6.
Noe i jego potomkowie. Patriarchowie Hom i Dżemszyd.
Widziałam Noego w postaci zdziecinniałego starca w białej, długiej sukmanie wchodzącego do ogrodu owocowego krzywym nożem obcinającego drzewa. Obłok stanął przed nim, a w tym obłoku była postać ludzka. Noe klęczał, i widziałam, że poznał, iż Pan Bóg wszystko chce zniszczyć i że ma zbudować korab. Widziałam, że Noe wskutek tego bardzo był zasmucony, widziałam też, że prosił Boga o przebaczenie. Nie rozpoczął roboty natychmiast, dwa razy jeszcze ukazał mu się Pan Bóg, rozkazując mu, by pracę około arki rozpoczął, gdyż inaczej wraz z nimi zginie. Widziałam, że potem z rodziną opuścił tę okolicę i udał się do ziemi, gdzie później przebywał Zoroaster, tj. gwiazda błyszcząca. Mieszkał Noe w okolicy wysoko położonej, obfitującej w lasy, odludnej, a mieszkał z ludźmi, którzy z nim razem wyszli, w namiotach. Posiadał też ołtarz, na którym Panu Bogu ofiary składał. Noe i jego rodzina nie budowali żadnych stałych domów, ponieważ wierzyli, że potop nastąpi; zaś bezbożni ludzie w okolicy wystawili już sobie murowane gospodarstwa i rozmaite budynki na przyszłość i przeciw nieprzyjaciołom.
Strasznie było wtenczas na świecie. Ludzie popełniali
najrozmaitsze występki nawet przeciwko naturze. Każdy kradł co mu się podobało.
Pustoszyli sobie wzajemnie i pola, zabierając ze sobą niewiasty i dziewice. Im
bardziej rosło plemię Noego, tym bardziej ono się psuło, a nawet Noego okradali
i mu się sprzeciwiali. Tych obyczajów najgorszych nie mieli ci ludzie dlatego,
że byli nieokrzesani i dzicy, lecz dlatego, że byli zepsuci; żyli bowiem bardzo
wygodnie i wszystko mieli uporządkowane. Oddawali się najstraszniejszemu
bałwochwalstwu, każdy zrobił sobie bożka z tego, co mu się najbardziej
podobało. Za pomocą sztuk szatańskich chcieli uwieść dzieci Noego. W ten sposób
upadł Mosoch, syn Jafeta i
wnuk Noego, kiedy pracując na polu, napił się soku rośliny odurzającej. Nie
było to wino, lecz był to sok pewnej rośliny, której podczas pracy w małej
ilości używali, żując także liście i owoce tej rośliny. Mosoch
stał się ojcem syna, któremu dano imię Hom. Gdy się
dziecię urodziło, prosił Mosoch brata swego Tubala, by się zajął dzieckiem, by w ten sposób nie wydała
się jego hańba; Tubal uczynił to z miłości dla brata.
Matka położyła dziecię razem z łodygą i latoroślami korzenia Hom przed namiot Tubala, a
uczyniła to, bo w ten sposób sądziła nabyć prawo do dziedzictwa jego; lecz
potop już się zbliżał i pochłonął niewiastę. Tubal,
wziąwszy dziecię do siebie, kazał je wychować, pochodzenia dziecka przed nikim
nie zdradzając. W ten sposób dziecię dostało się do arki, Tubal
nazwał je po owym korzeniu Hom, jedyną oznaką, która
przy dziecku leżała. Nie żywili go mlekiem, lecz owym korzeniem. Ta roślina,
gdy rośnie w górę, dosięga wysokości mężczyzny; gdzie jednakowoż wije się po
ziemi, wydaje latorośle o miękkich czubkach, jak u szparagów; część dolna jest
twarda. Służy ona na pożywienie i zastępuje mleko. Wyrasta z cebuli, a nad
ziemią ma koronę z kilku brunatnymi listkami. Łodyga dochodzi do dość wielkiej
objętości, zaś rdzeni używają zamiast mąki, z której gotują gęstą zupę, cienko
smarują lub też pieką. Gdzie ta roślina się raz przyjęła, tam rozrasta się
bujnie na kilka godzin drogi. Także w arce tę roślinę widziałam. Dosyć wiele
upłynęło czasu, nim wreszcie arka była gotowa. Noe często całe lata nad nią nie
pracował. Trzy razy znowu Pan Bóg go upomniał, potem przyjął wprawdzie
pomocników, lecz w mniemaniu, że Pan Bóg przepuści, zawsze znowu pracę
odkładał, aż wreszcie arkę zbudował. Widziałam, że tak do budowli arki jako też
i krzyża, czworakiego używano gatunku drzewa: palmowego, oliwnego, cedrowego i
cyprysowego; widziałam też, że drzewo rąbali i przyrządzali zaraz na miejscu,
że Noe osobiście drzewo na ramionach dźwigał na miejsce, na którym budował, tak
samo jak Pan Jezus krzyż Swój dźwigał. Miejsce budowy było pagórkiem, otoczonym
doliną. Wpierw zrobiono spód.
