ŚWISTACZEK

M. B. tom VI, str. 160

Oto streszczenie jednego z wielu stówek wieczornych, zanotowanych, w tomach „Pamiętników Biograficznych”.

W 1859 r. ks. Bosko mówił na nim o częstym przystępowaniu do sakramentów św., pomijanych przez chłopców, powracających z letnich wakacji. Opowiadał sen, podczas którego wydawało mu się, że stoi tuż przy głównym wejściu do Oratorium. Chłopcy wracali właśnie ze swoich domów. W momencie, gdy go mijali, dokładnie widział stan ich dusz przed Bogiem. Jakiś nieznany człowiek, trzymając w ręku małe pudełko, wszedł razem z wychowankami na podwórko. Zmieszał się z nimi, a po chwili otworzył je i wyjął małego świstaka. Manipulując nim, rozpoczął jakby przedstawienie, ot taką komedyjkę bez składu i ładu. Chłopcy zapomnieli o kościele, zajęci bez reszty jego błazeństwami. Powolutku odciągał ich coraz dalej i dalej aż za boisko.

Następnie ks. Bosko, nie wymieniając nikogo po imieniu, począł określać wewnętrzny stan wielu chłopców. Mówił też o pułapkach szatana i jego chwytach, aby tylko zniechęcić i odciągnąć ich od spowiedzi. Plastyczny opis sztuczek świstaka spowodował lawinę śmiechu... Opowiadanie to skłoniło ich do poważnej zadumy nad ich stanem moralnym. Wstrząs był tym większy, gdy pytającym prywatnie wyjawiał sprawy, których nikt nie mógł znać, prócz zainteresowanego. Bardzo wielu zaczęło przystępować do spowiedzi częściej niż dotychczas. Szybko też rosła liczba przyjmujących Komunię św.

Innym razem ks. Bosko mówił wychowankom o konieczności zdrowia ciała i obowiązku troski o nie. Kleryk Józef Bongiovanni poprosił wtedy o głos. Otrzymawszy zezwolenie, zapytał: „Co należy czynić, by cieszyć się zawsze dobrym zdrowiem, a przez to samo długo żyć?” Apostoł młodzieży odpowiedział: „Zdradzę wam tajemnicę, albo lepiej: dam wam receptę. Aby cieszyć się dobrym zdrowiem długim życiem, potrzeba czterech rzeczy:

1. czyste sumienie; gdy kładę się do lóżka wieczorem, nie lękam się wieczności.

2. umiarkowanie w jedzeniu,

3. życie czynne i pracowite,

4. zdrowe moralnie towarzystwo; a to oznacza unikanie zepsutych kolegów”.

Tego rodzaju słówka wieczorne wpływały bardzo wychowawczo na duchową atmosferę Oratorium.

 

WSCIEKŁY PIES

M. B. tom VII, str. 391

Ksiądz Ruffino w kronice pod datą 23 kwietnia 1864 r. pisze:

„W tym czasie znajdował się w naszym Oratorium chłopiec o nazwisku „P”. Nie pociągały go ani sakramenty ani modlitwa. Przyjechał tutaj wbrew swoim chęciom, przywieziony na silę. Pewnego dnia ks. Bosko poprosił go na prywatną rozmowę.

«Jak to się dzieje, że obok ciebie kręci się zawsze jakiś wściekły pies i warczy jakby chciał cię pokąsać”» — zapytał go.

«Nie widzę żadnego psa».

«A ja go wyraźnie dostrzegam. Powiedz mi, jak się czujesz w sumieniu?» Na te słowa chłopiec spuścił z zażenowaniem głowę.

«Bądź dobrej myśli — ciągnął ks. Bosko. — Trzymaj się mnie a wszystko będzie dobrze».

Młodzieniec stał się przyjacielem ks. Bosko i zmienił zasadniczo swoje życie na lepsze”.

 

GIGANTYCZNY BRYTAN

M. B. tom VII, str. 125

W lipcu 1861 r., ks. Bosko mówił o świętokradzkich spowiedziach na skutek świadomego zatajania grzechów ciężkich. Temat zlustrował następującym wydarzeniem.

