zewnętrzne mury, okalające sadzawkę, leżały już prawie zupełnie w gruzach, tarasy same ucierpiały także wiele pod wpływem czasu. Teraz za staraniem chrześcijan przyprowadzono wszystko, o ile możności, do porządku. Zapadłe, mury zastąpiono po części ruchomymi ścianami, a od sadzawki do synagogi urządzono kryty chodnik z płócien namiotowych. Stara ta synagoga, przemieniona obecnie na kościół, więcej jest odosobniona, niż wieczernik, gdyż ten ostatni styka się dziedzińcem z szeregiem domów mieszkalnych, podczas gdy tu nie ma w pobliżu żadnych budynków. Zaraz po Zielonych Świętach wzięli się Apostołowie i uczniowie gorliwie do pracy, by wnętrze tej synagogi przemienić na kościół. Piotr zaś, Jan, Andrzej i Jakób Młodszy nauczali wciąż na przemian w trzech różnych miejscach koło sadzawki i na trzecim tarasie, gdzie stała mównica Piotra. Wiernych zbierało się zawsze mnóstwo; nieraz widziałam, jak leżeli twarzą na ziemi, zatopieni w gorliwej modlitwie. Krzątanina nadzwyczajna panowała przez cały czas wśród wyznawców nowego kościoła; szyto, tkano, pleciono, budowano, w ogóle starano się o wszelkie potrzeby dla nowego kościoła i dla ubogich. Nowy ten kościół, przerobiony z synagogi, zbudowany jest w kształcie wielkiego, podłużnego czworoboku; okna umieszczone są wysoko w górze. Po schodach przy murze można wyjść z zewnątrz na płaski dach, otoczony galerią. Na dachu widać trzy małe kopuły, które dają się otwierać, by do środka świeże powietrze wchodziło. Wewnętrzne urządzenie kościoła wygląda bardzo oryginalnie. Wzdłuż obu dłuższych ścian i od przodu biegną rzędami kamienne schody, przeznaczone dla wiernych, słuchających nabożeństwa i nauki. W głębi przy tylnej ścianie stoi ołtarz, oddalony nieco od ściany, a przestrzeń poza nim, oddzielona od reszty kościoła dwiema cienkimi ściankami z plecionki, tworzy małą zakrystię. Ścianki te powleczone są z przodu od kościoła cienką, białą tkaniną, z tyłu zaś lichszą materią. Ołtarz jest przenośny z drzewa, w kształcie podłużnego czworoboku, z wierzchu powleczony tkaninami. Z przodu wchodzi się ku ołtarzowi po trzech schodach, po bokach zaś jest tylko jeden stopień o otwieranej zasuwce, gdzie można chować kobierce. W tylnej ścianie ołtarza są drzwiczki do schowka, gdzie przechowują się ubiory kościelne. Na ołtarzu stoi tabernakulum w kształcie dzwonu, przykryte białą, kosztowną osłoną, którą można spinać z przodu na dwie metalowe tarczki; u góry jest gałka, służąca do podnoszenia. Po obu stronach tabernakulum stoją kilkoramienne płonące świeczniki. Nad ołtarzem, u góry, umieszczony jest baldachim, z zwieszającą się nad ołtarz białą, w barwne pasy oponą, sięgająca nieco poniżej powierzchni ołtarza. Opona ta, z tyłu przymocowana, z przodu rozsunięta jest zwykle na obie strony, lecz daje się także zsunąć i spiąć na metalowe klamerki, a wtedy osłania zupełnie ołtarz. Baldachim sam tworzy jakoby niszę, a wisi na pięciu sznurach, które schodzą się w ręce figury, tkanej przez święte niewiasty, a przedstawiającej starca w arcykapłańskim stroju, z trójkątną, świetlistą