Tylna część
arki była okrągła, spód był wydrążony, jak u kopanki i smołą wylany. Była arka
o dwóch piętrach, zawsze dwa słupy razem stały ponad sobą. Były wydrążone, ale
nie były to pnie okrągłe, lecz podługowato-okrągłe, zaś rdzeń był biały, a w
półśrodku łykowata. Pnie miały wydrążenia czyli rozdziały, a wielkie liście
rosły naokoło jakby sitowie, bez gałęzi (zapewne rodzaj palmy). Widziałam, że
za pomocą tłoków (słupków) rdzeń wypychali.
Wszystko inne na cienkie deski porżnęli. Gdy Noe
wszystko na miejsce był zaniósł i uporządkował, zaczęli budować. Spód był już
zrobiony i smołą wylany, pierwszy rząd słupów już był postawiony, zaś dziury, w
których owe słupy tkwiły, smołą były zalepione. Potem postawili drugi spód, nań
znowu rząd słupów, potem trzeci spód, a wreszcie dach. Przestrzenie pomiędzy
słupami zapletli na krzyż cienkimi deskami z drzewa brunatnego i żółtawego, wszystkie
szpary i dziury bawełną i białym mchem, rosnącym w wielkiej ilości naokoło
pewnych drzew, zatkali i wewnątrz i zewnątrz smołą zalali. Arka była też u góry
sklepiona; na pośrodku arki były drzwi, które jednakowoż nie sięgały ziemi, a
po obu stronach tych drzwi były dwa okna, zaś w pośrodku dachu czworoboczny
otwór; gdy arka zupełnie była smołą zalana, lśniła się jako lustro w słońcu.
Teraz Noe jeszcze długo sam jeden pracował nad pojedynczymi oddziałami,
przeznaczonymi dla zwierząt. Każde miało swoje osobne miejsce, a dwa ganki
prowadziły przez środek arki. W tylnej części, która była okrągła, stał ołtarz
z drzewa, a powierzchnia tego ołtarza tworzyła półkole. Naokoło ołtarza leżały
różne kobierce. Nieco dalej od ołtarza stało naczynie z węglami, potrzebnymi do
krzesania ognia. Tam też, po lewej i prawej stronie były przegrody,
przeznaczone na spoczynek. Zanieśli do arki rozmaite przyrządy i pudła, mnóstwo
nasion, roślin i krzewów, wraz ziemią i ustawili je przy ścianach, które
wskutek tego zupełnie były zielone. Widniałam też, że do arki wnieśli winne
gałązki z gronami żółtymi, na ramię długimi. Trudno wypowiedzieć, jak wiele
cierpieć musiał Noe budując arkę, wskutek złośliwości i podstępu robotników,
którym trzodą płacił. Śmiali się, szydzili z niego w najrozmaitszy sposób,
nazywając go głupim. Pracowali za dobrą zapłatę, lecz pomimo to szydzili bez
ustanku. Nikt nie wiedział, dla kogo Noe arkę budował i dlatego wiele znosił
szyderstwa. Widziałam, jak ukończywszy dzieło, dziękował Panu Bogu, i jak mu się
Pan Bóg ukazał, nakazując mu, by z wszystkich czterech stron świata zwołał
zwierzęta piszczałką z trzciny. Im bardziej dzień sądu się zbliżał, tym
bardziej zachmurzało się niebo. Wielka trwoga panowała na ziemi; słońce nie
świeciło, a bez ustanku grzmiało. Widziałam, jak Noe, uszedłszy kawał drogi,
obrócił się na cztery strony świata i gwizdnął, a zaraz potem widziałam, jak
zwierzęta w porządku, parami, samce i samiczki, pomostem, który leżał przy
drzwiach, a który potem wciągnięto do góry, do arki wchodziły, a na przedzie
wielkie zwierzęta, białe słonie i wielbłądy. Wszystkie
zwierzęta drżały jak przed burzą; zgromadzały się przez kilka dni. Ptaki bez