„Pewnej nocy — powiedział — śnił mi się jakiś chłopiec. Straszliwe robactwo zżerało jego serce, choć próbował je z niego wyrzucić. Nie przywiązywałem większej wagi do tej wizji, lecz następnej nocy podczas snu znowu ujrzałem owego młodzieńca. Tym razem olbrzymi brytan stał rozkraczony nad nim i wgryzał się w jego serce. Nie miałem wątpliwości, że Pan Bóg trzyma w zanadrzu jakąś wyjątkową łaskę dla tego chłopca, którego sumienie musiało być mocno pogmatwane. Zacząłem uważniej go obserwować. Pewnego dnia przyparłem go do muru.

«Czy chcesz sprawić mi przyjemność?» — zapytałem. «Oczywiście, jeżeli tylko będzie to w mojej mocy».

«Potrafisz, jeżeli tylko zechcesz».

«A o co idzie?»

«Czy naprawdę chcesz sprawić mi tę radość?»

«Tak, chcę».

«Odpowiedz mi zatem, czy zataiłeś kiedyś jakiś grzech w czasie spowiedzi?» Wydawało mi się, że już chciał zaprzeczyć temu, lecz ja bezpośrednio po tym pytaniu dodałem: Dlaczego nie powiedziałeś tego i tego występku?

Popatrzył na mnie i wybuchnął głośnym płaczem: «To prawda — rzekł — od lat już chciałem to z siebie wyrzucić, ale strasznie się bałem».

Dodałem mu otuchy i wytłumaczyłem, jak znowu można wrócić do przyjaźni z Bogiem”.

 

SFORA POTWORÓW

M. B. tom VIII, str. 32

24 lutego 1865 r. ks. Bosko po wyjaśnieniu wspólnocie swej nieobecności przez kilka dni — przebywał w Cuneo, gdzie spotkał się z biskupem — zaczął opowiadać następujący sen:

„Pierwszego dnia poszedłem spać około godz. 23 i natychmiast usnąłem. Tak, jak często mi się zdarza, zacząłem śnić. Zgodnie z porzekadłem, które mówi, że język zawsze zwraca się ku bolejącemu zębowi, wydawało mi się, że znajduję się w Oratorium razem ze swoimi ukochanymi chłopcami. Siedziałem przy swoim biurku, podczas gdy wy bawiliście się wesoło, krzycząc i ganiając wokoło. Cieszyłem się z waszego szumu i hałasu, ponieważ wiem, że w czasie zabawy, szatan nie ma dostępu do was. Nie ma żadnych szans, by was zranić duchowo, nawet gdyby nie wiadomo jak tego chciał. W czasie tej radosnej wrzawy nagle zaległa śmiertelna cisza nad całym boiskiem. Wystraszony poderwałem się od biurka, by zobaczyć, co było tego przyczyną.

W przedpokoju ujrzałem jakiegoś niesamowitego potwora, jak tarasował drzwi wejściowe. Wyraźnie nie dostrzegając mojej obecności, posuwał się naprzód z łbem ze ślepiami opuszczonymi ku ziemi, jak bestia gotująca się do skoku na swoją ofiarę. Zdjęty lękiem o wasze bezpieczeństwo, popatrzyłem przez okno na dół, czy wam się nie przydarzyło coś złego. Na boisku aż roiło się od potworów, podobnych do tego w przedpokoju, choć trochę mniejszych. Wy, moi chłopcy, staliście zbitą ciżbą pod ścianami i krużgankami. Wielu leżało na ziemi, jakby martwi. Ten przerażający widok wstrząsnął mną do tego stopnia, że krzycząc, obudziłem się. W całym domu poderwałem na nogi wszystkich, od biskupa po ostatniego służącego”.

 

CZERWONY RUMAK

M. B. tom VII, str. 128—131

W lipcu 1861 r. miały miejsce nowe dziwne wydarzenia w życiu ks. Bosko. Ksiądz Ruffino w swojej kronice pisał:

„1 lipca 1862 r. Dzisiaj po obiedzie ks. Bosko oznajmił niektórym z nas: W tym miesiącu będziemy mieli pogrzeb Powtórzył to jeszcze parę razy, lecz zawsze tylko w ciasnym kółku wybranych osób.