glorią nad głową. Postać ta zdawała się wychylać z otworu w pułapie; jedną rękę wyciągała przed siebie, błogosławiąc, w drugiej trzymała pięć sznurów baldachimu. Od podwyższonego ołtarza aż do mównicy była spora, wolna przestrzeń, przeznaczona dla Apostołów i uczniów na, modlitwy chóralne. — Od czasu zmartwychwstania Pańskiego zbierali się Apostołowie i uczniowie codziennie w wieczerniku na modlitwy chóralne. Apostołowie ustawiali się wzdłuż ścian sali przed sanktuarium, uczniowie w otwartym przedsionku. Tak, podzieleni na chóry, śpiewali i modlili się na przemian. Byli nieraz przy tym obecni Nikodem, Józef z Arymatei i Obed. Najśw. Panna, ubrana w długi, biały płaszcz, w zasłonie nie twarzy, stała zwykle w środkowych drzwiach przedsionka, zwrócona twarzą ku sanktuarium. Modlitwy takie chóralne zaprowadził sam Jezus; wykazał Apostołom tajemne zalety tego nabożeństwa przy spożyciu, czy też przez spożycie owej ryby koło Tyberiady, a także wtedy, gdy niewierny Tomasz dotykał się ran Jego najświętszych i uwierzył w Jego zmartwychwstanie. Raz widziałam, jak Jezus pojawił się Apostołom przed świtem podczas śpiewów chóralnych. Dwa razy dziennie odprawiali Apostołowie takie modlitwy chóralne; raz w wieczór aż do nocy, drugi raz raniutko przed świtem. Lecz wracam do opisu kościoła. Poza mównicą oddzielała chór od nawy kościelnej krata, biegnąca od jednej ściany do drugiej. W kratach były odpowiednie otwory, przez które można było podawać wiernym Najśw. Sakrament, jak się to u nas dzieje po klasztorach. Na wprost mównicy były w obu ścianach małe drzwiczki, którędy wchodzili Apostołowie i uczniowie do chóru. Wierni ustawiali się w Kościele w pewnym, oznaczonym porządku, mężczyźni osobno, niewiasty także osobno. Widziałam, jak w uroczystej procesji przenoszono Najświętszy Sakrament z wieczernika do nowego kościoła. Najpierw wyszedł Piotr w otoczeniu dwudziestu uczniów pod bramę dziedzińca w wieczerniku i z wielkim zapałem wypowiedział naukę dla zgromadzonej rzeszy. Zbiegło się także sporo Żydów i chcieli swymi zarzutami przeszkodzić nauce, ale nic nie wskórali. Po nauce wyruszył pochód do nowego kościoła nad sadzawką. Piotr niósł przed sobą kielich z Najświętszym Sakramentem, a ręce okryte miał jak workiem białą chustą, przewieszoną przez szyję. Za Apostołami postępowała Najśw. Panna w gronie świętych niewiast i uczniów. Wzdłuż drogi porozwieszano miejscami maty na kształt ścian, bliżej kościoła zaś urządzono nawet całkiem kryty chodnik. Najśw. Sakrament złożono na ołtarzu w nowym tabernakulum. Nie brakło także puszki z błogosławionym chlebem. Podłoga kościoła podobnie jak i wieczernika, w czasach ostatnich wyłożona była barwnymi kobiercami; chodzono w kościele przeważnie boso. Najświętszy Sakrament złożony był w naczyniu z nakrywką, dającą się odkręcać. Kawałki konsekrowanego chleba spoczywały na patenie, złożonej na dnie naczynia. Patenę można było wyjmować za pomocą rączki, by Najświętszy Sakrament łatwiej było ujmować w rękę.

Piotr odprawia pierwszą Mszę świętą w wieczerniku.