ustanku wlatywały do arki otwartym lukiem; ptaki wodne weszły w dolną część
arki, zaś zwierzęta lądowe w część środkową. Ptaki siedziały pod dachem na
drągach lub w klatkach. Z każdego gatunku bydła na rzeź, siedem par do arki
weszło. Patrząc na arkę z daleka, wyglądała niebieskawo lśniąca, jakoby z
obłoku wychodząca. Widziałam zbliżający się dzień potopu. Noe oznajmił ten
dzień swojej rodzinie. Zabrał ze sobą do arki Sema,
Chama i Jafeta wraz z ich żonami i dziećmi. Były w
arce wnuki, mające lat 50 —
Widziałam, że Noe Panu Bogu w arce
składał ofiary; ołtarz był czerwono powleczony, a na powłoce czerwonej leżała
biała. W sklepionym pudełku miał kilka kości Adamowych, które podczas ofiary
postawił na ołtarzu. Widziałam też nad ołtarzem kielich wieczerzy Pańskiej
przyniesiony Noemu podczas budowania arki przez trzy postacie w długich,
białych sukniach, a wyglądały te postacie jak owi trzej mężowie, którzy
przyszli do Abrahama, zwiastując mu narodzenie chłopca. Przybyli z miasta,
które podczas potopu zginęło, mówiąc do Noego, że jest mężem tak chwalebnym, że
w tym kielichu znajduje się coś tajemniczego, co ma zabrać ze sobą, by wśród
potopu nie zginął. W kielichu leżało ziarno pszenicy, wielkości ziarna
słonecznika, i winna gałązka. Noe tak owo ziarno jak i winną gałązkę wsadził w
żółte jabłko, jabłko zaś włożył do kielicha, na którym nie było przykrycia.
Musiała gałązka wyrosnąć. Po rozłączeniu się podczas budowania wieży widziałam
ów kielich u jednego z potomków Sema w kraju Semiramidy,
głowy rodu Samanów, których Melchizedek w Kanaan
osadził, a którzy ów kielich ze sobą przynieśli. Widziałam, że się arka
unosiła, i że wiele trupów na wodzie pływało. Stanęła arka na wielkiej górze na
wschód od Syrii, a ta góra leży osamotniona i posiada wiele skał. Długo tam
arka stała. Widziałam, że już ląd się ukazał; leżał na nim muł, pokryty
zielenią, jakby pleśnią.
Po potopie żywili się ludzie muszlami i
rybami, zaś chlebem i ptactwem, gdy się już rozplenili. Urządzili sobie ogrody,
a ziemia tak była urodzajna, iż zasiana pszenica wydawała kłosy tak wielkie jak
owoc kukurydzy; także korzeń Hom uprawiali. Namiot
Noego, podobnie jak później namiot Abrahama, stał w równinie, a naokoło synowie
Noego mieli swe namioty. Widziałam, jak Noe przeklął Chama; Sem
zaś i Jafet otrzymali od ojca, klęcząc,
błogosławieństwo, w ten sam sposób, jak później Abraham udzielił
błogosławieństwa Izaakowi. Wydawało mi się, że klątwa, którą rzucił Noe na
Chama, jakby czarna chmura spadła na niego, zaciemniając go. Nie był już więcej
tak białym, jak dotąd. Jego grzech był świętokradztwem, zgrzeszył on podobnie
do owego człowieka, który się targnął na arkę przymierza. Widziałam, że z Chama
bardzo zepsute wyszło pokolenie, upadające coraz niżej. Widzę, że owe czarne,
pogańskie i głupie narody pochodzą od Chama i że barwa ich ciała nie jest
skutkiem słońca, lecz skutkiem ciemnego zarodu zepsutego plemienia. Nie podobno
powiedzieć, jak szybko się ludzie rozmnażali, rozszerzali i na każdy sposób
nisko upadali, jak jednakowoż niejedna nić jasna z nich wychodziła, szukając
światła.