Ta zapowiedź przyszłych faktów wyraźnie podnieciła wyobraźnię kleryków i dlatego w czasie pauz, mimo, że mieli wyznaczone miejsca pełnienia dyżuru, otaczali gromadnie ks. Bosko w nadziei, że usłyszą od niego nowe wiadomości na ten temat. Przy okazji dowiedzieli się m.in. o jego planach dotyczących otwarcia szkół także dla dziewcząt. Zarówno Jan Bonetti i Cezary Chiala zanotowali to na piśmie.

7 lipca ks. Bosko opowiedział sen z poprzedniej nocy. Jego audytorium składało się z ks. Jana Chrzciciela Francesia, ks Anioła Savio, ks. Michała Rua, Franciszka Ceruttiego, Bartłomieja Fusero, Jana Bonetti, kawalera Fryderyka Oreglia, Jana Chrzciciela Aufossi, Celestyna Durando, Franciszka Provera i jeszcze kilku innych. Opowieść brzmiała następująco:

Ostatniej nocy miałem dziwny sen. Przechadzałem się z markizą Barolo[1]  po małym placyku, który otwierał się ku ogromnej, rozległej dolinie, gdzie bawili się wesoło chłopcy z Oratorium. Ze względu na żywiony szacunek dla niej usiłowałem przejść na lewą stronę, a wtedy powstrzymała mnie ze słowami: «Nie, pozostań gdzie jesteś». Zaczęła wówczas mówić o moich wychowankach. «To wspaniałe, że troszczysz się o chłopców, pozwól. bym ja zaopiekowała się dziewczętami. Pozostaw to mnie. W ten sposób nie będzie żadnych nieporozumień.

«Dobrze — odpowiedziałem. — Czyż Zbawiciel nie przyszedł na świat, by zbawić zarówno chłopców jak i dziewczęta?»

«Oczywiście» — odrzekła.

«Muszę zatem dbać o to, by Jego Krew nie była bezużytecznie przelana».

Gdyśmy tak rozmawiali, zapanowało nagle niesamowite milczenie wśród chłopców: przerwali swoje gry, rozglądali się lękliwie lub uciekali w bezładnym pośpiechu. Wraz z markizą zatrzymaliśmy się na chwilę, by

 zaraz pobiec tam i dowiedzieć się, co było powodem tej paniki. W tym momencie ujrzałem na dalekim końcu doliny ogromnego konia, który jakby schodził z przestworzy na ziemię. Ów koń budził lęk swoim niesamowicie wielkim wyglądem tak, że krew we mnie zastygła z przerażenia.

«Czy ów koń był tak duży jak ten pokój?» — zapytał ks. Francesia.

«O wiele, wiele większy! Posiadał naprawdę monstrualne wymiary, trzy albo cztery razy taki jak pałac Madama[2]  Markiza Barolo na jego widok zemdlała. Ja sam czułem się do tego stopnia roztrzęsiony, że ledwie trzymałem się na nogach. Ze strachu schroniłem się za sąsiednim budynkiem, lecz jego właściciele mnie przegonili». «Uciekaj stąd — wrzeszczeli — uciekaj!» Zastanowiłem się, cóż to może być za koń? Zamiast uciekać, muszę spróbować przyjrzeć mu się bliżej. Drżąc ze strachu, wziąłem się w garść i skierowałem swoje kroki ku bestii. Cóż za straszny obraz przedstawiały jego uszy i ohydny pysk! Czasami wydawało się, że ma na sobie mnóstwo jeźdźców, kiedy indziej znowu jakby falowały u jego boków skrzydła. «To chyba jakiś demon» — krzyknąłem.

Tuż obok mnie znalazło się kilka nieznanych mi osób. Zapytałem więc jedną z nich: «Cóż to za demon? To czerwony koń z Apokalipsy».