Ósmego dnia po Zielonych Świętach zebrali się Apostołowie znowu w wieczerniku; cała noc zeszła im tu na krzątaniu się i modlitwie. Z brzaskiem dnia wyruszyli z licznym gronem uczniów do świątyni, a poszła tam również Najśw. Panna ze świętymi niewiastami. W świątyni, zdaje się, obchodzono dziś jakieś święto, bo u wejścia ustawiony był łuk tryumfalny, na którym stała jakaś statua z mieczem zwycięskim w ręku. Pod tym to łukiem stanął Piotr i nauczał tłumy ludu, a mówił z mocą wielką. Oznajmił otwarcie, że odtąd publicznie głosić będzie naukę Jezusa Chrystusa, tak on, jak i jego towarzysze, i że od tego nic powstrzymają ich żadne męki, ani biczowania, ani groźba śmierci krzyżowej. Wszedłszy potem do świątyni, przemawiał z mównicy, z której Jezus nieraz przedtem nauczał. Pamiętam, że podczas tej mowy zawołali raz głośno Apostołowie i uczniowie: „Tak jest!" Zapewne chcieli potwierdzić prawdziwość słów Piotra. Gdy następnie zaczęli się modlić, ukazały się nad świątynią obłoki świetlne i jasność wielka spuściła się na nich, wobec której światło lamp wydawało się tylko słabym, czerwonawym płomykiem. Około ósmej godziny opuścili wierni świątynię i ustawili się na dziedzińcu pogan w procesję. Szli parami, najpierw Apostołowie, za nimi uczniowie, dalej ochrzczeni i nowo nawróceni. Minąwszy targowicę bydlęcą, wyszli bramą Owczą w dolinę Jozafata, a stąd na Syjon do wieczernika. Najśw. Panna wyszła już przedtem z niewiastami ze świątyni i udała się do wieczernika, by w samotności pomodlić się klęcząc przed Najśw. Sakramentem. Wraz z Nią modliła się w przedsionku Magdalena; to wstawała, to klękała, to znów rzucała się krzyżem na ziemię. Inne niewiasty udały się prosto do swych celek przy nowym kościele koło sadzawki. Mieszkały tu po dwie w jednej celi i zajmowały się praniem, tkaniem koszul dla przyjmujących chrzest i przygotowywaniem wszystkich potrzebnych rzeczy do rozdziału. Gdy liczna procesja wiernych przybyła na dziedziniec wieczernika, ustawili Apostołowie nowo nawróconych w porządku przed przedsionkiem wieczernika, Piotr zaś i Jan, wszedłszy do środka, przyprowadzili Najświętszą Pannę ku drzwiom przedsionka. Matka Boża ubrana była odświętnie; miała na Sobie długi, biały płaszcz, odwinięty nieco, tak, że widać było haftowany spód. Na głowie miała koronę, od której spływała z obu stron wąska szarfa. Piotr przemówił do nowo nawróconych, oddając ich opiece Najśw. Panny, jako wspólnej ich Matki. Przyprowadzał ich przed Nią gromadkami po dwudziestu, a Ona wszystkich błogosławiła. Następnie odbyło się uroczyste nabożeństwo w sali wieczernika; ściany ruchome od sal bocznych i od przedsionka były porozsuwane. Nad ołtarzem w sanktuarium zawieszony był wieniec świąteczny z ziela, przeplatanego kwiatami. Kielich z Najświętszym Sakramentem stał na podwyższeniu, przykryty białą zasłoną; po obu stronach płonęły lampy. Na ołtarzu stał mniejszy kielich i leżały chleby przaśne a wszystko było nakryte. Poza tym stały na talerzu dwa naczynia, z wodą i z winem. Talerz ten usunięto na bok, naczynie z wodą postawiono po jednej stronie ołtarza, naczynie z winem po drugiej. Piotr, ubrany w płaszcz swój biskupi, odprawiał Mszę świętą; usługiwali mu do mszy Jan i Jakób Młodszy. Wszystko odbywało się ściśle według tego, jak postępował