Ucieczka do Egiptu.

Gdy Herod widział, że królowie nie wracają, myślał z początku, że może Jezusa nie znaleźli i zdawało się, że cała sprawa przycichła, Gdy jednak Maryja była już w Nazarecie, słyszał Herod o przepowiedni Symeona i Anny przy ofiarowaniu, i na nowo obudziła się w nim trwoga. Widziałam go w takim niepokoju, jak wtedy, gdy królowie przybyli do Jerozolimy. Począł tedy naradzać się ze starszymi żydami, którzy odczytywali mu coś ze zwojów na prętach. Kazał także zwołać wiele ludzi i na wielkim dziedzińcu zaopatrzyć ich w zbroję i odzież wojenną. Było to tak, jak u nas, gdy się powołuje do wojska. Widziałam także, że tymi żołnierzami obsadzał około Jerozolimy różne miejsca, z których miały być wezwane do Jerozolimy matki z dziećmi, a których liczbę kazał Herod wszędzie dokładnie zbadać. Chciał zapobiec powstaniu, którego się lękał, gdyby wiadomość o zabijaniu dzieci do tych miejsc doszła. Widziałam tych żołnierzy w trzech miejscach, w Betlejem, Gilgat i Hebronie. Mieszkańcy byli przerażeni, nie domyślali się bowiem, dlaczego dano im załogę. Żołnierze ci byli w tych miejscach przez trzy kwartały. Zabijanie dzieci poczęło się, gdy Jan miał około 2 lata. W domu św. Rodziny w Nazaret przebywała jeszcze Anna i Maria Helego. Maryja z Dzieciątkiem miała oddzielną sypialnię na prawo za ogniskiem, Anna po lewej stronie, a pomiędzy jej sypialnią i Józefa, była sypialnia Marii Helego. Wszystkie te przedziały nie były tak wysokie jak sam dom mieszkalny, a porobione były tylko plecionymi przegrodami; nawet stropy były z plecionek. Około łoża Maryi była jeszcze opona czyli zasłona; u jej stóp leżało Dzieciątko Jezus na osobnym posłaniu; podźwignąwszy się mogła je dostać. Widziałam, jak jaśniejący młodzieniec stanął przed łożem Józefa i począł doń mówić. Józef podniósł się; był jednak snem znużony i znów się położył, młodzieniec przeto ujął go za rękę i pociągnął. Wtedy oprzytomniał i stanął, a młodzieniec znikł. Widziałam, że Józef poszedł ku lampie, w środku domu płonącej i zapalił sobie światło. Poszedł następne do komnaty Maryi, zapukał i pytał, czy może się zbliżyć. Widziałam, że wszedł i rozmawiał z Maryją, która jednak nie uchylała zasłony. Potem udał się do obory do swego osła, dalej do komory, gdzie były różne sprzęty i wszystko porządkował. Maryja powstała, ubrała się zaraz w drogę i poszła do Anny. I ta wstała, jako też Maria Helego i chłopiec. Trudno powiedzieć, jak wzruszającym było zasmucenie Anny i siostry. Anna uścisnęła kilkakrotnie wśród łez Maryję, przyciskała ją do serca, jakby już nigdy nie miała jej zobaczyć. Siostra rzuciła się z płaczem na ziemię i płakała. Wszyscy przyciskali jeszcze Dzieciątko do serca; i chłopczyk także je uściskał. Maryja wzięła Dzieciątko na ręce do chustki, na ramionach zawiązanej. Owinięta była w długi płaszcz, którym Dzieciątko okryła. Miała długi welon, który głowę otaczał i na przedzie po obydwóch stronach twarzy się zwieszał. Wszystko czyniła ze spokojem i szybko, bez wielkich zachodów na podróż; nie widziałam nawet, aby Dzieciątko świeżo przewijała. Miała przy sobie mało przyborów; daleko mniej niż przywieźli ze sobą z Betlejem. Był mały węzełek i kilka okryć. Józef miał worek z wodą i kosz z przegródkami, a w nich placki, dzbanuszki i żywe ptaki. Na ośle było dla Maryi z Dzieciątkiem poprzeczne siedzenie z podnóżkiem. Małą część drogi szła Maryja naprzód pieszo z Anną. Droga wiodła ku domowi Anny, lecz więcej w lewo. Anna objęła ją rękoma i błogosławiła, gdy wtem nadjechał Józef z osłem i Maryja wsiadła, i odjechali dalej. Było jeszcze przed północą, gdy z domu wyszli. Dzieciątko Jezus miało 12 tygodni widziałam bowiem 3 razy po 4 tygodnie. Marię Helego widziałam idącą do domu matki, by posłać Eliuda z niewolnikiem do Nazaretu; poczym wróciła z chłopcem do ojczystego domu. Anna zebrała wszystko w domu Józefa i wyprawiła przez niewolnika do swego domu. Św. Rodzina dążyła tej nocy przez kilka miejscowości i dopiero nad ranem widziałam ich, jak spoczywali w jakimś schronisku dla pokrzepienia. Pierwszy nocleg mieli w małej miejscowości Nazara, między Legio i Massaloth. Ubodzy i uciśnieni tutejsi ludzie nie byli właściwymi żydami; mieli daleko przez góry do Samarii do świątyni na górze Garizim. Musieli zawsze jak niewolnicy pracować przy świątyni w Jerozolimie i innych publicznych budowlach. Św. Rodzina nie mogła dalej zdążyć, i była wcale dobrze przyjętą przez tych upośledzonych ludzi. Nasi podróżni pozostali tu i przez cały dzień następny. Przy powrocie z Egiptu odwiedzili znów tych ludzi, jako też, gdy Jezus pierwszy raz szedł do świątyni, i do Nazaret wracał. Cała rodzina tych biednych ludzi przyjęła później chrzest Jana i przystąpiła do wyznawców Jezusa. Tylko w trzech gospodach miała św. Rodzina nocleg podczas ucieczki; w tym miejscu, następnie w Anim czyli Engannim u pasterza