W tej chwili się obudziłem, cały zlany zimnym potem. Ale i w czasie odprawiania mszy św. i słuchania spowiedzi ta bestia nie dawała mi spokoju. Byłem ciekawy, czy w Piśmie św. jest rzeczywiście mowa o czerwonym koniu.

Celestyn Durando otrzymał polecenie, by to przestudiować i zbadać. Ksiądz Michał Rua zauważył jednak zaraz, że czerwony koń — według Martiniego[3] — to symbol krwawych prześladowań Kościoła. Apokalipsa mówi o nim wyraźnie: (6, 4):

«A gdy otworzył pieczęć drugą, usłyszałem drugie zwierzę mówiące: przyjdź! I wyszedł inny koń o barwie ognia, a siedzącym na nim dano odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali — i dano mu wielki miecz»”.

 

Prawdopodobnie czerwony koń ze snu ks. Bosko symbolizował te wszystkie siły, które toczą walkę z nauką Chrystusa i Kościoła. Ksiądz Bosko miał zwyczaj mawiać: „Aby nie dopuszczać do nieszczęść powstających z tego powodu, wszyscy wierzący i my według naszych małych możliwości powinni gorliwie i odważnie walczyć, by przeciwstawić się temu nieokiełznanemu potworowi”.

Ale jak? Jest to możliwe przez podniesienie poziomu moralnego życia szerokich rzesz, praktykę miłosierdzia i budujące publikacje, a także przez zwrócenie umysłów i serc ku Stolicy Apostolskiej — tej niewzruszonej podstawy każdej władzy danej od Boga, fundamentu każdego porządku społecznego, niezmiennego gwaranta ludzkich obowiązków i praw, wiernej strażniczki moralności chrześcijańskiej i nieomylnego poręczyciela wiecznej nagrody i kary.

Według ks. Bosko: Kościół, Stolica Apostolska i papież to jedno. Dlatego pragnął on tak bardzo, by tę prawdę powszechnie znano i uznawano. Przez całe życie dążył, by udokumentować niezliczone dobrodziejstwa okazywane światu przez papieży. Przy tej okazji zbijał wszystkie zarzuty, oszczerstwa ż potwarze miotane przeciwko Następcom Chrystusa oraz budził w sercach czytelników uczucie bojaźni i miłości względem nich.

W swoim entuzjazmie dla Najwyższego Kapłana ks. Bosko okazywał się wielki, zarówno w słowach jak i czynach. Często mawiał, że ucałowałby każdą stronicę „Historii Kościoła” Salzaniego, ponieważ ten włoski historyk wyraził w owym dziele swoją wyjątkową miłość papiestwu. Klerykom, mówiąc o czytaniu książek, polecał: „Jeżeli jakiś pisarz mówi cokolwiek niepochlebnego o papieżu, nie czytajcie tej książki”.

Ksiądz Bonetti w tym samym roku 1862 zamieścił w swojej kronice taką uwagę:

„O papieżach mógł ks. Bosko mówić w nieskończoność. Zawsze znajdował nowe i pochlebne słowa pod ich adresem, a przemawiał z takim zapałem, że porywał swoich słuchaczy. Na dwa tematy potrafił przemawiać w sposób niezrównany: o cnocie czystości i papiestwie. Zachwycał i zadziwiał każdego. Dla potwierdzenia tej prawdy wystarczy przeczytać jego dzieła, a zwłaszcza „Żywoty papieży”. Dziełko to doskonale obrazuje Jego postawę duchową.

powrót



[1]  Markiza Julietta Colberg Barolo (1785—1864).

[2] Pałac Madama usytuowany w centrum Placu Zamkowego w sercu Turynu, to bardzo masywna budowla różnego pochodzenia i stylu od romańskiego przez gotyk do współczesnego. Jest architektonicznym obrazem dwutysięcznej historii tego miasta.

[3] Antoni Martini (1720—1809), arcybiskup Florencji, tłumacz Nowego

Testamentu z języka greckiego i Starego Testamentu z Wulgaty na język włoski. Jego tłumaczenie było jednym z najbardziej znanych we Włoszech.