Jezus przy ustanawianiu Najśw. Sakramentu, a więc ofiarowanie, nalewanie, umywanie rąk i konsekrowanie. Wino nalewano z jednej strony, a wodę z drugiej. Po jednej stronie ołtarza leżały na pulcie zwoje pisma, zapisane w dwie kolumny. Za pomocą kołeczków, powtykanych wyżej i niżej w pult, można było wygodnie zwijać, rozwijać i przytrzymywać karty, których było sporo; po przeczytaniu jednej karty, odwijało się ją w tył poza pult. Piotr, przyjąwszy sam komunię, podał Najśw. Sakrament pod obiema postaciami usługującym mu do mszy Apostołom. Następnie Jan podał komunię Najśw. Pannie, Apostołom, sześciu uczniom, którzy zaraz potem otrzymali święcenia kapłańskie i wielu innym. Przyjmujący Najśw. Sakrament klęczeli, a dwu uczniów trzymało przed nimi wąską chustę. Oprócz Piotra i dwóch usługujących mu Apostołów, wszyscy inni przyjmowali Najśw. Sakrament tylko pod postacią chleba. Owi uczniowie, mający otrzymać święcenia kapłańskie byli to: Zacheusz, Natanael, Jozes Barsabas, Barnaba, Jan Marek i Eliud, syn starego Symeona. Opuściwszy miejsce, przeznaczone dla uczniów, stanęli w pośród Apostołów. Maryja przyniosła dla nich nowe szaty i złożyła je na ołtarzu. Wybrani, uklękli wszyscy sześciu, parami, przed Piotrem, a on przemówiwszy do nich, odmówił modlitwy z małego zwoju. Jan i Jakób, trzymając w jednej ręce świecę, drugą wkładali im na ramiona, Piotr zaś na głowę. Następnie wycinał im Piotr trochę włosów z głowy i kładł na talerzyku na ołtarzu, dalej namaszczał im głowy i palce olejem, który mu Jan podawał. Wreszcie włożono na nich nowe suknie kapłańskie i stuły, na jednych ukośnie popod ramię, na drugich na krzyż przez piersi. Ceremonie te odbywały się krócej, niż teraz, ale z większą uroczystością. Przy końcu nabożeństwa pobłogosławił Piotr wszystkich kielichem, na którym złożony był Najświętszy Sakrament. Zaraz potem poszła Maryja z niewiastami do kościoła przy sadzawce Betesda. Za nimi udali się w procesy i Apostołowie, uczniowie i nowo ochrzczeni, niosąc zielone gałązki w rękach i śpiewając po drodze. W kościele uklękła Maryja przed ołtarzem w chórze, modląc się gorąco, Piotr zaś nauczał z mównicy. Mówił o potrzebie przestrzegania ustaw nowego Kościoła jako jeden nie powinien posiadać więcej niż drugi, jako powinni dzielić się ze sobą wszystkim i pamiętać o potrzebach biedniejszych przybyszów. Dalej składał Piotr dzięki Bogu i Zbawicielowi za łaski i błogosławieństwa, zsyłane na Kościół. Następnie zajęło się znowu kilku Apostołów chrztem. Wprowadzano nawróconych na mostek, wiodący do wodotrysku; dwaj Apostołowie wkładali ręce na chrzczonego, a Piotr, ubrany w suknię białą, przepasaną pasem, kierował ręką promień wodotrysku po trzykroć na jego głowę i wymawiał przy tym jakieś słowa. Na kraju sadzawki płonął na żerdzi kaganiec, podobny do tych, jakie mieli strażnicy przy św. grobie. Widziałam nieraz, jak na chrzczonych spływał obłok świetlisty, lub promień; duch ich wzmacniał się cudownie, przemieniał i oświecał. Z rozczuleniem patrzyłam na to, jak nieraz ludzie z dalekich nawet krain, zostawiwszy całe swe mienie, spieszyli tu, by przyłączyć się do gminy Chrystusowej. Wieczorem odbyła się uczta w przedsionku wieczernika. Do stołu zasiadła z Apostołami Najśw. Panna, dalej Józef z Arymatei, Nikodem i Łazarz.