wielbłądów, a wreszcie u rozbójników. Innych dni spoczywali w kotlinach, pieczarach i odległych pustkowiach, idąc manowcami wśród uciążliwej drogi. Gdy św. Rodzina wyruszyła dalej z Nazary, zatrzymała się w ukryciu przy owym wielkim terebincie, przy którym Maryi w drodze do Betlejem takie zimno dokuczało. W około było tu wiadomo o prześladowaniu Heroda, dlatego nie było bezpiecznie. Pod tym terebintem stała niegdyś arka przymierza, gdy Jozue zebrał lud i kazał mu wyrzec się bożków. Później widziałam św. Rodzinę odpoczywającą przy pewnym krzewie balsamowym i źródle. Na gałązkach były porobione wcięcia, z których kroplami spadał balsam do garnuszków. Dzieciątko Jezus leżało z bosymi nóżkami na łonie Maryi. Za nimi na lewo widać było w dali na wyżynie Jerozolimę. Gdy św. Rodzina przeszła przestrzeń ciągnącą się przy murach Gazy, widziałam ją na puszczy. Niepodobna opowiedzieć, jak trudną była ich podróż. Szli zawsze o jaką milę ku wschodowi oddaleni od drogi głównej; a ponieważ musieli omijać publiczne gospody, dlatego cierpieli niedostatek. Widziałam, jak okropnie znużeni i wyczerpani i bez wody (dzbanki były próżne) zbaczali do zarośla w dolinie położonego. Święta Dziewica zsiadła z osła i spoczęła na wysokiej murawie. Wtem wytrysło przed nimi w górę źródło i rozlało się po ziemi. Ucieszyli się niezmiernie. Józef zrobił nieco dalej przykopę, przyprowadził do niej osła, który radośnie pił z obfitego dołu. Maryja umyła w źródle Dzieciątko. Orzeźwieni i uradowani, zabawili tu przy blasku słońca około 2 — 3 godzin. Szósty nocleg widziałam św. Rodzinę w pieczarze przy górze i mieście Efraim. Jaskinia leżała w dzikiej kotlinie, godzinę może drogi od gaju Mambre. Św. Rodzina przybyła tu bardzo znużona i przygnębiona. Maryja była smutna i płakała. Czuli okropny niedostatek. Spoczywając przez cały dzień, doznali tu dla pokrzepienia swego kilka łask. Wytrysło źródło w jaskini i dzika koza przybyła, pozwalając się doić; także zostali tu od anioła pocieszeni. W tej pieczarze często modlił się był pewien prorok. Samuel tu także swego czasu przebywał, a Dawid pasał w około tej jaskini owce swego ojca, w niej się modlił i otrzymywał przez anioła rozkazy, jako też upomnienie i wezwanie, aby zabił Goliata. Ostatnia ich stacja w obrębie państwa Heroda była w pobliżu granicy, przy pustyni. Była tu gospoda dla podróżnych, wybierających się w pustynię. Właściciele gospody, jak się zdawało, byli pasterzami, w ogrodzonych bowiem pastwiskach widziałam wiele wielbłądów. Byli to ludzie zdziczeli i uprawiali najniezawodniej także rzemiosło złodziejskie; mimo to, wschodnim zwyczajem, przyjęli św. Rodzinę uprzejmie. Miejscowość ta była na kilka godzin od Morza Martwego. Raz także widziałam, że Maryja wysyłała posłańca do Elżbiety, która potem swoje dziecko zaniosła w ukryte miejsce na pustyni. Zachariasz szedł z nią tylko kawałek drogi aż do jakiejś wody, gdzie Elżbieta z dzieciątkiem tratwą się przeprawiła. Stąd poszedł Zachariasz do Nazaret tą samą drogą, którą Maryja szła odwiedzić Elżbietę. Widziałam go w podróży; może chciał się bliższych szczegółów dowiedzieć. Było tam kilkoro ludzi, zmartwionych odjazdem Maryi. Pewnej gwiaździstej nocy puściła się św. Rodzina w dalszą podróż przez piaszczystą, krzewami zarosłą puszczę. Tak mi się to żywo przedstawiało, iż zdawało mi się, że idę przez puszczę razem z nimi. Pod kupami liści leżało mnóstwo niebezpiecznych w kłębek zwiniętych wężów. Z głośnym sykiem wyciągały swoje głowy ku św. Rodzinie, która, blaskiem otoczona, bezpiecznie obok nich przechodziła. Inne jeszcze widziałam zwierzęta z wielkimi płetwami, składanymi jak skrzydła na ciemnym cielsku, o krótkich nogach i z głową podobną do rybiej, które z szybkością strzały przelatywały ponad ziemią. Wreszcie za tymi zaroślami natrafiła św. Rodzina na rozpadlinę, jakby na jakąś ścianę wąwozu i to miejsce obrała sobie na spoczynek. Ostatnia miejscowość Judei, przez którą przechodzili, nazywała się, o ile sobie przypominam, Mara. Zdawało mi się, że to miejsce rodzinne Anny, ale pomyliłam się. Ludzie tej miejscowości byli bardzo nieokrzesani i nieużyci, tak, że św. Rodzina nie mogła u nich niczym się pokrzepić. Przechodząc dalej przez pustą okolicę, nie wiedzieli, co począć, stracili bowiem wszelki ślad drogi, przed sobą zaś widzieli tylko ciemne, niedostępne pasmo górskie. Maryja była zmęczona i smutna. Uklękła z Dzieciną i Józefem na ziemi, gorące zasyłając modły do Boga. Wtedy zbliżyło się do nich kilka wielkich, dzikich zwierząt, jakoby lwy, które były wobec św. Rodziny bardzo łaskawe; widać, że były zesłane w celu pokazania drogi świętym podróżnym. Jak pies, kiedy chce kogo w jakieś miejsce zaprowadzić, tak i te zwierzęta biegały naokoło, spoglądając w stronę gór. Św. Rodzina udała się za nimi, i tak przeszli góry i znaleźli się w nieznanej okolicy.