Kiedy Tubal,
syn Jafeta, razem z dziećmi swoimi i dziećmi brata
swego Mosocha prosił Noego, by im wskazał ziemię, do
której się udać mieli, składali się z piętnastu rodzin. Dzieci Noego rozszerzyły się już daleko na okolicę, także rodziny Tubala i Mosocha już Noego
opuściły. Gdy jednakowoż wśród dzieci Noego powstała niezgoda, Tubal jeszcze chciał iść dalej, by żadnej nie mieć
łączności z dziećmi Chama, które już o budowie wieży myślały. Tubal i jego rodzina nie poszli, gdy ich później do budowy
wieży wołano, a także dzieci Sema się wzbraniały. Tubal z orszakiem swoim przybył przed namiot Noego, by mu
tenże przeznaczył ziemię. Noe mieszkał pomiędzy górą Liban a Kaukazem; płakał,
bo miłował ten ród, który był pobożniejszy i lepszy. Wskazawszy im okolicę na
wielki wschód, kazał im przykazania Boskie zachowywać i ofiary składać, musieli
mu też przyrzec, że zachowają czystość rodu i że się z dziećmi Chama nie
połączą. Dał im opaski i okrycia na piersi, które miał w arce, a które głowy
rodzin podczas nabożeństwa i ślubu nosić miały, by się zachować od przekleństwa
i złego potomstwa. Obrządki, jakich używał Noe podczas ofiarowania,
przypominały mi Mszę św. Składały się one z modlitw i odpowiedzi, Noe
przechodził to na tę, to na ową stronę ołtarza, pokłon oddając. Dał im też Noe
torbę skórzaną wraz z naczyniem z łyka, a w tym naczyniu była złota puszka w
kształcie jaja, zaś w tej puszce jeszcze trzy mniejsze znajdowały się naczynia.
Także cebul rośliny Hom dostali od niego i kilka
rolek do pisania, z łyka lub skóry, na których pewne były znaki; wreszcie dał
im Noe okrągłe laski z drzewa, na których znaki były wyrżnięte. Ludzie byli
bardzo piękni, koloru czerwonawo — żółtawego, lśniącego. Nosili skóry wełniste
i paski; tylko ramiona były obnażone.
Widziałam, że w te skóry, skoro je tylko ze zwierząt
zdarli, tak, że jeszcze krew z nich sączyła, się przyodziewali, a tak szczelnie
przylegały one do ciała, iż z początku miałam ich za kosmatych. Lecz ich ciało
wyglądało jak atłas. Wędrując w ową wysoko położoną okolicę na wielki wschód,
prócz nasion nie mieli wiele paczek przy sobie. Nie widziałam też wielbłądów
przy nich, ale za to konie, osły i zwierzęta z szerokimi rogami, jakby jelenie.
Widziałam, że, zająwszy wysoką górę, zamieszkali w niskich, długich chatach,
które jakby altany do owej góry były przybudowane, a widziałam też, że kopali
ziemię, sadzili rośliny i drzewa w długich rzędach. Na drugiej stronie góry
było zimno, a potem w całej okolicy zrobiło się o wiele zimniej, wskutek czego
jeden z wnuków Tubala, patriarcha Dżemszyd,
poprowadził ich dalej na południe — zachód. Tutaj z małymi wyjątkami,
poumierali wszyscy, którzy się z Noem byli pożegnali. Ci, którzy z Dżemszydem wywędrowali, urodzili się wszyscy tutaj, a zabrawszy
kilku starców ze sobą, którzy jeszcze byli znali Noego, dźwigali ich bardzo
troskliwie w koszach. Kiedy Tubal wraz z rodzicami opuszczał Noego, widziałam wśród
nich także owo dziecię Mosocha, Homa,
który również był w arce. Hom już był dorosły. Widziałam
później, że zupełnie inaczej wyglądał aniżeli drudzy, że był wielki jak
olbrzym, a bardzo poważny. Nosił długi płaszcz i wyglądał jak kapłan.
Odłączywszy się od drugich, przepędzał wiele nocy w samotności na szczycie
góry. Patrzał na gwiazdy i trudnił się czarodziejstwem, zaś za pomocą szatana miewając widzenia, mącił naukę Henocha.
Zła skłonność, odziedziczona po matce, pomieszała się w nim z czystą nauką Henocha i Noego, której trzymały się dzieci Tubala. Wskutek swoich objawień i widzeń Hom starą prawdę przekręcił i fałszywie tłumaczył.