Pierwsza wspólna komunia nowo nawróconych. Wybór siedmiu Diakonów.

Po jakimś czasie przygotowano wszystkich, będących ochrzczonych w czasie od Zielonych Świąt aż dotąd do przyjęcia świętej komunii. Sześciu Apostołów, ubranych w długie, białe szaty, pouczało ich w kościele przy sadzawce o Najśw. Sakramencie. Komunii udzielano wszystkim podczas Mszy świętej, którą odprawił Piotr w tymże kościele w asystencji dwóch Apostołów. Piotr ubrany był pod spodem w długą białą szatę, przepasaną pasem, od którego zwieszały się wstęgi. Na to zarzucony miał płaszcz, wyjęty ze skrytki w ołtarzu. Płaszcz był koloru czerwonego, wpadającego w złoty połysk. Kształtem podobny był do wielkiego kołnierza o wąskich końcach, z przodu się schodzących. Z tyłu sięgał do pasa, a z przodu spięty był trzema klamrami. Na klamrze środkowej, spinający płaszcz na piersiach, odtworzoną była jakaś postać, trzymająca chleb w ręku. Dolna klamerka miała kształt krzyża. Na plecach wyszyty był płaszcz  klejnotami, ułożonymi w figurę. Ołtarz przykryty był pod spodem czerwonym obrusem, a na to białym, haftowanym. W środku rozpostarta była mała, biała chusta, na kształt korporału. Na owalnym talerzu leżał cały stos cienkich, bielutkich plasterków chleba, pokarbowanych już do łamania. Obok stała szeroka, na niskiej podstawce, czasza, na kształt niskiego kielicha; jej to używał Piotr do rozdzielania między wiernych konsekrowanych już cząstek chleba. Stał także na ołtarzu kielich, napełniony winem. Gdy Piotr podczas Mszy świętej wymawiał, słowa konsekracji nad chlebem i winem, ujrzałam, że cząstki chleba zajaśniały blaskiem, a nad ołtarz spuściła się, jakoby z obłoku świetlista ręka, błogosławiąc wraz z ręką Piotra chleb i wino i znikła dopiero wtenczas, gdy wszyscy rozeszli się. Naprzód sam komunikując, podał Piotr Najśw. Ciało najpierw Apostołom i uczniom, a potem innym. Konsekrowany chleb nabierał z talerza do swej płytkiej czaszy i rozdawał wiernym, a gdy się czasza opróżniła, znowu ją napełniał. Następnie, począwszy od Apostołów, podawał wszystkim Krew przenajświętszą. Komunikujących było tyle, że nie mogli pomieścić się w kościele i wielu musiało stać przed drzwiami. Ci więc, którzy już komunikowali wychodzili zaraz, robiąc miejsce innym. Przyjmując Najśw. Sakrament, wierni nie klęczeli, lecz stali pochyleni, w postawie, pełnej czci najgłębszej.