 Święta Rodzina wśród zbójców.

W bok od drogi, zobaczyli nasi podróżni, odbywając dalszą podróż nocą, małe migocące światełko. Wisiało ono na drzewie obok chaty, należącej do zgrai rozbójników, aby zwabić tamże nic nie przeczuwających podróżnych. Droga była miejscami przekopana, a nad przekopami porozciągane sznury z małymi dzwonkami, które oznajmiły, skoro jaki podróżny przypadkiem o taki sznur zawadził. Toteż widziałam, jak nagle jakiś człowiek, wyskoczywszy z pięciu towarzyszami z zasadzki, otoczył świętą Rodzinę. Przyszli wprawdzie ci rozbójnicy w złym zamiarze, ale skoro zobaczyli Dziecię, widziałam, że błyszczący promień łaski przeszył, jakby strzałą serce ich naczelnika, który też zaraz zmiękł, i nakazał swym towarzyszom, aby tym ludziom dali spokój i nie czynili im żadnej przykrości. Błyszczący ten promień widziała również i Maryja. Rozbójnik przyprowadził św. Rodzinę do swojej zagrody i opowiedział żonie, jak silnego doznał wzruszenia. Ludzie ci, chociaż to nie było w ich zwyczaju, byli z początku pełni jakiejś trwogi i nieśmiałości, dopiero po niejakim czasie zaczęli zwolna przybliżać się i ze wszech stron przypatrywać świętej Rodzinie, która, zmęczona, usiadła w kąciku na ziemi. Mężczyźni chodzili tam i na powrót, a gospodyni przyniosła Maryi bochenki chleba, owoców, plastrów miodu i puchar z napojem. Również i osiołek znalazł umieszczenie pod dachem. Gospodyni przyrządziła tymczasem dla Maryi małą izdebkę i przyniosła niecułeczki z wodą, aby wykąpała Dzieciątko Jezus, a nadto wysuszyła Jej pieluszki przy ogniu. Zbójca zaś, na widok Dzieciątka Jezus, bardzo wzruszony, w te do żony odezwał się słowa: “To hebrajskie dziecko — jakieś niezwykłe, proś jego matkę, czy by nie pozwoliła nam wodą, w której się kąpało, umyć naszego trądem pokrytego syna; może by mu to pomogło." Gdy żona chciała tę prośbę przedłożyć Najświętszej Pannie, nie przyszła jeszcze do słowa, gdy Maryja skinęła na nią, aby w wodzie, w której kąpało się Dzieciątko Jezus, a która teraz była o wiele czystsza, niż przedtem, wykąpała swego trędowatego synka. Chłopczyna miał koło trzech lat, ale wskutek trądu nie mógł się prawie ruszać. Przyniesiono go na rękach, zanurzono w wodzie, i o dziwo! gdzie tylko ciało się zanurzało, zaraz trąd całymi płatami opadał na dno niecułki. I tak synek zbójcy pozostał czystym i zdrowym. Matka jego nie posiadała się z radości, chciała nawet Maryję i Dzieciątko uściskać, Maryja jednak zatrzymała ją ręką, nie dozwalając ani siebie ani Dziecięcia dotknąć; kazała jej tylko wykopać, aż do skały, głęboką studnię i wlać w nią tę wodę, a wtedy będzie jej mogła zawsze do podobnych używać celów. Maryja rozmawiała z nią dłużej i otrzymała od niej przyrzeczenie, że przy najbliższej sposobności opuści miejsce dotychczasowego pobytu. Wszyscy ludzie byli bardzo uprzejmi, i stanąwszy wokoło, z podziwem przypatrywali się św. Rodzinie. W nocy powrócili inni członkowie tej zgrai zbójeckiej, którym zaraz opowiedziano o wyzdrowieniu chłopczyka. Dziwnym było, że zbójcy wobec św. Rodziny tak uprzejmie się zachowywali, zwłaszcza, że tej samej nocy wiele innych ludzi, światełkiem do chaty zwabionych, chwytali i zapędzali głęboko w las do wielkiej jaskini, która była właściwą ich kryjówką. Z wierzchu była cała zarośnięta a wejście do niej było ukryte. Wszystkiego było tam pod dostatkiem, sukni, dywanów, mięsa, kóz, owiec i wiele innych zagrabionych rzeczy. Widziałam także uprowadzonych chłopców w wieku od siedmiu do ośmiu lat, strzeżonych przez starą kobietę, która gospodarzyła w tej wielkiej jaskini. Maryja nie spała, tylko siedziała cicho na posłaniu rozłożonym na ziemi. Z brzaskiem dnia wyruszyła święta Rodzina w dalszą drogę. Rozbójnicy