Mędrkował i naukom się poświęcał, patrzał na gwiazdy i widywał w objawieniu
zeszpecone przez szatana figury prawdy, które, ponieważ były do prawdy podobne,
naukę i bałwochwalstwo jego uczyniły matką kacerstwa. Tubal
był dobrym człowiekiem. Dlatego sprawy Homa i jego
nauka nie podobały mu się, i bardzo go bolało, że jeden z jego synów, ojciec Dżemszyd, był zwolennikiem Homa.
Słyszałam, jak się Tubal uskarżał, mówiąc: „moje
dzieci nie żyją w zgodzie, szkoda, że nic pozostałem u Noego”. Hom wodę dwóch źródeł wyprowadził z góry, która
zamieszkiwali, na dół, gdzie się w rzekę połączyły, a dalej, po krótkim biegu,
w szeroki strumień; widziałam, że przez ten strumień przechodził Hom i jego wielbiciele, opuszczając tę ziemię pod
dowództwem Dżemszyda. Homowi
wielbiciele jego prawie boską cześć oddawali. Uczył ich, że Bóg mieszka w
ogniu. Także wodą zajmował się wiele, zaś przede wszystkim ową rośliną, od
której miał imię. Uprawiał ją, a potem jako święte pożywienie i lekarstwo
rozdzielał uroczyście, tak, że później z tego powstał obrzęd religijny. Sok
czyli papkę z owej rośliny nosił przy sobie w brunatnym naczyniu, jakby w
moździerzu. Z równego metalu były haki u namiotów. Sporządzili je ludzie innego
plemienia, mieszkającego daleko od nich na górze i ognia do prac swoich
używającego. Widziałam ich na górach, z których raz tu, raz tam wybuchał ogień
i zdaje mi się, że owo naczynie składało się z wybuchającej razem z ogniem masy
metalowej lub kamiennej. Hom nie był żonaty i nie
doczekał się wieku podeszłego. Opowiadał wiele wizji, tyczących się jego
śmierci, a tak on, jak później Derketo i zwolennicy
jego wierzyli. Widziałam jednakże, że straszną zginął śmiercią, że nic z niego
nie pozostało, gdyż szatan zabrał go ze sobą. Dlatego wierzyli jego zwolennicy,
że jak Henoch, na miejsce święte przeniesiony został.
Ojciec Dżemszyda został przez niego pouczony,
pozostawił mu też ducha swego, by jego zajął miejsce.
Dżemszyd dla mądrości swojej stał się wodzem swojego rodu,
który tak szybko się powiększał, że wielkim był już ludem, gdy Dżemszyd pociągnął dalej na południe. Dżemszyd
dostał bardzo staranne wychowanie, znał też naukę Homa.
Był niewymownie żywy i prędki, daleko czynniejszy i lepszy od Homa, który był pochmurny i nieruchomy. Starał się bardzo o
wykonywanie nauki i religii Homa, dodał do niej
niejedno i patrzał często na gwiazdy. Lud jemu wierny, posiadał już święty
ogień i znaczył się pewnym znakiem plemiennym. Ludzie trzymali się wówczas
plemionami, a nie mieszali się tak jak dzisiaj. Mianowicie Dżemszyd
dbał o zachowanie czystości i o uszlachetnienie plemion, a więc rozłączał i
osiedlał je podług swojej myśli. Ludzie byli wprawdzie zupełnie wolnymi, a
pomimo to bardzo ulegali. Owych dzikich plemion, które teraz jeszcze w dalekich
krajach i na wyspach widzę, nie można wcale porównać z pięknością i
szlachetnym, spokojnym, a jednak tak potężnym usposobieniem tego pierwszego
rodu.
Nie odznaczają się zgrabnością, siłą i obrotnością.
Dżemszyd
wśród wędrówek swoich zakładał fundamenty do osad, naznaczał pola, budował
szosy, a potem tu i tam tyle a tyle par ludzkich wraz z zwierzętami, drzewami i
roślinami osadzał. Objeżdżając wielkie obszary ziemi, narzędziem, które nosił
zawsze przy sobie, uderzał w ziemię, poczym natychmiast przychodzili jego
ludzie, stawiali płoty i kopali rowy. Był bardzo surowy, ale sprawiedliwy.
Widziałam go w postaci starego, wielkiego, bardzo chudego mężczyzny, o barwie
żółto czerwonej, jeżdżącego na małym, żółto i czarno-pręgowatym, bardzo szybkim
zwierzęciu, podobnym do osła o bardzo cienkich nogach. Objeżdżał obszar ziemi,
tak jak u nas ubodzy ludzie na wrzosie w nocy obchodzą pola, które celem uprawy
sobie przywłaszczają. Przystanąwszy na niektórych miejscach, uderzał hakiem o
ziemię lub też drąg w niej zatykał; potem na takim miejscu powstawała osada.