Przed wyborem siedmiu diakonów zgromadził Piotr wkoło siebie Apostołów w sali wieczernika. Uroczystą ceremonią zaświadczyli Apostołowie swą uległość względem Piotra, jako głowy Kościoła. Zaprowadzili go przed sanktuarium, tu Jan odział go płaszczem, drugi włożył mu mitrę na głowę, inny znów podał pastorał do ręki. Udzieliwszy wszystkim Apostołom Komunii świętej, wyszedł Piotr w ich gronie do przedsionka i tu miał mowę do licznie zebranych uczniów i wiernych. „Nie godzi się — mówił — dla troski o pożywienie i odzież zaniedbywać słowa Bożego. Nie przystoi Łazarzowi, Nikodemowi i Józefowi z Arymatei zajmować się nadal zarządem mienia kościelnego, od czasu, jak zostali kapłanami, gdyż głoszenie słowa Bożego jest odtąd jedynym ich zadaniem." Mówił dalej Piotr o porządku w rozdzielaniu jałmużny, o gospodarzeniu, o wdowach i sierotach. Wreszcie poradził, by obrano siedmiu mężów i zdano im wyłączną troskę o sprawy doczesne Kościoła. Pierwszy wystąpił na ochotnika piękny, smukły młodzieniec, imieniem Szczepan czyli Stefan. Dalej wszedł do grona diakonów Parmenas, jako jeden ze starszych. Wybrano także na diakonów kilku młodziutkich murzynów, na których jeszcze Duch święty nie zstąpił. Na wybranych wkładał Piotr ręce i przewiązywał im stułę na ukos pod ramię. Na tych, którzy nie otrzymali jeszcze Ducha świętego, spłynęła w tej chwili cudowna jasność. Wybranym diakonom przeznaczono na mieszkanie dom Józefa z Arymatei, stojący niedaleko domu Jana Marka, i oddano w ich ręce cały ruchomy majątek kościoła, składający się z wielkich zapasów, płótna, materii, okryć, gotowych szat, naczyń różnych i pojedynczych sprzętów gospodarczych, wreszcie sporo mieszków z różnorodną monetą; były tam monety w kształcie laseczek, spiralnie skręconych, dalej blaszki stemplowane, połączone łańcuszkami w długie sznury; inne znów monety w kształcie owalnych listków. Wszystkie te zapasy, przewieziono na osłach do mieszkania diakonów, w czym Jan Marek skrzętnie pomagał. W tym samym dniu, w którym oddano diakonom dom Józefa z Arymatei, rozdzielili się Apostołowie i rozeszli po całej Judei. Piotr więcej działał cudów i większe, niż inni Apostołowie. Wypędzał czarty, wskrzeszał umarłych; uważałam nawet, że nieraz szedł przed nim anioł do chorych, polecając im, by czynili pokutę i prosili Piotra o pomoc. Między innymi jego cudami widziałam także uzdrowienie chromego. Była mniej więcej trzecia godzina po południu; Piotr i Jan szli z kilku uczniami do świątyni, za nimi postępowała Maryja i kilka św. niewiast. Chromy leżał na noszach przed drzwiami świątyni. Piotr i Jan, idąc po schodach ku drzwiom, coś doń przemówili. Apostołowie nie weszli do wnętrza, lecz zwrócili się ku południowej części placu, gdzie dla ochrony od słońca, rozpięty był daszek z kobierców. Piotr zwrócony plecami do świątyni, na wprost miejsca, gdzie stał ołtarz ofiarny, zaczął z wielkim zapałem przemawiać do zebranego tłumu. Już podczas nauki zauważyłam, że kapłani szeptali coś ze sobą tajemniczo, a wszystkie wyjścia obsadzono żołnierzami. Po nauce, gdy Piotr i Jan zbliżyli się znowu ku drzwiom świątyni, poprosił ich ów chromy o jałmużnę. Leżał biedak, pokurczony, wsparty na lewym łokciu, a w prawej ręce trzymał kule i z wysileniem próbował się nieco podnieść, lecz na próżno. Na prośbę jego odrzekł Piotr: „Spojrzyj na nas." A gdy chory to uczynił, rzekł mu: „Złota i srebra nie mam, ale ofiaruję ci to, co posiadam. W imię Jezusa Chrystusa z Nazaretu wstań i chodź!" Poczym ujął go za prawicę, a