i żona zbójcy chętnie Ją byli dłużej przy sobie zatrzymali; zaopatrzyli Ją tedy w żywność i odprowadzili obok przekopu aż na drogę dobrą. Gdy ją wśród głębokiego wzruszenia wszyscy żegnali, godne uwagi rzekli słowa: “Pamiętajcie o nas, gdziekolwiek będziecie." Przy tych słowach miałam widzenie, że ten chłopczyk uzdrowiony był owym dobrym łotrem, który na krzyżu rzekł do Jezusa: “Pomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa!" Żona zbójcy, zamieszkała później przy ludziach, którzy osiedlili się naokoło ogrodu balsamowego. Stad szła dalej św. Rodzina przez pustynię, a gdy zgubiła wszelki ślad, schodziły się różnego rodzaju zwierzęta, nawet wielkie jaszczurki ze skrzydłami i węże, które wskazywały im drogę. Gdy później przez równinę piaskiem pokrytą nie mogli dalszej odbywać drogi, zobaczyłam cud nowy. Po obu stronach drogi wyrosły nagle róże jerychońskie z zakrzywionymi gałązkami, kwiatuszkami i z prostym korzeniem. Uradowani zbliżyli się do nich święci podróżni, i spostrzegli, że na całej przestrzeni, jak daleko oko ludzkie sięgało, wszędzie takie same roślinki wyrastały. Widziałam, że Najświętszej Pannie objawionym było, iż ludność tej krainy w przyszłości róże te zbierać i dla swego utrzymania obcym, podróżnym sprzedawać będzie. Okolica ta nazywała się jakoś Gaza czy Goze. Widziałam, jak potem przyszła św. Rodzina do miejscowości zwanej Lepe czy Lape. Widać tu wiele kanałów i rowów z wysokimi groblami. Święta Rodzina przewozi się tratwą przez jakąś wodę; Najświętsza Panna usiadła z Dzieciątkiem na kłodzie, a osiołka umieszczono w wielkim korycie. Dwóch strasznych, opalonych, półnagich prawie ludzi, ze spłaszczonymi nosami i odwróconymi wargami, służyło im za przewoźników. Św. Rodzina przechodziła tylko obok odległych domów owej miejscowości. Mieszkańcy jej byli szorstcy i niemiłosierni, podróżni więc mijali ich, nie przemawiając do nich ani słowa. Zdaje mi się, że to było pierwsze pogańskie miasto Egiptu. Dziesięć dni zeszło im na przebycie kraju żydowskiego, a drugie dziesięć na podróż przez pustynię. Następnie widziałam świętą Rodzinę już na ziemi egipskiej, na zieleniejącej się równinie, służącej za pastwisko. Do drzew przywiązane były szerokimi wstążkami, na których znajdowały się jakieś figury czy litery, figurki bożków, podobne do owiniętych lalek lub ryb. Tu i ówdzie widać było ludzi krępych, otyłych, przychodzących i oddających cześć bożkom. Św. Rodzina udała się na spoczynek do szopy, w której stało bydło; to jednakowoż wyszło zaraz, robiąc im miejsce. Zapasy świętym podróżnym już się wyczerpały, nie posiadali ani chleba, ani wody, a Maryja miała zaledwie pokarm dla swego Dziecięcia. Nikt im nie przyszedł z pomocą. Tak więc, podczas swej ucieczki, poznali dobrze na sobie wszelką ludzką nędzę. Wreszcie nadeszli pasterze w celu pojenia trzody, ale i ci nic nie byliby im dali do jedzenia, gdyby ich Józef o to był nie poprosił. Otworzyli więc studnię i dali mu nieco wody. Później zobaczyłam świętą Rodzinę zmęczoną i znużoną w jakimś lasku. Na końcu lasu rósł wysoki i smukły daktyl, na którego czubku znajdowało się grono owoców. Maryja podeszła z Dzieciątkiem Jezus na rękach pod drzewo i modliła się, podnosząc Dziecię w górę; wtedy drzewo schyliło swój wierzchołek, jakby uklękło tak, że można było oberwać wszystkie owoce i w tym położeniu pozostało. Maryja wiele owoców rozdzieliła pomiędzy nagie dzieci, które nadbiegły za nimi z pobliskiej osady. Kwadrans drogi od tego drzewa stał niezwykle gruby daktyl, wielki jak dąb, a w środku wydrążony. Święci podróżni znaleźli w nim schronienie przed nadciągającymi za nimi ludźmi. Wieczorem widziałam ich pomiędzy murami ruin, gdzie też znaleźli nocleg.