Owo narzędzie, przezwane później złotym pługiem Dżemszyda,
podobne było do łacińskiego, jak ramię długiego krzyża, miało też głownię,
która, wyciągnięta, tworzyła z drzewcem kąt prosty. Tym narzędziem znaczył ziemię.
Taki sam znak wymalowany był na jego surducie, na miejscu, gdzie zwykle
znajdują się kieszenie. Znak ten miał podobieństwo do znaku, który Józef i
Azenet w Egipcie zawsze nosili, a którym również pola mierzyli; lecz ten znak
przypominał bardziej krzyż, a na czubku był pierścień, w który znak ten było
można włożyć. Dżemszyd nosił płaszcz, opuszczający
się z przodu ku tyłowi. Od pasa aż do kolan zwieszały się cztery łaty skórzane,
dwie w tyle i dwie z przodu, po bokach paskami spojone, a pod kolanami zeszyte.
Nogi były skórą i rzemieniami związane. Na piersi nosił złotą tarczę. Posiadał
więcej takich tarczy, które zmieniał wśród różnych uroczystości. Korona jego
składała się z okrągłej, złotej, zębatej obręczy z wystającym do przodku
pałąkiem, na kształt rogu, a czubek tego pałąka jakby chorągiewka powiewał.
Mówił bardzo wiele o Henochu,
wiedział też, że z ziemi został zabrany i że nie umarł. Uczył, że Henoch wszystko dobre i wszelką prawdę przekazał był Noemu,
którego ojcem i stróżem wszystkiego dobrego nazywał. Z Noego zaś wszystko
przeszło na niego. Dżemszyd nosił też złote, do jaja
podobne naczynie, w którym, jak mówił, znajduje się owo dobro, którego Noe
strzegł w arce, a które na niego przeszło. Gdziekolwiek wśród wędrówek rozbijał
namioty, owo złote naczynie na kolumnie, stawiał zaś ponad kolumną, na drągach,
ozdobionych rozmaitymi rzeźbionymi figurami, budował namiot, podobny do małej
Świątyni. Przełamana korona zastępowała miejsce nakrywki u owego naczynia, a
ilekroć Dżemszyd robił ogień, wyjmował coś z tego
naczynia i do ognia wrzucał. Owo naczynie było w arce, a Noe ogień w nim
przechowywał, teraz stało się świętością dla Dżemszyda
i jego ludu. Ilekroć je wystawiano, palili ogień naokoło niego, cześć temu
ogniowi oddając i zwierzęta w ofierze składając. Dżemszyd
uczył, że Bóg mieszka w światłości i w ogniu i że posiada wiele niższych bogów
i służących mu duchów.
Wszystek lud mu się
poddawał; osadzał tu i ówdzie mężów i niewiasty wraz z trzodami, kazał sadzić i
uprawiać. Nie mogli zawierać związków
małżeńskich podług swej woli, obchodził się z nimi jak z trzodami, więc podług
swej woli i intencji więcej kobiet jednemu mężowi przydzielał. On sam więcej
posiadał żon, wśród nich jedną bardzo piękną i z lepszego rodu; ta wydała mu
syna, który następcą jego został. Stawiał też wielkie, okrągłe wieże, na które
wchodziło się po stopniach, aby na gwiazdy patrzeć. Niewiasty, które osobno i
jako poddane żyły, krótkie nosiły suknie, około piersi górnej części ciała
splot z rzemieni, w tyle zwieszało się nieco materii, a naokoło szyi, przez
ramiona aż do kolan spadał szeroki, u spodu zaokrąglony pas, na ramionach i
piersiach znakami lub głoskami przyozdobiony. Z wszystkich krajów, które
założył, poprowadził proste tory ku Babel. Tam, dokąd wędrował, nie było jeszcze nikogo;
więc nie potrzebował żadnego wypędzać ludu, wszystko odbywało się spokojnie;
tylko budowano i osadzano. Barwa ciała rodu, którego był przywódcą, była
czerwonawo-żółtą, jak okier; byli to piękni ludzie.
Wszystkie plemiona znaczono, by rozpoznać pochodzenie czyste od nieczystego.