Jan wziął go pod pachy. Chromy ozdrowiał w jednej chwili i odzyskał siły, więc zerwał się radośnie, zaczął skakać z uciechy i biegać po hali. Nieopodal siedziało na swych miejscach dwunastu żydowskich kapłanów. Ci, wyciągnąwszy szyje, spoglądali ciekawie, co się tam dzieje u drzwi, a gdy ciżba wkoło uzdrowionego się coraz bardziej zwiększała, powstali z siedzeń i odeszli. Piotr wszedł tymczasem z Janem do przedsionka i zajął mównicę tą samą, z której niegdyś nauczał Jezus jako dwunastoletni chłopiec Tłum liczny mieszkańców miejskich i obcych otoczył mównicę, a wśród nich stał także ów uzdrowiony. Piotr nauczał długo z natchnieniem wielkim, tymczasem ściemniło się już i zaczęło się rozchodzić do domu, gdy wtem wtargnęli żołdacy, pojmali Piotra, Jana i uzdrowionego chromego i zamknęli ich w więzieniu, obok tego samego dziedzińca, gdzie Piotr zaparł się był Jezusa. Nazajutrz wyprowadzili ich żołdacy wszystkich trzech z więzienia wśród udręczeń rozlicznych i stawili ich przed Radą z Kajfaszem na czele, na tych samych schodach, na których stał i Jezus. Długo trwało przesłuchiwanie; Piotr opowiadał śmiało, a że ostatecznie nie można im było udowodnić żadnej winy, więc musiano puścić ich wolno. Pozostali Apostołowie przepędzili tymczasem całą noc w wieczerniku, modląc się ustawicznie za uwięzionych. Wtem nadeszli rano Piotr i Jan, oznajmiając, jako za łaską Bożą musiano ich wypuścić na wolność. Radość wielka ogarnęła wszystkich; odmówiono zaraz głośno modlitwę dziękczynną i oto zadrżał cały budynek, jak gdyby Pan chciał im cudownie dać poznać, że bawi wśród nich i wysłuchał ich modlitwy. Po modlitwie oznajmił Jakób Młodszy zebranym, że Jezus podczas Swego pojawienia się na górze w Galilei mówił z nim na osobności i zostawił mu następujące polecenie: Gdy Piotra i Jana pojmą w świątyni i wypuszczą na powrót, mają Apostołowie usunąć się na krótko z Jerozolimy. Widziałem, jak na tę wiadomość Apostołowie wszystko pozamykali. Piotr schował Najśw. Sakrament do torebki, którą zawiesił sobie na szyi i wszyscy poszli do Betanii, podzieliwszy się na trzy grupy. Najśw. Panna i inne niewiasty poszły sobie za nimi. W Betanii nauczali Apostołowie z wielkim zapałem w gospodzie uczniów, w domu Szymona i u Łazarza. Po jakimś czasie powróciwszy znów do Jerozolimy, głosili słowo Boże z tym większym zapałem i odwagą. Piotr nauczał we wieczerniku i w kościele przy sadzawce Betesda; w jednej, nauce w kościele tak mówił: „Teraz pokaże się, kto otrzymał Ducha, którego Jezus posłał. Nadchodzi czas działania, znoszenia prześladowań i wyrzeczenia się wszystkiego na rzecz ogółu. Kto nie czuje się dosyć silnym, niech odstąpi, póki czas." Rzeczywiście z wielkiej gromady niedawno nawróconych oddzieliło się około stu i odeszli. Niepomni doznanych prześladowań, poszli znowu Piotr i Jan wraz z siedmiu Apostołami do świątyni. Mnóstwo chorych zebrało się wzdłuż drogi na dolinie Jozafata; leżeli na noszach pod namiotami. Wielu czekało także koło świątyni na dziedzińcu pogan i dalej aż do schodów. Głównie uzdrawiał chorych Piotr: inni Apostołowie także wprawdzie uzdrawiali, ale więcej pomagali. Piotr uzdrawiał tylko tych, którzy rzeczywiście wierzyli w Chrystusa i mieli postanowienie przyłączyć się do Kościoła. Chorzy leżeli miejscami w dwóch szeregach po obu stronach drogi. Otóż widziałam, że nieraz, gdy Piotr uzdrawiał po jednej stronie, odzyskiwali po drugiej stronie zdrowie ci chorzy, na których padał jego cień, a których Piotr miał postanowienie uzdrowić.

powrót