Ogród balsamowy.     

Na drugi dzień wyruszyła święta Rodzina w dalszą drogę przez pusty, piaszczysty step, a ponieważ nigdzie nie było wody, przeto prawie usychając z pragnienia, usiadła na piaszczystym pagórku; Najświętsza Panna tymczasem gorące do Boga zasyłała modły. Naraz wytryska obok niej strumień czystej wody, a gdy Józef usunął powierzchnię piasku, powstała piękna, z czystą wodą, studzienka. Zrobił on nadto dla wody ściek, tak, że opływała dosyć wielką przestrzeń i gubiła się w miejscu, w którym wytryskiwała. Św. Rodzina ugasiła pragnienie, Maryja obmyła Dzieciątko Jezus, Józef zaś napoił osiołka i napełnił wodą skórzany worek. Widać było różnego gatunku zwierzęta, podobne do żółwi, bez bojaźni przechodzące obok świętej Rodziny, aby zaspokoić pragnienie. Przestrzeń, zalana wodą, pokryła się wkrótce zielenią, tam, później zaś powyrastało tam wiele krzewów balsamowych. Gdy święta Rodzina wracała z Egiptu, mogła już w cieniu balsamowych krzewów znaleźć orzeźwiający spoczynek. Osiedlili się tu ludzie; co jednak poganie uprawiali, więdło i schło. Dopiero, gdy przybyli tu żydzi, którzy w kraju znali się z świętą Rodziną, urodzaje się poprawiły. Zdaje mi się, że w tym miejscu znalazła schronienie także żona rozbójnika, której syn był uzdrowiony z trądu przez wodę, w której kąpało się Dzieciątko Jezus. Odłączyła się ona wkrótce (po odejściu św. Rodziny) od rozbójników, dziecko jej jednak dłużej przy nich pozostało. Cały ogród, w którego środku stało wiele innych drzew owocowych, otaczał balsamowy żywopłot. Później wykopano drugą wielką studnię, z której kołem, obracanym przez woły, wiele czerpano wody; takową mieszano z wodą ze źródła Maryi i zlewano nią cały ogród; nie zmieszana bowiem woda tej nowej studni byłaby szkodliwa. Woły, które koło od studni poruszają, nie dadzą się, jak widziałam, w żaden sposób zmusić do pracy od soboty południa do poniedziałku rano.