Przebył z ludźmi swoimi, nie wiem jakim sposobem, dosyć szczęśliwie wysoką górę
lodowatą, wielu z nich jednakże w tej górze uwięzło i zginęło. Posługiwali się
końmi i osłami, a Dżemszyd jechał na małym, pręgowatym
zwierzęciu. Zmiana w przyrodzie wypędziła ich z kraju, było bowiem bardzo
zimno, obecnie jest tam znowu cieplej. Raz po raz natrafiał wśród wędrówek na
plemiona opuszczone, które częściowo pouciekały wskutek barbarzyństwa wodzów,
częściowo w wielkiej nędzy na jakiego bądź wodza czekały. Chętnie mu się
poddawały, albowiem był łagodny i przynosił zboże i błogosławieństwo. Byli to
udręczeni wygnańcy, których na wzór Joba ograbiono i prześladowano. Widziałam
takich, którzy ognia nie mieli, piekąc chleb na gorących kamieniach na słońcu.
Gdy im Dżemszyd przyniósł ogień, czcili go jako Boga.
Napotkał też plemię, które ofiarowywało dzieci nie dość urodne i nieco
szpetnego kształtu. Zakopawszy je pod pas w ziemię, zapalali ogień wokoło.
Zniósł ten zwyczaj, a uwolniwszy dzieci, oddał je niewiastom na wychowanie.
Później te same dzieci tu i ówdzie jako sługi osadził. Uważał bardzo na czyste
pochodzenie.
Dżemszyd na początku powędrował na zachód - południe, mając
górę proroka po lewej stronie na południe; potem poszedł na południe, mając
górę proroka po lewej stronie na wschód. Zdaje mi się, że przeszedł później
góry Kaukaskie. Wtenczas, gdy tam wszystko od ludzi się roiło, w naszych
krajach były same bagna, lasy i pustynie, na wschód tu i ówdzie mała, błądząca
gromadka. Gwiazda lśniąca, Zoroaster, który daleko później powstał, potomek
syna Dżemszydowego, odnowił jego naukę. Dżemszyd na tablicach z kamienia i łyka różne napisał
prawa; jedna długa głoska nieraz całe zdanie oznaczała. Ta mowa pochodzi od
mowy pierwotnej, a jest też nieco do naszej podobną. Dżemszyd
doczekał się jeszcze czasów Derkety i jej córki,
której matką była Semiramis. Aż do miasta Babel nie przyszedł, lecz swe kroki w
tę stronę kierował. Widziałam historię Homa i Dżemszyda, gdy Pan Jezus wobec pogańskich filozofów nauczał
w Lanifie na wyspie Cypryjskiej. Ci mędrcy, nim Jezus
tam przyszedł, opowiadali o Dżemszydzie
jako o najstarszym i najmędrszym królu, który, przyszedłszy z krajów,
położonych za Indią, za pomocą, od Boga otrzymanego puginału, tak wiele krajów
podzielał i zaludniał i wszędzie błogosławieństwo rozszerzał; pytali się Jezusa
o niego i o rozmaite cuda, które o nim opowiadali. Jezus im powiedział, że
mądrość Dżemszyda była przyrodzona, że był to
człowiek uczony i przywódca ludów, że stał na czele plemienia, gdy narody po
daremnym budowaniu wieży Babel się rozsypały, że kraje podług pewnego porządku
tym plemieniem zaludniał, i że byli wodzowie, którzy gorzej od niego
dokazywali, ponieważ jego ród nie był tak ciemnym. Wyjawił im także, jakie bajki
pisują ludzie na rachunek Dżemszyda, i że jest
fałszywym wzorem i obrazem kapłana i króla Melchizedeka. Powiedział im, że na
tego i na ród Abrahama patrzeć mają. Gdy się bowiem narody poruszyły, Pan Bóg
rodzinom lepszym zesłał Melchizedeka, by je prowadził i łączył, by im
przeznaczył kraje i zgotował siedziby, by w ten sposób pozostały czystymi i
podług swej wartości mniej lub więcej do zbliżenia się do łaski obietnicy
zdolnymi się stały. Kim był Melchizedek, niechaj sami nad tym myślą; to
jednakowoż zgadza się z prawdą, że był rychłym wzorem przyszłej, a teraz
bliskiej łaski obietnicy, i że ofiara jego z chleba i wina dokona się, będzie
się spełniać i istnieć aż do skończenia świata.