Święta Rodzina przybywa do Heliopolis.

Widziałam świętą Rodzinę w drodze do Heliopolis. Od gospody, w której ostatnią noc przebyła, szła w towarzystwie jakiegoś poczciwego człowieka, należącego prawdopodobnie do grona robotników, pracujących około kanału, przez który święci podróżni się przeprawili. Przeszli oni przez wysoki i długi most, nad jakąś szeroką rzeką (Nilem), która jak się zdawało, miała kilka odnóg. Wreszcie przybyli na plac, leżący przed bramą miasta, otoczony jakby aleją, przeznaczoną na przechadzki. Tu na wysokim, ku górze zwężającym się filarze stał posąg bożka z głową wołu, który na rękach trzymał coś podobnego do powitego dziecka. Posąg bożka wokoło otoczony był kamieniami w kształcie ławek albo stołów, na których ludzie składali swe ofiary. Niedaleko od tego bożka stało wielkie drzewo, pod którym święta Rodzina spoczęła. Zaledwie chwilkę siedzieli, powstało trzęsienie ziemi, a posąg bożka zachwiał się i upadł. Powstało zaraz zbiegowisko i krzyk pomiędzy ludem, przybyli nawet robotnicy, pracujący w pobliżu przy kanale. Ów poczciwy człowiek, który towarzyszył świętej Rodzinie, odprowadził Ją do miasta. Już mieli z placu wychodzić, na którym stał bożek, gdy przerażony lud, z gniewem, pogróżkami i obelżywymi słowy na ustach, otoczył ich ze wszech stron. Ale wtem zadrżała znów ziemia, drzewo obok bożka obaliło się, a korzenie jego wydobyły się na wierzch, wskutek czego powstała brudna kałuża, w której zanurzył się posąg, tak że mu ledwie rogi było widać, a z nim razem wpadło tam kilka ludzi, najwięcej gniewem zapalonych. Święta Rodzina weszła tymczasem spokojnie do miasta. Tu zwróciła swe kroki ku przedsionkowi obszernego zabudowania, z wielu komnatami, w pobliżu pogańskiej świątyni. Także w całym mieście poprzewracały się posągi bożków po świątyniach, Heliopolis zwało się także On. Aseneth, żona egipskiego Józefa, była tu przy kapłanie pogańskim Putyfarze, tu pobierał także nauki Dionizjusz Areopagita. Heliopolis zbudowane jest z powodu wielu odnóg rzeki na bardzo rozległym obszarze. Już z daleka widać wysoko leżące miasto. Niektóre miejsca są całkiem zamurowane, a pod nimi przepływa rzeka. Odnogi rzeki przepławiali ludzie na belkach, które w tym celu leżały w wodzie. Widziałam niezmiernej wielkości zabytki architektury; wielkie odłamy grubego muru, połowy wieżyc, a nawet prawie całe świątynie. Widziałam filary, wielkie jak wieże, po których można było zewnątrz idąc wokoło, dostać się na ich wierzchołek. Święta Rodzina zamieszkała w niskim portyku, gdzie także inni ludzie mieszkanie mieli. Przedsionek tego krużganku spierał się na krótkich, okrągłych i czworograniastych słupach. Na górze była nad nim droga, którą można było chodzić i jeździć. Naprzeciw tego przedsionka stalą pogańska świątynia z dwoma podwórzami. Józef otoczył plac przez siebie zajęty cienkimi deskami; w pobliżu znalazł pomieszczenie także ich osiołek. Miejsce to oddzielone było ściankami z deseczek splecionych, jak to Józef zwykł był wykonywać. Zauważy-łam po raz pierwszy, że za taką zasłoną mieli przy murze, w ukryciu, mały ołtarzyk, a mianowicie stolik nakryty czerwonym, a z wierzchu białym, przezroczystym przykryciem; na samej górze zaś znajdowała się, lampa. Było to zwykłe miejsce modlitwy. Józef pracował już to w domu, już poza domem. Wyrabiał długie laski z okrągłymi główkami, małe, trójnogie stołeczki z rączką do chwytania i coś w rodzaju koszy; sporządzał wiele lekkich plecionek i sześcio czy ośmiościenne lekkie wieżyczki, z cienkich a długich desek, w górze ostro się zwężające i kończące główką. W środku był otwór, tak że człowiek, jakby w strażnicy, mógł się wygodnie pomieścić. Zewnątrz znajdowały się tu i ówdzie schody, służące do wejścia na górę. Wieżyczki takie widać było w kilku miejscach przed świątyniami, jako i na płaskich dachach domów. Siedzieli w nich ludzie; były to więc zapewne strażnice lub budki do ochrony przed promieniami słońca. Najświętsza Panna tkała dywany, a nadto zajęta była jakąś robotą, przy czym miała obok siebie laskę, zakończoną małą główką, nie wiem tylko, czy przędła, czy też co wyszywała. Często odwiedzali ludzie Maryję i Dzieciątko Jezus, które obok leżało na ziemi w jakiejś kołysce. Często widziałam, kołyskę tę, podobną do czółenka, podniesioną i postawioną na podstawie, podobnej do trackiej sztalugi. Żydów było tu mało, a chodzili tak nieśmiało, jakby nie mieli prawa tu przebywać. Na północ od Heliopolis, między tymże miastem a Nilem, który w tym miejscu w wiele rozgałęzia się odnóg, leżał kraj Goszen, a w nim znajdowała się miejscowość, w której pomiędzy kanałami wielu mieszkało żydów, zdziczałych wielce w swej religii. Wielu z pomiędzy tych żydów zapoznało się ze św. Rodziną. Maryja robiła im różnego rodzaju roboty kobiece, w zamian za to zaopatrywali Ją w chleb i inne środki do życia. Żydzi w kraju Goszen mieli swoją świątynię, którą porównywali z świątynią Salomona, była jednak ona w rzeczywistości całkiem odmienna. Niedaleko swego mieszkania wystawił Józef modlitewnik, tj. mały domek, w którym św. Rodzina zbierała się razem z mieszkającymi tu żydami na modlitwę. Domek ten miał u góry lekką kopułę, którą mogli otwierać i wtedy znajdowali się pod gołym niebem. W środku tego domku stał biało i czerwono nakryty stół ofiarny czyli ołtarz, na którym leżały zwoje. Kapłan czy też nauczyciel był już w bardzo podeszłym wieku. Mężczyźni i kobiety nie byli tu tak oddzieleni przy modlitwie, jak w kraju obiecanym; mężczyźni stali po jednej, a kobiety po drugiej stronie.

Święta Rodzina mieszkała nieco więcej niż rok w Heliopolis; w tym czasie wiele ucierpiała od Egipcjan, którzy ją nienawidzili i prześladowali wskutek owych wywróconych bożków. Także Józef nie miał tu w dostatku ciesielskiej roboty, gdyż ludzie tutejsi bardzo dobrze umieli budować. Krótko przed opuszczeniem Heliopolis dowiedziała się Najświętsza Panna przez anioła o wymordowaniu dzieci betlejemskich. Maryja i Józef zasmucili się bardzo na tę wiadomość, a Dzieciątko Jezus, które już miało półtora roku i umiało chodzić — płakało przez cały dzień.

Mord niewiniątek.

Widziałam matki z chłopcami, od najmłodszych aż do dwóch lat, jak spieszyły do stolicy z miejscowości około Jerozolimy położonych, z Betlejem, Gilgal i Hebron, dokąd był Herod wysłał żołnierzy, a nadto przełożonym tamtejszym stosowny wydał rozkaz.

Niektóre kobiety aż od granic Arabii przynosiły dzieci swoje do Jerozolimy; czasem miały one więcej niż dzień drogi. Całymi gromadami zbliżały się matki do miasta; niektóre z nich miały ze sobą dwoje dzieci i te jechały na osłach. Wszystkie prowadzono do wielkiego budynku, mężów zaś towarzyszących im, oddalano. Ludzie ci byli wszyscy wesoło usposobieni, myśleli bowiem, że otrzymają nagrodę.

Gmach, do którego zaprowadzono matki z dziećmi, leżał niedaleko od domu, w którym później mieszkał Piłat. Stał on na uboczu i tak otoczony murami, że z zewnątrz nie można było słyszeć, co się w środku działo. Brama prowadziła przez podwójne mury na wielkie podwórze, które z trzech stron było zamknięte zabudowaniami. Budynki po obu stronach były jednopiętrowe, środkowy zaś, który wyglądał na starą pustą synagogę, był dwupiętrowy. Ze wszystkich trzech budynków wychodziły drzwi na podwórze. Budynek środkowy musiał być sądem, gdyż na podwórzu widać było kamienne bloki, liny z żelaznymi łańcuchami i drzewa, których wierzchołki związywano, a potem puszczano w celu rozdarcia skazanych.

Matki wprowadzono następnie przez podwórze do obu bocznych budynków i tu je zamknięto. Zdawało mi się z początku, jakoby znajdowały się w szpitalu lub lazarecie. Ponieważ wszystkie poznały teraz, że pozbawione są wolności, przejął je strach i zaczęły płakać i narzekać.

W budynku sądowym na parterze znajdowała się wielka izba, niby więzienie lub strażnica, a na pierwszym piętrze również znajdowała się sala, z której okna wychodziły na podwórze. W tej sali widziałam zgromadzonych sędziów, przed którymi na stole leżały zwoje akt. Także i Herod był między nimi. Z koroną na głowie i w czerwonym płaszczu, podbitym białym futerkiem z czarnymi brzegami, przypatrywał się rzezi z okna, w licznym otoczeniu dworzan.

Matki wzywano pojedynczo z swoim synkami z budynków bocznych do przysionka, znajdującego się pod salą rozpraw. Na wstępie zabierali im żołnierze ich dzieci i odnosili je przez bramę na podwórze, gdzie około 20 katów stało z mieczami i dzidami, których obowiązkiem było przebijać szyje i serca dzieciątek. Niektóre z nich były jeszcze w pieluchach, inne znowu były ubrane w tkane sukienki. Żołnierze nie zwlekali sukienek, ale natychmiast przebijali im szyję i serce, a potem, chwyciwszy za rękę lub nogę, rzucali na kupę. Widok to był okropny.

Matki tymczasem, znajdujące się w wielkim przedsionku, pospychali żołnierze do kupy, a gdy te zrozumiały się losu swych dzieci, podniosły wielki lament, w rozpaczy wydzierały sobie włosy z głowy i ściskały jedna drugą. Wreszcie tak się zwarły do kupy, że zaledwie mogły się ruszyć. Zdaje mi się, że mord ten trwał do wieczora. Zamordowane dzieci wrzucono do wielkiego dołu na podwórzu i przysypano ziemią. Matki tych dziatek powiązano i odstawiono w nocy przez żołnierzy do miejsca ich pobytu. Nie tylko tu ale i w innych miejscowościach mordowano dzieci, a egzekucja ta trwała dni kilka.

Liczba zamordowanych przedstawioną mi była cyfrą, która brzmiała, jak mi się zdaje, “ducen" a którą dodawałam tyle razy, aż wyszła suma ogólna: siedemset siedem czy siedemnaście. Na miejscu, na którym się rzeź niewiniątek w Jerozolimie odbyła, było później miejsce tracenia, niedaleko budynku sądowego Piłata; w tym czasie wyglądało jednak całkiem inaczej. Przy śmierci Chrystusa grób niewiniątek zapadł się i widziałam jak ich dusze się zjawiały i stamtąd uchodziły. Elżbieta szukała dla Jana schronienia na puszczy i po długim szukaniu znalazła jaskinię, gdzie pozostała czterdzieści dni przy nim. Później jakiś Esseńczyk ze stowarzyszenia z góry Horeb, krewny Anny prorokini, przynosił mu, z początku co osiem, a potem co czternaście dni pożywienie i dopomagał mu. Przed prześladowaniem Heroda mógł Jan i niedaleko domu rodzinnego być ukryty, ale na rozkaz Boski ukryto go na puszczy, ponieważ odosobniony od towarzystwa ludzkiego i zwykłych potraw w samotności miał się wychowywać. Puszcza ta była dosyć urodzajną, rosły tam bowiem owoce, jagody i zioła. 

 

Z objawienia Anny Katarzyny Emmerich

powrót